piątek, 12 września 2014

Od Luny

 Zbiegłam na dół do salonu. Był pusty, jak zwykle moja siostra musiała wyjść do pracy. Teraz spędzała dużo czasu z Derekiem a ja mogłam siedzieć w swojej samotni zamknięta na cztery spusty. Dziś był piątek, czyli ostatni dzień w szkole. Czwartek sobie odpuściłam, nie poszłam do szkoły. Nie chciałam. Po tym jak rzuciłam fajki, a następnie przestałam także pić, trochę mi odbijało. Ale Bronx i Szron wiedzieli co robić, tak samo Dave. Mich dziwnie się zachowywała, ale zapewniała mnie, że jest wszystko w porządku. Szczerze w to wątpiłam, nie wydawało mi się, żeby była taka smętna. Zwykle jest uśmiechnięta i gotowa do złośliwych uwag jeśli chodzi o naszych wilczych przyjaciół. 
 Zeszłam z białych,drewnianych schodów i powoli, wymierzając sobie kierunek - kuchnia. Jednak ta wygodna kanapa aż prosiła się, by na nią paść. 
Tak. Moje życie było takie żałosne. Ale nie miałam już co robić, nie miałam ochoty żyć. Moja siostra jest już pełnoletnia, teraz tylko co jakiś czas wraca do domu. Mich nie pojawia się na lekcjach, a Julie cały czas jest zabiegana. 
Rodzice zostawili trochę pieniędzy dla nas. Ale przecież to jest na czarną godzinę. Dla mnie lub Kayt. Ona sama zarabia, i to dużo. Czasem zastanawiam się, jaką podjęła pracę, bo dziwne, że zarabia tak duże pieniądze. A Derek? On to już w ogóle...
Patrzyłam na taras, który według mnie był piękny. Jak cały dom. Jednak kiedy wchodziło się do środka czuło się miłość. Jednak jej już tu nie ma. Moja mama, która zawsze była dla mnie wszystkim, ta ''nie prawdziwa'' wprowadziła w ten dom tyle miłości... A moja biologiczna matka nie żyje. Ojca nie znam. Nie chcę go poznawać. Nie chcę mieć nic z nim wspólnego. A co, jeśli już go widziałam kiedyś? Pewnie ta wiadomość nawet mną nie ruszy. Bo co? Powrócił ojczulek i spyta się gdzie jest mamusia? Jasne. Według mnie nie ma idealnych ojców. Każdy ma coś na sumieniu. Albo każdy chce zostawić daną rodzinę. Dla mnie to już nie ma znaczenia. Jestem sierotą.
 Kiedy tam patrzyłam na ten salon i wszystko w okół... Boże, jak tu nieskazitelnie czysto. Tylko w moim pokoju jest niewyobrażalny bałagan, a wszędzie porządek. W kuchni sama działam bardzo rzadko. Mało jem.

Po jakimś czasie ruszyłam do szkoły. Przeboleje te kilka godzin. Na dodatek w klasie, gdzie jest ogólnie spokój. Ale w innych klasach? Masakra. Julie siedziała skupiona na lekcji, a ja wyjęłam książkę i zatopiłam się w lekturze.

czwartek, 11 września 2014

Od Valentiny

Kolejne dni mijały a ja pracowałam, pracowałam i pracowałam. Maria miała racje, nie pasowałam tu. Kiedy widziałam szczęśliwego Shada ze znajomymi przy koniach... po prpstu robiło mi się smutno. Oni mnie nie zauważali... dlaczego? Bo akurat wtedy jechałam do miasta lub robiłam co innego jednak przez otwarte drzwi widziałam ich. Nie było mi smutno z tego powodu że nie mogłam być tam wtedy ale dlatego że nie pasowałam do nich. Oni znali się od małego, ja byłam wychowywana w zaknięciu, oni mają zainteresowania i pasje a ja nie mam nic, oni mają rodziny... ja nie mam nikogo nielicząc Księżniczki. Oni byli idealni.. a ja nie nadawałam się do niczego. Może lepiej jednak odejść? Dług wobec rodziny Shada mam spłacony więc mnie tu nic nie trzyma. Shad... właśnie... nie chciałam go zostawiać jednak... nie jestem warta tego by mącić w jego życiu. Nawet Maria tak stwierdziła a ta koleżanka jego... najwyraźniej mnie nie lubiła.
Odejdę. Dziś w nocy. Bez pożegnania, bez zamieszania... po cichu tak jak i tu sie pojawiłam. Miałam tylko dylemat co do Księżniczki... była w ciąży... tu będzie miała lepiej. Zostawie ją. Tak.

***

Kiedy skończyłam prace poszłam do siebie do pokoju przespać sie i odpocząć pare godzin.. a kiedy każdy zaśnie odejdę... choć nie chce.

Od Asha

Dziś znowu obudziłem sie tak jakbym zmartwychwstał. Nie widziałem sensu w budzeniu się. Po co? Przecież i tak mój sens życia zginał.. Jednak to właśnie dla niego nadal oddychałem. Bo obiecałem to Sabinie. Miałem nigdy.. nawet jakby jej już nie było nie poddać sie tylko żyć dalej. No i żyłem. Ale czy można było tak to nazwać? Nie wydaje mi się...

***

Podjechałem pod szkołę. Kiedy ja ostatnio w jakiejś byłem? Jeszcze... kiedy żyła Sabina. Wtedy ostatni raz jakiekolwiek szkolne mury mnie widziały.
-Ahhh ja kocham ten smród budy!-powiedziałem idąc w kierunku szkoły.

W środku zobaczyłem setki nastolatków. Powinienem być już po maturze bo za tydzień kończę 20 lat... jednak ja jak to ja nadal kiblowałem. W sumie... i tak nie musiałem już tu chodzić... jednak obiecałem Sabinie.. a to nic dziwnego w tutejszych szkołach ze ludzie w moim wieku nadal kiblowali. Tacy są właśnie tutejsi ludzie.
Wszedłem do sekretariatu i tam dostałem wypiskę dzwonków i plan lekcji. O matko... wcale za tym nie tęskniłem.
Skierowałem sie do klasy 103... gdzie miałem mieć właśnie WOK (wiedzę o kulturze).
Otworzyłem drzwi. Wszyscy już siedzieli w ławkach a nauczycielka tłumaczyła coś. Super.. miło jest być w klasie z bandą siedemnastoletnich dzieciaków którzy myślą że pozjadali wszelkie rozumy i wydaje im sie że są bardzo dorośli.
-Emm.... W czym mogę Panu pomóc?-zapytała nauczycielka.
-Nazywam się Mackuen przeniesiono mnie tu.
-Pan Ash Mackuen? Szczerze jestem zdziwiona Pana obecnością na dzisiejszych zajęciach.
-Nie tylko Pani.
-Może Pan chciałby coś powiedzieć klasie o sobie?
-Nie dziękuje. Jestem bardzo nieśmiały.-powiedziałem z ironia i usiadłem w ławce na końcu klasy.
Nauczycielka zamknęła sie i przez resztę lekcji sienie odezwała a ja cały czas przez te jebane 45 min czułem na sobie wzrok tych siedemnastoletnich dzieciaków.
Ahh.. przecież tylko sie cieszyć! To tylko kolejny dzień w raju!


Z ulgą usłyszałem dzwonek. Niestety tak samo jak pierwsza lekcja minęły mi kolejne 3. Na każdej przerwie wychodziłem przed szkołę zapalić. Musiałem się rozluźnić by nie wkurwić się. Kiedy wypaliłem poszedłem na stołówkę.
Zobaczyłem bandę dzieciaków. Dresy, emo, szkolne łobuzy, "piosenkarze", blogerki, modelki, modnisie, odludki, itd. Podszedłem do lady i wziąłem sobie dwa pąki i jogurt. Usiadłem przy pustym stoliku. Zaczęłam jeść. Czułem na sobie nieliczne spojrzenia. Gdzieś je miałem. Byłem tu nowy, starszy i podejrzewanie wyglądałem.. nic dziwnego. Znudziło mi sie tu siedzieć. Chyba wyjdę wcześniej... a miałem jeszcze 4 lekcje..

wtorek, 9 września 2014

Od Luny

Siedziałam na stołówce sama. Przerwa dopiero się zaczęła, a to znaczyło że przede mną dwadzieścia minut do lekcji i wreszcie powrotu do domu. Moje oceny nie były fantastyczne, ale nie były też krytyczne. Byłam czwórkowa, bo to mi odpowiadało. Chociaż  czasem udawało mi się dostawać piątki. Julie uczyła się doskonale, szóstkowa doskonała uczennica która uczestniczy w każdym możliwym konkursie. A Mich także uczyła się doskonale. Ja byłam jak zwykle ta najgorsza. Jednak co prawda moją zaletą było to, że nieźle umiałam skopać tyłek. Ale... Ostatnio trochę to zaniedbałam. Moją sprawność fizyczną, swoje treningi opuściłam jak i całą watahę wilków. Jedynie Szron i Bronx dotrzymują mi kroku od czasu do czasu. Ale wiem, że mogę im ufać.
Na tej przerwie siedziałam sama. Lubiłam samotnię,zawsze dotrzymywała mi towarzystwa. Nie wiem, gdzie podziały się dziewczyny jak i Szron i Bronx. Nie było ich na tej przerwie obiadowej. Może zabrali dziewczyny?
 Oparłam się na krześle i patrzyłam na ludzi przechodzących koło mnie. Te same twarze. Było kilka nowych, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Tylko zawsze Dave i Harry zajmowali się obrabianiem innych a ja tylko siedziałam w zamyśleniu, w innym świecie. W rzeczywistości, którą sobie wyobrażałam. Moja wyobraźnia sięgała daleko, ale miała swoje granice.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, co wyrwało mnie z zamyślenia. Obróciłam się powoli patrząc na niektórych znanych mi ludzi. Ujrzałam Leo, który przyglądał mi się z uwagą. Kiedy spotkaliśmy się wzrokiem, on zrezygnował z dalszego podglądania mnie. Zignorowałam to, jak wszystkich innych w pomieszczeniu. Miałam ich gdzieś. Po prostu dla mnie było tylko kilka ważnych osób, mianowicie; Julie,Mich,Szron i Bronx.
Szron odmawiał szkolenia mnie, na co ja nalegałam. Czasem mogłam się zanudzić w domu, ale dobrze, że mam to prawko. Przynajmniej mogę sobie jeździć po mieście i poza miastem co uwielbiałam. Za miastem dosyć daleko, pamiętam to jak dziś - Leo zabrał mnie w najpiękniejsze miejsce na świecie. Według mnie było najcudowniejsze, najlepsze na spokój i relaks. Chciałam się tam znaleźć... Ale nie pamiętam drogi. Zgubiłabym się w trakcie jazdy. Jednak obraz pamiętam doskonale.

Słuchałam muzyki, która leciała z mojego telefonu. Leżał na stoliku, gdy dostałam wiadomość. To był Leo. Nie ukrywam lekkiej złości, która teraz mnie odwiedziła całkiem niespodziewanie.
Nie unikaj mnie.

Tylko z westchnieniem zerknęłam na swoje granatowe, prawie czarne paznokcie które nigdy nie zmieniały koloru... Zaczęłam szybko pisać.



Nie unikam.

Jak to nie?Widzę, jaka jesteś zła. O co chodzi?

O nic. Naprawdę. Jest doskonale.

Na to już nic nie odpisał.Odetchnęłam z ulgą. Nie miałam ochoty z nikim teraz rozmawiać. Chciałam posiedzieć sama, tylko gapiąc się tępo w ścianę. Ale jak na złość, dosiadł się jakiś chłopak. Jak mi się wydawało, miał na imię Justin. Jeden z normalniejszych ludzi w szkole, znany podrywacz.
Wyjęłam słuchawki z uszu niechętnie, nie ukrywając grymasu. Spojrzałam na niego pytająco lodowatym wzrokiem. Chłodny ton też się pojawił. Jak na za nim tęskniłam!
-Nie, nie możesz się przysiąść.-Zaczęłam dosyć ostro, co mnie nie zniechęciło.
-A może jednak? Jesteś piękna...
-Rozejrzyj się i powiedz mi, czy na pewno wybrałeś odpowiednią dziewczynę. A poza tym, czy czasem to nie dziecinny, wręcz żałosny zakład z kolegami?
Odwrócił wzrok a ja uśmiechnęłam się cynicznie.
-Tak myślałam.
-Nie jesteś łatwa. Każdy tutaj wie, jaka jesteś. Trudna do zdobycia, ładna... Ale nie chcesz nikogo do siebie zbliżyć.
-Bo nie mam ochoty na miłość. Jest przereklamowana. Nie ma prawdziwej miłości, a dowodem możesz być nawet ty, zdecydowanie ty.
-Czemu ja?
-Bo każdą chcesz przelecieć, a jeśli zaraz nie znikniesz mi z oczu wepchnę ci kolanem jaja do gardła.
Bez słowa,zrezygnowany odsunął się i odszedł. Potem powiedział coś kolegą, na co ja zupełnie nie zareagowałam. Zlałam to jak wszystko inne. Schowałam telefon do kieszeni i odliczałam.
Tik. Coraz więcej uczniów wchodziło na stołówkę, a ja coraz bardziej miałam ochotę zapalić,upić się... Cokolwiek. Byle by z dala od tych rozwydrzonych bachorów, mimo iż byłam w ich wieku, mogę się założyć, że jestem sto razy od nich mądrzejsza. Wszyscy tutaj to szpanerzy,cieszący się jak idioci własną głupotą i szczęściem, które tak naprawdę jest niczym.
Tak. Zegar znów tyka. Tik-Tak. Zostało piętnaście minut, a ja nadal siedziałam i odliczałam czas. Czułam na sobie miliony spojrzeń chłopaków. Gdzie nie spojrzałam kątem oka widziałam jak na mnie patrzą. Chciałam wstać i im wybić wszystkie zęby a na deser wykastrować.
Kiedy stałam się tak agresywna?
Jeszcze piętnaście minut. Szybciej,szybciej... Chcę koniec lekcji. Chcę zapalić,chcę się napić,chcę zajarać,chcę się zatopić w smutku po stracie rodziców i samej siebie. Teraz jestem niczym. Nie ma we mnie cienia uczuć. Jedynie Mich i Julie, no i chłopaki są dla mnie wszystkim. Rodziną. Małą, ale rodziną. Kocham ich, a oni kochają mnie.
Tik-Tak.
Dwanaście minut do dzwonka Luno...

Od Luny

 Minął kolejny rok, a przez ten czas wiele się zmieniło. Moje siedemnaste urodziny były najgorszymi w moim życiu. Ale ciszyłam się szczęściem Leo. Znalazł sobie nową dziewczynę, Revee. To dobrze. Mój przyjaciel wreszcie nie stoi w miejscu i idzie dalej. Jednak wszystkim coś w niej nie pasuje. 
Czułam na sobie jego wzrok. Jakby tęsknił za mną? Nie... Przecież ma swoją dziewczynę, którą bardzo kocha. Niby co mu może nie pasować? Jest ładna, mądra... zgrabna... A on nadal pociągający. Ostatnio przestałam zwracać uwagi na jakichkolwiek chłopaków. 
Usiadłam w wolnym stoliku z Mich i Julie, która starała się zaprzyjaźnić z moją przyjaciółką. Szło jej nieźle, a miałam nadzieję, że się naprawdę polubią. Bronx nie przestał zarywać do Mich. Robił to jednak ostrożnie. Mieli dobre kontakty między sobą, ale Bronx się bał. Pierwszy raz w życiu się bał. Mich mogła go jednym słowem spławić, ale on należy do tych, co za szybko się nie poddają. Jednak po jakimkolwiek słowie Mich on mógłby przestać się starać, a ona złamałaby mu to twarde serce. Skruszyłaby je. 
Widziałam, jak Bronx siedział przy stoliku i wpatrywał się w Mich. Widać było, że był zakochany. Nie słuchał tego, co mówi Szron lub Dave. Jednak ja wiedziałam, o czym rozmawiają. Mówili o nowych rekrutach do swojej bandy. Dave,Szron i Bronx są ludźmi, ale nie zwykłymi. Są tak zwanymi zabójcami. Wybijają wszystkie istoty które niszczą świat, czyli wampiry czy zombi. 
Wiecie, że jest różnica, pomiędzy zombi a zombie? To E nie robi żadnej różnicy? No, mylicie się.
Zombie to martwi ludzie którzy chcą posmakować mózgu,ludzkiego ciała. Podkreślam, ludzkiego.
A ZOMBI to duchy ludzi. Są albo dobre, albo złe. Złe zostają na ziemi jak i te dobre jeśli tego chcą. Te złe chcą zostać, by karmić się strachem ludzi, a jeśli chodzi o zabójców, to zombi chcą tylko zabić ich duszę. Dusza w zabójcy jest bardzo ważna, a raczej duch. Oni są dobrymi duchami, zabójcy mogą wychodzić z ciała kiedy chcą. Ale wtedy ich ciało jest nie do ruszenia, jak kamień. Wyglądają, jakby spali, ich ciało może tak też regenerować siły czy leczyć rany. Ale powiem wam, że dusza to inne ciało, po prostu mogę to nazwać tak, że bije w duszy jeszcze jedno serce, które o wiele trudniej osłabić. 
Skomplikowane? 
Dla mnie nie bardzo.
-Mich, gapi się na ciebie.-Szepnęła Julie.-Patrz...-Wskazała dyskretnie na Bronxa.
-I co?-Wzruszyła ramionami na co Julie aż wrzasnęła.
-O Boże! I co?! Zakochał się w tobie!
-Może.-Odparła.-Ale nie bardzo zwracam na takie coś uwagę.
-Mich, jesteś za bardzo niedostępna.-Mruknęła Julie oburzona.
-A co z Leo?-Spytała nagle moja przyjaciółka.
-Mich, nie wiem. 
-Ma nową dziewczynę.-Pomachała kanapką przed twarzą kochanej Mich.-Zapomniałaś?
-Jakoś nie wygląda na to, by byli razem.
-Byłam nim zauroczona. On mną też, a wiadomo że zauroczenie szybko mija.
-Coś za tym się kryje.
-Nie, Mich. Po prostu stwierdziliśmy już rok temu, że nie warto się starać. Nie ma co. -Wzruszyłam ramionami.
-Przesadzasz.-Machnęła ręką Julie a Mich tylko jej przytaknęła.
-Ja nie ogrodnik, żeby przesadzać.-Zaśmiały się, a ja jak zwykle zachowałam kamienną twarz.
-Od roku ani razu się nie uśmiechnęłaś. 
-Jak to nie?
-Umiem rozróżnić sztuczny uśmiech od prawdziwego. Julie także.
-Nie wątpię.-Chrząknęłam.-A co z Bronxem? Zostawisz go?
-Nawet nic do niego nie czuję. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
-Wiecie o sobie wszystko, Mich!-Walnęła w stół Julie. Tylko Mich wzdrygnęła.
-Wiem,wiem. Ale po prostu... Jestem jak Luna!-Westchnęła.-Odpycham każdego kto się do mnie zbliży, chodzi mi o facetów. Żaden się do mnie nie zbliży jeśli nie widzi, że mu nie pozwalam. 
-Racja.-Przytaknęłam jej i spojrzałam na Julie.-Od roku nie uśmiechnęłam się szczerze ani razu. Śmierć rodziców znów mnie gnębi, a na dodatek te sny. Koszmary. Nie umiem tego wytrzymać.
-No tak... Ale rok minął... 
-Śmierć rodziców jest dla mnie najgorszą rzeczą w życiu. Unikam facetów, by nie być ICH najgorszym wyborem w życiu.
-Co do rodziców ma rację.-Kiwnęła głową Julie.-Ale co do facetów nie koniecznie.
-Jak to nie.-Parsknęłam.-Będę taka, nic tego nie zmieni. 
-Wredna,bez skrupułów,cyniczna? O, jeszcze - gotowa do skopania tyłków?
-Tak.-Odparłam bez emocjonalnie.
-Lekcje zaczynają się za pięć minut.-Powiedziała Julie sięgając po plecak.-Lecę. 
-Ale pięć minut...-Zaczęła Mich.
-Pięć minut to pięć minut, ale pani Delly ma to gdzieś!-Rzuciła przy wyjściu.
Już zniknęła.
Spojrzałam na swoje czarne adidasy, a Mich tylko głośno westchnęła. Patrzyła na Bronxa w zamyśleniu. On także właśnie wychodził.
Na stołówce spotykali się oni  - wilkołaki i zabójcy i my - przyjaciółki. Po prostu, przyjaciółki. Tylko dla mnie to nie jest jedno marne ''po prostu''. Dla mnie to AŻ ''po prostu''. 
-Pierwszy dzień po wakacjach.-Zaczęła Mich.-Jak myślisz, ktoś przyjdzie? W sensie... ktoś odszedł a ktoś doszedł?
-Do naszej klasy? Na pewno.-Parsknęłam.-Może i ta szkoła jest dobra, ale nasza klasa akurat zalicza się do średnich. Na pewno ktoś przyszedł. Co roku ktoś się zjawia. Ale często odchodzi.
-No racja...-Szepnęła.
Jeszcze kilka minut... Posiedzimy i powoli poczłapiemy na lekcje. Kochałam Mich jak siostrę, którą mi zastępowała. 
Moi kumple stali się tylko znajomymi, bo odepchnęłam ich jak mogłam. Nie wiem czemu - przestały mnie bawić jakieś podrywy i zabawa w ''podchody''. Już koniec z facetami. Z resztą - każdy jest zajęty. W wakacje dużo się działo, ale u mnie nic ciekawego. Mich i Bronx jedynie zaprzyjaźnili się na tyle, by mogli rozmawiać godzinami bez przerwy. A Dave jest tylko zazdrosny jak cholera. W tym roku będzie znów nieciekawie, ale jestem przekonana, że coś się i tak zdarzy... 

poniedziałek, 8 września 2014

Od Asha

-Nie zasługuje na to by mi wybaczyć.. Nie zadbałem o twoje bezpieczeństwo. To moja wina.-mówiłem ocierając łzę. 
Położyłem na grobie Sabiny biała różę. Tylko przy niej pozwalałem sobie na okazywanie jakichkolwiek uczuć. Tylko ona widziała moje łzy. Odwiedzałem ją bardzo często. Dbałem o to by były tylko te świeże kwiaty i o to by wszystko ładnie wyglądało. Zawsze tu miałem takie uczucie jakby była przy mnie.. jakby patrzyła się na mnie. Czułem jej obecność. 




To tu wspomnienia uderzały we mnie z jeszcze większą mocą. Wszystkie te razem spędzone chwile. 




Wszystko wydawało sie tak jakby wydarzyło sie przed chwilą. Otarłem łzy i trzymając jej zdjęcie w ręce wypowiedziałem te same słowa co zawsze.
-Kocham Cie i zawsze będę kochał. 
Wstałem i odszedłem. 
Za bramą wsiadłem na swój ścigacz i ruszyłem w stronę miasta w którym zacznę na nowo. Przeniosłem sie bowiem do nowej szkoły.. a dokładnie przeniesiono mnie bo stara nie dawała sobie ze mną rady.


***


Zatrzymałem sie przed blokiem gdzie wynajmowałem kawalerkę. Zaparkowałem i poszedłem do swojego domu. Tam od razu usiadłem w salonie i wpatrywałem sie w zdjęcie Sabiny. Brakowało mi jej.. a minęło już trochę czasu moje uczucie do niej nie wygasało. To było jednocześnie dobre ale i złe.. bo wyniszczało mnie to. To poczucie winy. Jednak było ono słuszne. Bo to przeze mnie zginęła. 
Jutro pierwszy dzień w nowej szkole. Nowe twarze... nowi potencjalni wrogowie. Czyli to samo co zwykle...

Od Luny

Dziś postanowiłam spędzić trochę czasu z siostrą, która cały czas była dosyć zabiegana. Jednak, jak wiadomo miała tego swojego Dereka. Tak, nadal byli razem. Już mnie nie denerwował, tak jak rok temu. Teraz stara się jak może, nawet wyjął kolczyki z twarzy,przestał jarać. Kayt postawiła mu warunek, który niestety Derek musiał przyjąć. Bo inaczej to byłby ich koniec.
Kayt wyszła przepraszając mnie, mówiąc, że zapomniała o spotkaniu ze swoim chłopakiem. Derek także mnie nawet przeprosił. Miałam to gdzieś. Nie zależało mi tak bardzo na relacjach z siostrą, żeby były one doskonałe. Jeśli jej nie zależy, ja nie będę się na pewno starać. Widzę co się dzieje.
Dzień mogłam spędzić z Mich,ale kiedy zadzwonił mój telefon i ujrzałam, że dzwonił Leo, od razu musiałam przenieść to spotkanie na inny,wolniejszy dzień. Wiedziałam, że teraz to coś poważnego. Od dłuższego czasu Leo nie mógł poświęcić mi wiele uwagi jak przedtem. Nie, żebym była o to zła czy coś. Po prostu stwierdzam fakt bez wyrażania jakichkolwiek emocji.
-Witaj Luno Em.-Usłyszałam jego wspaniały głos.Jak zawsze opanowany.-Czy mógłbym zabrać cię na trening?
-Witaj Leo.Oczywiście... Tylko się muszę... ubrać. No i w ogóle.
-Nie mów, że dopiero się obudziłaś. Myślałem, że Luna Em prowadzi idealne życie, wszystko ma dopięte na ostatni guzik, a na dodatek nigdy nie budzi się po godzinie jedenastej.
-A od kiedy to Leo Waters pragnie mnie zabierać na treningi?
-Ponieważ powiedziałem, a raczej dałem słowo, że będę Twoim trenerem kotku.
-Bez kotka.-Zmieniłam ton na trochę ostrzejszy.
-Dobrze.-Zaśmiał się.-Chciałem tylko sprawdzić reakcję na to słowo.
-Oczywiście.
-Będę za trzy minuty.
Rozłączył się.
Podeszłam do szafy w błyskawicznym tempie. Ubrałam czarne rurki,białą przewiewną bluzkę i zaczęłam zakładać buty.
Ból po stracie rodziców przez ten miesiąc minął dosyć szybko. Dzięki Leo,Mich no i chłopakom jakoś starałam się zachowywać normalnie i być w miarę uśmiechniętą. Cieszyłam się, że ich mam,że ich poznałam. Tylko z Mich jakoś ostatnio działo się coś dziwnego... Nie chciałam naciskać. Zapewniała mnie miliard razy dziennie, że wszystko jest okay.
Leo wśliznął się do pokoju i przekręcił klucz w zamku,żeby nikt nas nie zaskoczył, chociaż byliśmy sami. Ulga stępiła ostrze niepokoju; zadrżałam.
Był tu. Cały i zdrowy.
Te kilka tygodni milczenia z jego strony były dla mnie męką. Dobrze, że Mich się mną zajęła, bo zanudziłabym się na śmierć. Martwiłam się o Leo, bo walczył na co dzień z wampirami które chcą oderwać mu łeb, a w nocy zmagał się z ciemnością i zombi.
W głębi serca podejrzewałam, że jedno z nas wzniosło wokół siebie coś w rodzaju emocjonalnego muru - i wiedziałam, że to nie ja.
 Byłam nim zbyt oczarowana.
 Zawsze przyciągał uwagę każdej dziewczyny w promieniu dziesięciu kilometrów. Choć miał zaledwie osiemnaście lat,wydawał się znacznie starszy.Odznaczał się ogromnym doświadczeniem na polu walki i od wczesnego dzieciństwa ojciec brał udział w wojnie z istotami. Miał też doświadczenie, jeśli chodzi o dziewczyny. Wiedział, co powiedzieć,jak dotknąć, a my się dosłownie roztapiałyśmy. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego. I przypuszczałam, że nigdy nie spotkam.
 Był ubrany na czarno,niczym nocny duch. Czarne włosy sterczały mu na wszystkie strony. Miał na sobie koszulkę (Cholera!) która zakrywała mu wszystkie doskonałe mięśnie.
 Tak cholernie pociągający.
 Niebieskie oczy,prawie nieziemskie w swojej nieskazitelnej czystości zniknęły pod powiekami,a wargi zacisnęły się w twardą,pełnej udręki linię.Znałam go wystarczająco długo. To oblicze mówiło: spalimy cały świat do gołej ziemi i będzie w porządku.
-Dlaczego musiałaś się uprzeć na te treningi Em?
Zignorowałam pytanie i ostrość tonu, tłumacząc sobie, że jedno i drugie wynika z głębokiej troski. Boi się, że mnie skrzywdzi jakimś ruchem.
-Bo chcę coś umieć. Obronić się jakoś.
-Idź na kurs samoobrony.
Parsknęłam śmiechem.
-Daj spokój. Po co taki kurs, skoro mam tutaj mistrza kopania tyłków.
Udało mi się go rozśmieszyć chociaż trochę. Ale tylko na chwilę. Znów spoważniał...
Niech to...!
Przyjrzałam mu się z uwagą. Miał na rękach, piersi i brzuchu zagojone cięcia. Po walce z wampirami. Było ich coraz mniej, udawało się wilkołakom i innym istotom powybijać wampiry. Teraz jest ich kilka w jednym stanie.
-Jutro jest impreza u Szrona.-Zaczął.-Wszyscy mamy wolny dzień. Od szkoleń,treningów i całą wolną noc.
Zaśmiałam się i spuściłam głowę.
-Więc cię zabieram.-Błysnął białymi,prostymi zębami.
Wyczuwałam tutaj dość wyraźnie, że się o mnie boi. Boi się zostawić mnie samą. Dlaczego? Wampirów nawet nie ma w kraju!
Ale w sumie... Moje pierwsze wyjście z domu od tygodni i od razu randka z Leo. Tak,tak!
-Będę naprawdę seksownie wyglądać. Tzn. że nie mam się w co ubrać.Ale ty za to zawsze wyglądasz cholernie pociągająco nawet jak jesteś ubrany jak ostatni kretyn.
-A kiedyś byłem?
-Nie. Wyobraziłam sobie Ciebie w takim stroju. Dosyć śmieszny. Jak Kapelusznik z Krainy Czarów Tima Burtona.
-Rzeczywiście. Rudy do mnie pasuje?
-Bardzo.-Zaśmiałam się.
-Dziś było dosyć dużo wampirów. Widziałem Hauna.
Jakiś czas temu Haun zniknął. Wampiry go zabrały. Byli przekonani, że został pozbawiony życia już dawno. To, że Leo znów go zobaczył, mogło oznaczać tylko jedno. Haun wrócił jako nieprzyjaciel.
-Przykro mi, Leo.-Szepnęłam przyglądając mu się.
-Podejrzewałem , że tak się stanie, ale nie byłem na to przygotowany.-Teraz zdjął koszulę.
 Widok jego ciała zapierał mi dech w piersiach i teraz nie było inaczej. Chłonęłam go dosłownie - szeroką pierś,płaski brzuch pokryty tatuażami i te mięśnie.Każdy wzór coś znaczył, każdy symbol. Imię przyjaciela który zginął w walce z nieprzyjacielem,albo ich symbol. Był zabójcą. Idealnym. Jeśli nawet Cinna miał do niego dość duży szacunek i ufał mu bezgranicznie, musiał jakoś zabłysnąć kiedyś tam. Teraz, według Cinny jest idealnym zabójcą,trenerem... Nawet przyjacielem. Ale także złym chłopakiem - niebezpiecznym facetem,takim, którego nawet potwory boją się znaleźć w swojej szafie.
 I zbliżał się teraz do mnie. Wibrowałam niespokojnym oczekiwaniem,pewna, że weźmie mnie w ramiona. On jednak osunął się na łóżko i zakrył twarz w dłoniach.
-Spopieliłem go dziś wieczorem. Wykończyłem raz na zawsze.
-Przykro mi.-Usiadłam obok niego i przesunęłam palcami po jego klatce piersiowej. Wiedziałam, że on też to pojmuje - że wcale nie zabił Hauna, a nawet jego duszy. Istota, z którą walczył, pozbawiona była wspomnień i osobowości Hauna. Miała jego twarz i nic więcej. Ciało stanowiło jedynie skorupę wiecznego głodu i zła. - Nie miałeś wyjścia. Gdybyć pozwolił mu odejść, wróciłby po ciebie i twoich przyjaciół i zrobił wszystko, by nas zniszczyć.
-Wiem, ale nie jest mi przez to łatwiej.-Westchnął.
Zamierzałam zmienić temat. Nie ma co mówić niepotrzebnie o śmierci jego przyjaciela. Nie chcę, by teraz on miał doła.
-Zamierzasz iść z nimi jutro rano, prawda?
 Zawsze tak było. Zignorował moje pytanie, oznajmiając:
-Nie dam rady cię szkolić. Przecież zrobię Ci krzywdę.
-Tez się o ciebie martwię, kiedy idziesz gdzieś walczyć z wampirami.
-Ale jutro idę tylko szkolić nowych.
-Idę z Tobą.
-Nie jesteś gotowa.
-Nie, to ty nie jesteś gotowy na to, że ja jestem gotowa, ale tak właśnie jest, czy ci się to podoba czy nie.
 Popatrzył na mnie wilkiem,mroczny i niebezpieczny.
-Czyżby?
-Tak - odparłam zdecydowanie. Nie wielu ludzi sprzeciwiało się Leo Watersowi, chyba, że Mich. Wszyscy w naszej szkole uważali go za pełnokrwistego drapieżnika, bardziej zwierzęcego niż ludzkiego. Dzikiego. Groźnego.
 Leo nie zawahałby się rozedrzeć kogoś na strzępy - kogokolwiek - za najdrobniejszą zniewagę. Prócz mnie  i Mich. Mogłam robić co chciałam,mówić co chciałam, a on był oczarowany. Nawet gdy patrzył spode łba. Nie nawykłam do sprawowania nad kimś władzy, wciąż wydawało się to dziwne, ale skłamałbym, gdybym twierdziła, że mi się to nie podoba.
-Dwa problemy z twoim planem - oznajmił. - Pierwszy polega na tym, że nie masz klucza do siłowni. Drugi polega na tym, że twój trener stanie się nagle nieosiągalny.Jest to niezwykle prawdopodobne.
 Kiedy po raz pierwszy przyłączyłam się do jego grupy, czyli dwa miesiące temu, rzucił mnie w wir walki bez wahania. Myślę, że bardziej wierzył w swoją zdolność zapewniania mi ochrony przed jakimkolwiek zagrożeniem niż w moje umiejętności.
 Potem udowodniłam, że je posiadam, a on się wycofał.
 A potem niechcący mnie zranił.
 Tak. Własnie on. Biegł prosto na wampira,który próbował skręcić mu kark. Kiedy byłam z nimi (niewidzialna) tnąc i podpalając ich jak należało, po prostu jeden z wampirów mnie zauważył. Widocznie posiadał zdolność widzenia, czyli niewidzialną osobę mógł bez problemu zobaczyć. Pchnął mnie umyślnie przed pędzącego Leo. Schyliłam się w porę, ale Leo przeskakując nade mną spanikowany, że zaraz może mnie zmiażdżyć, zadrapał mi ramię. To był ból nie do opisania. Ale to było dwa miesiące temu. Na początku. Do teraz sobie tego nie wybaczył.
 Może dlatego wzniósł ten mur emocjonalny między nami.
 Może potrzebował czegoś, co by mu przypominało, jaka potrafię być niezdarna.
-Leo - Powiedziałam chrapliwie, mrużąc oczy.
-Tak, Luno Em?
-Popatrz.
 Uśmiechnęłam się, z wolna obejmując dłońmi kostki jego stóp, a potem szarpnęłam energicznie. Zsunął się z łóżka i rąbnął o podłogę.
-Co, u diabła?!
 Skoczyłam na niego i przygwoździłam mu ramiona kolanami. Gwałtowny ruch prawił, że blizna na ramieniu zapulsowała nagle, ale stłumiłam grymas bólu kolejnym uśmiechem.
-I co teraz, panie Waters?
 Przyglądał mi się z uwagą,rozbawienie przyciemniło mu tęczówki.
-Chyba podoba mi się to co widzę.-Chwycił mnie w talii i ścisnął lekko, by się upewnić, że skupiam całą uwagę na nim.-Z tej perspektywy mogę dostrzec twoje...
 Tłumiąc śmiech zapachnęłam się na niego.
-Szorty.-Dokończył chwytając mnie za dłoń, zanim ta dotarła do celu. Nie miałam szans się wyswobodzić. Przewrócił mnie na plecy, przytrzymał moje ręce ponad głową i unieruchomił.
-Co teraz, panno Lancaster?
Pozostać w tej pozycji i cieszyć się nią? 
 Wdychałam jego zapach - sosna i mydło. Słyszałam nasze oddechy które się mieszały. Czułam żar i twardość jego ciała które na mnie napierało.
-A co być chciał?-Napotkałam jego spojrzenie a otaczające nas powietrze zgęstniało nagle, jakby naładowane elektrycznością.
Dotknie mnie?
Pragnęłam, by mnie dotknął.
-Nie jesteś gotowa na to, czego od ciebie chcę.-Przyglądał mi się badawczo, wsuwając jednocześnie między nasze ciała dłoń, co zaprzeczało jego słowom...Proszę,proszę... W końcu zaczął podciągać z wolna brzeg mojej bluzki powyżej pępka, odsłaniając każdy centymetr mojego brzucha.
 Przesuwał po mnie wzrokiem, a ja poczułam dreszcze. Do diabła, drżałam cała, od stóp do głów. Zsuwał się niżej,coraz niżej, potem dotknął ustami konca mojej rany, potem drugiego; jęknęłam bezwładnie.
Błagam! Jeszcze!
 Ta chwila minęła jak banka mydlana. Skończyły się pieszczoty, a ja opadłam podłogę obok niego nabierając zła powietrza do płuc.
-Jeszcze tydzień.-Wstał wracając do tematu treningów.
-Ale...
-Żadnych ale. Ja mówię, kiedy mam cię trenować. Nie chcę bym znów zrobił ci krzywdę.
-Wiem... Tylko chciałam to kontynuować. A poza tym spędzać czas z tobą.
-Kocham Cię, Luno Em.
-Leo...
-Naprawdę.-Wpatrywał się we mnie.-Zakochałem się w tobie i nie zamierzam sobie odmawiać prostej przyjemności wyznawania prawdy.Kocham cię i wiem, że miłość jest tylko wołaniem w próżni, a zapomnienia nie da się uniknąć, że wszyscy jesteśmy skazani i nadejdzie dzień, kiedy cały nasz wysiłek obróci się w pył, wiem, że słońce pochłonie jedyną ziemię;jaką mamy, a ja cię kocham.
-Leo...-Powtórzyłam nie wiedząc, co jeszcze mogę powiedzieć.Czułam się, jakby wszystko we mnie narastało, jakbym tonęła w tej dziwnej bolesnej radości ale nie mogłam odwzajemnić jego wyznania. Nie mogłam nic powiedzieć. Po prostu na niego patrzyłam i pozwalałam mu patrzeć na mnie, aż skinął głową z zaciśniętymi ustami i odwrócił wzrok. Potem tylko skierował się do drzwi.
Nie,nie!Nie pozwolę ci odejść teraz!
Po chwili dopiero uświadomiłam sobie, że on zniknął właśnie za drzwiami. Wybiegłam za nim, a on już biegł w stronę lasu. Pobiegłam co sił w nogach za nim. Słyszał moje myśli, mój oddech, ale się nie zatrzymał. Biegł dalej.
-Leo! Stój do ciężkiej cholery!-Wydarłam się.
Deszcz lał i lał... Słyszałam, jak zbiera się na burzę. A ja już byłam cała przemoczona. On także. Ja tylko wpatrywałam się w niego, czekałam aż wreszcie stanie. Stanął. Odwrócił się powoli.
Ja znów tylko się na niego patrzyłam. Dyszałam ciężko. Zbyt szybko biegłam i oddychałam niemiarowo przez usta. Za szybko.
Leo podszedł do mnie, a raczej zjawił się nagle przede mną.Ujął moją twarz w dłonie. Tylko spojrzał mi w oczy,a potem na usta. Jednak nie pocałował mnie, chociaż tego pragnęłam. Teraz miałam dość swoich granic, to jak go traktowałam w ostatnim czasie.
-Nie opuszczaj mnie teraz. Jeszcze nie.-Szepnęłam.-Kocham cię tak bardzo, że nie masz o tym pojęcia. Ale na razie nie mogę nic zrobić. Nic. Nie wiem jak, nie wiem co robić... Chciałabym poczuć smak twoich ust, by czuć na sobie twój dotyk wiecznie, który jest taki cudowny... Ale nie wiem co mam robić.
Leo tylko spojrzał mi w oczy i nachylił się. Poczułam smak jego ust... Cudowne, jego dotyk... Jego zapach. Sosny i mydła. Taki cudowny zapach... Nawet zapomniałam, że stoimy w deszczu.
Błyskało się bardziej, więc bez słowa Leo zabrał mnie do siebie.

Stałam na środku jakiejś polany. Rozejrzałam się. Słońce świeciło mocno, ale nie czułam ciepła. Czułam jedynie zimno. Nagle ogarnął mnie mrok i nieprzyjemne uczucie, które odepchnęłam z łatwością. Spojrzałam przed siebie, a tam stanął ten sam facet o imieniu Will.
-Czemu tu jesteś?-Spytałam.-To nie jest sen. Jestem tu bo chciałam tu się znaleźć, ale bez ciebie.
-Sama mnie tu sprowadziłaś. Przeszkodziłaś mi, przeprowadzałem właśnie jakieś dziecko na tamten świat. 
-Nie obchodzi mnie to, co robisz.
-A jednak mnie sprowadziłaś.
-Nie. Nie sprowadziłam. Wiedziałabym o tym. Na dodatek nic nie chcę mieć wspólnego ze śmiercią.Mam cię gdzieś.
-Ja ciebie też.-Odparł bez emocji.
-Och, chyba się rozbeczę.
-Jak przystało na dzieciaka.
-Dzieciaka? Założe się, że jestem bardziej wykształcona od kogoś takiego jak ty.
-Jestem lepszy od ciebie.-Odparł.-Ale ktoś taki jak ty uważa inaczej.
-Zamknij się, bo wepchnę ci kolanem jaja do gardła. Chcę się obudzić.

Otworzyłam oczy. Leżałam wtulona w Leo, na kanapie. W domu było pusto, a ja poczułam jak znów chce mi się spać. Zapominając o bożym świecie zasnęłam ponownie, przenosząc się do innego miejsca. Gdzie będę sama.