wtorek, 9 września 2014

Od Luny

Siedziałam na stołówce sama. Przerwa dopiero się zaczęła, a to znaczyło że przede mną dwadzieścia minut do lekcji i wreszcie powrotu do domu. Moje oceny nie były fantastyczne, ale nie były też krytyczne. Byłam czwórkowa, bo to mi odpowiadało. Chociaż  czasem udawało mi się dostawać piątki. Julie uczyła się doskonale, szóstkowa doskonała uczennica która uczestniczy w każdym możliwym konkursie. A Mich także uczyła się doskonale. Ja byłam jak zwykle ta najgorsza. Jednak co prawda moją zaletą było to, że nieźle umiałam skopać tyłek. Ale... Ostatnio trochę to zaniedbałam. Moją sprawność fizyczną, swoje treningi opuściłam jak i całą watahę wilków. Jedynie Szron i Bronx dotrzymują mi kroku od czasu do czasu. Ale wiem, że mogę im ufać.
Na tej przerwie siedziałam sama. Lubiłam samotnię,zawsze dotrzymywała mi towarzystwa. Nie wiem, gdzie podziały się dziewczyny jak i Szron i Bronx. Nie było ich na tej przerwie obiadowej. Może zabrali dziewczyny?
 Oparłam się na krześle i patrzyłam na ludzi przechodzących koło mnie. Te same twarze. Było kilka nowych, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Tylko zawsze Dave i Harry zajmowali się obrabianiem innych a ja tylko siedziałam w zamyśleniu, w innym świecie. W rzeczywistości, którą sobie wyobrażałam. Moja wyobraźnia sięgała daleko, ale miała swoje granice.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, co wyrwało mnie z zamyślenia. Obróciłam się powoli patrząc na niektórych znanych mi ludzi. Ujrzałam Leo, który przyglądał mi się z uwagą. Kiedy spotkaliśmy się wzrokiem, on zrezygnował z dalszego podglądania mnie. Zignorowałam to, jak wszystkich innych w pomieszczeniu. Miałam ich gdzieś. Po prostu dla mnie było tylko kilka ważnych osób, mianowicie; Julie,Mich,Szron i Bronx.
Szron odmawiał szkolenia mnie, na co ja nalegałam. Czasem mogłam się zanudzić w domu, ale dobrze, że mam to prawko. Przynajmniej mogę sobie jeździć po mieście i poza miastem co uwielbiałam. Za miastem dosyć daleko, pamiętam to jak dziś - Leo zabrał mnie w najpiękniejsze miejsce na świecie. Według mnie było najcudowniejsze, najlepsze na spokój i relaks. Chciałam się tam znaleźć... Ale nie pamiętam drogi. Zgubiłabym się w trakcie jazdy. Jednak obraz pamiętam doskonale.

Słuchałam muzyki, która leciała z mojego telefonu. Leżał na stoliku, gdy dostałam wiadomość. To był Leo. Nie ukrywam lekkiej złości, która teraz mnie odwiedziła całkiem niespodziewanie.
Nie unikaj mnie.

Tylko z westchnieniem zerknęłam na swoje granatowe, prawie czarne paznokcie które nigdy nie zmieniały koloru... Zaczęłam szybko pisać.



Nie unikam.

Jak to nie?Widzę, jaka jesteś zła. O co chodzi?

O nic. Naprawdę. Jest doskonale.

Na to już nic nie odpisał.Odetchnęłam z ulgą. Nie miałam ochoty z nikim teraz rozmawiać. Chciałam posiedzieć sama, tylko gapiąc się tępo w ścianę. Ale jak na złość, dosiadł się jakiś chłopak. Jak mi się wydawało, miał na imię Justin. Jeden z normalniejszych ludzi w szkole, znany podrywacz.
Wyjęłam słuchawki z uszu niechętnie, nie ukrywając grymasu. Spojrzałam na niego pytająco lodowatym wzrokiem. Chłodny ton też się pojawił. Jak na za nim tęskniłam!
-Nie, nie możesz się przysiąść.-Zaczęłam dosyć ostro, co mnie nie zniechęciło.
-A może jednak? Jesteś piękna...
-Rozejrzyj się i powiedz mi, czy na pewno wybrałeś odpowiednią dziewczynę. A poza tym, czy czasem to nie dziecinny, wręcz żałosny zakład z kolegami?
Odwrócił wzrok a ja uśmiechnęłam się cynicznie.
-Tak myślałam.
-Nie jesteś łatwa. Każdy tutaj wie, jaka jesteś. Trudna do zdobycia, ładna... Ale nie chcesz nikogo do siebie zbliżyć.
-Bo nie mam ochoty na miłość. Jest przereklamowana. Nie ma prawdziwej miłości, a dowodem możesz być nawet ty, zdecydowanie ty.
-Czemu ja?
-Bo każdą chcesz przelecieć, a jeśli zaraz nie znikniesz mi z oczu wepchnę ci kolanem jaja do gardła.
Bez słowa,zrezygnowany odsunął się i odszedł. Potem powiedział coś kolegą, na co ja zupełnie nie zareagowałam. Zlałam to jak wszystko inne. Schowałam telefon do kieszeni i odliczałam.
Tik. Coraz więcej uczniów wchodziło na stołówkę, a ja coraz bardziej miałam ochotę zapalić,upić się... Cokolwiek. Byle by z dala od tych rozwydrzonych bachorów, mimo iż byłam w ich wieku, mogę się założyć, że jestem sto razy od nich mądrzejsza. Wszyscy tutaj to szpanerzy,cieszący się jak idioci własną głupotą i szczęściem, które tak naprawdę jest niczym.
Tak. Zegar znów tyka. Tik-Tak. Zostało piętnaście minut, a ja nadal siedziałam i odliczałam czas. Czułam na sobie miliony spojrzeń chłopaków. Gdzie nie spojrzałam kątem oka widziałam jak na mnie patrzą. Chciałam wstać i im wybić wszystkie zęby a na deser wykastrować.
Kiedy stałam się tak agresywna?
Jeszcze piętnaście minut. Szybciej,szybciej... Chcę koniec lekcji. Chcę zapalić,chcę się napić,chcę zajarać,chcę się zatopić w smutku po stracie rodziców i samej siebie. Teraz jestem niczym. Nie ma we mnie cienia uczuć. Jedynie Mich i Julie, no i chłopaki są dla mnie wszystkim. Rodziną. Małą, ale rodziną. Kocham ich, a oni kochają mnie.
Tik-Tak.
Dwanaście minut do dzwonka Luno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz