Our life
piątek, 12 września 2014
Od Luny
czwartek, 11 września 2014
Od Valentiny
Kolejne dni mijały a ja pracowałam, pracowałam i pracowałam. Maria miała racje, nie pasowałam tu. Kiedy widziałam szczęśliwego Shada ze znajomymi przy koniach... po prpstu robiło mi się smutno. Oni mnie nie zauważali... dlaczego? Bo akurat wtedy jechałam do miasta lub robiłam co innego jednak przez otwarte drzwi widziałam ich. Nie było mi smutno z tego powodu że nie mogłam być tam wtedy ale dlatego że nie pasowałam do nich. Oni znali się od małego, ja byłam wychowywana w zaknięciu, oni mają zainteresowania i pasje a ja nie mam nic, oni mają rodziny... ja nie mam nikogo nielicząc Księżniczki. Oni byli idealni.. a ja nie nadawałam się do niczego. Może lepiej jednak odejść? Dług wobec rodziny Shada mam spłacony więc mnie tu nic nie trzyma. Shad... właśnie... nie chciałam go zostawiać jednak... nie jestem warta tego by mącić w jego życiu. Nawet Maria tak stwierdziła a ta koleżanka jego... najwyraźniej mnie nie lubiła.
Odejdę. Dziś w nocy. Bez pożegnania, bez zamieszania... po cichu tak jak i tu sie pojawiłam. Miałam tylko dylemat co do Księżniczki... była w ciąży... tu będzie miała lepiej. Zostawie ją. Tak.
***
Kiedy skończyłam prace poszłam do siebie do pokoju przespać sie i odpocząć pare godzin.. a kiedy każdy zaśnie odejdę... choć nie chce.
Od Asha
***
Podjechałem pod szkołę. Kiedy ja ostatnio w jakiejś byłem? Jeszcze... kiedy żyła Sabina. Wtedy ostatni raz jakiekolwiek szkolne mury mnie widziały.
-Ahhh ja kocham ten smród budy!-powiedziałem idąc w kierunku szkoły.
W środku zobaczyłem setki nastolatków. Powinienem być już po maturze bo za tydzień kończę 20 lat... jednak ja jak to ja nadal kiblowałem. W sumie... i tak nie musiałem już tu chodzić... jednak obiecałem Sabinie.. a to nic dziwnego w tutejszych szkołach ze ludzie w moim wieku nadal kiblowali. Tacy są właśnie tutejsi ludzie.
Wszedłem do sekretariatu i tam dostałem wypiskę dzwonków i plan lekcji. O matko... wcale za tym nie tęskniłem.
Skierowałem sie do klasy 103... gdzie miałem mieć właśnie WOK (wiedzę o kulturze).
Otworzyłem drzwi. Wszyscy już siedzieli w ławkach a nauczycielka tłumaczyła coś. Super.. miło jest być w klasie z bandą siedemnastoletnich dzieciaków którzy myślą że pozjadali wszelkie rozumy i wydaje im sie że są bardzo dorośli.
-Emm.... W czym mogę Panu pomóc?-zapytała nauczycielka.
-Nazywam się Mackuen przeniesiono mnie tu.
-Pan Ash Mackuen? Szczerze jestem zdziwiona Pana obecnością na dzisiejszych zajęciach.
-Nie tylko Pani.
-Może Pan chciałby coś powiedzieć klasie o sobie?
-Nie dziękuje. Jestem bardzo nieśmiały.-powiedziałem z ironia i usiadłem w ławce na końcu klasy.
Nauczycielka zamknęła sie i przez resztę lekcji sienie odezwała a ja cały czas przez te jebane 45 min czułem na sobie wzrok tych siedemnastoletnich dzieciaków.
Ahh.. przecież tylko sie cieszyć! To tylko kolejny dzień w raju!
Z ulgą usłyszałem dzwonek. Niestety tak samo jak pierwsza lekcja minęły mi kolejne 3. Na każdej przerwie wychodziłem przed szkołę zapalić. Musiałem się rozluźnić by nie wkurwić się. Kiedy wypaliłem poszedłem na stołówkę.
Zobaczyłem bandę dzieciaków. Dresy, emo, szkolne łobuzy, "piosenkarze", blogerki, modelki, modnisie, odludki, itd. Podszedłem do lady i wziąłem sobie dwa pąki i jogurt. Usiadłem przy pustym stoliku. Zaczęłam jeść. Czułem na sobie nieliczne spojrzenia. Gdzieś je miałem. Byłem tu nowy, starszy i podejrzewanie wyglądałem.. nic dziwnego. Znudziło mi sie tu siedzieć. Chyba wyjdę wcześniej... a miałem jeszcze 4 lekcje..
wtorek, 9 września 2014
Od Luny
Na tej przerwie siedziałam sama. Lubiłam samotnię,zawsze dotrzymywała mi towarzystwa. Nie wiem, gdzie podziały się dziewczyny jak i Szron i Bronx. Nie było ich na tej przerwie obiadowej. Może zabrali dziewczyny?
Oparłam się na krześle i patrzyłam na ludzi przechodzących koło mnie. Te same twarze. Było kilka nowych, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Tylko zawsze Dave i Harry zajmowali się obrabianiem innych a ja tylko siedziałam w zamyśleniu, w innym świecie. W rzeczywistości, którą sobie wyobrażałam. Moja wyobraźnia sięgała daleko, ale miała swoje granice.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, co wyrwało mnie z zamyślenia. Obróciłam się powoli patrząc na niektórych znanych mi ludzi. Ujrzałam Leo, który przyglądał mi się z uwagą. Kiedy spotkaliśmy się wzrokiem, on zrezygnował z dalszego podglądania mnie. Zignorowałam to, jak wszystkich innych w pomieszczeniu. Miałam ich gdzieś. Po prostu dla mnie było tylko kilka ważnych osób, mianowicie; Julie,Mich,Szron i Bronx.
Szron odmawiał szkolenia mnie, na co ja nalegałam. Czasem mogłam się zanudzić w domu, ale dobrze, że mam to prawko. Przynajmniej mogę sobie jeździć po mieście i poza miastem co uwielbiałam. Za miastem dosyć daleko, pamiętam to jak dziś - Leo zabrał mnie w najpiękniejsze miejsce na świecie. Według mnie było najcudowniejsze, najlepsze na spokój i relaks. Chciałam się tam znaleźć... Ale nie pamiętam drogi. Zgubiłabym się w trakcie jazdy. Jednak obraz pamiętam doskonale.
Słuchałam muzyki, która leciała z mojego telefonu. Leżał na stoliku, gdy dostałam wiadomość. To był Leo. Nie ukrywam lekkiej złości, która teraz mnie odwiedziła całkiem niespodziewanie.
Nie unikaj mnie.
Tylko z westchnieniem zerknęłam na swoje granatowe, prawie czarne paznokcie które nigdy nie zmieniały koloru... Zaczęłam szybko pisać.
Nie unikam.
Jak to nie?Widzę, jaka jesteś zła. O co chodzi?
O nic. Naprawdę. Jest doskonale.
Na to już nic nie odpisał.Odetchnęłam z ulgą. Nie miałam ochoty z nikim teraz rozmawiać. Chciałam posiedzieć sama, tylko gapiąc się tępo w ścianę. Ale jak na złość, dosiadł się jakiś chłopak. Jak mi się wydawało, miał na imię Justin. Jeden z normalniejszych ludzi w szkole, znany podrywacz.
Wyjęłam słuchawki z uszu niechętnie, nie ukrywając grymasu. Spojrzałam na niego pytająco lodowatym wzrokiem. Chłodny ton też się pojawił. Jak na za nim tęskniłam!
-Nie, nie możesz się przysiąść.-Zaczęłam dosyć ostro, co mnie nie zniechęciło.
-A może jednak? Jesteś piękna...
-Rozejrzyj się i powiedz mi, czy na pewno wybrałeś odpowiednią dziewczynę. A poza tym, czy czasem to nie dziecinny, wręcz żałosny zakład z kolegami?
Odwrócił wzrok a ja uśmiechnęłam się cynicznie.
-Tak myślałam.
-Nie jesteś łatwa. Każdy tutaj wie, jaka jesteś. Trudna do zdobycia, ładna... Ale nie chcesz nikogo do siebie zbliżyć.
-Bo nie mam ochoty na miłość. Jest przereklamowana. Nie ma prawdziwej miłości, a dowodem możesz być nawet ty, zdecydowanie ty.
-Czemu ja?
-Bo każdą chcesz przelecieć, a jeśli zaraz nie znikniesz mi z oczu wepchnę ci kolanem jaja do gardła.
Bez słowa,zrezygnowany odsunął się i odszedł. Potem powiedział coś kolegą, na co ja zupełnie nie zareagowałam. Zlałam to jak wszystko inne. Schowałam telefon do kieszeni i odliczałam.
Tik. Coraz więcej uczniów wchodziło na stołówkę, a ja coraz bardziej miałam ochotę zapalić,upić się... Cokolwiek. Byle by z dala od tych rozwydrzonych bachorów, mimo iż byłam w ich wieku, mogę się założyć, że jestem sto razy od nich mądrzejsza. Wszyscy tutaj to szpanerzy,cieszący się jak idioci własną głupotą i szczęściem, które tak naprawdę jest niczym.
Tak. Zegar znów tyka. Tik-Tak. Zostało piętnaście minut, a ja nadal siedziałam i odliczałam czas. Czułam na sobie miliony spojrzeń chłopaków. Gdzie nie spojrzałam kątem oka widziałam jak na mnie patrzą. Chciałam wstać i im wybić wszystkie zęby a na deser wykastrować.
Kiedy stałam się tak agresywna?
Jeszcze piętnaście minut. Szybciej,szybciej... Chcę koniec lekcji. Chcę zapalić,chcę się napić,chcę zajarać,chcę się zatopić w smutku po stracie rodziców i samej siebie. Teraz jestem niczym. Nie ma we mnie cienia uczuć. Jedynie Mich i Julie, no i chłopaki są dla mnie wszystkim. Rodziną. Małą, ale rodziną. Kocham ich, a oni kochają mnie.
Tik-Tak.
Dwanaście minut do dzwonka Luno...
Od Luny
poniedziałek, 8 września 2014
Od Asha
Od Luny
Kayt wyszła przepraszając mnie, mówiąc, że zapomniała o spotkaniu ze swoim chłopakiem. Derek także mnie nawet przeprosił. Miałam to gdzieś. Nie zależało mi tak bardzo na relacjach z siostrą, żeby były one doskonałe. Jeśli jej nie zależy, ja nie będę się na pewno starać. Widzę co się dzieje.
Dzień mogłam spędzić z Mich,ale kiedy zadzwonił mój telefon i ujrzałam, że dzwonił Leo, od razu musiałam przenieść to spotkanie na inny,wolniejszy dzień. Wiedziałam, że teraz to coś poważnego. Od dłuższego czasu Leo nie mógł poświęcić mi wiele uwagi jak przedtem. Nie, żebym była o to zła czy coś. Po prostu stwierdzam fakt bez wyrażania jakichkolwiek emocji.
-Witaj Luno Em.-Usłyszałam jego wspaniały głos.Jak zawsze opanowany.-Czy mógłbym zabrać cię na trening?
-Witaj Leo.Oczywiście... Tylko się muszę... ubrać. No i w ogóle.
-Nie mów, że dopiero się obudziłaś. Myślałem, że Luna Em prowadzi idealne życie, wszystko ma dopięte na ostatni guzik, a na dodatek nigdy nie budzi się po godzinie jedenastej.
-A od kiedy to Leo Waters pragnie mnie zabierać na treningi?
-Ponieważ powiedziałem, a raczej dałem słowo, że będę Twoim trenerem kotku.
-Bez kotka.-Zmieniłam ton na trochę ostrzejszy.
-Dobrze.-Zaśmiał się.-Chciałem tylko sprawdzić reakcję na to słowo.
-Oczywiście.
-Będę za trzy minuty.
Rozłączył się.
Podeszłam do szafy w błyskawicznym tempie. Ubrałam czarne rurki,białą przewiewną bluzkę i zaczęłam zakładać buty.
Ból po stracie rodziców przez ten miesiąc minął dosyć szybko. Dzięki Leo,Mich no i chłopakom jakoś starałam się zachowywać normalnie i być w miarę uśmiechniętą. Cieszyłam się, że ich mam,że ich poznałam. Tylko z Mich jakoś ostatnio działo się coś dziwnego... Nie chciałam naciskać. Zapewniała mnie miliard razy dziennie, że wszystko jest okay.
Leo wśliznął się do pokoju i przekręcił klucz w zamku,żeby nikt nas nie zaskoczył, chociaż byliśmy sami. Ulga stępiła ostrze niepokoju; zadrżałam.
Był tu. Cały i zdrowy.
Te kilka tygodni milczenia z jego strony były dla mnie męką. Dobrze, że Mich się mną zajęła, bo zanudziłabym się na śmierć. Martwiłam się o Leo, bo walczył na co dzień z wampirami które chcą oderwać mu łeb, a w nocy zmagał się z ciemnością i zombi.
W głębi serca podejrzewałam, że jedno z nas wzniosło wokół siebie coś w rodzaju emocjonalnego muru - i wiedziałam, że to nie ja.
Byłam nim zbyt oczarowana.
Zawsze przyciągał uwagę każdej dziewczyny w promieniu dziesięciu kilometrów. Choć miał zaledwie osiemnaście lat,wydawał się znacznie starszy.Odznaczał się ogromnym doświadczeniem na polu walki i od wczesnego dzieciństwa ojciec brał udział w wojnie z istotami. Miał też doświadczenie, jeśli chodzi o dziewczyny. Wiedział, co powiedzieć,jak dotknąć, a my się dosłownie roztapiałyśmy. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego. I przypuszczałam, że nigdy nie spotkam.
Był ubrany na czarno,niczym nocny duch. Czarne włosy sterczały mu na wszystkie strony. Miał na sobie koszulkę (Cholera!) która zakrywała mu wszystkie doskonałe mięśnie.
Tak cholernie pociągający.
Niebieskie oczy,prawie nieziemskie w swojej nieskazitelnej czystości zniknęły pod powiekami,a wargi zacisnęły się w twardą,pełnej udręki linię.Znałam go wystarczająco długo. To oblicze mówiło: spalimy cały świat do gołej ziemi i będzie w porządku.
-Dlaczego musiałaś się uprzeć na te treningi Em?
Zignorowałam pytanie i ostrość tonu, tłumacząc sobie, że jedno i drugie wynika z głębokiej troski. Boi się, że mnie skrzywdzi jakimś ruchem.
-Bo chcę coś umieć. Obronić się jakoś.
-Idź na kurs samoobrony.
Parsknęłam śmiechem.
-Daj spokój. Po co taki kurs, skoro mam tutaj mistrza kopania tyłków.
Udało mi się go rozśmieszyć chociaż trochę. Ale tylko na chwilę. Znów spoważniał...
Niech to...!
Przyjrzałam mu się z uwagą. Miał na rękach, piersi i brzuchu zagojone cięcia. Po walce z wampirami. Było ich coraz mniej, udawało się wilkołakom i innym istotom powybijać wampiry. Teraz jest ich kilka w jednym stanie.
-Jutro jest impreza u Szrona.-Zaczął.-Wszyscy mamy wolny dzień. Od szkoleń,treningów i całą wolną noc.
Zaśmiałam się i spuściłam głowę.
-Więc cię zabieram.-Błysnął białymi,prostymi zębami.
Wyczuwałam tutaj dość wyraźnie, że się o mnie boi. Boi się zostawić mnie samą. Dlaczego? Wampirów nawet nie ma w kraju!
Ale w sumie... Moje pierwsze wyjście z domu od tygodni i od razu randka z Leo. Tak,tak!
-Będę naprawdę seksownie wyglądać. Tzn. że nie mam się w co ubrać.Ale ty za to zawsze wyglądasz cholernie pociągająco nawet jak jesteś ubrany jak ostatni kretyn.
-A kiedyś byłem?
-Nie. Wyobraziłam sobie Ciebie w takim stroju. Dosyć śmieszny. Jak Kapelusznik z Krainy Czarów Tima Burtona.
-Rzeczywiście. Rudy do mnie pasuje?
-Bardzo.-Zaśmiałam się.
-Dziś było dosyć dużo wampirów. Widziałem Hauna.
Jakiś czas temu Haun zniknął. Wampiry go zabrały. Byli przekonani, że został pozbawiony życia już dawno. To, że Leo znów go zobaczył, mogło oznaczać tylko jedno. Haun wrócił jako nieprzyjaciel.
-Przykro mi, Leo.-Szepnęłam przyglądając mu się.
-Podejrzewałem , że tak się stanie, ale nie byłem na to przygotowany.-Teraz zdjął koszulę.
Widok jego ciała zapierał mi dech w piersiach i teraz nie było inaczej. Chłonęłam go dosłownie - szeroką pierś,płaski brzuch pokryty tatuażami i te mięśnie.Każdy wzór coś znaczył, każdy symbol. Imię przyjaciela który zginął w walce z nieprzyjacielem,albo ich symbol. Był zabójcą. Idealnym. Jeśli nawet Cinna miał do niego dość duży szacunek i ufał mu bezgranicznie, musiał jakoś zabłysnąć kiedyś tam. Teraz, według Cinny jest idealnym zabójcą,trenerem... Nawet przyjacielem. Ale także złym chłopakiem - niebezpiecznym facetem,takim, którego nawet potwory boją się znaleźć w swojej szafie.
I zbliżał się teraz do mnie. Wibrowałam niespokojnym oczekiwaniem,pewna, że weźmie mnie w ramiona. On jednak osunął się na łóżko i zakrył twarz w dłoniach.
-Spopieliłem go dziś wieczorem. Wykończyłem raz na zawsze.
-Przykro mi.-Usiadłam obok niego i przesunęłam palcami po jego klatce piersiowej. Wiedziałam, że on też to pojmuje - że wcale nie zabił Hauna, a nawet jego duszy. Istota, z którą walczył, pozbawiona była wspomnień i osobowości Hauna. Miała jego twarz i nic więcej. Ciało stanowiło jedynie skorupę wiecznego głodu i zła. - Nie miałeś wyjścia. Gdybyć pozwolił mu odejść, wróciłby po ciebie i twoich przyjaciół i zrobił wszystko, by nas zniszczyć.
-Wiem, ale nie jest mi przez to łatwiej.-Westchnął.
Zamierzałam zmienić temat. Nie ma co mówić niepotrzebnie o śmierci jego przyjaciela. Nie chcę, by teraz on miał doła.
-Zamierzasz iść z nimi jutro rano, prawda?
Zawsze tak było. Zignorował moje pytanie, oznajmiając:
-Nie dam rady cię szkolić. Przecież zrobię Ci krzywdę.
-Tez się o ciebie martwię, kiedy idziesz gdzieś walczyć z wampirami.
-Ale jutro idę tylko szkolić nowych.
-Idę z Tobą.
-Nie jesteś gotowa.
-Nie, to ty nie jesteś gotowy na to, że ja jestem gotowa, ale tak właśnie jest, czy ci się to podoba czy nie.
Popatrzył na mnie wilkiem,mroczny i niebezpieczny.
-Czyżby?
-Tak - odparłam zdecydowanie. Nie wielu ludzi sprzeciwiało się Leo Watersowi, chyba, że Mich. Wszyscy w naszej szkole uważali go za pełnokrwistego drapieżnika, bardziej zwierzęcego niż ludzkiego. Dzikiego. Groźnego.
Leo nie zawahałby się rozedrzeć kogoś na strzępy - kogokolwiek - za najdrobniejszą zniewagę. Prócz mnie i Mich. Mogłam robić co chciałam,mówić co chciałam, a on był oczarowany. Nawet gdy patrzył spode łba. Nie nawykłam do sprawowania nad kimś władzy, wciąż wydawało się to dziwne, ale skłamałbym, gdybym twierdziła, że mi się to nie podoba.
-Dwa problemy z twoim planem - oznajmił. - Pierwszy polega na tym, że nie masz klucza do siłowni. Drugi polega na tym, że twój trener stanie się nagle nieosiągalny.Jest to niezwykle prawdopodobne.
Kiedy po raz pierwszy przyłączyłam się do jego grupy, czyli dwa miesiące temu, rzucił mnie w wir walki bez wahania. Myślę, że bardziej wierzył w swoją zdolność zapewniania mi ochrony przed jakimkolwiek zagrożeniem niż w moje umiejętności.
Potem udowodniłam, że je posiadam, a on się wycofał.
A potem niechcący mnie zranił.
Tak. Własnie on. Biegł prosto na wampira,który próbował skręcić mu kark. Kiedy byłam z nimi (niewidzialna) tnąc i podpalając ich jak należało, po prostu jeden z wampirów mnie zauważył. Widocznie posiadał zdolność widzenia, czyli niewidzialną osobę mógł bez problemu zobaczyć. Pchnął mnie umyślnie przed pędzącego Leo. Schyliłam się w porę, ale Leo przeskakując nade mną spanikowany, że zaraz może mnie zmiażdżyć, zadrapał mi ramię. To był ból nie do opisania. Ale to było dwa miesiące temu. Na początku. Do teraz sobie tego nie wybaczył.
Może dlatego wzniósł ten mur emocjonalny między nami.
Może potrzebował czegoś, co by mu przypominało, jaka potrafię być niezdarna.
-Leo - Powiedziałam chrapliwie, mrużąc oczy.
-Tak, Luno Em?
-Popatrz.
Uśmiechnęłam się, z wolna obejmując dłońmi kostki jego stóp, a potem szarpnęłam energicznie. Zsunął się z łóżka i rąbnął o podłogę.
-Co, u diabła?!
Skoczyłam na niego i przygwoździłam mu ramiona kolanami. Gwałtowny ruch prawił, że blizna na ramieniu zapulsowała nagle, ale stłumiłam grymas bólu kolejnym uśmiechem.
-I co teraz, panie Waters?
Przyglądał mi się z uwagą,rozbawienie przyciemniło mu tęczówki.
-Chyba podoba mi się to co widzę.-Chwycił mnie w talii i ścisnął lekko, by się upewnić, że skupiam całą uwagę na nim.-Z tej perspektywy mogę dostrzec twoje...
Tłumiąc śmiech zapachnęłam się na niego.
-Szorty.-Dokończył chwytając mnie za dłoń, zanim ta dotarła do celu. Nie miałam szans się wyswobodzić. Przewrócił mnie na plecy, przytrzymał moje ręce ponad głową i unieruchomił.
-Co teraz, panno Lancaster?
Pozostać w tej pozycji i cieszyć się nią?
Wdychałam jego zapach - sosna i mydło. Słyszałam nasze oddechy które się mieszały. Czułam żar i twardość jego ciała które na mnie napierało.
-A co być chciał?-Napotkałam jego spojrzenie a otaczające nas powietrze zgęstniało nagle, jakby naładowane elektrycznością.
Dotknie mnie?
Pragnęłam, by mnie dotknął.
-Nie jesteś gotowa na to, czego od ciebie chcę.-Przyglądał mi się badawczo, wsuwając jednocześnie między nasze ciała dłoń, co zaprzeczało jego słowom...Proszę,proszę... W końcu zaczął podciągać z wolna brzeg mojej bluzki powyżej pępka, odsłaniając każdy centymetr mojego brzucha.
Przesuwał po mnie wzrokiem, a ja poczułam dreszcze. Do diabła, drżałam cała, od stóp do głów. Zsuwał się niżej,coraz niżej, potem dotknął ustami konca mojej rany, potem drugiego; jęknęłam bezwładnie.
Błagam! Jeszcze!
Ta chwila minęła jak banka mydlana. Skończyły się pieszczoty, a ja opadłam podłogę obok niego nabierając zła powietrza do płuc.
-Jeszcze tydzień.-Wstał wracając do tematu treningów.
-Ale...
-Żadnych ale. Ja mówię, kiedy mam cię trenować. Nie chcę bym znów zrobił ci krzywdę.
-Wiem... Tylko chciałam to kontynuować. A poza tym spędzać czas z tobą.
-Kocham Cię, Luno Em.
-Leo...
-Naprawdę.-Wpatrywał się we mnie.-Zakochałem się w tobie i nie zamierzam sobie odmawiać prostej przyjemności wyznawania prawdy.Kocham cię i wiem, że miłość jest tylko wołaniem w próżni, a zapomnienia nie da się uniknąć, że wszyscy jesteśmy skazani i nadejdzie dzień, kiedy cały nasz wysiłek obróci się w pył, wiem, że słońce pochłonie jedyną ziemię;jaką mamy, a ja cię kocham.
-Leo...-Powtórzyłam nie wiedząc, co jeszcze mogę powiedzieć.Czułam się, jakby wszystko we mnie narastało, jakbym tonęła w tej dziwnej bolesnej radości ale nie mogłam odwzajemnić jego wyznania. Nie mogłam nic powiedzieć. Po prostu na niego patrzyłam i pozwalałam mu patrzeć na mnie, aż skinął głową z zaciśniętymi ustami i odwrócił wzrok. Potem tylko skierował się do drzwi.
Nie,nie!Nie pozwolę ci odejść teraz!
Po chwili dopiero uświadomiłam sobie, że on zniknął właśnie za drzwiami. Wybiegłam za nim, a on już biegł w stronę lasu. Pobiegłam co sił w nogach za nim. Słyszał moje myśli, mój oddech, ale się nie zatrzymał. Biegł dalej.
-Leo! Stój do ciężkiej cholery!-Wydarłam się.
Deszcz lał i lał... Słyszałam, jak zbiera się na burzę. A ja już byłam cała przemoczona. On także. Ja tylko wpatrywałam się w niego, czekałam aż wreszcie stanie. Stanął. Odwrócił się powoli.
Ja znów tylko się na niego patrzyłam. Dyszałam ciężko. Zbyt szybko biegłam i oddychałam niemiarowo przez usta. Za szybko.
Leo podszedł do mnie, a raczej zjawił się nagle przede mną.Ujął moją twarz w dłonie. Tylko spojrzał mi w oczy,a potem na usta. Jednak nie pocałował mnie, chociaż tego pragnęłam. Teraz miałam dość swoich granic, to jak go traktowałam w ostatnim czasie.
-Nie opuszczaj mnie teraz. Jeszcze nie.-Szepnęłam.-Kocham cię tak bardzo, że nie masz o tym pojęcia. Ale na razie nie mogę nic zrobić. Nic. Nie wiem jak, nie wiem co robić... Chciałabym poczuć smak twoich ust, by czuć na sobie twój dotyk wiecznie, który jest taki cudowny... Ale nie wiem co mam robić.
Leo tylko spojrzał mi w oczy i nachylił się. Poczułam smak jego ust... Cudowne, jego dotyk... Jego zapach. Sosny i mydła. Taki cudowny zapach... Nawet zapomniałam, że stoimy w deszczu.
Błyskało się bardziej, więc bez słowa Leo zabrał mnie do siebie.
Stałam na środku jakiejś polany. Rozejrzałam się. Słońce świeciło mocno, ale nie czułam ciepła. Czułam jedynie zimno. Nagle ogarnął mnie mrok i nieprzyjemne uczucie, które odepchnęłam z łatwością. Spojrzałam przed siebie, a tam stanął ten sam facet o imieniu Will.
-Czemu tu jesteś?-Spytałam.-To nie jest sen. Jestem tu bo chciałam tu się znaleźć, ale bez ciebie.
-Sama mnie tu sprowadziłaś. Przeszkodziłaś mi, przeprowadzałem właśnie jakieś dziecko na tamten świat.
-Nie obchodzi mnie to, co robisz.
-A jednak mnie sprowadziłaś.
-Nie. Nie sprowadziłam. Wiedziałabym o tym. Na dodatek nic nie chcę mieć wspólnego ze śmiercią.Mam cię gdzieś.
-Ja ciebie też.-Odparł bez emocji.
-Och, chyba się rozbeczę.
-Jak przystało na dzieciaka.
-Dzieciaka? Założe się, że jestem bardziej wykształcona od kogoś takiego jak ty.
-Jestem lepszy od ciebie.-Odparł.-Ale ktoś taki jak ty uważa inaczej.
-Zamknij się, bo wepchnę ci kolanem jaja do gardła. Chcę się obudzić.
Otworzyłam oczy. Leżałam wtulona w Leo, na kanapie. W domu było pusto, a ja poczułam jak znów chce mi się spać. Zapominając o bożym świecie zasnęłam ponownie, przenosząc się do innego miejsca. Gdzie będę sama.