piątek, 12 września 2014

Od Luny

 Zbiegłam na dół do salonu. Był pusty, jak zwykle moja siostra musiała wyjść do pracy. Teraz spędzała dużo czasu z Derekiem a ja mogłam siedzieć w swojej samotni zamknięta na cztery spusty. Dziś był piątek, czyli ostatni dzień w szkole. Czwartek sobie odpuściłam, nie poszłam do szkoły. Nie chciałam. Po tym jak rzuciłam fajki, a następnie przestałam także pić, trochę mi odbijało. Ale Bronx i Szron wiedzieli co robić, tak samo Dave. Mich dziwnie się zachowywała, ale zapewniała mnie, że jest wszystko w porządku. Szczerze w to wątpiłam, nie wydawało mi się, żeby była taka smętna. Zwykle jest uśmiechnięta i gotowa do złośliwych uwag jeśli chodzi o naszych wilczych przyjaciół. 
 Zeszłam z białych,drewnianych schodów i powoli, wymierzając sobie kierunek - kuchnia. Jednak ta wygodna kanapa aż prosiła się, by na nią paść. 
Tak. Moje życie było takie żałosne. Ale nie miałam już co robić, nie miałam ochoty żyć. Moja siostra jest już pełnoletnia, teraz tylko co jakiś czas wraca do domu. Mich nie pojawia się na lekcjach, a Julie cały czas jest zabiegana. 
Rodzice zostawili trochę pieniędzy dla nas. Ale przecież to jest na czarną godzinę. Dla mnie lub Kayt. Ona sama zarabia, i to dużo. Czasem zastanawiam się, jaką podjęła pracę, bo dziwne, że zarabia tak duże pieniądze. A Derek? On to już w ogóle...
Patrzyłam na taras, który według mnie był piękny. Jak cały dom. Jednak kiedy wchodziło się do środka czuło się miłość. Jednak jej już tu nie ma. Moja mama, która zawsze była dla mnie wszystkim, ta ''nie prawdziwa'' wprowadziła w ten dom tyle miłości... A moja biologiczna matka nie żyje. Ojca nie znam. Nie chcę go poznawać. Nie chcę mieć nic z nim wspólnego. A co, jeśli już go widziałam kiedyś? Pewnie ta wiadomość nawet mną nie ruszy. Bo co? Powrócił ojczulek i spyta się gdzie jest mamusia? Jasne. Według mnie nie ma idealnych ojców. Każdy ma coś na sumieniu. Albo każdy chce zostawić daną rodzinę. Dla mnie to już nie ma znaczenia. Jestem sierotą.
 Kiedy tam patrzyłam na ten salon i wszystko w okół... Boże, jak tu nieskazitelnie czysto. Tylko w moim pokoju jest niewyobrażalny bałagan, a wszędzie porządek. W kuchni sama działam bardzo rzadko. Mało jem.

Po jakimś czasie ruszyłam do szkoły. Przeboleje te kilka godzin. Na dodatek w klasie, gdzie jest ogólnie spokój. Ale w innych klasach? Masakra. Julie siedziała skupiona na lekcji, a ja wyjęłam książkę i zatopiłam się w lekturze.

czwartek, 11 września 2014

Od Valentiny

Kolejne dni mijały a ja pracowałam, pracowałam i pracowałam. Maria miała racje, nie pasowałam tu. Kiedy widziałam szczęśliwego Shada ze znajomymi przy koniach... po prpstu robiło mi się smutno. Oni mnie nie zauważali... dlaczego? Bo akurat wtedy jechałam do miasta lub robiłam co innego jednak przez otwarte drzwi widziałam ich. Nie było mi smutno z tego powodu że nie mogłam być tam wtedy ale dlatego że nie pasowałam do nich. Oni znali się od małego, ja byłam wychowywana w zaknięciu, oni mają zainteresowania i pasje a ja nie mam nic, oni mają rodziny... ja nie mam nikogo nielicząc Księżniczki. Oni byli idealni.. a ja nie nadawałam się do niczego. Może lepiej jednak odejść? Dług wobec rodziny Shada mam spłacony więc mnie tu nic nie trzyma. Shad... właśnie... nie chciałam go zostawiać jednak... nie jestem warta tego by mącić w jego życiu. Nawet Maria tak stwierdziła a ta koleżanka jego... najwyraźniej mnie nie lubiła.
Odejdę. Dziś w nocy. Bez pożegnania, bez zamieszania... po cichu tak jak i tu sie pojawiłam. Miałam tylko dylemat co do Księżniczki... była w ciąży... tu będzie miała lepiej. Zostawie ją. Tak.

***

Kiedy skończyłam prace poszłam do siebie do pokoju przespać sie i odpocząć pare godzin.. a kiedy każdy zaśnie odejdę... choć nie chce.

Od Asha

Dziś znowu obudziłem sie tak jakbym zmartwychwstał. Nie widziałem sensu w budzeniu się. Po co? Przecież i tak mój sens życia zginał.. Jednak to właśnie dla niego nadal oddychałem. Bo obiecałem to Sabinie. Miałem nigdy.. nawet jakby jej już nie było nie poddać sie tylko żyć dalej. No i żyłem. Ale czy można było tak to nazwać? Nie wydaje mi się...

***

Podjechałem pod szkołę. Kiedy ja ostatnio w jakiejś byłem? Jeszcze... kiedy żyła Sabina. Wtedy ostatni raz jakiekolwiek szkolne mury mnie widziały.
-Ahhh ja kocham ten smród budy!-powiedziałem idąc w kierunku szkoły.

W środku zobaczyłem setki nastolatków. Powinienem być już po maturze bo za tydzień kończę 20 lat... jednak ja jak to ja nadal kiblowałem. W sumie... i tak nie musiałem już tu chodzić... jednak obiecałem Sabinie.. a to nic dziwnego w tutejszych szkołach ze ludzie w moim wieku nadal kiblowali. Tacy są właśnie tutejsi ludzie.
Wszedłem do sekretariatu i tam dostałem wypiskę dzwonków i plan lekcji. O matko... wcale za tym nie tęskniłem.
Skierowałem sie do klasy 103... gdzie miałem mieć właśnie WOK (wiedzę o kulturze).
Otworzyłem drzwi. Wszyscy już siedzieli w ławkach a nauczycielka tłumaczyła coś. Super.. miło jest być w klasie z bandą siedemnastoletnich dzieciaków którzy myślą że pozjadali wszelkie rozumy i wydaje im sie że są bardzo dorośli.
-Emm.... W czym mogę Panu pomóc?-zapytała nauczycielka.
-Nazywam się Mackuen przeniesiono mnie tu.
-Pan Ash Mackuen? Szczerze jestem zdziwiona Pana obecnością na dzisiejszych zajęciach.
-Nie tylko Pani.
-Może Pan chciałby coś powiedzieć klasie o sobie?
-Nie dziękuje. Jestem bardzo nieśmiały.-powiedziałem z ironia i usiadłem w ławce na końcu klasy.
Nauczycielka zamknęła sie i przez resztę lekcji sienie odezwała a ja cały czas przez te jebane 45 min czułem na sobie wzrok tych siedemnastoletnich dzieciaków.
Ahh.. przecież tylko sie cieszyć! To tylko kolejny dzień w raju!


Z ulgą usłyszałem dzwonek. Niestety tak samo jak pierwsza lekcja minęły mi kolejne 3. Na każdej przerwie wychodziłem przed szkołę zapalić. Musiałem się rozluźnić by nie wkurwić się. Kiedy wypaliłem poszedłem na stołówkę.
Zobaczyłem bandę dzieciaków. Dresy, emo, szkolne łobuzy, "piosenkarze", blogerki, modelki, modnisie, odludki, itd. Podszedłem do lady i wziąłem sobie dwa pąki i jogurt. Usiadłem przy pustym stoliku. Zaczęłam jeść. Czułem na sobie nieliczne spojrzenia. Gdzieś je miałem. Byłem tu nowy, starszy i podejrzewanie wyglądałem.. nic dziwnego. Znudziło mi sie tu siedzieć. Chyba wyjdę wcześniej... a miałem jeszcze 4 lekcje..

wtorek, 9 września 2014

Od Luny

Siedziałam na stołówce sama. Przerwa dopiero się zaczęła, a to znaczyło że przede mną dwadzieścia minut do lekcji i wreszcie powrotu do domu. Moje oceny nie były fantastyczne, ale nie były też krytyczne. Byłam czwórkowa, bo to mi odpowiadało. Chociaż  czasem udawało mi się dostawać piątki. Julie uczyła się doskonale, szóstkowa doskonała uczennica która uczestniczy w każdym możliwym konkursie. A Mich także uczyła się doskonale. Ja byłam jak zwykle ta najgorsza. Jednak co prawda moją zaletą było to, że nieźle umiałam skopać tyłek. Ale... Ostatnio trochę to zaniedbałam. Moją sprawność fizyczną, swoje treningi opuściłam jak i całą watahę wilków. Jedynie Szron i Bronx dotrzymują mi kroku od czasu do czasu. Ale wiem, że mogę im ufać.
Na tej przerwie siedziałam sama. Lubiłam samotnię,zawsze dotrzymywała mi towarzystwa. Nie wiem, gdzie podziały się dziewczyny jak i Szron i Bronx. Nie było ich na tej przerwie obiadowej. Może zabrali dziewczyny?
 Oparłam się na krześle i patrzyłam na ludzi przechodzących koło mnie. Te same twarze. Było kilka nowych, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Tylko zawsze Dave i Harry zajmowali się obrabianiem innych a ja tylko siedziałam w zamyśleniu, w innym świecie. W rzeczywistości, którą sobie wyobrażałam. Moja wyobraźnia sięgała daleko, ale miała swoje granice.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, co wyrwało mnie z zamyślenia. Obróciłam się powoli patrząc na niektórych znanych mi ludzi. Ujrzałam Leo, który przyglądał mi się z uwagą. Kiedy spotkaliśmy się wzrokiem, on zrezygnował z dalszego podglądania mnie. Zignorowałam to, jak wszystkich innych w pomieszczeniu. Miałam ich gdzieś. Po prostu dla mnie było tylko kilka ważnych osób, mianowicie; Julie,Mich,Szron i Bronx.
Szron odmawiał szkolenia mnie, na co ja nalegałam. Czasem mogłam się zanudzić w domu, ale dobrze, że mam to prawko. Przynajmniej mogę sobie jeździć po mieście i poza miastem co uwielbiałam. Za miastem dosyć daleko, pamiętam to jak dziś - Leo zabrał mnie w najpiękniejsze miejsce na świecie. Według mnie było najcudowniejsze, najlepsze na spokój i relaks. Chciałam się tam znaleźć... Ale nie pamiętam drogi. Zgubiłabym się w trakcie jazdy. Jednak obraz pamiętam doskonale.

Słuchałam muzyki, która leciała z mojego telefonu. Leżał na stoliku, gdy dostałam wiadomość. To był Leo. Nie ukrywam lekkiej złości, która teraz mnie odwiedziła całkiem niespodziewanie.
Nie unikaj mnie.

Tylko z westchnieniem zerknęłam na swoje granatowe, prawie czarne paznokcie które nigdy nie zmieniały koloru... Zaczęłam szybko pisać.



Nie unikam.

Jak to nie?Widzę, jaka jesteś zła. O co chodzi?

O nic. Naprawdę. Jest doskonale.

Na to już nic nie odpisał.Odetchnęłam z ulgą. Nie miałam ochoty z nikim teraz rozmawiać. Chciałam posiedzieć sama, tylko gapiąc się tępo w ścianę. Ale jak na złość, dosiadł się jakiś chłopak. Jak mi się wydawało, miał na imię Justin. Jeden z normalniejszych ludzi w szkole, znany podrywacz.
Wyjęłam słuchawki z uszu niechętnie, nie ukrywając grymasu. Spojrzałam na niego pytająco lodowatym wzrokiem. Chłodny ton też się pojawił. Jak na za nim tęskniłam!
-Nie, nie możesz się przysiąść.-Zaczęłam dosyć ostro, co mnie nie zniechęciło.
-A może jednak? Jesteś piękna...
-Rozejrzyj się i powiedz mi, czy na pewno wybrałeś odpowiednią dziewczynę. A poza tym, czy czasem to nie dziecinny, wręcz żałosny zakład z kolegami?
Odwrócił wzrok a ja uśmiechnęłam się cynicznie.
-Tak myślałam.
-Nie jesteś łatwa. Każdy tutaj wie, jaka jesteś. Trudna do zdobycia, ładna... Ale nie chcesz nikogo do siebie zbliżyć.
-Bo nie mam ochoty na miłość. Jest przereklamowana. Nie ma prawdziwej miłości, a dowodem możesz być nawet ty, zdecydowanie ty.
-Czemu ja?
-Bo każdą chcesz przelecieć, a jeśli zaraz nie znikniesz mi z oczu wepchnę ci kolanem jaja do gardła.
Bez słowa,zrezygnowany odsunął się i odszedł. Potem powiedział coś kolegą, na co ja zupełnie nie zareagowałam. Zlałam to jak wszystko inne. Schowałam telefon do kieszeni i odliczałam.
Tik. Coraz więcej uczniów wchodziło na stołówkę, a ja coraz bardziej miałam ochotę zapalić,upić się... Cokolwiek. Byle by z dala od tych rozwydrzonych bachorów, mimo iż byłam w ich wieku, mogę się założyć, że jestem sto razy od nich mądrzejsza. Wszyscy tutaj to szpanerzy,cieszący się jak idioci własną głupotą i szczęściem, które tak naprawdę jest niczym.
Tak. Zegar znów tyka. Tik-Tak. Zostało piętnaście minut, a ja nadal siedziałam i odliczałam czas. Czułam na sobie miliony spojrzeń chłopaków. Gdzie nie spojrzałam kątem oka widziałam jak na mnie patrzą. Chciałam wstać i im wybić wszystkie zęby a na deser wykastrować.
Kiedy stałam się tak agresywna?
Jeszcze piętnaście minut. Szybciej,szybciej... Chcę koniec lekcji. Chcę zapalić,chcę się napić,chcę zajarać,chcę się zatopić w smutku po stracie rodziców i samej siebie. Teraz jestem niczym. Nie ma we mnie cienia uczuć. Jedynie Mich i Julie, no i chłopaki są dla mnie wszystkim. Rodziną. Małą, ale rodziną. Kocham ich, a oni kochają mnie.
Tik-Tak.
Dwanaście minut do dzwonka Luno...

Od Luny

 Minął kolejny rok, a przez ten czas wiele się zmieniło. Moje siedemnaste urodziny były najgorszymi w moim życiu. Ale ciszyłam się szczęściem Leo. Znalazł sobie nową dziewczynę, Revee. To dobrze. Mój przyjaciel wreszcie nie stoi w miejscu i idzie dalej. Jednak wszystkim coś w niej nie pasuje. 
Czułam na sobie jego wzrok. Jakby tęsknił za mną? Nie... Przecież ma swoją dziewczynę, którą bardzo kocha. Niby co mu może nie pasować? Jest ładna, mądra... zgrabna... A on nadal pociągający. Ostatnio przestałam zwracać uwagi na jakichkolwiek chłopaków. 
Usiadłam w wolnym stoliku z Mich i Julie, która starała się zaprzyjaźnić z moją przyjaciółką. Szło jej nieźle, a miałam nadzieję, że się naprawdę polubią. Bronx nie przestał zarywać do Mich. Robił to jednak ostrożnie. Mieli dobre kontakty między sobą, ale Bronx się bał. Pierwszy raz w życiu się bał. Mich mogła go jednym słowem spławić, ale on należy do tych, co za szybko się nie poddają. Jednak po jakimkolwiek słowie Mich on mógłby przestać się starać, a ona złamałaby mu to twarde serce. Skruszyłaby je. 
Widziałam, jak Bronx siedział przy stoliku i wpatrywał się w Mich. Widać było, że był zakochany. Nie słuchał tego, co mówi Szron lub Dave. Jednak ja wiedziałam, o czym rozmawiają. Mówili o nowych rekrutach do swojej bandy. Dave,Szron i Bronx są ludźmi, ale nie zwykłymi. Są tak zwanymi zabójcami. Wybijają wszystkie istoty które niszczą świat, czyli wampiry czy zombi. 
Wiecie, że jest różnica, pomiędzy zombi a zombie? To E nie robi żadnej różnicy? No, mylicie się.
Zombie to martwi ludzie którzy chcą posmakować mózgu,ludzkiego ciała. Podkreślam, ludzkiego.
A ZOMBI to duchy ludzi. Są albo dobre, albo złe. Złe zostają na ziemi jak i te dobre jeśli tego chcą. Te złe chcą zostać, by karmić się strachem ludzi, a jeśli chodzi o zabójców, to zombi chcą tylko zabić ich duszę. Dusza w zabójcy jest bardzo ważna, a raczej duch. Oni są dobrymi duchami, zabójcy mogą wychodzić z ciała kiedy chcą. Ale wtedy ich ciało jest nie do ruszenia, jak kamień. Wyglądają, jakby spali, ich ciało może tak też regenerować siły czy leczyć rany. Ale powiem wam, że dusza to inne ciało, po prostu mogę to nazwać tak, że bije w duszy jeszcze jedno serce, które o wiele trudniej osłabić. 
Skomplikowane? 
Dla mnie nie bardzo.
-Mich, gapi się na ciebie.-Szepnęła Julie.-Patrz...-Wskazała dyskretnie na Bronxa.
-I co?-Wzruszyła ramionami na co Julie aż wrzasnęła.
-O Boże! I co?! Zakochał się w tobie!
-Może.-Odparła.-Ale nie bardzo zwracam na takie coś uwagę.
-Mich, jesteś za bardzo niedostępna.-Mruknęła Julie oburzona.
-A co z Leo?-Spytała nagle moja przyjaciółka.
-Mich, nie wiem. 
-Ma nową dziewczynę.-Pomachała kanapką przed twarzą kochanej Mich.-Zapomniałaś?
-Jakoś nie wygląda na to, by byli razem.
-Byłam nim zauroczona. On mną też, a wiadomo że zauroczenie szybko mija.
-Coś za tym się kryje.
-Nie, Mich. Po prostu stwierdziliśmy już rok temu, że nie warto się starać. Nie ma co. -Wzruszyłam ramionami.
-Przesadzasz.-Machnęła ręką Julie a Mich tylko jej przytaknęła.
-Ja nie ogrodnik, żeby przesadzać.-Zaśmiały się, a ja jak zwykle zachowałam kamienną twarz.
-Od roku ani razu się nie uśmiechnęłaś. 
-Jak to nie?
-Umiem rozróżnić sztuczny uśmiech od prawdziwego. Julie także.
-Nie wątpię.-Chrząknęłam.-A co z Bronxem? Zostawisz go?
-Nawet nic do niego nie czuję. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
-Wiecie o sobie wszystko, Mich!-Walnęła w stół Julie. Tylko Mich wzdrygnęła.
-Wiem,wiem. Ale po prostu... Jestem jak Luna!-Westchnęła.-Odpycham każdego kto się do mnie zbliży, chodzi mi o facetów. Żaden się do mnie nie zbliży jeśli nie widzi, że mu nie pozwalam. 
-Racja.-Przytaknęłam jej i spojrzałam na Julie.-Od roku nie uśmiechnęłam się szczerze ani razu. Śmierć rodziców znów mnie gnębi, a na dodatek te sny. Koszmary. Nie umiem tego wytrzymać.
-No tak... Ale rok minął... 
-Śmierć rodziców jest dla mnie najgorszą rzeczą w życiu. Unikam facetów, by nie być ICH najgorszym wyborem w życiu.
-Co do rodziców ma rację.-Kiwnęła głową Julie.-Ale co do facetów nie koniecznie.
-Jak to nie.-Parsknęłam.-Będę taka, nic tego nie zmieni. 
-Wredna,bez skrupułów,cyniczna? O, jeszcze - gotowa do skopania tyłków?
-Tak.-Odparłam bez emocjonalnie.
-Lekcje zaczynają się za pięć minut.-Powiedziała Julie sięgając po plecak.-Lecę. 
-Ale pięć minut...-Zaczęła Mich.
-Pięć minut to pięć minut, ale pani Delly ma to gdzieś!-Rzuciła przy wyjściu.
Już zniknęła.
Spojrzałam na swoje czarne adidasy, a Mich tylko głośno westchnęła. Patrzyła na Bronxa w zamyśleniu. On także właśnie wychodził.
Na stołówce spotykali się oni  - wilkołaki i zabójcy i my - przyjaciółki. Po prostu, przyjaciółki. Tylko dla mnie to nie jest jedno marne ''po prostu''. Dla mnie to AŻ ''po prostu''. 
-Pierwszy dzień po wakacjach.-Zaczęła Mich.-Jak myślisz, ktoś przyjdzie? W sensie... ktoś odszedł a ktoś doszedł?
-Do naszej klasy? Na pewno.-Parsknęłam.-Może i ta szkoła jest dobra, ale nasza klasa akurat zalicza się do średnich. Na pewno ktoś przyszedł. Co roku ktoś się zjawia. Ale często odchodzi.
-No racja...-Szepnęła.
Jeszcze kilka minut... Posiedzimy i powoli poczłapiemy na lekcje. Kochałam Mich jak siostrę, którą mi zastępowała. 
Moi kumple stali się tylko znajomymi, bo odepchnęłam ich jak mogłam. Nie wiem czemu - przestały mnie bawić jakieś podrywy i zabawa w ''podchody''. Już koniec z facetami. Z resztą - każdy jest zajęty. W wakacje dużo się działo, ale u mnie nic ciekawego. Mich i Bronx jedynie zaprzyjaźnili się na tyle, by mogli rozmawiać godzinami bez przerwy. A Dave jest tylko zazdrosny jak cholera. W tym roku będzie znów nieciekawie, ale jestem przekonana, że coś się i tak zdarzy... 

poniedziałek, 8 września 2014

Od Asha

-Nie zasługuje na to by mi wybaczyć.. Nie zadbałem o twoje bezpieczeństwo. To moja wina.-mówiłem ocierając łzę. 
Położyłem na grobie Sabiny biała różę. Tylko przy niej pozwalałem sobie na okazywanie jakichkolwiek uczuć. Tylko ona widziała moje łzy. Odwiedzałem ją bardzo często. Dbałem o to by były tylko te świeże kwiaty i o to by wszystko ładnie wyglądało. Zawsze tu miałem takie uczucie jakby była przy mnie.. jakby patrzyła się na mnie. Czułem jej obecność. 




To tu wspomnienia uderzały we mnie z jeszcze większą mocą. Wszystkie te razem spędzone chwile. 




Wszystko wydawało sie tak jakby wydarzyło sie przed chwilą. Otarłem łzy i trzymając jej zdjęcie w ręce wypowiedziałem te same słowa co zawsze.
-Kocham Cie i zawsze będę kochał. 
Wstałem i odszedłem. 
Za bramą wsiadłem na swój ścigacz i ruszyłem w stronę miasta w którym zacznę na nowo. Przeniosłem sie bowiem do nowej szkoły.. a dokładnie przeniesiono mnie bo stara nie dawała sobie ze mną rady.


***


Zatrzymałem sie przed blokiem gdzie wynajmowałem kawalerkę. Zaparkowałem i poszedłem do swojego domu. Tam od razu usiadłem w salonie i wpatrywałem sie w zdjęcie Sabiny. Brakowało mi jej.. a minęło już trochę czasu moje uczucie do niej nie wygasało. To było jednocześnie dobre ale i złe.. bo wyniszczało mnie to. To poczucie winy. Jednak było ono słuszne. Bo to przeze mnie zginęła. 
Jutro pierwszy dzień w nowej szkole. Nowe twarze... nowi potencjalni wrogowie. Czyli to samo co zwykle...

Od Luny

Dziś postanowiłam spędzić trochę czasu z siostrą, która cały czas była dosyć zabiegana. Jednak, jak wiadomo miała tego swojego Dereka. Tak, nadal byli razem. Już mnie nie denerwował, tak jak rok temu. Teraz stara się jak może, nawet wyjął kolczyki z twarzy,przestał jarać. Kayt postawiła mu warunek, który niestety Derek musiał przyjąć. Bo inaczej to byłby ich koniec.
Kayt wyszła przepraszając mnie, mówiąc, że zapomniała o spotkaniu ze swoim chłopakiem. Derek także mnie nawet przeprosił. Miałam to gdzieś. Nie zależało mi tak bardzo na relacjach z siostrą, żeby były one doskonałe. Jeśli jej nie zależy, ja nie będę się na pewno starać. Widzę co się dzieje.
Dzień mogłam spędzić z Mich,ale kiedy zadzwonił mój telefon i ujrzałam, że dzwonił Leo, od razu musiałam przenieść to spotkanie na inny,wolniejszy dzień. Wiedziałam, że teraz to coś poważnego. Od dłuższego czasu Leo nie mógł poświęcić mi wiele uwagi jak przedtem. Nie, żebym była o to zła czy coś. Po prostu stwierdzam fakt bez wyrażania jakichkolwiek emocji.
-Witaj Luno Em.-Usłyszałam jego wspaniały głos.Jak zawsze opanowany.-Czy mógłbym zabrać cię na trening?
-Witaj Leo.Oczywiście... Tylko się muszę... ubrać. No i w ogóle.
-Nie mów, że dopiero się obudziłaś. Myślałem, że Luna Em prowadzi idealne życie, wszystko ma dopięte na ostatni guzik, a na dodatek nigdy nie budzi się po godzinie jedenastej.
-A od kiedy to Leo Waters pragnie mnie zabierać na treningi?
-Ponieważ powiedziałem, a raczej dałem słowo, że będę Twoim trenerem kotku.
-Bez kotka.-Zmieniłam ton na trochę ostrzejszy.
-Dobrze.-Zaśmiał się.-Chciałem tylko sprawdzić reakcję na to słowo.
-Oczywiście.
-Będę za trzy minuty.
Rozłączył się.
Podeszłam do szafy w błyskawicznym tempie. Ubrałam czarne rurki,białą przewiewną bluzkę i zaczęłam zakładać buty.
Ból po stracie rodziców przez ten miesiąc minął dosyć szybko. Dzięki Leo,Mich no i chłopakom jakoś starałam się zachowywać normalnie i być w miarę uśmiechniętą. Cieszyłam się, że ich mam,że ich poznałam. Tylko z Mich jakoś ostatnio działo się coś dziwnego... Nie chciałam naciskać. Zapewniała mnie miliard razy dziennie, że wszystko jest okay.
Leo wśliznął się do pokoju i przekręcił klucz w zamku,żeby nikt nas nie zaskoczył, chociaż byliśmy sami. Ulga stępiła ostrze niepokoju; zadrżałam.
Był tu. Cały i zdrowy.
Te kilka tygodni milczenia z jego strony były dla mnie męką. Dobrze, że Mich się mną zajęła, bo zanudziłabym się na śmierć. Martwiłam się o Leo, bo walczył na co dzień z wampirami które chcą oderwać mu łeb, a w nocy zmagał się z ciemnością i zombi.
W głębi serca podejrzewałam, że jedno z nas wzniosło wokół siebie coś w rodzaju emocjonalnego muru - i wiedziałam, że to nie ja.
 Byłam nim zbyt oczarowana.
 Zawsze przyciągał uwagę każdej dziewczyny w promieniu dziesięciu kilometrów. Choć miał zaledwie osiemnaście lat,wydawał się znacznie starszy.Odznaczał się ogromnym doświadczeniem na polu walki i od wczesnego dzieciństwa ojciec brał udział w wojnie z istotami. Miał też doświadczenie, jeśli chodzi o dziewczyny. Wiedział, co powiedzieć,jak dotknąć, a my się dosłownie roztapiałyśmy. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego. I przypuszczałam, że nigdy nie spotkam.
 Był ubrany na czarno,niczym nocny duch. Czarne włosy sterczały mu na wszystkie strony. Miał na sobie koszulkę (Cholera!) która zakrywała mu wszystkie doskonałe mięśnie.
 Tak cholernie pociągający.
 Niebieskie oczy,prawie nieziemskie w swojej nieskazitelnej czystości zniknęły pod powiekami,a wargi zacisnęły się w twardą,pełnej udręki linię.Znałam go wystarczająco długo. To oblicze mówiło: spalimy cały świat do gołej ziemi i będzie w porządku.
-Dlaczego musiałaś się uprzeć na te treningi Em?
Zignorowałam pytanie i ostrość tonu, tłumacząc sobie, że jedno i drugie wynika z głębokiej troski. Boi się, że mnie skrzywdzi jakimś ruchem.
-Bo chcę coś umieć. Obronić się jakoś.
-Idź na kurs samoobrony.
Parsknęłam śmiechem.
-Daj spokój. Po co taki kurs, skoro mam tutaj mistrza kopania tyłków.
Udało mi się go rozśmieszyć chociaż trochę. Ale tylko na chwilę. Znów spoważniał...
Niech to...!
Przyjrzałam mu się z uwagą. Miał na rękach, piersi i brzuchu zagojone cięcia. Po walce z wampirami. Było ich coraz mniej, udawało się wilkołakom i innym istotom powybijać wampiry. Teraz jest ich kilka w jednym stanie.
-Jutro jest impreza u Szrona.-Zaczął.-Wszyscy mamy wolny dzień. Od szkoleń,treningów i całą wolną noc.
Zaśmiałam się i spuściłam głowę.
-Więc cię zabieram.-Błysnął białymi,prostymi zębami.
Wyczuwałam tutaj dość wyraźnie, że się o mnie boi. Boi się zostawić mnie samą. Dlaczego? Wampirów nawet nie ma w kraju!
Ale w sumie... Moje pierwsze wyjście z domu od tygodni i od razu randka z Leo. Tak,tak!
-Będę naprawdę seksownie wyglądać. Tzn. że nie mam się w co ubrać.Ale ty za to zawsze wyglądasz cholernie pociągająco nawet jak jesteś ubrany jak ostatni kretyn.
-A kiedyś byłem?
-Nie. Wyobraziłam sobie Ciebie w takim stroju. Dosyć śmieszny. Jak Kapelusznik z Krainy Czarów Tima Burtona.
-Rzeczywiście. Rudy do mnie pasuje?
-Bardzo.-Zaśmiałam się.
-Dziś było dosyć dużo wampirów. Widziałem Hauna.
Jakiś czas temu Haun zniknął. Wampiry go zabrały. Byli przekonani, że został pozbawiony życia już dawno. To, że Leo znów go zobaczył, mogło oznaczać tylko jedno. Haun wrócił jako nieprzyjaciel.
-Przykro mi, Leo.-Szepnęłam przyglądając mu się.
-Podejrzewałem , że tak się stanie, ale nie byłem na to przygotowany.-Teraz zdjął koszulę.
 Widok jego ciała zapierał mi dech w piersiach i teraz nie było inaczej. Chłonęłam go dosłownie - szeroką pierś,płaski brzuch pokryty tatuażami i te mięśnie.Każdy wzór coś znaczył, każdy symbol. Imię przyjaciela który zginął w walce z nieprzyjacielem,albo ich symbol. Był zabójcą. Idealnym. Jeśli nawet Cinna miał do niego dość duży szacunek i ufał mu bezgranicznie, musiał jakoś zabłysnąć kiedyś tam. Teraz, według Cinny jest idealnym zabójcą,trenerem... Nawet przyjacielem. Ale także złym chłopakiem - niebezpiecznym facetem,takim, którego nawet potwory boją się znaleźć w swojej szafie.
 I zbliżał się teraz do mnie. Wibrowałam niespokojnym oczekiwaniem,pewna, że weźmie mnie w ramiona. On jednak osunął się na łóżko i zakrył twarz w dłoniach.
-Spopieliłem go dziś wieczorem. Wykończyłem raz na zawsze.
-Przykro mi.-Usiadłam obok niego i przesunęłam palcami po jego klatce piersiowej. Wiedziałam, że on też to pojmuje - że wcale nie zabił Hauna, a nawet jego duszy. Istota, z którą walczył, pozbawiona była wspomnień i osobowości Hauna. Miała jego twarz i nic więcej. Ciało stanowiło jedynie skorupę wiecznego głodu i zła. - Nie miałeś wyjścia. Gdybyć pozwolił mu odejść, wróciłby po ciebie i twoich przyjaciół i zrobił wszystko, by nas zniszczyć.
-Wiem, ale nie jest mi przez to łatwiej.-Westchnął.
Zamierzałam zmienić temat. Nie ma co mówić niepotrzebnie o śmierci jego przyjaciela. Nie chcę, by teraz on miał doła.
-Zamierzasz iść z nimi jutro rano, prawda?
 Zawsze tak było. Zignorował moje pytanie, oznajmiając:
-Nie dam rady cię szkolić. Przecież zrobię Ci krzywdę.
-Tez się o ciebie martwię, kiedy idziesz gdzieś walczyć z wampirami.
-Ale jutro idę tylko szkolić nowych.
-Idę z Tobą.
-Nie jesteś gotowa.
-Nie, to ty nie jesteś gotowy na to, że ja jestem gotowa, ale tak właśnie jest, czy ci się to podoba czy nie.
 Popatrzył na mnie wilkiem,mroczny i niebezpieczny.
-Czyżby?
-Tak - odparłam zdecydowanie. Nie wielu ludzi sprzeciwiało się Leo Watersowi, chyba, że Mich. Wszyscy w naszej szkole uważali go za pełnokrwistego drapieżnika, bardziej zwierzęcego niż ludzkiego. Dzikiego. Groźnego.
 Leo nie zawahałby się rozedrzeć kogoś na strzępy - kogokolwiek - za najdrobniejszą zniewagę. Prócz mnie  i Mich. Mogłam robić co chciałam,mówić co chciałam, a on był oczarowany. Nawet gdy patrzył spode łba. Nie nawykłam do sprawowania nad kimś władzy, wciąż wydawało się to dziwne, ale skłamałbym, gdybym twierdziła, że mi się to nie podoba.
-Dwa problemy z twoim planem - oznajmił. - Pierwszy polega na tym, że nie masz klucza do siłowni. Drugi polega na tym, że twój trener stanie się nagle nieosiągalny.Jest to niezwykle prawdopodobne.
 Kiedy po raz pierwszy przyłączyłam się do jego grupy, czyli dwa miesiące temu, rzucił mnie w wir walki bez wahania. Myślę, że bardziej wierzył w swoją zdolność zapewniania mi ochrony przed jakimkolwiek zagrożeniem niż w moje umiejętności.
 Potem udowodniłam, że je posiadam, a on się wycofał.
 A potem niechcący mnie zranił.
 Tak. Własnie on. Biegł prosto na wampira,który próbował skręcić mu kark. Kiedy byłam z nimi (niewidzialna) tnąc i podpalając ich jak należało, po prostu jeden z wampirów mnie zauważył. Widocznie posiadał zdolność widzenia, czyli niewidzialną osobę mógł bez problemu zobaczyć. Pchnął mnie umyślnie przed pędzącego Leo. Schyliłam się w porę, ale Leo przeskakując nade mną spanikowany, że zaraz może mnie zmiażdżyć, zadrapał mi ramię. To był ból nie do opisania. Ale to było dwa miesiące temu. Na początku. Do teraz sobie tego nie wybaczył.
 Może dlatego wzniósł ten mur emocjonalny między nami.
 Może potrzebował czegoś, co by mu przypominało, jaka potrafię być niezdarna.
-Leo - Powiedziałam chrapliwie, mrużąc oczy.
-Tak, Luno Em?
-Popatrz.
 Uśmiechnęłam się, z wolna obejmując dłońmi kostki jego stóp, a potem szarpnęłam energicznie. Zsunął się z łóżka i rąbnął o podłogę.
-Co, u diabła?!
 Skoczyłam na niego i przygwoździłam mu ramiona kolanami. Gwałtowny ruch prawił, że blizna na ramieniu zapulsowała nagle, ale stłumiłam grymas bólu kolejnym uśmiechem.
-I co teraz, panie Waters?
 Przyglądał mi się z uwagą,rozbawienie przyciemniło mu tęczówki.
-Chyba podoba mi się to co widzę.-Chwycił mnie w talii i ścisnął lekko, by się upewnić, że skupiam całą uwagę na nim.-Z tej perspektywy mogę dostrzec twoje...
 Tłumiąc śmiech zapachnęłam się na niego.
-Szorty.-Dokończył chwytając mnie za dłoń, zanim ta dotarła do celu. Nie miałam szans się wyswobodzić. Przewrócił mnie na plecy, przytrzymał moje ręce ponad głową i unieruchomił.
-Co teraz, panno Lancaster?
Pozostać w tej pozycji i cieszyć się nią? 
 Wdychałam jego zapach - sosna i mydło. Słyszałam nasze oddechy które się mieszały. Czułam żar i twardość jego ciała które na mnie napierało.
-A co być chciał?-Napotkałam jego spojrzenie a otaczające nas powietrze zgęstniało nagle, jakby naładowane elektrycznością.
Dotknie mnie?
Pragnęłam, by mnie dotknął.
-Nie jesteś gotowa na to, czego od ciebie chcę.-Przyglądał mi się badawczo, wsuwając jednocześnie między nasze ciała dłoń, co zaprzeczało jego słowom...Proszę,proszę... W końcu zaczął podciągać z wolna brzeg mojej bluzki powyżej pępka, odsłaniając każdy centymetr mojego brzucha.
 Przesuwał po mnie wzrokiem, a ja poczułam dreszcze. Do diabła, drżałam cała, od stóp do głów. Zsuwał się niżej,coraz niżej, potem dotknął ustami konca mojej rany, potem drugiego; jęknęłam bezwładnie.
Błagam! Jeszcze!
 Ta chwila minęła jak banka mydlana. Skończyły się pieszczoty, a ja opadłam podłogę obok niego nabierając zła powietrza do płuc.
-Jeszcze tydzień.-Wstał wracając do tematu treningów.
-Ale...
-Żadnych ale. Ja mówię, kiedy mam cię trenować. Nie chcę bym znów zrobił ci krzywdę.
-Wiem... Tylko chciałam to kontynuować. A poza tym spędzać czas z tobą.
-Kocham Cię, Luno Em.
-Leo...
-Naprawdę.-Wpatrywał się we mnie.-Zakochałem się w tobie i nie zamierzam sobie odmawiać prostej przyjemności wyznawania prawdy.Kocham cię i wiem, że miłość jest tylko wołaniem w próżni, a zapomnienia nie da się uniknąć, że wszyscy jesteśmy skazani i nadejdzie dzień, kiedy cały nasz wysiłek obróci się w pył, wiem, że słońce pochłonie jedyną ziemię;jaką mamy, a ja cię kocham.
-Leo...-Powtórzyłam nie wiedząc, co jeszcze mogę powiedzieć.Czułam się, jakby wszystko we mnie narastało, jakbym tonęła w tej dziwnej bolesnej radości ale nie mogłam odwzajemnić jego wyznania. Nie mogłam nic powiedzieć. Po prostu na niego patrzyłam i pozwalałam mu patrzeć na mnie, aż skinął głową z zaciśniętymi ustami i odwrócił wzrok. Potem tylko skierował się do drzwi.
Nie,nie!Nie pozwolę ci odejść teraz!
Po chwili dopiero uświadomiłam sobie, że on zniknął właśnie za drzwiami. Wybiegłam za nim, a on już biegł w stronę lasu. Pobiegłam co sił w nogach za nim. Słyszał moje myśli, mój oddech, ale się nie zatrzymał. Biegł dalej.
-Leo! Stój do ciężkiej cholery!-Wydarłam się.
Deszcz lał i lał... Słyszałam, jak zbiera się na burzę. A ja już byłam cała przemoczona. On także. Ja tylko wpatrywałam się w niego, czekałam aż wreszcie stanie. Stanął. Odwrócił się powoli.
Ja znów tylko się na niego patrzyłam. Dyszałam ciężko. Zbyt szybko biegłam i oddychałam niemiarowo przez usta. Za szybko.
Leo podszedł do mnie, a raczej zjawił się nagle przede mną.Ujął moją twarz w dłonie. Tylko spojrzał mi w oczy,a potem na usta. Jednak nie pocałował mnie, chociaż tego pragnęłam. Teraz miałam dość swoich granic, to jak go traktowałam w ostatnim czasie.
-Nie opuszczaj mnie teraz. Jeszcze nie.-Szepnęłam.-Kocham cię tak bardzo, że nie masz o tym pojęcia. Ale na razie nie mogę nic zrobić. Nic. Nie wiem jak, nie wiem co robić... Chciałabym poczuć smak twoich ust, by czuć na sobie twój dotyk wiecznie, który jest taki cudowny... Ale nie wiem co mam robić.
Leo tylko spojrzał mi w oczy i nachylił się. Poczułam smak jego ust... Cudowne, jego dotyk... Jego zapach. Sosny i mydła. Taki cudowny zapach... Nawet zapomniałam, że stoimy w deszczu.
Błyskało się bardziej, więc bez słowa Leo zabrał mnie do siebie.

Stałam na środku jakiejś polany. Rozejrzałam się. Słońce świeciło mocno, ale nie czułam ciepła. Czułam jedynie zimno. Nagle ogarnął mnie mrok i nieprzyjemne uczucie, które odepchnęłam z łatwością. Spojrzałam przed siebie, a tam stanął ten sam facet o imieniu Will.
-Czemu tu jesteś?-Spytałam.-To nie jest sen. Jestem tu bo chciałam tu się znaleźć, ale bez ciebie.
-Sama mnie tu sprowadziłaś. Przeszkodziłaś mi, przeprowadzałem właśnie jakieś dziecko na tamten świat. 
-Nie obchodzi mnie to, co robisz.
-A jednak mnie sprowadziłaś.
-Nie. Nie sprowadziłam. Wiedziałabym o tym. Na dodatek nic nie chcę mieć wspólnego ze śmiercią.Mam cię gdzieś.
-Ja ciebie też.-Odparł bez emocji.
-Och, chyba się rozbeczę.
-Jak przystało na dzieciaka.
-Dzieciaka? Założe się, że jestem bardziej wykształcona od kogoś takiego jak ty.
-Jestem lepszy od ciebie.-Odparł.-Ale ktoś taki jak ty uważa inaczej.
-Zamknij się, bo wepchnę ci kolanem jaja do gardła. Chcę się obudzić.

Otworzyłam oczy. Leżałam wtulona w Leo, na kanapie. W domu było pusto, a ja poczułam jak znów chce mi się spać. Zapominając o bożym świecie zasnęłam ponownie, przenosząc się do innego miejsca. Gdzie będę sama.

niedziela, 7 września 2014

Od Luny

Siedziałam na kanapie czytając książkę w domu Mich. Kiedy chciałam wrócić do domu, Leo i Mich zatrzymywali mnie ilekroć chciałam wydostać się z domu i powrócić do swojego domu, tam, gdzie powinna być mama narzekająca na ojca, którego nie ma cały czas w domu. Nie ma ich tam, ani nigdzie indziej na świecie. Są gdzieś indziej, w innym wymiarze. A ja? Zostałam sama.
-Luna, proszę Cię.-Odezwał się Leo.
-Hm?-Szepnęłam zamyślona.
-Wzięłaś coś.-Warknął zły.
-Nie.-Odsunęłam się od niego.
-Co miałaby brać?-Odezwała się Mich.
-Wierz mi, że nie zachowuje się normalnie. Jest dziwna, zajrzysz jej w oczy? Rozszerzone źrenice.
-Nie prawda.-Zaśmiałam się.
Leo pokręcił głową i uniósł mój podbródek.
-Widzisz?-Zwrócił się do Mich.
-Dlaczego...-Zaczęła ale nie dokończyła przez mój napad śmiechu.
-To sztuczne szczęście.-Zaśmiałam się.-Ale zawsze coś.
-Wiesz, co można z tym zrobić?-Spoważniała Mich.
-Widziałem takie reakcje, ale nie można jej kontrolować cały czas.
-Nie możesz tego robić?
-Mam różne inne zajęcia, a nie dałbym rady jej mieć na oku.
-A co ze Szronem,Bronxem? Alex?
-Oni mogliby, ale są tak samo obciążeni obowiązkami jak ja. Nie wiesz jak bardzo chciałbym ją mieć cały czas na oku.
-Możesz ją kontrolować.-Odezwał się ojciec Mich wkraczając do pokoju.-Zdejmę z ciebie kilka obowiązków.
Mich przysłuchiwała się i przyglądała całej rozmowie. Nie wiedziała, o co chodzi. Jako jedyna nie miała o tym pojęcia.
-Wyrobię się.-Chrząknął Leo.-Dam radę.
-Może...-Zaczęłam, ale kiedy zauważyłam Mich powstrzymałam się.
Szron wstał i pociągnął Mich za rękę. Wyprowadził ją z domu a ona zdziwiona i tak zaskoczona, nie wiedziała co zrobić.
-Może...-Znów zaczęłam.-Może po prostu zacznę chodzić z wami na treningi. Ludzie też się nadają...
-Nie ma mowy.-Leo nawet na mnie nie spojrzał.-Któryś z nas może jednym dotknięciem cię skrzywdzić.
-Wiem o tym, ale będziecie delikatni. Umiecie przecież jakoś to kontrolować. Prawda?
-Tak, masz rację. Ale trzeba przydzielić ci trenera.-Cinna spojrzał na Leo.
Ten gwałtownie się podniósł i zaśmiał się.
-Nie ma takiej opcji. Nie chcę jej skrzywdzić.
-Nie zrobisz tego. Wybrałem cię, bo jesteś najlepszy.
-Ufam ci.-Odezwałam się.-Nie zrobisz mi krzywdy.. wiem o tym. Jestem o tym przekonana.
Leo pokręcił głową, a potem się zgodził niechętnie. Chłopaki się rozeszli a ja obserwowałam Leo. Mich wróciła zadając milion pytań, na które nie mogłam odpowiedzieć. Ani Leo. Nikt nie mógł. Cinna (pozwolił mi mówić do siebie po imieniu, co było dla mnie zaskoczeniem) zakazał mówić cokolwiek Mich. Chce by żyła normalnie bez świadomości o wilkołakach,czarodziejach itp.

Rano wstałam wcześnie. Nadszedł weekend, co potwierdzało tylko fakt, ze nadszedł kolejny dzień nudy.Kolejny dzień ciszy i użalaniem się nad sobą. Żałosne, prawdziwe... smutne.
Wróciłam do domu. Kayt przeżywała mniej utratę rodziców. Żyje dalej, ale ubolewa nad stratą. Jednak nie jestem co do tej rozpaczy przekonana...
Kayt akurat była w pracy. Harowała jak wół, ale lubiła to. Uwielbiała swoją pracę, o której nawet nie miałam okazji z nią porozmawiać. Byłam sama w domu tuląc się do Banny'ego. On tylko wtulił wielki łeb w moją szyję i co jakiś czas popiskiwał.
-Jakie to jest okropne...-Zaczęłam.Ban tylko podniósł łeb i zaczął mnie słuchać. Rozumiał to co do niego mówię? Miałam nadzieję.-Mam tego dość.
Banny zapiszczał i położył głowę na poduszkę.
Telefon nagle zaczął wibrować. Czekałam na ten telefon dniami i nocami. Na ten numer. Odebrałam szybko i położyłam się na plecach patrząc w gwiazdy na swoim suficie.
-Witaj, Luno Em.-Usłyszałam pewnego siebie i spokojnego Leo.
-Witaj Leo.-Uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Wiesz, że tak się składa, że o Tobie myślałem?
-Niesamowite.-Szepnęłam i usłyszałam,jak głos mi zadrżał.
-Coś nie tak,Em?
Lubiłam jak mówił do mnie Emily. Każdy mówił Luna, a on mówił Em lub Emily. Albo Luna Em.
-Wszystko jest nie tak.-Odpowiedziałam po kilku sekundach, może minutach.-Wszystko nie jest tak, jak powinno być. Siedzę w swoim szarym pokoju wpatrując się w gwiazdy na suficie, które wcale nie sprawiają, że jestem gdzieś tam w kosmosie, że zapominam o złych rzeczach i pojawiają się tylko te dobre. Te gwiazdy przypominają mi tylko szarą huśtawkę którą tata dla mnie zrobił. Gdy o niej myślę, chce mi się po prostu płakać. Płakać, bo jest taka okropna i przerażająca, ociekająca smutkiem, taka żałosna. Wszystko jest nie tak. Nie jest okay.
-Hmm.Myślę, że powinienem zobaczyć tą huśtawkę płaczu.
-Tak uważasz?-Odezwałam się, a wtedy pojawił się zachrypnięty głos którego wręcz nienawidziłam.
-Tak. A wiesz, że właśnie stoję pod Twoim domem Luno Em?
-Och! Już biegnę!-Podniosłam się nagle i zbiegłam na dół.
Otworzyłam drzwi nawet nie zerkając na lustro. Moje brązowe włosy były potargane. Były jednym wielkim kołtunem.
-Przepięknie wyglądasz.-Uśmiechnął się.
-Dziękuję...-Poczułam jak się rumienię.Szybko odwróciłam wzrok.-Wejdziesz?
-Nie. Zamierzam Cię wyciągnąć stąd i zabrać ze sobą.
-Możesz mordować ludzi siekierą.
-Jest taka możliwość.-Uśmiechnęłam się.-No dawaj Luno Em, zaryzykuj.
Nachylił się i spojrzał mi w oczy. Westchnęłam i poprosiłam o chwilę.
W kilka minut byłam gotowa. Kiedy wyszłam, zobaczyłam jego samochód, na co zareagowałam już normalnie.
-Gdzie mnie zabierasz?
-Na jazdę.
-Co?-Spytałam zupełnie nie rozumiejąc.
-Nauczę cię prowadzić. Mówiłaś mi ostatnio, że fajnie jest mieć prawko. A ja cię przygotuję.
Uśmiechnęłam się tylko i wsiadłam na miejsce kierowcy, a on pasażera.
-A jak nas zabiję?
-To zabijesz.-Wzruszył ramionami.-Na pewno nie jeździsz gorzej ode mnie.
Poprawił mi humor. Nie sądziłam, że ktoś może sprawić że zapomnę o wszystkim na dzień, dwa...
-Nie ciesz się tylko tak. -Uśmiechnął się.
Jego uśmiech sprawił, że w mojej głowie przeleciało mnóstwo myśli... Cieszyłam się, że jest przy mnie. Ale brakowało mi tu Mich... Ostatnio mi jej brakowało.
Leo był nie najlepszym  instruktorem, ale dało się wytrzymać. Bardzo go lubiłam.

Od Mich

 Siedziałam na łóżku po turecku i plotąc bransoletkę z muliny, którą zamierzałam dać Lunie nuciłam sobie cicho pod nosem.
- Give me all your love now
Cause for all we know
We might be dead by tomorrow
I can't
Go on wasting my time
Adding scars to my heart
'Cause all I hear is
"I'm not ready now"

 Zafałszowałam cicho na końcu. Poirytowana rzuciłam bransoletką na łóżko obok i podeszłam do laptopa,
"drzemiącego" na stoliku.
Puściłam sobie piosenkę SOKO od nowa i wsłuchiwałam się uważnie w każde wyśpiewane przez nią  słowo.

 Westchnęłam wpatrując się w obie dziewczyny na teledysku. Widać, że kochały się nawzajem.... A ja coraz częściej się zastanawiałam jakiej jestem orientacji. Nie podobali mi się mężczyźni... Żaden z nich nie wywoływał u mnie typowych emocji... podniecenia, zachwytu... Nawet w dzieciństwie gdy moje rówieśniczki miały głowy (i serca!) zapełnione Leonardo DiCaprio, Antonio Banderasem lub Bradem Pitt'em, ja zawsze chętniej patrzyłam na Kate Ryan czy Salme Hayek. Może ja naprawdę byłam lesbijką? Ale przecież czułabym jakiś... popęd do kobiet... Boże jakie to wszystko było dziwne!!
Ktoś zapukał i zanim neurony przekazały informacje do mózgu by powiedzieć "proszę" do środka wparował Leoś.
Westchnęłam z frustracją.
- Może poczekasz na "proszę" ? - wytknęłam mu (zresztą nie pierwszy raz) brak kultury.
- Będziesz się tak dąsać czy może łaskawie zajmiesz się swoją przyjaciółką?
Znieruchomiałam. Luna! Czym prędzej minęłam Leosia i ruszyłam do salonu.
- Luna! - powiedziałam i wyhamowałam ostro przed nią. Miałam ochotę ją przytulić, jednak coś w mojej podświadomości traktowało ją jak szkło... Wiedziałam, że nie powinnam tego robić, a Luna jest spostrzegawcza i prędzej czy później zauważy moje zachowanie.... Jednak i tak się zachowywałam tak samo.
- Tak, to ja jeszcze żyje - mruknęła niechętnie.
Serce mi się krajało na jej widok. Przypominała - a raczej była - istną kupkę nieszczęścia.
- Nie patrz tak na mnie  - mruknęła - Nie jestem niepełnosprawna.
- Ależ.... - zaczęłam z pospiesznym wyjaśnieniem, ale machnęła ręką i usiadła na sofie.
Bezradnie spoglądałam na nią. Nie wiedziałam już co robić...

sobota, 6 września 2014

Od Valentiny

Było mi smutno. Dlaczego ta dziewczyna mnie tak potraktowała? Zrobiłam jej coś? Zauważyłam że mało osób tu mnie lubi. Jedynie chyba tylko rodzice Shada i on sam... Przynajmniej tyle.
Kiedy Shad mnie pocałował.. byłam zaskoczona ale chyba... pozytywnie? Jednak tą miłą chwilę musiała przerwać nam Maria. Teraz szłam z nią do domu. Kiedy byłyśmy same powiedziała coś co mnie zabolało.
-Lubię Cię. Na prawdę. Jesteś miłą i ładną dziewczyną. Jednak uważam że nie jesteś dobrą partią dla Shada. Lepiej będzie jak będziesz trzymała się od niego z daleka.
-Ale...
-Zrozumiałaś?
-Nie rozumiem...
-Nie musisz. Masz po prostu trzymać się od niego z daleka. Ty jesteś tylko gosposią a on jest wyjątkowym chłopakiem z dobrego domu. On jest i będzie kimś a Ty nawet na gosposie nie masz zadatków. Lubie Cię i nie zawiedź mnie.
Skończyła i poszła a ja weszłam na strych. I co teraz? Shad stał się dla mnie kimś wyjątkowym ale Maria ma racje.
Przebrałam się i zasnęłam.


-Valentina.
-Tak?
-I jak się teraz czujesz?
-Jeszcze bardziej zagubiona.
-To nie dobrze.
-Wiem.
-Co zamierzasz z tym zrobić?
-Nie wiem... jestem z tym wszystkim sama... nie radzę sobie.
-To może czas coś z tym zrobić? Za miesiąc kończysz 16 lat.
-Wiem, wiem, wiem... ale  nie wiem co zrobić dalej.
-Nie powiem Ci co zrobić. Sama musisz się dowiedzieć. Ja Ci mogę tylko podpowiedzieć.
-I co podpowiadasz?
-To samo co zawsze...


***
Obudziłam się z bólem głowy. Chciało mi się pić. Czy to był właśnie kac?
Nagle usłyszałam pukanie i głos Marii.
-Rusz się panienko! Nic się samo nie zrobi!
Wstałam i zmordowana zeszłam do kuchni gdzie ona już czekała.
-Zrobiłam dla ciebie listę. Masz się z tym wyrobić do 20.
Podała mi kartkę. Było na niej duuuuużo zapisane.

"-Wynieść śmieci.
-Zrobić śniadanie.
-Pozmywać po śniadaniu.
-Wyzbierać owoce w sadzie.
-Przynieść warzywa z ogródka.
-Podlać warzywa.
-Wygrabić liście.
-Nakarmić zwierzęta.
-Podlać kwiatki (WSZYSTKIE!).
-Wymienić pasze w stajni.
-Posprzątać dom.
-Zamieść przed domem.
-Zrobić obiad.
-Pozmywać po obiedzie.
-Zrobić pranie.
-Wywiesić pranie.
-Pojechać do miasta po zakupy sporzywcze. (lista zakupów po drugiej stronie).
-Zrobić podwieczorek.
-Pozmywać po podwieczorku.
-Zdjąść pranie.
-Wyprasować ubrania.
-Złożyć ubrania.
-Odłożyć ubrania na miejsca.
-Zrobić kolacje.
-Pozwać po kolacji.
-Nakarmić zwierzęta."

