sobota, 6 września 2014

Od Luny

Leżałam w łóżku wtulona w Leo, który lekko się zaczął uśmiechać. Westchnęłam głęboko jak zawsze gdy się budziłam. Delikatnie się poruszyłam. Byłam... zmęczona... głodna... spragniona... głowa mi pękała. Dopiero po kilku sekundach postanowiłam sprawdzić godzinę, ale zegara nie było w pokoju. Wtuliłam się mocniej,ale po chwili zdałam sobie sprawę, że leżę w łóżku z obcym dla mnie facetem...
Odsunęłam się i usiadłam, a potem wszystkie te moje potrzeby nagle się nasiliły. Jęknęłam cicho łapiąc się za głowę. Wołałabym o pomoc, ale wiedziałam, że Leo już zaraz coś na to poradzi. Tak było. Ale zamiast tradycyjnie - dać mi tabletki - wstrzyknął mi coś w klatkę piersiową. Zabolało, nie mogłam oddychać przez moment, a potem wszystko ustało. Ból minął, ale nadal byłam głodna. On uśmiechnął się tajemniczo wpatrując się we mnie.
-Nie ciesz się tak, to nie potrwa długo...-Wypuściłam powoli powietrze.
-Męczy cię to...
-Co?
-Serce. Boli i nie daje spokoju.
-Tak... Ale da się przyzwyczaić.
-To moja wina... Nie powinienem zachowywać się jak dzieciak i tak...
-Po 1. to wina Szrona, a po 2. moim marzeniem było by cię przytulić.-Zaśmiałam się.
Ujrzałam błysk w jego oku. Ale zaraz spoważniał.
-Lubie jak jesteś twardy.-Zaśmiałam się udając totalnie zauroczoną.
-Chodź, musisz coś zjeść. Spróbuj wstać.
-Będziesz robił za moją niańkę?
-Wstań.-Powiedział stanowczo.
Zamilkłam i zrobiłam to, co powiedział. Lekko zakręciło mi się w głowie,ale potem było tylko lepiej. Poszłam z nim na dół by coś zjeść. Sama chciałam zrobić sobie śniadanie, kłóciłam się z nim o to, ale uparty Leo postawił na swoim.
Zrobił przepyszne naleśniki z polewą. Nie wiedziałam, że umie tak gotować.
-Wow, pogratulować. Nieźle gotujesz.
-Jeśli chodzi o naleśniki, to tak. -Odparł patrząc cały czas na zegar.
-Musisz iść to idź.-Powiedziałam biorąc kęs naleśnika i żując go z lubością.
-Czekam na Bronxa i Szrona.Jeszcze śpią.
Kiwnęłam głową i znów zatopiłam się w doskonałym smaku swojego śniadania.
Na dół zeszła Mich wraz  Bronxem a po chwili zbiegł Szron pogwizdując w moją stronę.
-No,no,no... Panno Lancaster...-Szepnął mi na ucho.-Pani to jest obr...
-Szron..-Mruknął Leo patrząc groźnie na przyjaciela. W tej chwili miałam wrażenie, że jest jego nieprzyjacielem którego musi zabić.
-Tylko leżeliśmy.
-Tak na to się teraz mówi.-Ciągnął Szron.
-Zamknij się, bo będę musiała wepchnąć Ci kolanem jaja do gardła.-Zajrzałam mu prosto w oczy.
Bronx zaśmiał się.
-Ale Ci pojechała!
-Zamknij się.-Warknął Szron.
-Idziemy.-Powiedział Leo.-Wrócę zobaczyć co z Tobą.
-Ale nie zostanę tutaj, moja mama...
-Dzwoniła. Odebrałem mówiąc że śpisz, a ona powiedziała że wyjeżdża z twoim ojcem na kilka dni. Kayt ma wolny dom a ciebie mam na oku. Wiesz, o co mi chodzi.
Już wiedziałam... wiedziałam że jestem wilkołakiem, a on już to wiedział. A ostatnie zdanie mówiło o tym, że chodzi mu o istoty z zewnątrz. Osłabiona przyciągnę tylko demony i zombie, które w każdej chwili mogą mnie rozszarpać. A wydaje mi się, że Leo należy do Łowców. Łowców zombie...
Kiedy wyszli Mich usiadła koło mnie i przyjrzała mi się.
-Całowaliście się?-Zapytała.
-Hmm...Jak myślisz?
-Nie no, nie skorzystałaś? LECI NA CIEBIE.
-W cale nie. To tylko zabawa.
-Leżał z Tobą dla zabawy?
-Tak. Bynajmniej tak mi się wydaje.
-To źle Ci się wydaje.
-Mylisz się, moja droga. Może i ma doskonałą budowę ciała, jest przystojny,seksowny,pociągający...
-Przyciąga każdą dziewczynę jaką napotka, a ty mu się spodobałaś. Jesteś ładna, nie ma się czemu dziwić.
-Nie ma? Pff. Nie jestem ładna.
-Sam tak powiedział.
Kiedy ona prawiła mi kazanie na temat mojej ślepoty, ja zagłębiłam się w myślach. Doznałam coś jakby wizję, w której byłam tylko ja i Leo. Byliśmy w jego pięknym, wielkim pokoju. Zaczął mnie całować nie mogąc się opamiętać. Podobało mi się to. Bardzo. Przyjemny dreszcz,podniecenie i jego dotyk sprawiły szał, przez który zwariowałam na jego punkcie w pewnym momencie. Był pewny swego, jego pewne delikatne ruchy... Znów się rozpłynęłam. Pchnął mnie na łózko, całując dalej. Zrywał ze mnie koszulkę...
-Luna?-Usłyszałam gdzieś tam w przestrzeni głos Mich.-Lunaaaa? Ziemia do Luny Emily Lancasteer!
-Co,co?
-O kim myślałaś?
W sumie, to nie myślałam. Ta wizja była, a to mój dar. Czyli, że mam wizje i co... One jakoś się mają spełnić, czy co? Nie wiem, trudno to stwierdzić, a to dopiero początek. Jeśli to była wizja, to była przyszłość. Nie wiem czy miałam rację, ale naprawdę... To było dziwne...
Pod jego dotykiem staję się tylko watą. Jak moje nogi. Kocham jego dotyk, kocham jego głos, uśmiech... Jest cudowny.
-Myślałaś o Leo?!Matko, i uwierzyć, że coś między wami jest!Wow...-Uśmiechnęła się.
-Mhm... ta...-Powiedziałam zupełnie nie słuchając tego co mówi.
Teraz sprzątałam w głowie swój bałagan. Nic mnie nie łączy z Leo, ale kiedy wychodzi to co ja mam myśleć? Boje się, że ktoś lub coś zrobi mu krzywdę. Znam go tydzień... Ale lubię go. Lubię i to bardzo. Nie takie dziwne, co?
Resztę dnia spędziłam z Mich. Czekałam aż wróci Leo, ale było to niemożliwe z bólem głowy i całego ciała, kości... Coś było nie tak. Ze mną. Dowiem się co, ale najpierw pożyję jeszcze trochę normalnie w gronie przyjaciół... I Leo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz