niedziela, 7 września 2014

Od Luny

Siedziałam na kanapie czytając książkę w domu Mich. Kiedy chciałam wrócić do domu, Leo i Mich zatrzymywali mnie ilekroć chciałam wydostać się z domu i powrócić do swojego domu, tam, gdzie powinna być mama narzekająca na ojca, którego nie ma cały czas w domu. Nie ma ich tam, ani nigdzie indziej na świecie. Są gdzieś indziej, w innym wymiarze. A ja? Zostałam sama.
-Luna, proszę Cię.-Odezwał się Leo.
-Hm?-Szepnęłam zamyślona.
-Wzięłaś coś.-Warknął zły.
-Nie.-Odsunęłam się od niego.
-Co miałaby brać?-Odezwała się Mich.
-Wierz mi, że nie zachowuje się normalnie. Jest dziwna, zajrzysz jej w oczy? Rozszerzone źrenice.
-Nie prawda.-Zaśmiałam się.
Leo pokręcił głową i uniósł mój podbródek.
-Widzisz?-Zwrócił się do Mich.
-Dlaczego...-Zaczęła ale nie dokończyła przez mój napad śmiechu.
-To sztuczne szczęście.-Zaśmiałam się.-Ale zawsze coś.
-Wiesz, co można z tym zrobić?-Spoważniała Mich.
-Widziałem takie reakcje, ale nie można jej kontrolować cały czas.
-Nie możesz tego robić?
-Mam różne inne zajęcia, a nie dałbym rady jej mieć na oku.
-A co ze Szronem,Bronxem? Alex?
-Oni mogliby, ale są tak samo obciążeni obowiązkami jak ja. Nie wiesz jak bardzo chciałbym ją mieć cały czas na oku.
-Możesz ją kontrolować.-Odezwał się ojciec Mich wkraczając do pokoju.-Zdejmę z ciebie kilka obowiązków.
Mich przysłuchiwała się i przyglądała całej rozmowie. Nie wiedziała, o co chodzi. Jako jedyna nie miała o tym pojęcia.
-Wyrobię się.-Chrząknął Leo.-Dam radę.
-Może...-Zaczęłam, ale kiedy zauważyłam Mich powstrzymałam się.
Szron wstał i pociągnął Mich za rękę. Wyprowadził ją z domu a ona zdziwiona i tak zaskoczona, nie wiedziała co zrobić.
-Może...-Znów zaczęłam.-Może po prostu zacznę chodzić z wami na treningi. Ludzie też się nadają...
-Nie ma mowy.-Leo nawet na mnie nie spojrzał.-Któryś z nas może jednym dotknięciem cię skrzywdzić.
-Wiem o tym, ale będziecie delikatni. Umiecie przecież jakoś to kontrolować. Prawda?
-Tak, masz rację. Ale trzeba przydzielić ci trenera.-Cinna spojrzał na Leo.
Ten gwałtownie się podniósł i zaśmiał się.
-Nie ma takiej opcji. Nie chcę jej skrzywdzić.
-Nie zrobisz tego. Wybrałem cię, bo jesteś najlepszy.
-Ufam ci.-Odezwałam się.-Nie zrobisz mi krzywdy.. wiem o tym. Jestem o tym przekonana.
Leo pokręcił głową, a potem się zgodził niechętnie. Chłopaki się rozeszli a ja obserwowałam Leo. Mich wróciła zadając milion pytań, na które nie mogłam odpowiedzieć. Ani Leo. Nikt nie mógł. Cinna (pozwolił mi mówić do siebie po imieniu, co było dla mnie zaskoczeniem) zakazał mówić cokolwiek Mich. Chce by żyła normalnie bez świadomości o wilkołakach,czarodziejach itp.