Przeczytałam to wszystko z cztery razy i nie mogłam uwierzyć ile tego jest!!! Przecież ja sie nie wyrobie!
-Lepirj już zacznij.-powiedziała Maria.
Chcąc czy raczej nie chcąc zabrałam się do roboty.

***

Dochodziła 20 a ja wykończona padłam na łóżko. Nawet nie miałam siły się przebrać. Zasnęłam tak jak padłam. Nie byłam przystosowana do takiej roboty. Dziś nawet raz nie widziałam Shada. Nie miałam jak. Podejrzewałam że Maria dawała mi tyle do roboty sprecjal ie bym nie miała jak się z nim spotkać. Ale nie mogłam na to nic poradzić. Byłam tylko biedną dziwaczną sierotą nienadającą się do niczego bez przyszłości.

Od Luny



Kiedy zjawił się ojciec Mich, uśmiechnęłam się delikatnie i przywitałam się z nim.Kiwnął głową, a potem zerknął nieprzyjemnie na Leo. Tylko toczyli walkę na spojrzenia, miałam wrażenie, że zaraz jedno z nich odpadnie, ale tak się nie stało. Gdyby nie Szron i Bronx ta walka trwałaby nadal. Chłopaki zaczęli mówić o tym co się działo na jakiejś pamiętnej imprezie, a Mich klepnęła mnie po ramieniu i powiedziała, że zaraz wróci. Poszła po schodach a ja smutna odprowadziłam ją wzrokiem. Ona tylko się uśmiechnęła do mnie i mrugnęła a ja przysłuchiwałam się rozmowie chłopaków.
-Cinna, możemy rozmawiać o tych zombi? Nieźle było. 
Ten chrząknął, zesztywniał i spojrzał na mnie. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się słabo. Leo westchnął i od razu wytłumaczył tacie Mich, że wiem o wszystkim i wiem kim są. 
-Skąd wie?
-Nie wiem.
-Nie powiedziała Ci?-Odezwał się Szron.
-Szron, nie mam w zwyczaju opowiadać o wszystkim obcym.-Odparłam.
-To nie jesteście razem?-Spytał Bronx.
-Nie.-Pokręciłam głową.
-A co jej jest? Jest blada.-Spytał tata Mich.
-Nie wiem, coś takiego nigdy nie zdarza się przez serce. 
-A ma z nim problemy?-Zdziwił się Szron który jak zwykle mało wie.
-Tak. 
-Takie rzeczy dzieją się tylko po ugryzieniu zombi.-Powiedział przerażony Bronx.
-Wiem.-Szepnął Leo i wpatrzony we mnie jakoś dziwnie, tylko westchnął.
Ja i ugryzienie zombi? Żartujecie!?
-Jakiś musiał ją dziabnąć!-Podniósł głos Szron.
-Nie. Gdyby one wyszły z gniazda, wiedzielibyśmy. A mam ją na oku od jakiegoś czasu.
-Masz?-Spytałam zdziwiona i lekko podburzona. 
-Nie czas teraz na twoje humorki księżniczko.-Odezwał się zły Szron.
Leo natychmiast się spiął i spiorunował go wzrokiem. Tym przerażającym, Szron od razu odwrócił wzrok jakby się go bał... Czyżby jego też się bali?
Nagle zadzwonił mój telefon. Zaczął wibrować, a cała ja podniosłam się nagle i wyjęłam pośpiesznym ruchem telefon. Ostatnio miewałam koszmary związane z moimi rodzicami... zombi wyciągają ich z samochodu, na moich oczach mój tata i mama zostają rozszarpywani przez okrutne istoty żądne mordu i ciała ludzkiego... Czułam nawet swąd gnijącego ciała, co rano zbierało mi się na wymioty. Co noc miałam ten sam sen, taki sam, a kiedy moja mama wyciągała do mnie rękę, wołała mnie. ''Obudź się Luno!'' potrząsnęła moją ręką a ja wtedy się budziłam. 
Odebrałam telefon, usłyszałam męski głos, znałam go.To bez wątpienia wujek Ankh. Ale czemu dzwoni do mnie? Przecież z błahych powodów nie dzwoni do mnie, bo ma swoje ważniejsze sprawy w Teksasie. Co się stało, że dzwoni?
-Luno...-Jego głos zadrżał.Skamieniałam i kiedy dotarło do mnie, że stoję po środku kuchni, zebrałam się i wyszłam na zewnątrz.-Luno, jesteś tam?-Znów zadrżał mu głos, a w tle słyszałam ciotkę Petty. 
-Tak,tak... Coś się stało wujku?-Miałam chrypę. Zawsze pojawiała się, kiedy się denerwowałam. Kiedy bałam się czegoś, teraz byłam wręcz przerażona tonem i drżącym głosem wujka.
-Luno... Był wypadek... Twoi rodzice w drodze do mnie... 
-Chwilę, co wujek opowiada?-Pisnęłam bardziej zdenerwowana i kręciłam się we wte i we wte. 
Kiedy wujek opowiedział mi o tym, że w nocy, kiedy rodzice przemierzali jedną z pustych ulic Caldiff, coś się stało. Wujek Ankh powiedział, że miał wizję. Takie jak mam ja. Ale każdy ma inne wizje. Wujek widzi to, co złego ma się stać, a ja widzę to, co chciałabym by się stało. 
Jedno z zombi wyszło na środek ulicy. Było ciemno, a kiedy ''tata'' zauważył, że zombi wlazło na środek drogi, skręcił kierownicą w bok... Samochód zjechał z trasy, spadł z niewielkiej górki, na której była właśnie ta droga, którą jechali. ''Ojciec'' - śmierć na miejscu... ''Mama''... - została pożarta. Przez najgorsze stworzenia świata. Nienawidziłam ich... Chociaż to nie byli moi prawdziwi rodzice, zabolało mnie ich odejście. Bardzo. Teraz tylko została mi Kaytlin... Ona jest pełnoletnia, zarabia dużo od kiedy Derek załatwił jej pracę. Ale nie chcę lecieć na jej pieniądzach do osiemnastki. 
Moje życie nagle się zawaliło. Ból w sercu stał się nie do zniesienia, taki okropny ból... Stanęło. Wypuściłam telefon z ręki, ściskając miejsce, gdzie serce próbowało kolejny raz stanąć. Ból nasilał się cały czas, a kiedy powoli zaczęłam oddychać, serce uruchomiło się. Odbiegłam szybko podnosząc telefon i stanęłam przy drzewie lesie. Łzy pchały się do oczu, a ja nie wiedziałam jak mogę powstrzymać ból. 
Ból wymaga, byśmy go odczuwali - Ten cytat z mojej książki teraz jest dla mnie niczym! 
-Boli... Jak boli... Boli...!-Szepnęłam i zsunęłam się na zimną ziemię. Na zewnątrz szalał zimny wiatr,a raczej powinien wiać. Nie czułam nic, żadnego zimna, nie czułam go. Czułam jedynie ból idący z serca. Moje nogi stały się jak kłody. Czuję ból! 
Piecze,swędzi,drapie,boli...

Nie było mnie w domu dobre kilka godzin. Zerknęłam kompletnie załamana na telefon leżący koło mnie. 36 nieodebranych połączeń, na dodatek od Leo i Mich. Nie miałam siły by wstać i wrócić, na dodatek siedziałam w samym środku lasu, w którym nigdy nie byłam. Las był wielki, niczym puszcza. Nie udało mi się  nawet ruszyć nogą - była cała blada, prawie biała - jak śnieg,zimna, jak moje ciało. Policzki były zaróżowione, a cała ja zamieniałam się w śnieg. 
Zamknęłam oczy, myślałam że to koniec. Miałam nadzieję. 
Nie. Słyszę kroki. Ktoś biegnie, a potem głosy... już zaczynam wariować? 
-Luna!-Znajomy głos... kobiecy. Ten delikatny i lekko piskliwy głosik Mich. 
Jest tu. Jest tu moja przyjaciółka. Mich tu jest!
-Em!-Głos Leo. 
Nie wiedziałam, czy pamiętał by opanować się przed dotarciem do mnie tym swoim błyskawicznym tempem, jak się poruszają zwykle wilkołaki. Nie jestem pewna, czy przy Mich zdołał o tym pamiętać widząc mnie w takim stanie. 
Nagle poczułam przyjemne ciepło. Tak, to jest Leo. Złapał mnie najszybciej jak mógł, a potem podbiegła Mich. Naprawdę, było to daleko od domu. 
Nie pamiętam nawet, ile tu szłam. Może godzinę? Nie pamiętam co robiłam przed dotarciem tu. Rzuciłam się w las - najgorsze miejsce dla człowieka. Zombi tylko czekają na pyszny kąsek, doskonałe ludzkie mięsko. Ale dlaczego mnie nie pożarli? Nie jestem dość dobra?
-Już w porządku Luna...-Szepnęła Mich.
-Em...-Odezwał się Leo sprawdzając, jak szybko i mocno bije moje serce.-Nie bije.
-Co?! Przecież... JAK TO?!-Krzyknęła Mich.
Znaczy, że nie żyję? Ale przecież... Przecież... Jak to? Jak...
-Jezu!Nie! Nie,nie,nie!-Mich kolejny raz krzyknęła.Wrzasnęła.-Zabierzmy ją do domu. Jest lodowata! Jezu! Może...może... 
-Ona nie żyje.-Szepnął Leo dławiąc się powietrzem.
Ja żyje! Jestem tu! Jestem w twoich ramionach! Patrzę na ciebie! 
Jednak on widział tylko jak mam zamknięte oczy. 
Ja widziałam siebie na jego ramionach. Martwą. 
-Nie! Mich! Jestem tu!-Machałam jej przed twarzą. Nie widziała mnie.
Ktoś nagle pojawił się przede mną. Dziwny facet, znałam go? Nie. Ale emanowała od niego tylko złość, to samo co od tamtego gościa ze szkoły. Ale to nie był on.
-Nie żyjesz.-Powiedział bezbarwnym głosem.
-Kim jesteś?
-Śmiercią. 
-Imię.
-Po co? I tak zaraz cię przeprowadzę.
-Imię, powiedziałam. 
-William.-Odparł.
-Nie idę. 
-Jak to nie?
-Nie idę.-Powtórzyłam. 
-Idziesz.
-Nie będziesz o tym decydował. Zostaję.
-Nie wrócisz do ciała. Umierasz.
-To umarłam, czy umieram?
-Umierasz.
-Więc moge wrócić.
-Po co?
-Bo nie chcę umierać.
-Ludzie są tacy bez sensu.
-Śmierć też.
Wzruszył ramionami.
-Przynajmniej ja mam co robić.
-Ja też. Moje życie na pewno jest sto razy lepsze od życia jakiejś tam śmierci.
Westchnął. 
-Nie wrócisz. Zabraniam Ci.
-Mam to gdzieś!-Wrzasnęłam.-Wrócę! Ty masz stąd zniknąć!
-Będziesz chciała czy nie, i tak się spotkamy.
Pstryknął palcami i...

-Luna!-Krzyknęła Mich i poczułam jej ciepły uścisk.
-Mich...-Szepnęłam lekko się uśmiechając.
-Boże!Żyjesz...!
-Jeszcze nie czas na tego rodzaju sen.-Odparłam.
Mich odsunęła się. Usłyszałam zamykające się drzwi. 
-Leo...-Szepnęłam i otworzyłam oczy.
Widziałam go. Stał w kącie na końcu pokoju cały sztywny. 
-Leo...-Powtórzyłam.
-Co się stało?-Spytał szepcząc.
-Nie wiem...
-Chodzi mi o to, dlaczego poszłaś do lasu w taką pogodę i to na dodatek wybrałaś takie miejsce.
-Moi rodzice w czasie jazdy do mojego wujka, zostali zaatakowani przez zombi. Nie żyją. 
Zamilkł. 
-Nie mów mi tylko ''przykro mi'' bo to najgorsze co możesz powiedzieć.
-Więc co mam zrobić?
-Po prostu milcz.-Szepnęłam.
Usiadł koło mnie i spuścił głowę. 
-Nie rób tego więcej. Nie idź do lasu... Nie próbuj się zabić.
-Nawet nie wiedziałam, co robię. 

Nazajutrz zabrał mnie na przejażdżkę. Usiadłam przy nim, a on ruszył. Prowadził ostrożnie, ale czasem zdarzało mu się PRAWIE wjechać w samochód przed nim. 
Zabrał mnie gdzieś za miasto. Do małego miasteczka, małej wsi. Było tu ślicznie, bajkowo... Wszędzie pasły się konie. Piękne czarne, duże konie. Leo wjechał w jedną z polnych ścieżek i zatrzymał się. Tu było pięknie... 
Ale smutek nadal nie chciał opuścić mojego serca i umysłu. 
Rozejrzałam się siedząc w samochodzie. Leo patrzył na mnie czekając na to, czy coś powiem. Ale kiedy nastała cisza, a ja podziwiałam piękno, powiedział.
-Cały czas w dużym zapapranym mieście bez chwili spokoju i pięknych widoków nawet mnie trochę wkurza.
Spojrzałam na to cudowne miejsce... Rozejrzałam się tylko. 
-Rzeczywiście... ładnie.-Powiedziałam tym samym zachrypniętym głosem.
-Chodź.-Wysiadł i otworzył drzwi. 
Uwolniłam się od pasa i wysiadłam z samochodu. Rozejrzałam się ponownie. Naprawdę ładnie...
-Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. Naprawdę ślicznie tutaj.-Szepnęłam.
Uśmiechnął się tylko i poszliśmy na przód. Gdzie mnie teraz zabierze...?

Od Mich

 Siedziałam na brzegu wanny i goliłam nogi, gdy do łazienki wparował Leo.
Wrzasnęłam i okryłam się szczelniej ręcznikiem.
- LEO! - krzyknęłam - Ile razy mam ci mówić, żebyś mi nie wchodził do łazienki kiedy w niej JESTEM.
- Nie marudź młoda - mruknął - Myślisz że nie widziałem gołej baby? A ty i tak wkrótce będziesz hasać na golasa.
Myślałam, że się przesłyszałam. Odłożyłam golarkę i wstałam.
- Tylko to, że w tym domu przebywa Luna, nie zrobię ci karczemnej awantury i nie narobię ci siary przy niej przed moim ojcem.
- Czyżby córeczka poszła się poskarżyć do tatusia??
- Mam iść?! - warknęłam wściekła.
- Nie, no dobra nie idź - mruknął.
Nie wiedziałam czemu wszyscy tak bali się mojego ojca... czuli przed nim respekt. Jednak mimo tego byłam z tego faktu zadowolona.
- Won mi z łazienki - powiedziałam powoli.
- Dobra, tylko ręcznika szukałem - mruknął i wyszedł.
Westchnęłam głęboko i odliczyłam do 10 by się uspokoić.
Potem dokończyłam czynności "łazienkowie" i zeszłam na dół. Przy stole siedziała Luna, trupio blada.
- Jak tam słońce? - spytałam i usiadłam obok niej.
Wzruszyła ramionami i odpowiedziała mi równie słabym uśmiechem.
- Nie jesz? - wskazałam na nietkniętą kanapkę na talerzu.
Pokręciła powoli głową.
- Nie mam ochoty....
- Robiłaś sobie?
- Nie, Leo.
Tym chętniej sięgnęłam po kanapkę, za jej zgodą. Rozkoszowałam się z nią z przesadą mlaskając gdy do kuchni wszedł Leo. Zbulwersowany wyrwał mi kanapkę.
- Ej ej! Nie tobie to zrobiłem obżarciuchu tylko Lunie!
- Oddałam jej - odparła spokojnie moja przyjaciółka.
- No właśnie! - potwierdziłam dobitnie. Zachowanie Leosia zaczęło mnie drażnić. Mógł sobie być zakochany w kim chciał. Nawet w Madonnie. Ale nie powinien się tak na mnie wyżywać!
Leo zignorował mnie i czule pogładził Lunę po policzku. Zemdliło mnie lekko. 
- Wiecie co, jest taki pokój który nazywa się "osobność" - odparłam unosząc brew.
Luna jak to Luna się serdecznie roześmiała, za to Leoś wlepił we mnie "mordercze" spojrzenie.
Wzruszyłam ramionami i poszłam przywitać ojca który właśnie wrócił. A może by tak naskarżyć na Leosia...?

Od Shada

Imieniny mojego ojca były jak zwykle pełne przepychu. Żadna nowość. Zaprosił chyba wszystkich ludzi ze wsi, ale to chyba dobrze. Nie wiem czemu, ale moja podświadomość wypatrywała w tłumie Valentiny.  Gdy ją na tym złapałem, nieźle się na siebie zdenerwowałem i postanowiłem skupić swój wzrok i myśli na cieście leżącym przede mną, którego nie tknąłem od pół godziny. W pewnym momencie dopadła mnie rozchichotana Sophie i wyciągnęła mnie na parkiet. Nienawidziłem tańczyć - no cóż. Na siodle czułem się pewnie jednak na parkiecie...? Bez komentarza. Na szczęście poszło całkiem nieźle. Jednak Sophie między tańcami biegała też po wino i spijała się nim coraz bardziej.
- Sophie może skończ już... - powiedziałem lekko zaniepokojony po pierwszej, kiedy przyniesiono tort dla mojego ojca.
- Nie przesadzaj Shad - machnęła ręką - Po to jest zabawa by się... BAWIĆ!
I zaciągnęła mnie z powrotem na parkiet, a ja zgodziłem się ponieważ nie chciałem jej zostawić w tym stanie sam.
Tańczyłem z Sophie, a ludzie zerkali na nas ciekawie. No tak, od początku przyjęcia tańczyłem głównie z nią więc mieli prawo pomyśleć, że coś między nami jest... Ale mi to było na rękę. Żadne inne laski się nie pchały, a moim niezbyt skromnym zdaniem tylko czyhały na to, aż zostanę sam.
Chyba dochodziła druga, gdy odprowadziłem słaniającą się Sophie na krzesło, gdzie momentalnie zasnęła. Kontem oka przyuważyłem zbliżającego się Victora... Natychmiast nerwowo zacząłem szukać w tłumie Valentiny. To naprawdę nie było łatwe, bo jak wcześniej wspomniałem ojciec zaprosił na uroczystość prawie wszystkich ludzi ze wsi. Jednak w końcu ją odszukałem...
 Tańczyła akurat z moim wujkiem Johnem. Nie wiem czy miał szósty zmysł, jednak mrugnął do mnie i zakręcił Val tak, że wpadła w moje ramiona.
- Hej - powiedziała z uśmiechem.
- Hej - odparłem szeptem patrząc jej głęboko w oczy.
Ludzie wokół nas wirowali i spoglądali na nas ciekawie, ponieważ tylko my nie tańczyliśmy. Patrzyłem oczarowany na Valenti... Była naprawdę śliczna. Jednak nie mogłem pokazać po sobie tego, że tak myślę, więc czym prędzej postanowiłem poprosić ją do tańca. Śmiała się i była pijana. Ja zresztą też nie byłem tak do końca wstrzemięźliwy.
W tańcu byłem dziwnie pewny siebie. Mocno prowadziłem i obracałem Valentiną, a ta śmiała się cały czas zarzucając mi ręce na szyje tak uroczo, że trudno było mi się skupić. Złote ostrogi przy butach dźwięczały za każdym razem, gdy mocniej się poruszałem.
- Dobrze się czujesz? - spytałem z troską patrząc na bladą Val.
- Świetnie - odparła z szerokim uśmiechem.
Miała piękny uśmiech....
- Dziękuje - odparła ze śmiechem, a ja zdałem sobie sprawę, że wypowiedziałem to naprawdę.
O dziwo nie spiekłem raka. Chyba naprawdę wydoroślałem.
Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się zielona na twarzy Sophie. Zataczając się złapała mnie za rękaw. Niespodziewanie odepchnęła Valentinę i uderzyła ją w twarz. Zaszokowana Valentina złapała się za policzek, a ja zdezorientowany złapałem za ramię Sophie.
- Co ci jest? - spytałem zły.
- Nic, zupełnie nic! - odparła równie rozgniewana.
- Sophie, wracaj już do domu...
- NIE! Nie trafię!
- Trafisz!  To tylko parę domu stąd!
- Chcesz żeby mi się coś stało? Taki z ciebie przyjaciel?!
- Idź - usłyszałem szept obok ucha. Odwróciłem się i napotkałem smutny wzrok Valentiny - No idź.
Przeprosiłem ją cicho, wziąłem za ramię Sophie i ruszyłem do garażu, gdzie stał zaparkowany jeep mojego ojca.
Sophie zasnęła w samochodzie. Zaniosłem ją do jej łóżka. Sprawdziłem, czy na pewno zasnęła, po czym wróciłem na farmę.
- Przepraszam cię bardzo - powiedziałem na stronie do Valentiny, gdy znalazłem ją przy jednym ze stołów.
- Nie ma o czym mówisz - szepnęła.
Złapałem ją za ramiona i nachyliłem się nad nią. Musnąłem delikatnie jej wargi, a ona spoglądała na mnie dużymi oczami.
- Ehm.... Shad mógłbyś pomóc pani Ivons z samochodem? Coś się zepsuło, a nie chce o to prosić ojca.
Odsunąłem się od Valentiny i spojrzałem na Marie. Spoglądała na mnie życzliwie, a na zmieszaną Valentinę... z naganą? Nie chciałem by miała przeze mnie problemy, jednak nie miałem czasu aby cokolwiek powiedzieć. Musiałem naprawić ten pieprzony samochód Ivons! W końcu zawsze coś się musi zepsuć, gdy coś inne się układa!

Od Luny

Leżałam w łóżku wtulona w Leo, który lekko się zaczął uśmiechać. Westchnęłam głęboko jak zawsze gdy się budziłam. Delikatnie się poruszyłam. Byłam... zmęczona... głodna... spragniona... głowa mi pękała. Dopiero po kilku sekundach postanowiłam sprawdzić godzinę, ale zegara nie było w pokoju. Wtuliłam się mocniej,ale po chwili zdałam sobie sprawę, że leżę w łóżku z obcym dla mnie facetem...
Odsunęłam się i usiadłam, a potem wszystkie te moje potrzeby nagle się nasiliły. Jęknęłam cicho łapiąc się za głowę. Wołałabym o pomoc, ale wiedziałam, że Leo już zaraz coś na to poradzi. Tak było. Ale zamiast tradycyjnie - dać mi tabletki - wstrzyknął mi coś w klatkę piersiową. Zabolało, nie mogłam oddychać przez moment, a potem wszystko ustało. Ból minął, ale nadal byłam głodna. On uśmiechnął się tajemniczo wpatrując się we mnie.
-Nie ciesz się tak, to nie potrwa długo...-Wypuściłam powoli powietrze.
-Męczy cię to...
-Co?
-Serce. Boli i nie daje spokoju.
-Tak... Ale da się przyzwyczaić.
-To moja wina... Nie powinienem zachowywać się jak dzieciak i tak...
-Po 1. to wina Szrona, a po 2. moim marzeniem było by cię przytulić.-Zaśmiałam się.
Ujrzałam błysk w jego oku. Ale zaraz spoważniał.
-Lubie jak jesteś twardy.-Zaśmiałam się udając totalnie zauroczoną.
-Chodź, musisz coś zjeść. Spróbuj wstać.
-Będziesz robił za moją niańkę?
-Wstań.-Powiedział stanowczo.
Zamilkłam i zrobiłam to, co powiedział. Lekko zakręciło mi się w głowie,ale potem było tylko lepiej. Poszłam z nim na dół by coś zjeść. Sama chciałam zrobić sobie śniadanie, kłóciłam się z nim o to, ale uparty Leo postawił na swoim.
Zrobił przepyszne naleśniki z polewą. Nie wiedziałam, że umie tak gotować.
-Wow, pogratulować. Nieźle gotujesz.
-Jeśli chodzi o naleśniki, to tak. -Odparł patrząc cały czas na zegar.
-Musisz iść to idź.-Powiedziałam biorąc kęs naleśnika i żując go z lubością.
-Czekam na Bronxa i Szrona.Jeszcze śpią.
Kiwnęłam głową i znów zatopiłam się w doskonałym smaku swojego śniadania.
Na dół zeszła Mich wraz  Bronxem a po chwili zbiegł Szron pogwizdując w moją stronę.
-No,no,no... Panno Lancaster...-Szepnął mi na ucho.-Pani to jest obr...
-Szron..-Mruknął Leo patrząc groźnie na przyjaciela. W tej chwili miałam wrażenie, że jest jego nieprzyjacielem którego musi zabić.
-Tylko leżeliśmy.
-Tak na to się teraz mówi.-Ciągnął Szron.
-Zamknij się, bo będę musiała wepchnąć Ci kolanem jaja do gardła.-Zajrzałam mu prosto w oczy.
Bronx zaśmiał się.
-Ale Ci pojechała!
-Zamknij się.-Warknął Szron.
-Idziemy.-Powiedział Leo.-Wrócę zobaczyć co z Tobą.
-Ale nie zostanę tutaj, moja mama...
-Dzwoniła. Odebrałem mówiąc że śpisz, a ona powiedziała że wyjeżdża z twoim ojcem na kilka dni. Kayt ma wolny dom a ciebie mam na oku. Wiesz, o co mi chodzi.
Już wiedziałam... wiedziałam że jestem wilkołakiem, a on już to wiedział. A ostatnie zdanie mówiło o tym, że chodzi mu o istoty z zewnątrz. Osłabiona przyciągnę tylko demony i zombie, które w każdej chwili mogą mnie rozszarpać. A wydaje mi się, że Leo należy do Łowców. Łowców zombie...
Kiedy wyszli Mich usiadła koło mnie i przyjrzała mi się.
-Całowaliście się?-Zapytała.
-Hmm...Jak myślisz?
-Nie no, nie skorzystałaś? LECI NA CIEBIE.
-W cale nie. To tylko zabawa.
-Leżał z Tobą dla zabawy?
-Tak. Bynajmniej tak mi się wydaje.
-To źle Ci się wydaje.
-Mylisz się, moja droga. Może i ma doskonałą budowę ciała, jest przystojny,seksowny,pociągający...
-Przyciąga każdą dziewczynę jaką napotka, a ty mu się spodobałaś. Jesteś ładna, nie ma się czemu dziwić.
-Nie ma? Pff. Nie jestem ładna.
-Sam tak powiedział.
Kiedy ona prawiła mi kazanie na temat mojej ślepoty, ja zagłębiłam się w myślach. Doznałam coś jakby wizję, w której byłam tylko ja i Leo. Byliśmy w jego pięknym, wielkim pokoju. Zaczął mnie całować nie mogąc się opamiętać. Podobało mi się to. Bardzo. Przyjemny dreszcz,podniecenie i jego dotyk sprawiły szał, przez który zwariowałam na jego punkcie w pewnym momencie. Był pewny swego, jego pewne delikatne ruchy... Znów się rozpłynęłam. Pchnął mnie na łózko, całując dalej. Zrywał ze mnie koszulkę...
-Luna?-Usłyszałam gdzieś tam w przestrzeni głos Mich.-Lunaaaa? Ziemia do Luny Emily Lancasteer!
-Co,co?
-O kim myślałaś?
W sumie, to nie myślałam. Ta wizja była, a to mój dar. Czyli, że mam wizje i co... One jakoś się mają spełnić, czy co? Nie wiem, trudno to stwierdzić, a to dopiero początek. Jeśli to była wizja, to była przyszłość. Nie wiem czy miałam rację, ale naprawdę... To było dziwne...
Pod jego dotykiem staję się tylko watą. Jak moje nogi. Kocham jego dotyk, kocham jego głos, uśmiech... Jest cudowny.
-Myślałaś o Leo?!Matko, i uwierzyć, że coś między wami jest!Wow...-Uśmiechnęła się.
-Mhm... ta...-Powiedziałam zupełnie nie słuchając tego co mówi.
Teraz sprzątałam w głowie swój bałagan. Nic mnie nie łączy z Leo, ale kiedy wychodzi to co ja mam myśleć? Boje się, że ktoś lub coś zrobi mu krzywdę. Znam go tydzień... Ale lubię go. Lubię i to bardzo. Nie takie dziwne, co?
Resztę dnia spędziłam z Mich. Czekałam aż wróci Leo, ale było to niemożliwe z bólem głowy i całego ciała, kości... Coś było nie tak. Ze mną. Dowiem się co, ale najpierw pożyję jeszcze trochę normalnie w gronie przyjaciół... I Leo...

piątek, 5 września 2014

Od Luny

Kiedy zadzwonił dzwonek dopadła mnie Mich. Julie romansowała z Tonym który właśnie ją odwiedził, a moja siostra gdzieś zniknęła z Derekiem. Mich była jakaś dziwnie zadowolona, ale zaraz zrozumiałam, że nie zupełnie. Złość i zaskoczenie dało się wyczuć. Gestykulowała tak energicznie, że bałam się czasem, że dostanę z łokcia czy z liścia.
-Bronx cały czas mnie podrywa. Dasz wiarę?
Zaśmiałam się i zamknęłam szafkę wkładając tam niektóre książki. Pociągnęła mnie za rękę na parking i z uśmiechem oświadczyła mi, że jadę dziś do niej.
Och, czyli zobaczę Leo? Kocham Cię, Mich!
-Nie mogę..
Co?! Nie,nie,nie! 
-To znaczy.. Mogę... tylko muszę napisać to mamie.
-To napiszesz w drodze, ok?
-Dobrze.-Wzruszyłam ramionami i wysłałam wiadomość którą zdążyłam wcześniej napisać.
Mama odpisała w błyskawicznym tempie zgadzając się. Kiedy podeszłam do obeznanego mi już samochodu który kojarzył mi się z trzęsieniem ziemi i zagładą, ujrzałam na miejscu kierowcy Leo.
-Cześć.-Westchnęła Mich i usiadła z tyłu, zajmując moje miejsce.
Zrobiła to specjalnie? 
Dam słowo, że widziałam jak się uśmiecha w moją stronę!
-Witaj Em.-Uśmiechnął się i spojrzał mi w oczy.-Co się stało?
-Nic.-Odwróciłam wzrok.
Zauważył moje zakłopotanie i malutkie szczęście, że usiadłam koło niego. Tylko nie znał powodu mojego dziwnego zachowania.
-Na pewno? Boisz się ze mną jechać?
-Nie,nie boję się.-Zapewniłam go.
Nie skłamałam. Nie boję się teraz. Jeździ może jak wariat ale przynajmniej ma takiego fuksa, że wymija w odpowiednim momencie... Może ma jakiś dar...?
-Hmm... A jeśli powiem, że nie ruszę się stąd dopóki nie powiesz mi, co się dzieje?
-A jedno proste NIC SIĘ NIE STAŁO nie wystarczy?-Zaraz pożałowałam swojego ostrego tonu.-Przepraszam Leo. -Spuściłam wzrok.
-Nic się nie stało. W porządku. Masz gorszy dzień.
-W cale nie.-Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się zdejmując maskę którą założyłam przed wejściem na parking.
-Teraz lepiej.-Uśmiechnął się i ruszył.
Boże... Jaki on jest seksowny... Ten uśmiech... te mięśnie... ten głos... taki opanowany i pewny...
Po chwili dostałam sms-a od Mich:

Nie interesował się żadną dziewczyną od czasu gimnazjum, jak mówili mi jego kumple.Dziwne jak cię traktuje. Jak się w Tobie zauroczył to padnę chyba i zacznę mu gratulować! :D

Uśmiechnęłam się i posłałam jej tylko spojrzenie mówiące ''Serio?''
W domu Mich zasiadłyśmy przed telewizorem i zaczęłyśmy oglądać jakiś horror. Namówiłam ją na niego, bo ona sama nie lubiła ich oglądać. Ale po piętnastu minutach  namowy udało mi się przekonać ją do horroru pod warunkiem, że będzie on mało straszny.
Ja na to: A jaki ma być horror? Oglądając coś tak fantastycznego trzeba się bać. Strach jest nieunikniony kiedy ogląda się coś takiego. To nie komedia ani dramat.
Ona z kolei odparła: No dobrze. A jaki tytuł?
Gdy wyszukałam coś co z pewnością by się jej nie spodobało, uśmiechnęłam się i nic nie odpowiedziałam. Wiedziała już, że to ma być niespodziewanka.

Oglądając film Demony sama się bałam. Oglądałam go pierwszy raz. Zostałam na noc dziś u Mich, bo mnie o to prosiła. Ojca Mich nie było w domu, napisał, że będzie dopiero rano albo po południu. W domu byłam ja,Mich,Leo,Bronx i Szron (także ich kolega wilkołak).
-Słyszałaś?-Szepnęłam pauzując film i odwróciłam się.
-Co?-Powiedziała Mich przestraszona samym moim tonem.
-Nie ważne...-Pokręciłam głową i kliknęłam pauzę by film leciał dalej.
Teraz rozpoczynały się egzorcyzmy matki pewnej dziewczyny... Mich była przerażona, a ja jeszcze bardziej. Skuliłam się na kanapie i zakrywałam twarz i uszy miękką białą poduszką którą wręczyła mi Mich, gdybym zasnęła podczas oglądania. Ona miała swoją - niebieską.
Nagle rozległ się krzyk i hałas. Dopiero po dziesięciu sekundach ustało a moje serce zatrzymało się na te dziesięć sekund głośno stukając. Mich przerażona leżała na podłodze, ponieważ spadła z kanapy tak przerażona, jak ja. Chociaż ja tak samo leżałam na ziemi, ale uderzyłam się głową o czarny stolik który stał naprzeciwko. Mich spauzowała film i zaczęła gonić wściekła Szrona który od razu na wstępie śmiejąc się wraz ze swoimi przyjaciółmi powiedział, że to jego genialny pomysł. Potem Bronx uspokajał Mich, co wyglądało naprawdę uroczo. Ja siedziałam na podłodze nie mając siły wstać, ponieważ moje serce co jakiś czas chciało stawać, a ja nie mogłam na to pozwolić. Poczułam ciepłe ręce na swoich odkrytych ramionach. Wiedziałam, że należą do Leo, bo jego kumple i moja przyjaciółka nadal chcieli się pozabijać.
-Co się stało?-Spytał a ja wyczułam troskę.-Luno Em?
Dyszałam ciężko, a moje serce waliło coraz mocniej i myślałam, że zaraz stanie. Mogło się tak stać, wtedy musiałabym natychmiast trafić do szpitala. Ale nie mogłam na to pozwolić, nie zepsuć tego wieczoru, nie wystraszyć Mich... Nie teraz...
Proszę cię... nie stawaj... Nie... Nie możesz...
Leo spytał, czy mogę wstać, pokręciłam głową lekko. Kiedy to zrobiłam zakręciło mi się w głowie, Leo westchnął i wziął mnie na ręce. Czułam jego mięśnie, a miał na sobie bluzkę. Jego ciało było tak przyjemnie ciepłe... Jego dotyk był taki pewny ale delikatny, wiedział co ma robić, nie pytając mnie o zgodę, czy może mnie zabrać. Miałam zamknięte oczy i oddychałam głęboko i niemiarowo. Przestraszyłam się lekko.
-Mich, mogę ją zabrać do któregoś z wolnych pokoi?
-A jest jakiś wol... O matko! Co z nią?-Odbiegła odpychając od siebie Szrona który toczył z nią prawdziwą walkę. Słyszałam, jakby odbywała się walka na poduchy.
-Nic...-Szepnęłam.-Nic...-Powtórzyłam głośniej.
Czułam jaki Leo jest napięty. Kiedy wyjaśniał Mich co się stało, wsłuchałam się w jego głos. Taki troskliwy,opanowany... Ale czułam, że był spięty, wystraszony?
-Czekajcie tu.-Powiedział szybko i ruszył po schodach.
Położył mnie na dużym łóżku i kucnął przy mnie.
-Masz problem z sercem, prawda?-Spytał a ja otworzyłam oczy.
Nie widziałam nic, poza Leo. Nie widziałam jak wygląda pokój, widziałam tylko jego. Kiedy doszło do mnie, że milczę już dobre kilka minut chrapliwym głosem powiedziałam:
-Tak... Ale malutki. To nic takiego.-Odchrząknęłam i odgarnęłam kosmyk za ucho.
-Malutki problem? Nie widzę, by to było coś mało ważnego. Poza tym, przepraszam. Nie wiedziałem...
-To dowód, że za mało mnie znasz.-Znów wzięłam głęboki wdech, powoli wypuściłam powietrze...
-Mógłbym poznać cię bliżej. A nawet chciałbym. Tylko ty stawiasz mur i nie mogę się przez niego przebić.-Dotknął delikatnie i ostrożnie mojego policzka. Poczułam przyjemny dreszcz...
-Nie ufam facetom. Zawsze stawiałam granice, a oni się ich trzymali. Ty wychodzisz poza granice i nie możesz przestać ze mną flirtować.
-Bo lubię walczyć o dziewczynę. Dla mnie to fajne zajęcie. A jak mówiłem, lubię patrzeć na pięknych ludzi, a szczególnie starać się o ich przyjaźń. Jeśli chodzi o Ciebie, staram się jak mogę.
-Widzę. Tylko, że znamy się jedynie jeden marny dzień.-Odpowiedziałam powoli czując się już znacznie lepiej, ale nadal nie odrywając wzroku od Leo. Był zbyt doskonały, bym była w stanie oderwać od niego spojrzenie...
-Sprawię że jeden dzień będzie wiecznością.
-Jesteś taki inny... -Szepnęłam.-Taki... doskonały...
-Nawet Ci się podobam.-Uśmiechnął się dumny ale nadal widziałam że się martwi i tylko powstrzymuje się od jakiegokolwiek ruchu, dotknięcia mnie. Boi się, że zabrnie za daleko, przekroczy tą ostatnią najgorszą granicę, bo mam ich wiele. A ostatnia jest właśnie ta, o której on teraz myśli.
-Dziwnie zareagowałeś tam na dole... Dlaczego?
-Zmartwiłem się twoim stanem.-Odpowiedział.
To już wiem, ale powiedz mi więcej!
-Zjawiłaś się nagle, a moje życie się tak zmieniło, że nie wiem najprostszych rzeczy.
-Na przykład jakich?-Spytałam uśmiechając się i dalej patrząc na niego.
Jaki on jest przystojny...
-Na przykład jak zrobić tosty.
-No, rzeczywiście.-Zaśmiałam się.-Na mój widok stałeś się najgłupszym facetem na świecie.-Westchnęłam.
-Stałem się najszczęśliwszym facetem na świecie.-Poprawił mnie.-Jesteś taka inna. Jesteś taka piękna, mądra... zabawna... cudowna. Nie wiesz tylko, jak bardzo jesteś doskonała.
Tylko się uśmiechnęłam. Ale zaraz powiedziałam coś, co mnie zaskoczyło.
-Gdybym miała choć troszkę siły, przytuliłabym Cię natychmiast.
On bez słowa położył się koło mnie a ja wtuliłam się w niego czując jaki jest rozluźniony. Podoba mi się to. Podoba mi się to uczucie. Że jakiś chłopak na prawdę mnie zauważył i chyba na serio stara się o to, by z tej znajomości było coś więcej. Zna moje granice, jakby czytał mi w myślach. Może... to jest jego dar? Kiedy może, słyszy moje myśli?
O Boże, powinnam przestać myśleć o jego doskonałym ciele i seksownym uśmiechu...!
Zasnęłam tak szybko, że nawet nie wiedziałam kiedy usnęłam. Mich stała się w kilka dni dla mnie najlepszą przyjaciółką, a po roku stała się dla mnie jak siostra. A nawet poznałam doskonałego chłopaka, który co prawda jest ode mnie starszy o trzy lata... Ale jest dla mnie aż za bardzo doskonały. To się nie dzieje naprawdę...

Od Luny

Siedziałam z Mich w moim pokoju, planując razem gdzie mogłybyśmy wyjść. Rozśmieszałyśmy się nie wiedząc o tym co może stać się za kilka godzin, niczego nieświadome. Nasza rozmowa zdawała się nie mieć końca, co chwilę przybywały nowe tematy (nawet o chłopakach). Zdziwiło mnie to, a was? Mnie najbardziej, bo nigdy z nikim nie rozmawiałam o swoich ideałach chociaż taki nie istniał w moim przypadku. Każda dziewczyna powinna mieć swój ideał ale jeśli ja żyję w przekonaniu że takich po prostu nie ma, no to co mam sobie wyobrażać swój ideał? Na razie udało mi się wymienić jedną cechę głośno i szczerze w stronę Mich która zadała mi pytanie o to, czy chociaż jest jakaś cecha która mi się podoba w facecie.
-Cecha? No... Tajemniczy jest najlepszy, tak sądzę.
-No, ale na pewno coś jeszcze masz.
-Twardy...
-Mhm, czyli już wiem jaki Ci się podoba!
-Ale delikatny kiedy jest ze mną, troskliwy...
-No i proszę! Mamy coś.-Uśmiechnęła się.
Zaśmiałam się i spojrzałam kątem oka na wyświetlacz, by sprawdzić godzinę. 15.30.
-O której musisz wyjść?-Spytałam.
-Znajomy taty ma przyjechać. W domu mam być o 17.
-Ile ma lat?-Spytałam obojętnie zaczynając jakikolwiek temat by nie rozpoczynać ciszy która wręcz mnie dobija.
-Osiemnaście, ale to kolega mojego taty.... Dziwne, prawda?
 Powiem wam, że nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć. Przez rok który minął dosyć szybko, przez ten rok, dowiedziałam się wszystkiego o swojej przeszłości. O wampirach wróżkach czarodziejach wilkołakach i tym podobne... Ona widocznie nie.
Wilkołaki zatrzymują się na pewnym wieku i przestają się starzeć. Są nieśmiertelni, a widocznie Mich nie wiedziała, kim są przyjaciele czy tam znajomi jej taty.
-O której ma przyjechać?
-Zaraz. Mamy jeszcze skoczyć do sklepu. Do kawiarni miałyśmy wstąpić...
-To chodźmy teraz.
-A co z Leo?-Spytała.-To on ma po mnie przyjechać.
-Hmm...Weźmy go ze sobą. Chcę jeszcze z Tobą pobyć, a jeśli on koniecznie musi po Ciebie przyjechać niech się liczy z tym, że pojedzie z nami i będzie wysłuchiwać naszych rozmów.
-O chłopakach też?
-A co za problem? To że nim jest, nie oznacza, że nie może ich słuchać. Może się nauczy jak podrywać dziewczyny i na co one lecą.-Wzruszyłam ramionami a Mich się roześmiała.
-Jesteś niemożliwa.
Kiedy drzwi do mojego pokoju się otworzyły z hukiem, przestraszyłam się. Krzyknęłam i prawie spadłam z łóżka, myśląc że to jakiś włamywacz czy coś. Mich tylko lekko drgnęła, widać ma mocne nerwy, ja nie.
Do pokoju wpadł chłopak, koło siedemnastu lub osiemnastu lat z uśmiechem na twarzy. Był opalony, przystojny, no i umięśniony. Widać to było przez jego szarą koszulkę, kiedy wpadał do pokoju. Roześmiałam się i poprawiłam swoją pozycję na siedzącą.
-Jak tu wlazłeś Leo?-Spytała nadal rozpromieniona od naszego spotkania Mich.
-Mama tej oto pięknej pani mnie wpuściła, a ja powiedziałem jej, że zrobię wam małą niespodziankę.-Odezwał się najseksowniejszym głosem jaki kiedykolwiek udało mi się usłyszeć.Nie tylko głos był taki doskonały. Sam w sobie był pociągający...
Przestań, na Boga! Luna! - Krzyknęła gdzieś druga ja próbując ogarnąć mnie chociaż trochę. Druga ja chciała wstąpić na moje miejsce i zgrywać niedostępną, wredną z cynicznym uśmieszkiem zawsze na jej twarzy. Bo taka była moja druga połowa MNIE.
-Jak masz na imię?-Zwrócił się do mnie a ja właśnie zamieniłam się z dobrą stroną siebie na tą złą.
-Luna.
-A pełne imię?
-Luna Emily Lancaster.-Odpowiedziałam zdziwiona z sama nie wiem czego. Kiwnęłam głową kiedy to powiedziałam, prawie nie zauważalnie.
Nastała cisza. Nie niezręczna, tylko zwykła cisza. Mich wpatrywała się to w Leo z widocznym zdziwieniem.
-Czemu się tak na mnie patrzysz?-Spytałam bez uśmiechu, zwyczajnie zaciekawiona zwróciłam się do niego, kiedy poczułam na sobie jego wzrok. Jego brązowe piękne oczy wpatrywały się we mnie już dobre pięć minut, a cisza trwała równie tyle.
-Bo jesteś piękna.-Odparł.
-O Boże...-Parsknęłam odwracając wzrok ani trochę nie zbita z równowagi. Po prostu mnie to zaskoczyło. Patrzyłam na swoje szaro czarne ściany a potem znów spojrzałam na niego, kiedy po ledwo siedmiu sekundach się odezwał ponownie.
-Lubię patrzeć na pięknych ludzi. Stawiam cię na pierwszym miejscu na mojej złotej dziesiątce.
-Leo? Co się z tobą dzieje? Od kiedy podrywasz...-Leo przerwał jej znów coś do mnie mówiąc.
Nie wiedziałam co dokładnie, bo właśnie w tej chwili zauważyłam w jego kieszeni paczkę Viceroy'ów.Te najmocniejsze. Zbledłam i spojrzałam na jego twarz z której powoli znikał uśmiech. Patrzył na mnie pytająco a ja zdenerwowana wybuchnęłam.
-Serio?
-Co?-Spytał podnosząc rękę. -Mam przestać cię podrywać? Wątpię, że to możliwe.
-Kolejny który pali się do tego co najbardziej szkodzi zdrowiu! Kolejka jeszcze się zwiększa, a ty wpychasz się na pierwsze miejsce! Stoisz w kolejce po raka, a on tylko czeka aż kolejna osoba przyjdzie i go zaadoptuje. Przecież,na Boga, PALENIE ZABIJA, widzisz to tutaj napisane prosto i logicznie, PO ANGIELSKU, PALENIE ZABIJA.
-Nie lubisz palaczy?
-Nienawidzę.-Mruknęłam naburmuszona i zła odwróciłam wzrok.
Leo tylko się uśmiechnął i pokazał mi paczkę która w środku była prawie pusta. Tylko jeden papieros przeszkadzał mi. Kiedy Leo otworzył paczkę, poczułam smród tego właśnie dymu. Nieprzyjemny zapach sprawił, że aż byłam zmuszona spojrzeć na Leo pytająco.
-Nienawidzisz, mówisz? To dobrze się składa, bo nie palę.
-Hm?-Spytałam nie rozumiejąc.
-Widzisz, papieros szkodzi, jeśli go zapalisz. A ja ani razu nie zapaliłem.
-To po co puste opakowanie?
-To metafora.-Uśmiechnął się tak uroczo, że poczułam jak moje nogi są jak z waty.
Przewróciłam oczami i pokręciłam głową. Czułam jak serce bije mi jak oszalałe, obijając się o żebra. Zdawało mi się, że chce się wyrwać mi z piersi i uciec jak najdalej w najciemniejszy kąt.
-Metafora?-Odezwała się Mich.-Od kiedy stosujesz metafory?
-Ta jest moją jedyną.-Odparł nadal się uśmiechając.
Spojrzałam w dół a on usiadł na podłodze i wpatrywał się we mnie. Skąd to wiem? Czułam na sobie jego spojrzenie, nikogo innego. Mich tylko się uśmiechała i w końcu przerwała tą ciszę, która dla mnie była doskonała.
-To co, Leo. Zawieziesz nas do Woke House?
Leo zaśmiał się i pokręcił głową. Jego śmiech był taki cudowny...
Zaraz,zaraz... Co ja robię? Od kiedy to tak fascynuje mnie jakiś facet?
-Robi się. Jednak twój ojciec Mich powiedział, że masz wracać o siedemnastej.
-A ty robisz za moją niańkę?-Odparła.
-Nie, ale...
Dalej nie słuchałam, bo okłamywał Mich. Był wilkołakiem, jego niesamowita budowa ciała mówiła sama za siebie. To, że często widziałam go gdzieś bez koszulki. Wtedy podziwiałam jego umięśnione ciało... Każdy kawałek jego ciała... Był wilkołakiem, nawet to aż za bardzo oczywiste. Jej ojciec jest alfą? Możliwe, jeśli aż tak się go słucha, z tego co mówiła mi Mich.
Kiedy mój obiekt westchnień skończył mówić, usłyszałam jedynie końcówkę jakiegoś zdania Mich która śmiała się z czegoś z Leo. Boże, jaki on przystojny...
Przestań paplać głupoty!Jezu!
Siedziałam w samochodzie Leo. Nie był za bardzo wypasiony.
Uff... Dobrze...
Ale siedzenia były bardzo wygodne. Ja usiadłam z tyłu a Mich z przodu. Patrzyłam przez okno kątem oka patrząc, jak Leo jeździ.
Prowadził katastrofalnie. Zarówno zatrzymywaniu jak i ruszaniu towarzyszyło gwałtowne szarpnięcie.Pas toyoty SUV wrzynał się w moje ciało za każdym razem gdy Leo hamował,a moja głowa leciała w tył gdy przyśpieszał.
-Oblałem prawo cztery razy.-Zwrócił się do mnie widząc moją minę. Rozbawienie zmieszane z przerażeniem.
-No nie mów.-Wycedziłam łapiąc się jak najlepiej, bym czuła się bezpieczniej na swojej pozycji. Modliłam się teraz, bym po prostu wyszła z tego cało.
-Naprawdę. Wiesz co powiedziała instruktorka?-Uśmiechnął się.-Jazda z tobą jest nieprzyjemna,ale bezpieczna w sensie technicznym.
-Nie wiem, czy się z nią zgadzam.-Odezwała się niewzruszona Mich.-Ja jestem do takiej jazdy przyzwyczajona. Ale uwierz mi, że żadnej stłuczki w życiu nie miał, ale to nie znaczy, że taka się nie pojawi.
-Jeździsz fatalnie.-Westchnęłam.
Skamieniałam, kiedy wyminął bez problemu samochód, który prawie w nas wjechał.
-O Boże...-Wzięłam głęboki wdech.
-Jeszcze tylko siedem minut do celu Em.-Uspokoił mnie. A raczej starał się.
Moje serce kolejny raz zaczęło walić jak oszalałe ze strachu, a kiedy patrzyłam na Leo... z podniecenia?
Mich spojrzała na mnie w lusterku jednocześnie z Leo. On co chwilę patrzył się na mnie, a Mich z uśmiechem obserwowała mnie tak samo. O co im chodzi?
Po siedmiu minutach Leo podjechał pod Woke House. Wysiadłam po chwili i prawie upadłam, ta jazda była najgorszą w moim życiu! Nigdy się jeszcze tak nie bałam że stracę życie wraz z moją przyjaciółką... A Leo? Przecież pierwszy raz z nim rozmawiałam...
Leo poszedł z nami. Na wielgachnym parkingu napotkaliśmy kolejnego (jak sądzę) wilkołaka. Leo uścisnął się przyjaźnie z tym chłopakiem, a on skierował wzrok na Mich.
-Znasz go?-Spytałam cichutko, chociaż wiedziałam, że Leo to słyszy i ten drugi tak samo.
Mich pokręciła głową.
-Nigdy go nie widziałam na oczy,ale jest przystojny.
Uśmiechnęłam się lekko ale potem zaraz założyłam swoją ulubioną maskę. Niedostępna Luna wkroczyła do akcji. Jeśli Leo zacznie mnie podrywać, chociaż trochę się opanuję i nie pozwolę mu jakkolwiek...
-Luna?-Usłyszałam głos Mich.
-Hm?-Otrząsnęłam się.-Słucham?
Przede mną stał ten chłopak. On cały czas utrzymywał wzrok na Mich. Przypomniał mi się Dave, któremu nadal podoba się Mich... Biedny Dave...
-To jest Bronx.-Zaczął Leo z lekkim uśmiechem.-Bronx, to Luna, a to Mich.
Bronx uśmiechnął się szeroko nadal wpatrując się w Mich. Zdawało mi się, że toczą walkę na spojrzenia, bo Mich ani trochę się nie ruszyła, powieka jej nie drgnęła. Bronx zaśmiał się i spuścił wzrok a zaraz potem znów spojrzał na przyjaciółkę. Ta zaś spojrzała się na niego jakby mówiła wyraźnie i dumnie ''Wygrałam''.


sobota, 30 sierpnia 2014

Od Valentiny

Tę noc spędziłam w kącie pokoju. Bałam się. Nie wiem dlaczego. Po raz pierwszy sie aż tak bałam. Shadow pytał się mnie czy na pewno wszystko dobrze i czy chcę zostać sama czy może potrzebuje czyjejś obecności.. jednak ja spędziłam 15 lat sama w czterech ścianach więc.. dlaczego teraz miałoby być inaczej?
W końcu nad ranem zasnęłam.


***


Rano przyjechał weterynarz. Strasznie się stresowałam kiedy badał Księżniczkę.
-Mam dwie dobre wiadomości.-powiedział.
-Tak?-zapytał tata Shadow'a.
-Klaczy nic złego nie dolega a wręcz przeciwnie spodziewa się źrebaka.
-Co?-zaskoczyło mnie to.
-To wspaniale Valentina!-powiedział ojciec Shadow'a.
-No wiem.. wiem..-powiedziałam i przytuliłam sie do głowy Księżniczki.
Weterynarz z gospodarzem wyszli a ja zostałam z moją przyjaciółką sama.
-To jak kochana? Kto jest tym szczęśliwcem z którym założysz rodzinę?
Klacz zarżała a ja sie zaśmiałam.
-Valentina!!-usłyszałam głos Marii.
Przewróciłam oczami i poszłam do domu. Musiałyśmy przygotować wszystko na dzisiejszego grilla.


***


Wszystko było już gotowe kiedy zaczęli schodzić się goście. Ja ubrałam się w sukienkę którą dostałam od mamy Shadowa. Nie miałam swoich ubrań dlatego miło mi było jak ktoś mi coś dawał jednak źle się z tym czułam. Ale sukienka była prześliczna.. jeszcze z lat 50.




Pani Cipriano uparła się by mnie przyszykować na dzisiejszą uroczystość.
-Masz piękne kręcone blond włosy. -powiedziała.
-Dziękuje. To podobno po mojej mamie.
-Podobno?
-Tak. Nie znałam jej. Umarła przy porodzie. Tate widziałam tylko parę razy.. wychowywali mnie całkiem obcy ludzie.
-Ja zawsze pragnęłam by mieć córkę. W ogóle chciałam mieć liczną rodzinę.
-Nadaje się Pani na matkę. Nie wiem po czym to poznać bo ja nigdy nie miałam mamy.. ale czuję że jest Pani dobrą kobietą.
-Dziękuję dziecko.
-Kiedy rozczesała mi włosy przejrzałam sie w lusterku.
Moje kręcone długie blond włosy opadały mi łagodnie na plecy. Błękitne oczy zostały łagodnie podkreślone dzięki mamie Shadowa. Durze wydatne usta były ułożone w łagodny uśmiech. Ubrania idealnie pasowały do mnie. Wszystko było idealne. Aż dziwnie idealne a wręcz strasznie idealne.
-Dobrze czas na nas. -powiedziała gospodyni.
Wyszłyśmy z domu na werandę. Była ona strasznie duża i to tam odbywała się uroczystość.
Wszystko zapowiadało się idealnie.


***


Muzyka grała głośno, wszyscy sie śmieli i tańczyli. Ja tańczyłam bez przerwy. Trochę wypiłam. Każdy pił. Jedni więcej inni mniej. Ja.. jak na pierwszy raz zdecydowanie za dużo wypiłam. Dochodziła już 2 w nocy.
Wujek Shadowa tak mnie zakręcił że potknęłam się i upadłam prosto w raniona samego Shadowa.
-Hej.-powiedziałam z uśmiechem.
-Hej.-powiedział patrząc mi sie w oczy.
Staliśmy tak i wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Byłam pijana... zaczęłam sie nie wiadomo dlaczego śmiać...


(dokończ)