Rano wstałam wcześnie. Nadszedł weekend, co potwierdzało tylko fakt, ze nadszedł kolejny dzień nudy.Kolejny dzień ciszy i użalaniem się nad sobą. Żałosne, prawdziwe... smutne.
Wróciłam do domu. Kayt przeżywała mniej utratę rodziców. Żyje dalej, ale ubolewa nad stratą. Jednak nie jestem co do tej rozpaczy przekonana...
Kayt akurat była w pracy. Harowała jak wół, ale lubiła to. Uwielbiała swoją pracę, o której nawet nie miałam okazji z nią porozmawiać. Byłam sama w domu tuląc się do Banny'ego. On tylko wtulił wielki łeb w moją szyję i co jakiś czas popiskiwał.
-Jakie to jest okropne...-Zaczęłam.Ban tylko podniósł łeb i zaczął mnie słuchać. Rozumiał to co do niego mówię? Miałam nadzieję.-Mam tego dość.
Banny zapiszczał i położył głowę na poduszkę.
Telefon nagle zaczął wibrować. Czekałam na ten telefon dniami i nocami. Na ten numer. Odebrałam szybko i położyłam się na plecach patrząc w gwiazdy na swoim suficie.
-Witaj, Luno Em.-Usłyszałam pewnego siebie i spokojnego Leo.
-Witaj Leo.-Uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Wiesz, że tak się składa, że o Tobie myślałem?
-Niesamowite.-Szepnęłam i usłyszałam,jak głos mi zadrżał.
-Coś nie tak,Em?
Lubiłam jak mówił do mnie Emily. Każdy mówił Luna, a on mówił Em lub Emily. Albo Luna Em.
-Wszystko jest nie tak.-Odpowiedziałam po kilku sekundach, może minutach.-Wszystko nie jest tak, jak powinno być. Siedzę w swoim szarym pokoju wpatrując się w gwiazdy na suficie, które wcale nie sprawiają, że jestem gdzieś tam w kosmosie, że zapominam o złych rzeczach i pojawiają się tylko te dobre. Te gwiazdy przypominają mi tylko szarą huśtawkę którą tata dla mnie zrobił. Gdy o niej myślę, chce mi się po prostu płakać. Płakać, bo jest taka okropna i przerażająca, ociekająca smutkiem, taka żałosna. Wszystko jest nie tak. Nie jest okay.
-Hmm.Myślę, że powinienem zobaczyć tą huśtawkę płaczu.
-Tak uważasz?-Odezwałam się, a wtedy pojawił się zachrypnięty głos którego wręcz nienawidziłam.
-Tak. A wiesz, że właśnie stoję pod Twoim domem Luno Em?
-Och! Już biegnę!-Podniosłam się nagle i zbiegłam na dół.
Otworzyłam drzwi nawet nie zerkając na lustro. Moje brązowe włosy były potargane. Były jednym wielkim kołtunem.
-Przepięknie wyglądasz.-Uśmiechnął się.
-Dziękuję...-Poczułam jak się rumienię.Szybko odwróciłam wzrok.-Wejdziesz?
-Nie. Zamierzam Cię wyciągnąć stąd i zabrać ze sobą.
-Możesz mordować ludzi siekierą.
-Jest taka możliwość.-Uśmiechnęłam się.-No dawaj Luno Em, zaryzykuj.
Nachylił się i spojrzał mi w oczy. Westchnęłam i poprosiłam o chwilę.
W kilka minut byłam gotowa. Kiedy wyszłam, zobaczyłam jego samochód, na co zareagowałam już normalnie.
-Gdzie mnie zabierasz?
-Na jazdę.
-Co?-Spytałam zupełnie nie rozumiejąc.
-Nauczę cię prowadzić. Mówiłaś mi ostatnio, że fajnie jest mieć prawko. A ja cię przygotuję.
Uśmiechnęłam się tylko i wsiadłam na miejsce kierowcy, a on pasażera.
-A jak nas zabiję?
-To zabijesz.-Wzruszył ramionami.-Na pewno nie jeździsz gorzej ode mnie.
Poprawił mi humor. Nie sądziłam, że ktoś może sprawić że zapomnę o wszystkim na dzień, dwa...
-Nie ciesz się tylko tak. -Uśmiechnął się.
Jego uśmiech sprawił, że w mojej głowie przeleciało mnóstwo myśli... Cieszyłam się, że jest przy mnie. Ale brakowało mi tu Mich... Ostatnio mi jej brakowało.
Leo był nie najlepszym  instruktorem, ale dało się wytrzymać. Bardzo go lubiłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz