piątek, 31 stycznia 2014

Od Blaeberry

  Gdy doszła pierwsza, przebrałam się w lekką sukienkę i z walizką którą spakowała mi mama stałam obok Bruna i żegnaliśmy gości. Nie chciał mi zdradzić, gdzie wybierzemy się w podróż poślubną. To miała być niespodzianka.
 Bruno otworzył mi drzwi do karety zaprzężonej w konie. Odjeżdżaliśmy machając ludziom. Sypali w nas ryżem, a ja śmiałam się szczerze. Zabawa miała jeszcze trwać w najlepsze.
  Zmęczona wydarzeniami i emocjami wtuliłam się w koszule Bruna. Pachniał tak przyjemnie. Nie potrafiłam zidentyfikować zapachu, ale zawsze kojarzył mi się z Włochami, ale też z taką... Nierozwikłaną zagadką.
 - Cała jesteś w ryżu.
Zaśmiał się i z czułością wyjmował mi ziarenka z włosów. Jedno jakimś cudem zaczepiło mi się o rajstopę w miejscu uda. Sięgnął po nie i znieruchomiał patrząc na mnie uważnie. Czekał. Skinęłam głową dając mu nieme pozwolenie. Gdy dotknął mojego uda, przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Jednak na razie nie chciałam wspominać, że czeka mnie noc poślubna...
 Nawet nie wiem kiedy dojechaliśmy do brzegu ulicy. Czekał na nas już czarny... samochod... czy samochód z tego co słyszałam od mojego nauczyciela. Wysiadłam z dorożki i podeszłam do cuda. Zaciekawiona potarłam po nim. Uchylił mi drzwi i wsiadłam. Po chwili sam się przysiadł. Powiedział coś po obcym języku do mężczyzny siedzącego na siedzeniu kierowcy. Zmorzył mnie sen. Po chwili zasnęłam utulona mruczeniem silnika.


                                                           ***

 Miałam coś w rodzaju prześwitów... Bruno niosący mnie na rękach... Jakaś wielka, biała maszyna... Chmury... Potem oślepiający blask światła.. Moje spocone plecy i szyja... Coś przyjemnie chłodnego na moim karku... Ludzie w dziwnych samochodach....
  Obudziłam się na dobre. Sunęliśmy powoli po szosie. Było ciemno, a latarnie dawały delikatne światło. Wyjrzałam przez okno i zamarłam.

Wolno kojarzyłam fakty... Wieża Eiffla... Witryny z francuskimi perfumami... Coco Chanel....
Paryż! Byliśmy w Paryżu!
Myślałam, że serce pęknie mi z radości. Obawiałam się, że zaciągnie mnie na koniec świata, do jakiś tropików i jeszcze nabawię się jakieś choroby. Tym razem mogłam po raz ostatni spędzić czas w moich rodzinnych rejonach... Oczywiście miałam wrócić jeszcze na jeden dzień po podróży poślubnej do domu... Ale to było takie... Symboliczne.
 Spojrzałam na Bruna. Patrzył się zamyślony w okno. Przeciągnęłam się, a on odwrócił się i uśmiechnął.
- Bella, obudziłaś się!
Pocałował mnie w policzek. Kierowca i auto się zmieniło. Teraz nie było czarnej tapicerki pachnącej nikotyną... Tylko biała, pachnąca jakimiś nieznanymi perfumami.
- Kiedy dojedziemy kochanie?
Zapytałam sennie przecierając oczy.
- Zaraz już będziemy skarbie.
Wyłożyłam się wygodnie na kolanach Bruna i patrzyłam na czubek wieży wystającej spośród różnych budynków i drzew.
  Zgodnie z tym co powiedział Bruno dojechaliśmy po 20 minutach. Byłam mile zaskoczona. Nie wylądowaliśmy pod jakimś obskurnym, albo nawet pięciogwiazdkowym hotelem do czego nawykłam.
 Stanęliśmy pod jakimś zaułkiem znikającym za drzewami.
- Bruno dokąd ty mnie prowadzisz?
Zapytałam stojąc obok niego, gdy wyjmował nasze bagaże z bagażnika.
Jego białe zęby błysły w ciemności.
- Nie ufasz mi Blae?
Zadrżałam gdy wypowiedział moje imię. Z takim zachrypniętym głosem.
- Ufam, ufam.
Powiedziałam szczerze i wspięłam się na palce, by pocałować go szybko. On za to, mylnie mnie zinterpretował i przyciągnął do siebie opierając się na bagażniku. Nawet mi się to spodobało. Położyłam mu ręce na klatce piersiowej i poddałam się jego ustom.
Po parunastu sekundach oderwał się ode mnie łapiąc dech.
- Chcesz, abyśmy umarli z braku tlenu?
Roześmiałam się. Bruno zamknął bagażnik i ruszyliśmy.
 Szliśmy przez dłuższą chwilę. Zaczęłam się już niepokoić, ale ufałam mu.
I na reszcie zobaczyłam... Piękny domek w stylu klasycznym. Śliczne, rzeźbione kolumny podpierały niski dach. Chwyciłam Bruna za ręke i oświetliłam się.
- Nasz?
- Nie księdza... Oczywiście, że nasz kochanie!
Cmoknął mnie w usta. Podeszliśmy bliżej. Odłożył bagaże i złapał mnie. Pisnęłam gdy wziął mnie na ręce.
- Co ty wyprawiasz?!
- Jestem tradycjonalistą.
Wniósł mnie przez dom, a ja zachichotałam.
- Jesteś niesamowity.
- Wiem.
Pocałowałam go i położyłam mu dłoń na policzku. Świeże, kiełkujące włoski przyjemnie mnie zakuły.
 Bruno zaniósł mnie prosto do sypialni i podrapał się w głowę.
- No... To ty... Załatw toaletę i takie tam babskie sprawy.
- Jasne...
Odparłam speszona. Wiedziałam, co zaraz nastąpi.
- Ja... Idę rozliczyć się z kierowcą i pownosić resztę bagaży.
- Uhm...
Bruno wyszedł, a ja jak torpeda pobiegłam do łazienki. Droga była dość długa, od naszego domku do samochodu, ale mój mąż poruszał się dość szybko...
  Miałam nadzieję, że kierowca go zagada.
Weszłam do kabiny i szybko się umyłam. Potem wyszczotkowałam zęby i ogoliłam szybko nogi. Wahałam się czy nałożyć krem... Eee tam. Po co? Wyszczotkowałam jeszcze raz zęby i zajrzałam do kosmetyczki.
Co ja miałam na siebie włożyć?! Seksowną bieliznę, zwykłą bieliznę, tunikę, czy podkoszulek i majtki?
  Zamknęłam oczy. Raz się żyje. Ubrałam czarne, koronkowe łaszki i narzuciłam na to przeźroczystą tunikę.
Pchnęłam drzwi cała w nerwach. Bruna jeszcze nie było... Jednak zaraz...Bagaże stały przed drzwiami...
 Ledwo mogłam poruszyć nogami...Zgasiłam światło i podeszłam do okna. Zobaczyłam przez nie cudownie oświetloną wieże Eiffla.  Zacisnęłam palce na parapecie. Czułam tu jego obecność... Wiedziałam, że jeśli tu jest widzi mnie doskonale, bo ma wzrok pantery...
 Nagle poczułam ręce na biodrach. Spięłam się cała. A co jak nie będzie mu ze mną dobrze? Jak będę beznadziejna?
Odwróciłam się do niego i spuściłam wzrok.
- Boję się..
- Nie masz czego..
Szepnął łagodnie przyciągając mnie do siebie.
Odwróciłam wzrok.
- Ja tego nigdy nie...
Przełknęłam ślinę.
Bez słowa objął mnie i pocałował. Od razu rozpłynęłam się w jego ramionach.
 Wszystko będzie dobrze.... Musiało tak być jeśli on tu był...
Wziął mnie na ręce i przeniósł na łóżko. Pochylił się nade mną i pocałował mnie w obojczyk. Wyprężyłam się pod jego dotykiem jak struna i wsunęłam mu dłonie we włosy. Sięgnął po coś na komodę.
- Połknij to?
- Co to?
Zerknęłam na tabletkę którą trzymał w rękach.
Nie odpowiedział, a ja wzruszyłam ramionami. Jeśli miałam ją połknąć...
Otworzyłam usta i połknęłam ją. Jej gorzkość załagodziła słodycz ust Bruna. Jęknęłam gdy włożył mi ręce pod poduszkę.
 Nawet nie wiem kiedy moja "zwiewna tunika" zniknęła, a on trzymał ręce na moich plecach. Objęłam go nogami i zaczęłam majstrować przy guzikach. Ręce mi się nie trzęsły. Byłam zdecydowana i gotowa.
 Rzuciłam materiał na podłogę i przejechałam po gorącym torsie Bruna. Zamknął oczy i pocałował mnie w szyję. Po chwili położył ręce na zapięciu od stanika.
- Świetny wybór... Ale bez tego wyglądasz lepiej...
Wyszeptał i zdjął mi go.
Zamknęłam oczy i przyległam do niego bliżej. Ciemność ich niestety nie mogła zamaskować. Jeśli chodzi o moje piersi... To nie były krzywe... Albo jakieś dziwne. Też nie były duże... Małe i krągłe... Byłam z nich zadowolona.... Ale co pomyśli Bruno?!
 Przeszły mnie przyjemne dreszcze gdy zaczął jeździć po moim ciele i zsunął mi dół bielizny.
  To uczucie mnie przemogło. Wygięłam się i wbiłam mu mocniej paznokcie w plecy. Usłyszałam brzdęk paska jego spodni na podłodze. Byłam przygotowana na ból, ale wciąż się bałam...
 Czarny materiał przeleciał obok. Wiedziałam co to znaczy...
Gdy wszedł we mnie krzyknęłam, ale zdusił mnie pocałunkiem. Trzymał mi mocno ręce. Próbowałam się szarpać. Ból był okropny, ale po chwili przeszedł.
  Poczułam bardzo przyjemne uczucie.  Wypełniało mnie całą. Wbiłam mocniej paznokcie w plecy Bruna i ugryzłam jego wargę zamykając oczy i jęcząc.
  Znieruchomiałam, gdy wstrzelił się we mnie. Wgryzłam się w poduszkę i w biłam paznokcie w prześcieradło.
Po chwili było po wszystkim. Leżałam przyciskając czoło do poduszki i zasnęłam w jego ramionach.




















































Od Teaurine

Byłam zaskoczona, że mnie pocałował. Po ostatnim DLA MNIE tańcu zeszłam z sali i oparłam się o ścianę.Patrzyłam na inne szczęśliwe pary tańczące w rytm muzyki. Nawet para w podeszłym wieku była tak roześmiana i czerwona od śmiechu, sama się uśmiechnęłam. Też kiedyś w tym wieku będę robić takie dziwne dla tego wieku rzeczy? W sumie, one nie są dziwne, są niespotykane. Rzadko która para w wieku 60 - 70 tak skacze na parkiecie jako jedyne osoby starsze. Było to w pewnym sensie piękne, że pomimo tego, ile mają lat, potrafią się zabawiać i zapełniać czas w taki sposób.
Podszedł do mnie Joel.
-Czemu tak nagle odeszłaś?
Uśmiechnęłam się lekko nie patrząc na niego. Patrzyłam na tamtych staruszków skaczących w rytm muzyki.
-Nie musiałeś mnie pocałować żeby tamta dziewczyna była zazdrosna. -Cały czas się uśmiechałam a jemu widocznie przez ułamek sekundy odjęło mowę.
-Co? Jaka dziewczyna?
-Nie udawaj. Ta ładna, w brązowych włosach. Z tym facetem. Kochasz ją? Nie wzbudzaj w niej zazdrości tylko weź się w garść i ją odzyskaj... Chyba że ma kogoś... Ale to też się da zawsze załatwić. Tylko nie sprawiaj mi bólu i nie całuj mnie by w niej wzbudzić zazdrość. -Na pożegnanie dałam mu delikatnego buziaka w policzek i odeszłam.
Poszłam do lasu w tej sukni. Nie musiałam jej zdejmować, nie przeszkadzała mi ona w poruszaniu się. Było mi w niej wygodnie.



*     *    *


Miałam zamiar tak siedzieć, było mi wygodnie w tej sukni na miękkiej trawie w moim ulubionym miejscu wpatrując się w jezioro.Jeśli kochał tą dziewczynę, nie stanę mu na drodze. Życzę mu powodzenia, szczerze.

Od Elanor

Blea była miła. Kiedy Joel zaprosił mnie do tańca.. ucieszyłam się. Przynajmniej on bez namowy chciał zatańczyć. Tańczyliśmy.. a przy tym rozmawialiśmy trochę.
-Pewnie Dymitrowi bardzo podobasz się w tej sukni i w ogóle.-powiedział bez większych emocji.
-Nie wiem.-odparłam i zerknęłam w stronę Dymitra.
-Gdzie byłaś?
-Kiedy?-nie zrozumiałam.
-bo wyszłaś z sali.. coś się stało?
-Nie. Poszłam tylko.. odetchnąć świeżym powietrzem.
-Nie wierzę że już niedługo wyjedziesz.-powiedział.
-Ja też.. to takie dziwne..
-Podoba ci się Dymitr? Wydawałaś się szczęśliwa jak tańczyliście..
-N...
Nie zdążyłam odpowiedzieć bo akurat podszedł do nas Dymitr.
-Tu jesteś Elanor. Joel.. mogę odbić ci moja narzeczoną?-podkreślił to ostatnie słowo.
Joel.. nie wiem.. coś mu w oczach.. błysło.
-Jasne.-powiedział sucho i odszedł. Odprowadziłam go smutnym wzrokiem.
-Musimy porozmawiać.
Złapał mnie za nadgarstek i wyciągnął z sali na dwór. Nikogo tam nie było.. byliśmy tylko ja i on.
-Co ty sobie wyobrażasz? Tańczysz i patrzysz się tak na Joela... Flirtujesz z nim?
-On jest moim.. tylko kolegą.
-Na pewno. Nie kłam.
Był zły.
-Słuchaj. To jest TYLKO kolega.. a ty co robiłeś z tymi dziewczynami? Sam mnie zostawiłeś!
-Teraz to ja mam być tym złym?
Złapał mnie mocno za nadgarstki i docisnął mnie do ściany.
-To boli..-powiedziałam.
-Nie obchodzi mnie to. Jeszcze raz.. zobaczę cie przy innym facecie a pożałujesz.
-Nie możesz mi rozkazywać!-powiedziałam.
Puścił mnie ale w zamian za to zamachnął się i uderzył mnie. Gdyby nie ściana upadłabym. Zobaczyłam mroczki przed oczami. Złapałam się za policzka. Patrzyłam się ze łzami w oczach na Dymitra. On wrócił na wesele. Ja podtrzymałam się ściany. Po mojej twarzy spłynęły łzy. Nie wiedziałam co robić. I ja miałam za niego wyjść?
Zrobiło mi się słabo. Musiałam gdzieś usiąść. Ale też nie mogłam zostać na zewnątrz. Przez okno zobaczyłam jak Dymitr w najlepsze bawi się z tymi dziewczynami. Wzięłam kilka głębokich wdechów i weszłam do sali. Przedarłam się na koniec i poszłam do łazienki. Przejrzałam siew lusterku. Na policzku miałam czerwony ślad. Gryzł się z moją różaną cerą. Schłodziłam sobie go trochę wodą i po chwili nie było go praktycznie widać. Wróciłam na salę. Poszłam na druga.. mniejszą. Tam były stoły. Usiadłam na swoim miejscu. Nienawidziłam go.. Nienawidziłam Dymitra. Ale nie mogłam nic poradzić...

Od Blaebrry

 Świetnie się bawiłam. Bruno był taki szarmancki... I zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Patrzył tylko na mnie, a gdy podeszły jakieś dziewczyny i poprosiły go o taniec, grzecznie odmawiał. Musiał zatańczyć ze swoją matką. Ja uciekłam do ogrodu, za nim dorwał mnie zupełnie zlany ojciec.
  Zobaczyłam w ogrodzie smutną dziewczynę. Podeszłam bliżej. Siedziała do mnie tyłem, więc mnie nie zauważyła. Szlochała cicho i mamrotała.
- Joel ma dziewczynę... Dymitr flirtuje z dziewczynami..
- Z tego co wiem, Teaurine to przyjaciółka..
Powiedziałam cicho. Dziewczyna odwróciła się szybko. Gdy zauważyła mnie, otarła szybko łzy i wstała.
- Wasza królewska..
- Daj spokój. Jestem  Blaebrry. Blae...
- Ehm... Elanor.
Usiadłam na przeciwko niej. Po chwili zrobiła to samo.
- Ja to znaczy z tym Joelem...
- Chyba cię lubi. Widziałam jak na ciebie zerkał tańcząc z Teaurinę.
Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
- Ją też widocznie lubi...
Westchnęłam.
- Joel... Jest niezwykle tajemniczy.
- Zauważyłam.
Uśmiechnęła się lekko.
- I zakręcony. Jedno mówi... Drugie myśli... Trzecie robi...
- Ech... Może tak...
- Ehm... Czy twój... Partner?
Pokazałam na chłopaka stojącego  bokiem do szyby i flirtującego z grupką dziewczyn.
- Tak... Skąd wiedziałaś?
- Nie mam pojęcia. Intuicja. Zresztą... Często na niego zerkasz.
Roześmiałam się.
Usłyszałam, że piosenka się skończyła. Podźwignęłam się.
- Muszę już wracać. Ty też choć.
- Nie mam po co.
- Choć...
Pociągnęłam ją za ręke. Poddała się zrezygnowana i poszła.
  Nagle przy wejściu zderzyła się z Joelem. Zaprosił ją grzecznie do tańca, a ona się zgodziła. Z uśmiechem ominęłam ich i wpadłam w ramiona Bruna. Pocałowałam go, pragnąc jego ust. Kilka lasek zachichotało. Nie obchodziło mnie to. Liczyliśmy się tylko my...

Od Elanor

Byłam zaskoczona zachowaniem Joela. Wróciłam wraz z Dymitrem do domu. Tam dorwała mnie jego mama.. a moja przyszłą teściowa.
-Elanor! Dziecko! Gdzieś ty była? A ty Dymitr? Elanor choć.. muzę pomóc ci się naszykować! Za trzy godziny macie być na weselu córki Króla!
-Co?-byłam zaskoczona.
Matka Dymitra zaciągnęła mnie do mojego pokoju i zaczęła przeglądać sukienki.
-Skarbie nie chce cie obrazić ale musimy zrobić porządki w twojej garderobie.. Kobiety w naszej rodzinie nie noszą takich prostych sukienek. Może i matka mojego męża mieszka ubogo i zajmuje się tymi kwiatkami ale my nie jesteśmy biedni. W końcu mój mąż jest pomocnikiem Króla.
Teraz byłam.. zaskoczona.. i to nie pozytywnie.
W końcu po marudzeniu postanowiła dać mi jakieś swoje sukienki.
-Zabrałam kilka sukienek z myślą o tobie. Żebyś ładnie wyglądała przy Dymitrze.
Nie mogłam wytrzymać!!! Ona obrażała mnie bez przerwy..
-Załóż tą.





Spojrzałam na nią i założyłam. Potem Eurydyka uczesała moje włosy w koka. Wyglądałam nawet ładnie.
-Elanor?-usłyszałam głos Dymitra.-Gotowa?
Wyszłam z pokoju. On spojrzał się na mnie i wziął mnie pod rękę. Poszliśmy.

Ślub był przepiękny. Siedziałam u boku Dymitra. Czułam się jak jego cień. W dodatku stresowałam się tym bo dziś po raz pierwszy oficjalnie byłam narzeczoną Dymitra. Przyszłą Panią Thoelwell. Nie cieszyło mnie to. przy ołtarzu widziałam Joela. Posmutniałam.
Po ceremonii przenieśliśmy się na salę. Były tańce i posiłek. Przetańczyłam kilka utworów z narzeczonym a potem usiedliśmy przy stole. On rozmawiał ze znajomymi a ja siedziałam obok.. i rozglądałam się bez celu po sali. Dymitr nawet nie przedstawił mnie znajomym. Miałam ochotę wrócić do domu i zamknąć się sama w pokoju i nie wychodzić z niego do końca życia.
-Dymitr?-odezwałam się.
Nie zareagował.
-Dymitr?
-Co chcesz?-powiedział od niechcenia.
-Zatańczymy?
-Nie chce mi się.
-No proszę..
Dymitr przewrócił oczami i wstał. Dołączyłam do niego i poszliśmy na parkiet. Akurat grali wolny utwór. Dymitr przyciągnął mnie do siebie i objął mnie w pasie. Ja położyłam dłonie na jego ramionach. Patrzyłam mu się prosto w oczy. Może by mi się udało.. go pokochać. Ale po chwili zobaczyłam że spojrzał się w stronę dziewczyn. Westchnęłam w duchu. On nigdy mnie nie pokocha. Zawsze będzie się rozglądał za innymi dziewczynami. Nie z takim chłopakiem chciałam się związać. Chciałam mieć takiego chłopaka dla którego byłabym tą jedyną... że nawet kiedy czas odebrał by mi urodę.. nadal by mnie kochał. No właśnie. By mnie kochał mimo wszystko. A Dymitr? Ani nie byłam dla niego tą jedyną, ani mnie nie kochał. Nic.. po prostu MUSIELIŚMY się ze sobą związać. Niestety. Aż mi się chciało płakać na myśmy że już jutro jadę do wioski do krawca przymierzać suknie ślubne. Normalnie powinnam się z tego powodu cieszyć.. jednak teraz miałam uczucie jakbym jutro jechała wybrać sobie strój w którym mnie pochowają. Tak dokładnie się czułam.
Kątem oka dostrzegłam Joela i tą dziewczynę. Nie wiedziałam że miał partnerkę.. ale po tym jak zobaczyłam jak się całują. To było pewne. Zrobiło mi się z tego powodu przykro.. nie wiedziałam dlaczego dokładnie. Może dlatego ze oni przynajmniej się kochali? A może z innego powodu? Może.. może.. za dużo tego "może" w moim życiu.
Po chwili Dymitr mnie zostawił i poszedł do tych dziewczyn. Miałam go już dość. Stałam na parkiecie przez chwile i patrzyłam się na niego jak flirtuje z tymi laskami. Nie wytrzymałam. Odwróciłam się i szybkim krokiem poszłam w stronę drzwi wyjściowych. Otworzyłam je i wyszłam. Nikt nawet nie zauważy że mnie nie ma. Podniosłam lekko duł sukni i pobiegłam w stronę ogrodu. Weszłam do altanki i tam usiadłam. Nie miałam gdzie pójść. Jak wrócę na wesele.. to co? Będę patrzyła jak mój przyszły mąż flirtuje z innymi a jak wrócę do domu.. będę musiała tłumaczyć się rodziną Dymitra i Pani Garbe. Nic tylko skakać ze szczęścia!!! Ale co poradzić? Tak już miało wyglądać moje życie.

Od Joela

Zabawa trwała w najlepsze. Tańczyłem z Teą, poprawiając jej odrobinę humor. Naprawdę wyglądała pięknie... Na początku były tańce eleganckie. Obserwowałem z zastanowieniem moją siostrę, która, aż błyszczała ze szczęścia, tak samo jak jej mąż. Może i ją kochał... Ale nadal wydawał mi się taki mroczny...
 Potem po przekąsce puścili coś bardziej szybkiego i rozrywkowego. Panna młoda podkasała kieckę i wirowała w objęciach pana młodego.  Sam zdjąłem po paru minutach marynarkę, bo było strasznie gorąco.
- Świetny z ciebie tancerz.
Roześmiała się Tea, gdy wygięła się do tyłu pod moimi rękami.
- Może.
Mruknąłem.
Zobaczyłem kogoś kontem oka, aż z wrażenia puściłem Teaurine. Musiała złapać mnie za szyję. Wstałem i przyciągnąłem ją do siebie bardzo blisko.
Zdyszana rozszerzyła oczy i położyła mi dłonie na klatce piersiowej. Skrzywiłem się gdy Elanor zaczęła tańczyć z Dymitrem. Gdy ją obkręcił mnie zauważyła mnie. Otworzyła szeroko oczy, a wtedy..
Jakiś impuls mną kierował. Nachyliłem się i pocałowałem Teę.
Na początku była kompletnie zaszokowana i niezdecydowana, a potem wplotła mi palce we włosy i odwzajemniła pocałunek.
Miała tak miękkie i słodkie usta, że przyciągnąłem ją bliżej siebie.
Nie można powiedzieć, że zrobiłem to, aby Elanor to zobaczyła. Zapragnąłem od dłuższego czasu bliskości  jakieś dziewczyny...
Tei.
Pociągnąłem ją pod kolumnę, z dala od oczu ciekawskich. Nie zrobiłem to w pewni świadomie, bo byłem już po paru drinkach, a raczej nie całowałem się przy wszystkich. Jednak Tea w tej swojej sukni.... Zagubiona i smutna... Po prostu musiałem...
 Teaurine splotła mi ręce za głową. Naparłem na nią mocniej i objąłem w pasie.
Akurat zaczęła się jakaś wolna piosenka. Pociągnąłem ją na parkiet. Zarumieniona oparła mi czoło na klatce piersiowej, taka była mała. Zerknąłem na młodą parę. Tańczyli przy sobie tak blisko, jakby skleceni w jedną całość. On obejmował ją w pasie, a ona go w szyi.
  Musiałem zerknąć w stronę Elanor i jej narzeczonego. Tańczyła z nim purpurowa. Miała wyraz twarzy, jakby ktoś ją uwierzył. Nie byłem pewny, przez co i nie chciałem się domyślać... Niepotrzebnie komplikować sobie życie. Ona ma Dymitra, a ja...
No właśnie. Kogo ja mam?
Prawda w oczy kole, a teraz podpowiadała mi, że to była pewna, mała dziewczyna.
Teaurine.
Przyciągnąłem ją bliżej siebie i oparłem brodę na jej czole. Rozluźniła się w moich ramionach. Zabawa trwała, a ja czułem się coraz gorzej, patrząc jak Dymitr jeździ rękami po jej ciele... Ten ból potrafiła dobrze uleczyć Teaurine... Ale on gdzieś tam był... I palił.

czwartek, 30 stycznia 2014

Od Teaurine

Ślub był naprawdę udany. Nie chciałam na niego iść.. no .. chciałam, bardzo, ale to co dziś mnie tak wstrząsnęło... Nie dopuszczałam do siebie tej wiadomości. Miałam wrażenie że jak wejdę do mieszkania będzie tam czekać Elva i wpadnie na mnie coś marudząc pod nosem. Mówiąc co robię źle... pomagać... wspierać... To co zawsze... Szkoda, że straciłam tą, jedyną dla mnie ważną osobę. Jedyną, która potrafiła mnie pocieszać. Która mnie kochała... Jedyna taka osoba - właśnie odeszła.  Przez cały czas uśmiechałam się sztucznie, ale nikt nie zauważył że udaję. Oprócz Joela, jakby to widział że jestem naprawdę zdołowana, mimo tego byłam odstresowana. Moja jedyna suknia jaką miałam, dla mnie najpiękniejsza jaką mogłam mieć, którą dostałam od Elvy, była właśnie wspomnieniem po niej. Dobrym, szalonym wspomnieniem, bo wtedy właśnie dostałam ją od niej kiedy marudziłam że nie mam żadnej sukni i nawet jeśli, to żadna nie jest wyjściowa i do pokazania się. Żadna nie byłaby wieczorowa. Ona nagle wytrzasnęła mi piękną suknię która aż zaparła mi dech w piersiach... No ale sytuacja wymknęła się spod kontroli kiedy ''chlapnęłam'' sobie ''jednego małego'' drinka... Lubiłam drinki, ale delikatne od chwili kiedy prawie rozwaliłam dom rodziców Elvy. Nigdy, kiedy trochę sobie wypiłam, nie przespałam się z żadnym facetem. Potrafiłam nad tym panować. Zawsze ich odpychałam albo w sekundzie znikałam z oczu jak ninja. Ta suknia, wiele dla mnie znaczy i znaczyć zawsze będzie.
Joel delikatnie pociągnął mnie za rękę przepraszając jakieś towarzystwo na które nawet nie zwróciłam uwagi przez chwilę rozmyślań. Pociągnął do tańca by wyrwać mnie z tych wspomnień, jakby wiedział że one bolą bardziej niż się komukolwiek by wydawało.
Westchnął i na jego twarzy pojawił się lekki uśmieszek. Kiedy go dostrzegłam odwróciłam wzrok ale po chwili sama się uśmiechnęłam.
-Nie zadręczaj się... wiem że to trudne. Daj sobie jakoś pomóc, odciągnąć myśli...
-Dziękuję Ci, że potrafisz sprawić że się chociaż lekko, szczerze uśmiechnę...-Wyszeptałam zapatrzona w bok.
-Nie masz za co dziękować. A tak poza tym... ładna suknia.
-Spadaj... -Uśmiechnęłam się szerzej. -Nienawidzę takich wieczorowych sukni... Ale chociaż raz jestem elegancko ubrana.-Lekko się zaśmiał a ja razem z nim.


(Dokończ Joel :))

Od Blaeberry

 Zdenerwowana przełknęłam ślinę. Myślałam tylko o tym, żeby się nie skompromitować i nie upaść... I że zaraz zobaczę... Jego.
Mojego Włoskiego Boga.
  Rano kosmetyczka i fryzjerka musiały dużo napracować, by ukryć ślady mojej wczorajszej pijackiej libacji..
 Nie wiem co się ze mną stało. Dziewczyny zawsze na mnie tak działały. Nie chciałam uderzyć Joela... Ale dzięki temu, nie zdradziłam Bruna z tym obleśnym facetem, który przez wódkę był dla mnie przystojny.
  A teraz... zaraz... Miałam wyjść i iść dywanem przez kilkanaście metrów na oczach... Kilkudziesięciu... Jak nie setki osób... A jak jakieś dziecko podłoży mi nogę? Albo wyrżnę na zagięciu na dywanu?
  Wczepiłam się w rękaw ojca.
- Nie pozwól mi upaść...
Szepnęłam.
Uśmiechał się promiennie i machał osobą siedzącym najdalej ołtarza -czyli najbliżej nas.
- Nie pozwolę, nie pozwolę..
Mruknął.
 Rozbrzmiały pierwsze tony "Marszu weselnego" Felixa Mandelsshon - Bartholdiego. Poczułam, że tata rusza. Niestety nogi, jakby wrosły mi w ziemię. Ojciec pchnął mnie mocniej i chcąc nie co poszłam.
Starałam się nie zamykać oczu choć chciałam, aby jak w filmach wszystko magicznie przyspieszyło, żebym powiedziała już "tak" i było po sprawie.
 Gdy wyszliśmy zza zakrętu, a ludzie wstali zobaczyłam tylko jego. Mój ukochany stał w złocie uśmiechając się do mnie promiennie. To dało mi otuchy. Miałam wrażenie, że marsz leci okropnie wolno... Miałam ochotę odepchnąć ojca, walnąć butem w organistę, podwinąć kiecką i dotrzeć do tego ołtarza szybko.
  Niestety ojciec mnie spowalniał tak, że szliśmy za wolno przy bardzo wolnym marszu!!
Chyba po godzinie zniecierpliwiona stanęłam przed nim. Z bliska wyglądał jeszcze lepiej. Jego czarne oczy rzucały szczęśliwe cienie.
  Jego usta... Były takie kuszące... Chyba minęły wieki odkąd się z nim całowałam. Miałam ochotę przyspieszyć ten proces, żebym mogła już go pocałować.
Ojciec oczywiście przekazał mu moją dłoń i rzucił komentarz.
- Pilnuj jej dobrze chłopcze... Nie zgub...
Myślałam, że go zamorduje, a on tylko wzruszył ramionami i wrócił do ławki.
Siedziała tam mama ściskając mocno róże.
Rozejrzałam się i zobaczyłam Joela, a koło niego siostrę Bruna. Była dość.. Bardzo wymalowana i sprawiała wrażenie nadętej panienki. Oboje byli naszymi świadkami.
Obok nich siedziała jakaś mała dziewczyna, zapewni siostra Bruna, znudzony koleś, surowa kobieta i facet zaciskający nerwowo dłonie na kolanach. Uniosłam brew ze zdziwieniem. Czyli to moja przyszła rodzina.
  Wszyscy usiedli gdy ksiądz zaczął gadać, a ja wpatrywałam się z uśmiechem w Bruna... Zaraz zostanie moim mężem, zaraz nim będzie... - tłukły mi się słowa w głowie.
- Co Bóg złączył niech człowiek nie rozdziela!!  - Przemówił ksiądz i spojrzał na pierwszą ławkę - Świadkowie niech podadzą obrączki.
Joel spojrzał z zniecierpliwieniem na siostrę Bruna. Wstała zmieszana, otrzepała sukienkę i szybko podbiegła przepychając się przed Joela z poduszką. Wepchnęła się między nas, patrząc na mnie z wyższością i podała księdzu szybko. Odwróciła się i zaczęła robić minki do ludzi. Joel musiał ją stamtąd ściągnąć. Byłam mu wdzięczna. Bruno patrzył na siostrę z politowaniem.
 - Przysięgi...
Szepnął ksiądz.
- Obiecuję ci, że będę z tobą...
- W chorobie...
- I w szczęściu.
- We smutku.
- W problemach
- W wygranej
- W miłości.
- Na zawsze.
- Do końca.
- Aż po deskę grobową...
Wyszeptałam i zamknęłam oczy. To było takie piękne...
- A więc... Czy ty Blaberry Anastazjo Gariswood bierzesz sobie za męża  Bruna, Michaela, Raphaela Jonessa?
- Tak...
Powiedziałam cichutko będąc pod dużą presją emocjonalną.
Brunowi zaświeciły się oczy, jakby od samego początku podejrzewał, że się nie zgodzę. Miałam ochotę już uciszyć księdza i rzucić się na mojego narzeczonego.
  - Czy ty Brunie, Michaelu, Raphaelu, Jonessie bierzesz sobie Blaeberry Anastazję Gariswood, za żonę?
- Tak.
Odpowiedział mocnym głosem.
 Zmieszany ksiądz popatrzył na nas.
- A więc... Chyba możecie się pocałować...
Zagrały ślubne fanfary, ludzie wstali. Bruno pociągnął mnie lekko za ręke.  Uśmiechnął się, nachylił i delikatnie nachylił.
 W uszach słyszałam wiwaty i oklaski. Teraz już nie chciałam się tak całować, przed tłumem gapiów..
Jednak byłam naprawdę szczęśliwa. Odsunęłam się zarumieniona i złapałam Bruna pod ręke.   Ruszyliśmy przed siebie i zaczęli sypać ryżem. Roześmiałam się i przylgnęłam do niego. A więc teraz już nie Blaeberry Gariswood... Teraz pani Blaeberry Joness.

Od Joela

 Patrzyłem się nie dowierzając. Dymitr i Elanor? To są chyba jakieś jaja. To o tym mówiła Elanor? Chyba naprawdę musiała wyjść za niego z przymusu...
  Byłem wściekły na kobietę, która się nią opiekowała. Jak można zmusić dziewczynę do poślubienia obcego faceta? Poświęcenie, to poświęcenie, ale to za duża suma! W sumie łatwo było rozgryźć o co chodzi. Opiekowała się z tego co wiem Elanor całe życie...  Dlaczego by nie miała od niej czegoś żądać? Tylko, że niestety nikt jej nie kazał się opiekować nią. Znaleźli by ją pewnie jacyś ludzie i wychowali. Może i nie mieszkałaby z nami, ale mogłaby dokonać wyboru.
  A jeśli już miała wybierać kogoś... Dymitr nie był potulny. Był surowy, bezwzględny i zawsze dopinał tego, czego chciał. Z tego co wiem, na naszych obozach lubił "przekonywać" siłą.
 Może wyolbrzymiałem? A może nie? Przecież to dziś prawdopodobnie miałem stracić Teę, na której bardzo mi zależało... To jeszcze Elanor? A już zaczynałem ją lubić...
  Zerknąłem na nią zamyślony. Stała skulona u boku Dymitra, purpurowa i spuszczając oczy. Odwróciłem się i zacisnąłem zęby.
- W takim razie wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.
Syknąłem i w myślach przywołałem Tevora. Po chwili zjawił się. Wskoczyłem na niego i nie siadając popędziłem przed siebie.
  Biegnąc tak huczało mi w głowie. Ślub siostry za godzinę... A następny za parę dni...  Czułem się jakby coś co zaraz miałem złapać wymksnęło mi się z rąk...
  Nagle zobaczyłem drżący cień w trawie. Zdziwiony zeskoczyłem. Gdy odgarnąłem trawę zamarłem..
Taurine!!
Taurine!!
Taurine!!
Tylko o tym potrafiłem myśleć. Przyciągnąłem ją do siebie i zaszokowany zapytałem.
- Co ty tutaj robisz?
- Elva... Poświęciła się! Poszła tam za mnie
Załkała i skuliła się chowając głowę w mojej bluzie.
Zmartwiony głaskałem ją po głowie.
Czy to jest jakiś dzień poświęceń?!
- Na pewno jej się uda.
Pokręciła głową.
- Ona nie żyje... Przeze mnie..
Wybuchnęła kolejny raz płaczem, a ja zaszokowany spojrzałem na nią
- Nie żyje... Och... Tak mi przykro....
Przyciągnąłem ją bliżej siebie i pocałowałem w czoło.
- Choć słońce... Przebierzesz się w coś i jak masz ochotę pójdziemy na ślub.
Popatrzyła na mnie dużymi oczyma.
- Nie wiem... Czy... Będę dała radę...
Posadziłem ją na koniu i usiadłem za nią obejmując ją.
- Zobaczymy. Na razie się niczym nie przejmuj.
Popędziłem przed siebie dalej myśląc o Elanor...Jej przyszłym mężu... I Teaurine...

Od Teaurine

Byłam załamana, nie mogłam do siebie dojść... Nie mogę odejść, myśl, że mogłabym nigdy nie zobaczyć Joela mnie zabija... Wiem, że nic do mnie nie czuje, ale ja do niego... chyba tak.Kochałam go i kogo chcę oszukać?!Jestem głupia... Ale tak samo on nie pozwoli by mnie się coś stało, jak ja nie pozwolę by stało się coś jemu. Głupio się zakochałam... zauroczyłam...? Nie... Zakochałam, to pewne...
Moja przyjaciółka, najdroższa Elva mnie ... uratowała... Poszła tam za mnie... Tak, to jest wskazane, ale po jej decyzji minęło kilka godzin, ja dopiero się obudziłam... wiedziałam że nie ma odwrotu... Zachowałabym się tak samo jak ona... Zrobiłabym to samo...Napisała kartkę, przez którą dowiedziałam się czemu nie ma jej od tylu godzin...


''Droga Teo...

Wiem, że masz dla kogo istnieć, ja, nie mam. Moja rodzina jest za bardzo zajęta podróżowaniem po świecie niż zajmowaniem się mną, chociaż nigdy nie chciałam z nimi mieć nic wspólnego... Zawsze ich kochałam jako dziecko, ale po długich latach zauważyłam że jestem ciężarem, sama o tym wiesz... Znasz mnie jak nikt inny, lepiej niż moja rodzina. Zawsze byłaś dla mnie jak siostra, i mam się dla kogo poświęcić. Kocham Cię, ale nie ratuj mnie. Wiesz że tak trzeba. Pisząc to nie płaczę, nie rozpaczam... Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że mogę cię ochronić. Czytając to, pewnie właśnie od kilku godzin albo nie żyję, albo walczę o życie. W sumie... Nie walczę. Ja dałam się zabić, by ochronić moją przyjaciółkę, moja siostrę. Ale pamiętaj, że będę przy tobie zawsze. Jako drzewo, wiatr... Będę twoją tarczą. Żegnaj Tessie. 

                                                                        Elvanessce. ''


Elvanessce to jej pełne imię. Ja je tylko skracałam... Tessie? Mówiła tak do mnie jej mama kiedyś, kiedy byłam mała. Tessie byłam jako mała dziewczynka. Nie wierzyłam w to co zrobiła. Ale rozpacz tłumiłam w sobie. To potrafiłam najlepiej... Często płakałam, ale teraz musiałam wytrzymać. Wiedziałam że nic się nie da zrobić, nawet nie potrzebne jest jej ratowanie. Jeśli ona tak zdecydowała, to tak musi być. Nie można jej uratować. Chciałabym, ale nie można.
Nagle pojawiła się dziewczyna... Cała stała niewyraźna w wietrze. Jakby wiatr ją oplatał ze wszystkich stron. Patrzyła na mnie... Poznałam ten uśmiech... wzrok... i głos...
-Przyszłam się pożegnać Tea.
-Umarłaś...?
-Dałam się zabić. Zrobiłam to, bo tak mogłam cię uratować. Jest mi lepiej... W tym świecie można wracać w postaci żywiołów... Jest tu mój ukochany...
-Jereald...?
-Tak. Kocham go, nareszcie mogę z nim być.
Uśmiechnęłam się lekko, ale byłam zrozpaczona... że odeszła.
-Jednak, jesteś bezpieczna. Nie dotkną Cię. Nawet boją się przekroczyć teraz granicę, bo zabili jednego z Kennie, a my jesteśmy silni. Oni mają małe wojska, są słabi. Wierz mi. Będę ciebie odwiedzać od czasu do czasu marudo. Muszę lecieć.
-Pa...
Zniknęła. Nie wytrzymałam. Wybiegłam z domu i rzuciłam się nad tamto jezioro. Na wysoką trawę która mnie przykryła. Łza spłynęła mi po policzku. Nie ma co się na nich mścić, to niepotrzebny czyn który tylko zniszczy wszystko i poświęcenie Elvy. Piękne i odważne było to do czego się posunęła.
-Jesteś odpowiedzialna za to co zrobiłaś... Ale świat nie kręci się do cholery w okół mnie... To przeze mnie.... Wszystko jest przeze mnie...
Wyszeptałam do siebie. Potem siedziałam w ciszy. W głowie toczyłam walkę z małymi myślami. Małymi ludzikami krzyczącymi na mnie z jednego miejsca a drugie ludziki broniły mnie. Po chwili ucichły i zostałam pozostawiona sobie. Byłam szczęśliwa chociaż trochę, że jest z osobą która poświęciła dla Elvy życie... Którą kochała... Ponad wszystko... Tak jak ja kocham Joela... Ale to nie jest ważne... Oddała za mnie życie...

środa, 29 stycznia 2014

Od Elanor

Po spacerze z Dymitrem poszłam sama na ruiny. Ostatnio za często tu bywałam.. ale potrzebowałam tego.
Siedziałam na trawie i wpatrywałam się w pierścionek. Nagle go zobaczyłam. Joela. Podszedł do mnie i usiadł obok. Szybko ukryłam dłoń z pierścionkiem by go nie zobaczył. To moje smutki.
-Powiesz mi co cię gnębi?
-I tak byś nie zrozumiał...
Nawet na niego nie patrzyłam.
-Zawsze warto spróbować.
-Pamiętasz gdy pytałam cie co byś zrobił gdyby osoba która uratowała cię prosiła cię o przysługę?
-Tak.
-A więc..-nie wiedziałam jak zacząć.-Pani.. Garbe poprosiła mnie... o coś. Nie miałam wyjścia. Musiałam się zgodzić.
-Ale teraz jesteś nieszczęśliwa.
-Ale to był mój obowiązek!
-A.. mogę wiedzieć o co cie poprosiła?
Spuściłam wzrok. Nie mogłam mu ot tak powiedzieć o wszystkim! Co by sobie pomyślał?!
-Za tydzień.. wyjeżdżam.
-Kazała ci wyjechać?
-Nie. Ale to o co mnie poprosiła równa się z opuszczeniem wioski i wyprowadzeniem się dalej w las.
-Samej?
-Nie.
-Dlaczego? Nie rozumiem dlaczego każe ci opuszczać wioskę.
-Bo ma ku temu powody!
Po mojej twarzy zaczęły spływać łzy.
-Elanor.. nie płacz. Nie chcesz powiedzieć co cie dokładnie gnębi.. ale nie pozwolę ci płakać.
Złapał mnie delikatnie za brodę i zmusił mnie bym na niego popatrzyła. Otarł mi łzy.
-Joel.. ledwo cie znam ale już zdążyłam cie polubić. Jesteś wyjątkowy.
-Nie tak samo jak ty.
Poczułam.. że zaraz go pocałuje. Zamilkliśmy.. Zerknęłam na jego usta. Już bym to zrobiła gdyby.. nie odgłos biegnącego konia. Odwróciliśmy się w stronę źródła dźwięku.. i po chwili zobaczyliśmy go.
-Dymitr?-zdziwił się Joel.
-Joel? Elanor?-powiedział Dymitr zsiadając z konia.
-Wy się znacie?-zdziwił się Joel.
Wstaliśmy a Dymitr podszedł do nas.
-Tak.. bo właśnie.. Joel.. Dymitr..-jąkałam się.
-Elanor i ja.. jesteśmy zaręczeni.-powiedział Dymitr i wziął mnie za rękę po czym lekko do siebie przyciągnął.
Joel spojrzał zaskoczony na Dymitra a potem zatrzymał wzrok na mnie. Serce biło mi bardzo szybko.

(Joel dokończ)

Od Joela

 Znalazłem ją nad strumieniem. Szczerze powiedziawszy ulżyło mi.
- Nie poszłaś..
Przyciągnąłem ją do siebie.
Wyplątała się z moich objęć.
- Ale już wkrótce pójdę.
Puściłem ją zły.
- Dlaczego...?
- To moja droga....
- To zła droga.
- Ty nic nie wiesz! Całe życie byłeś szczęśliwy! Miałeś rodziców! Siostrę! Jesteś we wszystkim dobry... Masz wspaniały dar... Zainteresowania... A ja? Czuje się jak pustak którego wszyscy prowadzą za rączkę. Nie mogę tego... Bo coś mi się stanie. A jak raz spróbuje i sobie coś zrobie to wszyscy nie pozwalają mi spróbować tego drugi raz!! Mam dość?! Co to za życie?! Gówniane!
Wybuchła dysząc wściekła, a ja stałem bezradnie milcząc.
- Zabiją cie...
- Nie...
- Tak...
- Proszę cię... Pozwól mi iść...
Złapała mnie za bankiet koszuli i zajrzała w oczy.
- Nie wiesz.. Co to znaczy... Martwić się ciągle, że kogoś się straci..
- Przesadzasz... Zależy ci na moim szczęściu.
- Bardziej na bezpieczeństwie.
Westchnęła zniecierpliwiona.
- Przecież możesz tam być! Stać! Czekać! I wejść do akcji!
- Nie wejdę do akcji, kiedy już będzie za późno... Wystarczy parę sekund, jeden strzał w serce i padniesz trupem, a ja zadręczając się, samotnie jadąc na Trevorze i czując twoje ciało bezwładne i martwe za mną, przywiązane do konia, będę się zadręczał i pytał " Jaki sens było jej pozwalać" ?
- Tak nie będzie. Obiecuje!
Powiedziała twardo.
Zamknąłem jej usta palcem.
- Nie obiecuj rzeczy, których nie możesz spełnić... Jeśli tak zależy ci na utracie życia..
W jej oczach zalśniły łzy. To była trudna sytuacja. Nie wiedziałem jak z tego wybrnę, ale równie dobrze wiedziałem, że ona nie ustąpi.
Cofnąłem się i popatrzyłem przegrany w bok.
- Wyruszysz chociaż za parę dni? Pójdę parę godzin za twoim tropem, aby się nie skumali że idziesz z obstawą. Gdy wszystko się zacznie... Będę przy tobie.
Popatrzyłem jej w oczy i zawahałem się.To była chyba najbardziej trudna decyzja w moim życiu...
 Pochyliłem się i lekko pocałowałem ją w usta.
Były strasznie słodkie. Tak słodkie, że leżąc parę godzin później w łóżku czułem ten smak. Jeszcze nigdy się z takimi nie spotkałem. Były morelowe... Były cytrynowe.... Były malinowe... Miodowe też!
 Ale nigdy nie kosztowałem wiśni.
Zamknąłem oczy i westchnąłem. Taka była prawda - Już nigdy więcej mogłem jej nie zobaczyć.
Poczułem jak ktoś wsuwa mi ręce pod koszulkę i siada na mnie.
Uniosłem czujnie powieki.
Sarah.
- Nie jestem teraz w nastroju.
- Ależ będziesz... kocie..
Pochyliła się, tak, że jej "bluzka" pokazała większą część  "wyposażenia".
Gdy mnie pocałowała, zrozumiałem, że tak nie można. Odsunąłem ją od siebie delikatnie, acz stanowczo i wstałem.
- Jestem zajęty. Przyjdź wieczorem. Pogramy w planszówki.
Odszedłem zostawiając ją zdezorientowaną.
  Snułem się po lesie i przez splot różnych wybranych drug, drzew i krzaków znalazłem się przy przybitej Elanor na gruzach.
- Powiesz mi co cię gnębi?
- I tak byś nie zrozumiał...
(Dokończ Elanor)

Od Teaurine

-Spróbuj jeszcze raz wyjść i próbować się zabić! Wiesz jakie to nieodpowiedzialne?!
-A kiedy ostatnio myślę normalnie i widziałaś mnie w ogóle...jako ... odpowiedzialną dziewczynę...?
Trudno było mi mówić. Plecy mnie bolały. Mogłam sama się uleczyć bez troski Elvy...
-Dzięki.. ale sama sobie dam radę...
-Jasne... Widziałam właśnie jakaś ty odpowiedzialna! Trzeba naprawdę trzymać cię pod stałym nadzorem!?
-Uspokój się...
-Nie! Jesteś dla mnie jak siostra! Wyłazisz gdzieś wieczorami, a ja się martwię po czym widzę cię ranną na ziemi... Dzieciak...
-W porządku... Przepraszam że jestem dzieckiem...
Wyszłam z domu zła. Wszyscy uważają mnie za małą dziewczynkę? To że jestem niska to nie znaczy że jestem dzieckiem...



*   *  *


Siedziałam nad jeziorem zmęczona tym wszystkim... Była piękna noc... woda była ciepła od nagrzanego słońca które właśnie poszło spać i zamieniło się z księżycem na nocną zmianę. Było pięknie, gwiazdy po kolei się przebudzały i pokazywały że jeszcze są i nie zamierzają zniknąć. Świeciły jak miliony diamentów.
Słyszałam jakby przerywane głosy drzew kiedy bardziej się wsłuchałam w naturę i otaczające mnie stworzenia i rośliny. Toczyły rozmowę ze sobą, jakąś dyskusję nie wiadomo o co. To ich sprawy, nie zamierzałam im przerywać. Wyłączyłam się z rozmowy i zamyśliłam kładąc się na żywo zielonej trawie. Była taka miękka... Lubiłam leżeć pod gołym niebem, wyobrażając sobie że właśnie jestem poza Kennie... Poza tym magicznym światem, z kimś kto jest drogi mojemu sercu, i poszedł po drewno do ogniska. Takie naszło mnie myślenie, wyobraziłam sobie że czuję przyjemny ogień prażący moje plecy... Miałam tam ranę, była duża... Nie była malutka jak norka polnej myszy... Bolała. Woda wykonała już swoją robotę.
Odkryłam, że każde z moich żywiołów ma swoją postać. Ziemia, potrafi przybrać kształt niedźwiedzia, ogień postać tygrysa, wiatr wielkiego, pięknego ptaka, a woda,o najdziwniejsze, zwykłej młodej dziewczynki. Potrafi rozmawiać, porozumiewać się. Nie wiedziałam że potrafią coś takiego zwykłe żywioły, jednak nie są takie normalne jak mi się wydawało...
Przeźroczyste jezioro było piękne, niebieskie... Ja odprężyłam się tylko częściowo, bo rana mnie okropnie bolała, tłumiłam to. Co z tego... Jest pięknie, spokojnie... Tu mi dobrze z moimi marzeniami i z moją wyobraźnią... Sama... Do tego jestem przyzwyczajona...

wtorek, 28 stycznia 2014

Od Elanor

Po kilku minutach wstałam i postanowiłam wrócić. To przecież nie koniec świata. Ślub.. to czas radości. Nie będę się smuciła.
Weszłam do domu Pani Garbe i zobaczyłam jak ona wraz z synową sprząta po obiedzie.
Poszłam do swojego pokoju. Tam zastałam.. Dymitra.
-Em..-byłam zaskoczona jego obecnością w moim pokoju.
-Przepraszam.. sadziłem że niebawem wrócisz. Chciałem z tobą porozmawiać.. dlatego postanowiłem tu poczekać.
-Dobrze. Nic sienie stało. O czym chciałbyś ze mną porozmawiać?
-Chciałbym cie poznać. Ty mnie pewnie też. Mało czasu nam zostało do ślubu.
-Przecież mamy się pobrać na wiosnę.
-Babcia i rodzice uzgodnili że za tydzień.. w następną sobotę.
-Co?! Dlaczego tak szybko?
-Mnie też to nie uszczęśliwiło.
Usiadłam na brzegu łóżka.
-A wiec co chcesz o mnie wiedzieć?-zapytałam.
-Wszystko. Co lubisz.. czego nie. Czym się interesujesz. Opowiedz mi o sobie.
-Mieszkam tu od urodzenia. -zaczęłam.- Kiedy miałam 4 lat mój rodzinny dom spłonął a twoja babcia zaopiekowała się mną. Moim darem jest dar przyrody.
-Dobrze. Teraz moja kolej. Mieszkam wraz z rodziną dalej w lesie.. Mój ojciec przyjaźni się z królem.
-A jaki jest twój dar?
-Jestem zmiennokształtnym. Orłem
-Orłem? Fajnie.
-Może.. się przejdziemy?
-Z przyjemnością.
Nawet go polubiłam. Wydawał się.. miły i troskliwy. Będzie idealnym mężem. Tylko.. że.. nie kochałam go.
Wyszliśmy z domu i poszliśmy w las.
Mieliśmy niedużo czasu na poznanie się. Niestety.. termin ślubu zbliżał się szybkimi krokami. Jak ja nie chciałam wychodzić teraz za mąż. Chciałam kochać faceta z którym pójdę do ołtarza. Jednak.. los przyszykował mi co innego. Niestety...

Od Joela

Sarah oplatała mnie jak winne pnącze. Szczerze powiedziawszy nie za bardzo mnie obchodziła. Mały romansik z dawnych lat. Jednak fajnie było się z nią polizać od czasu do czasu.
  Teraz przepychałem się przez tłum ludzi organizujących ślub gdy nagle wpadłem na...
- Dymitr!! Co za niespodzianka!
Krzyknąłem i przybiłem mu sztamę.
Z Dymitrem zawsze jeździłem na obozy. Różne tak naprawdę. Harcerskie, konne, sportowe... Był dla mnie jak daleki kuzyn.
- Co tu robisz?
- A daj spokój. Przyjechałem, bo... Niestety muszę się ożenić.
- Uuu... Ładna chociaż?
- Czy ładna? To na pewno... Tyle, że...
Przerwała nam Betty która oplotła go.
- Cóż to za przystojniak??
Lis przyszła i pociągła ją za rękę.
- Choć wariatko. Blae się tak spiła, że będzie tańczyć na stole z tym od koni... Jak on się nazywa Joel?
Lecz niestety nie udzieliłem odpowiedzi, bo zniknęły w tłumie.
Przerażony chciałem za nimi biec, ale jeszcze musiałem dokończyć rozmowę.
- Co tu robisz?
- Matka mnie wysłała, żeby zobaczyć, jaki kwiat będzie w jej sukni na ramieniu.
- Ech... Twoja matka... Współczuje.
Pokiwał ze zrozumieniem, a potem rozmył się gdzieś w tłumie.
 Ja popędziłem za siostrą... Ech. Gdyby nie to, że musiałem jej pilnować, bo jak się schleje to robi dziwne rzeczy, to już bym dawno pędził za Teą. Źle się czułem z tym, że siedzę tu na dupie i czekam, aż jej ktoś zrobi krzywdę...
  Gdy wszedłem do jej pokoju... Było źle.  Stała na sofie nad jakimś gościem i tańczyła w samym podkoszulku i majtkach.
Musiałem interweniować. Pociągnąłem ją za ręke. Zaprotestowała jakimś niewyraźnym bełkotem i uderzyła mnie w twarz.
 Puściłem ją wściekły. Koniec tego. Nie będę jej niańką. Jak sobie pościele, tak się wyśpi...
 Teraz trzeba było ratować Teę... Oby nic jej się nie stało.

Od Blaeberry

- Nigdzie nie pójdziesz.
Zatrzymałam go gdy chciał się przepchnąć.
- Jestem od ciebie silniejszy, Blae.
-  Zamierzasz popchnąć ciężarną?
Popatrzył na mnie zaszokowany.
- Jesteś w ciąży?! Ten dupek nie potrafił trzymać w spodniach parę dni przed ślubem!
Wrzasnął i ruszył lecz ja ze śmiechem go zatrzymałam.
- Żartowałam!!
Popatrzył na mnie ponuro i założył ręce.
- To wcale nie było śmieszne, Blae. Na pewno nie jesteś?
- Proszę cię. Co jak co, ale ja się trzymam zasad.
Joel odetchnął i popatrzył na mnie.
- Niczym mnie tu nie zaczynasz... Odnajdę Teaurine i pomogę jej...
- Sama wpadła w to bagno i sama się z niego wypląta.Ograniczasz ją Jo! Musi pokazać na co ją stać.
- Ble, ble, ble! Nie chce mi się tego słuchać! Ty nic nie rozumiesz!
I nagle usłyszałam pisk i wrzask za drzwiami.
Odwróciłam się i nie wierzyłam własnym oczą
Lis, Betty i Sarah wpadły na mnie całując i ściskają.
- Dziewczyny! Dawno was nie widziałam!! Jak wy...
Sarah poprawiła obcisłą spódnicę i rozejrzała się. Gdy zobaczyła zdezorientowanego Joela, rozbłysły jej oczy i skoczyła na niego. Pocałowała go namiętnie, a on zachwiał się ze śmiechem trzymając ją za biodra.
- Och Sarah... Ona nigdy się nie zmieni.
Powiedziałam, patrząc na nich.
Betty wyszeptała.
- Sexy chłopak zrobił się z twojego brata. Nie wiesz czy zajęty.
Zachichotałam.
- No wprawdzie jest taka jedna... Ale to tylko przyjaciółka.
- Nie ma ze mną szans!
Rzuciła przez ramię i zaczęła dalej go całować. Podejrzewałam, że dla Joela to nic nie znaczyło. Był takim typem, że pewnie nie raz zaliczał tak zwane po ludzku "szybkie numerki" choć również był wielkim tradycjonalistą, a wybranka którą by dopuścił do łóżka musiałaby być szczęściarą.
 Popatrzyłam na Lis i ponowiłam pytanie.
- Co tu robicie?
-  Przyjechałyśmy na wieczór panieński! Wasza siostra nas zaprosiła, wiedząc, że pewnie nie masz głowy. Możemy poznać twojego mę...
Bruno wyszedł za rogu, czytając jakąś kartkę
- Bella tu jest napisane, żeby...
Podniósł wzrok i uniósł brew z lekkim uśmiechem.
- Carissima nie mówiłaś, że przyjeżdżają  friend.
Wzruszyłam ramionami.
Jakoś tak.. A ty nie miałeś wyskoczyć z Pablem i Antoniem?
- Tak. Wychodzę właśnie.
Zignorował Lis i Betty, podszedł do mnie i cmoknął mnie w policzek.
- Do jutra przed ołtarzem kochana...
Popatrzyłam za nim z uśmiechem, a gdy zniknął za korytarzem dziewczyny zaczęły piszczeć.
- Nie mówiłaś, że to takie ciacho!
- Myślałam, że to jakiś nudny...
- On jest ekstra! Gdybym cię na serio nie lubiła, zabrałabym ci go zaraz!!
Przymknęłam ze śmiechem uszy. Ten wieczór nieźle się zapowiadał.

Od Elanor

Rano kiedy wreszcie mogłam położyć się na łóżku.. padłam w ubraniach bo już nawet nie miałam siły się przebrać i umyć. Cała noc wykorzystywałam swój dar.. wyczerpało mnie to. Zasnęłam od razu.
***
Obudziłam się.. a dokładnie obudzono mnie kilka godzin później. Pani Garbe rozbijała się w kuchni.
Wstałam i poszłam sprawdzić co się dzieje. Pani Garbe byłą ubrana w fartuszek i wyjmowała ciasto z piekarnika.
-Co się stało? Ktoś przychodzi do nas w gości?
-Mój syn z rodziną ma przyjechać dziś. Postanowili przyjechać z okazji ślubu księżniczki. Jest to także okazja że poznać Dymitra.
Zemdlałam.
***
-Elanor? Dziecko.. aleś mnie wystraszyła.
Leżałam na podłodze w kuchni. Głowa mnie bolała i było mi niedobrze.
-Przepraszam.. nie wiem co się stało..
MÓJ PRZYSZŁY (NIESTETY) MĄŻ MA DZIŚ TU PRZYJŚĆ?!?! Byłam w szoku... Bałam się. Serce biło mi bardzo szybko. Miałam mroczki przed oczami.
-Idź się umyj i ubierz ładnie. Musisz pokazać się z jak najlepszej strony. I nie mdlej więcej.
Poszłam do swojego pokoju ostrożnie. Kiedy tylko zamknęłam drzwi po mojej twarzy zaczęły spływać łzy. Wzięłam swoja najlepszą sukienkę i poszłam do łazienki. Umyłam się szybko i wytarłam. Przetarłam ręcznikiem włosy. Założyłam czystą bieliznę i sukienkę. Na nogi założyłam baletki. Patrząc w lusterko.. czułam się jakbym szła na stypę a nie na spotkanie z narzeczonym?
Westchnęłam i przetarłam łzy. Nie będę się smuciła. Dam radę. Będę silna.
wyszłam z łazienki i podeszłam do szafki. Wyjęłam z niej naszyjnik z wisiorkiem w kształcie listka. Była to jedyna pamiątka po rodzinie.
Zawiesiłam sobie go na szyi. Włosy miałam rozpuszczone. Gładko opadały mi na ramiona. Sięgały mi one prawie do pupy. Lubiłam gdy były unoszone delikatnie na wietrze.
Wyszłam z pokoju i zobaczyłam jak Pani Garbe sprząta. Spojrzała się na mnie.
-Przepiękna. Idealna dla mojego wnuka.
Powiedziała i wróciła do sprzątania. Ja wyszłam z domu. Musiałam się przejść... by zaczerpnąć świeżego powietrza. Dziś... już niedługo dowiem się jak wygląda mój przyszły małżonek. Bałam się. Drżałam. A jeśli go nie pokocham a on mnie? Nie chciałam tego.
Usiadłam na kamieniu przy strumyku. Rzuciłam kamień do wody. Dlaczego to mnie spotyka?! Najpierw rodzinę straciłam a teraz jeszcze mam poślubić obcego mi faceta. Łzy znowu popłynęły mi po twarzy. Otarłam je. Wstałam i wróciłam. Pod domem zobaczyłam pięć koni. Przyjechali. Żołądek podszedł mi do gardła. Czułam że zaraz zemdleję. Zatrzymałam się i zamknęłam oczy. Wzięłam kilka głębokich oddechów i weszłam do domu.
Szok.
Stanęłam jak wryta widząc pięcioro kompletnie obcych mi ludzi.
-Elanor!! Dziecko... poznaj mojego syna Korneliusza jego żonę Eurydykę oraz ich dzieci... Klarysę, Emanuelę i... Dymitra.
Spojrzałam na każdego a kiedy wymówiła jego imię szybko spojrzałam na niego.
Był wysokim blondynem. Miał błękitne oczy. Był... przystojny.
-Witajcie.-skłoniłam się lekko.
-Jakaś ty prześliczna!!!-powiedziała Eurydyka.
-Dziękuje.
Byłam przerażona.
Pani Garbe zaprosiła wszystkich do stołu. Usiedliśmy... oczywiście ja obok Dymitra. Ehhh... . Wszyscy rozmawiali o tym jak wspaniałe będzie wesele moje i Dymitra. Kiedy na niego spojrzałam czułam... że mu także to się nie podoba.
-Dymitr... miałeś...-powiedział znacząco tata Dymitra.
Dymitr wstał i uklęknął niechętnie przy mnie. Wyjął pierścionek.
-Elanor... czy zostaniesz... moją żoną?
Nie! Nie! Nie!
-Tak...-odrzekłam ze łzami w oczach.
Można było uznać że były to łzy radości... nic całkiem mylnego.
Założył mi pierścionek na palec. Był ładny.. złoty... z małym diamencikiem. Był przepiękny.
Wszyscy zaczęli wznosić toast. Ja czułam się jakby to wszystko działo się... poza moim zasięgiem. Zrobiło mi się słabo.
-Przepraszam państwa. Muszę iść na chwilkę państwa zostawić. Zaraz wrócę. Przepraszam.
Wyszłam a potem ruszyłam biegiem. Zaczęłam płakać. Na ruinach upadłam na kolana na trawę obok kominka i zaniosłam się płaczem. Dlaczego?!?!?! Byłam taka żałosna...

Od Joela

Sarah oplatała mnie jak winne pnącze. Szczerze powiedziawszy nie za bardzo mnie obchodziła. Mały romansik z dawnych lat. Jednak fajnie było się z nią polizać od czasu do czasu.
  Teraz przepychałem się przez tłum ludzi organizujących ślub gdy nagle wpadłem na...
- Dymitr!! Co za niespodzianka!
Krzyknąłem i przybiłem mu sztamę.
Z Dymitrem zawsze jeździłem na obozy. Różne tak naprawdę. Harcerskie, konne, sportowe... Był dla mnie jak daleki kuzyn.
- Co tu robisz?
- A daj spokój. Przyjechałem, bo... Niestety muszę się ożenić.
- Uuu... Ładna chociaż?
- Czy ładna? To na pewno... Tyle, że...
Przerwała nam Betty która oplotła go.
- Cóż to za przystojniak??
Lis przyszła i pociągła ją za rękę.
- Choć wariatko. Blae się tak spiła, że będzie tańczyć na stole z tym od koni... Jak on się nazywa Joel?
Lecz niestety nie udzieliłem odpowiedzi, bo zniknęły w tłumie.
Przerażony chciałem za nimi biec, ale jeszcze musiałem dokończyć rozmowę.
- Co tu robisz?
- Matka mnie wysłała, żeby zobaczyć, jaki kwiat będzie w jej sukni na ramieniu.
- Ech... Twoja matka... Współczuje.
Pokiwał ze zrozumieniem, a potem rozmył się gdzieś w tłumie.
 Ja popędziłem za siostrą... Ech. Gdyby nie to, że musiałem jej pilnować, bo jak się schleje to robi dziwne rzeczy, to już bym dawno pędził za Teą. Źle się czułem z tym, że siedzę tu na dupie i czekam, aż jej ktoś zrobi krzywdę...
  Gdy wszedłem do jej pokoju... Było źle.  Stała na sofie nad jakimś gościem i tańczyła w samym podkoszulku i majtkach.
Musiałem interweniować. Pociągnąłem ją za ręke. Zaprotestowała jakimś niewyraźnym bełkotem i uderzyła mnie w twarz.
 Puściłem ją wściekły. Koniec tego. Nie będę jej niańką. Jak sobie pościele, tak się wyśpi...
 Teraz trzeba było ratować Teę... Oby nic jej się nie stało.

Od Teaurine

Byłam przerażona... Nie, nie on...
-Nie... Zostajesz...
-Jeśli ty, to ja też.
-To nie jest zabawa... Nie możesz umrzeć...
-Nie... Damy radę.
-Daj spokój... To bez znaczenia co się stanie ze mną. Jesteś... księciem... trzeba CIĘ chronić, a nie jakąś dziewczynę z pobocza... Wymyślę coś...
Znów go przytuliłam.  Nie wiem dlaczego... po prostu tego... potrzebowałam...
Wybiegłam z zamku. Bolało mnie to wszystko. Ale musiałam być twarda... Coś mi to nie wychodziło. Poszłam do domu. Nie było Elvy, pewnie poszła do miasta. Była wstrząśnięta, ale odprężały ją spacery. Miałam na strychu , na górze, stare pianino rodziców Elvy. Poszłam tam, i usiadłam przed nim. Było zakurzone, stare... Kompletnie nie umiałam grać. Ale jakby coś kierowało moimi dłońmi... Zaczęłam grać... Niesamowite, choć na moment się odprężyłam. Ale złe myśli wróciły. Wyszłam z trzaskiem drzwi do lasu. Usłyszałam głosy kiedy przechodziłam koło mieszkańców.
-Gdzie ona idzie?!
-Ryzykuje życiem, nie ma co.
-Umrze! Zginie! Biedne dziecko!
Ignorowałam to, ale z kolei byłam choć trochę szczęśliwa że zależy im na mnie. Że Joel... chciał się poświęcić, jednak nie mogłam zmarnować mu życia ze mną... Musi wyjść za kogoś kogo kocha... A wiem że tak będzie... Wierzę w to i życzę mu żeby spotkał tą osobę... Nie wiem kim był dla mnie... przyjacielem...? Dobrym przyjacielem...? Kimś... więcej...?


*   *  *

Szłam szybko, moje długie włosy trzepotały do tyłu jak szalone. Szłam zapłakana, nie chciałam tego, nawet nie wiedziałam co teraz zrobię. Spotkałam zwiadowców z tamtego królestwa. Dobrze trafiłam.
-Idziesz z nami...
-Nie muszę. A...szczególnie, że nie jesteście na swoim terenie prawda?
-To nie ma...
-Ma znaczenia, ależ jakie...
Złapali mnie siłą, i prowadzili do zamku.
-Zostawcie mnie!
Zaśmiali się tylko.
Użyłam mocy ziemi by rośliny związały im nogi. Wywrócili się...
-Przekażcie swojemu królowi, żeby znaleźli kogoś innego. Kiedy pozałatwiam sprawy, i będę miała dość życia, wtedy na pewno, obiecuję, dołączę do Igrzysk.
Uciekłam. Dzięki wiatrowi, posłużyłam się nim żeby przetrzepał im myśli. Przekazał mi to co usłyszał. To co myśleli tamci.
-Niech to! Teraz na pewno król się zgodzi! Wie że mówi prawdę...
-Cholera jasna! Głupia dziewucha...!
Więc wie że mówię prawdę. A wiem, że życie rani i zabija powoli człowieka. Z miłości... przyjaźni... obrony bliźnich...
Nagle dostałam czymś w plecy gdy wchodziłam do miasta. Z łuku. Podniosłam się z ziemi ale zaraz upadłam. Dostałam od trzeciego zwiadowcy. Przede mną przeleciała sarna. Widać, celował w nią a ja mu tylko weszłam w paradę.
-Przepraszam najmocniej!
Zleciał z drzewa młody czternastolatek.
-Nic się... nie stało. Idź do domu. Dam sobie radę...
-Na pewno..?
-IDŹ...!
Padłam. On odbiegł. Auć...
-Cholerny pech głupiej dziewczyny która nie wie o sobie nic a nic...Zakochałam się, czy nie...Zauroczyłam się czy też nie...
To jednak nie ma znaczenia. Nic dla mnie chyba nie ma znaczenia, tylko przyjaciele... i to miasto...



Muzyka kiedy Tea grała na pianinie :) :



Od Joela

   Świetną noc spędziłem z Elanor. Coraz bardziej mnie zadziwiała... Starałem się zgadnąć co ma pod tą maską... I czy kiedyś się otworzy?
  Po południu idąc do pokoju mojej siostry, żeby nawrzeszczeć na wszystkich ludzi przewijających się przez mój pokój, aby go "Ślubnie przygotować" natrafiłem na Teaurine... Wysłuchałem wszystkiego nie dowierzając...
Nie chciałem, żeby tam poszła... Po prostu nie! Chybabym zwariował, gdybym znów miał kogoś stracić.
Złapałem Teę za ręke.
- Mam pomysł.
- Taa... Jaki mądralo?
- Jeśli to ma cię uratować... Mogę poudawać twojego męża. Albo nawet nim zostać. Pobierzemy się szybko w tej małej kapliczce na dole. Kapłan Henry będzie tu za godzinę... I tak pewnie bym się nigdy nie ożenił, a kraj zyska wspaniałą królową.
Teę zamurowało. Patrzyła się we mnie dużymi oczami. Nachyliłem się do niej.
- Znam zasady... Księżniczki, a tym bardziej królowej nie mają prawa ruszyć..
W jej oczach zalśniły łzy.
 - Przestań... Zrobisz to na siłę. Z obowiązku.
- To dla mnie nie nowość...
Szepnąłem.
Teaurine zapatrzyła się w okno.
- Ja też nie jestem głupia. Wiem, że musisz się ożenić z dziewczyną w której płynie choć kropla kwi królewskiej.  Na to potrzebne są długie procedury... Papiery... Zatwierdzenia.
Zniecierpliwiony kopnąłem w murek i zobaczyłem w szybkie swoje pełne szaleństwa w oczy.  Tea była moją najlepszą przyjaciółką... Tylko... Od kiedy komu tak zależy na przyjaciółce? Tak bardzo, że sam wolałby się poświęcić?
 Oparłem się o parapet i zamyśliłem. Tea lekko mnie dotknęła.
- I tak wszystko co wykombinujesz się nie sprawdzi...
- Wyjedźmy..
- Znajdą nas.
- Ukryję cię...
- Odszukają mnie... Mają tu szpiegów.
Wyprostowałem się i dobyłem miecza.
- Wszystkich ich powybijam...
Teaurine tylko spojrzała na mnie smutno.
-Nic nie możesz zrobić...
Zrozpaczony przygarnąłem ją do siebie. Nie mogłem jej stracić, gdy dopiero kogoś odzyskałem... Tak samo jak Elanor... Ale ona była bezpieczna...
Taurine wtuliła się w moją bluzę. Westchnąłem. Miałem ochotę ją trzymać... I nie puścić... Nigdy.
- Nie wiem sam co robić..
Szepnąłem.
- Nic się nie da zrobić... Pójdę tam.
Zamknąłem oczy.
- A ja z tobą... Szepnąłem.

Od Elanor

Przyglądałam się kwiatkowi delikatnie muskając jego płatki i drobne listki. Musiałam być ostrożna. Stopniowo musiałam używać swojej mocy bo gdybym coś zrobila źle kwiatek mógłby za szybko urosnąć lub gdybym się zdenerwowala mogłabum sprawić że by umarł. Musiałam być więc ostrożna bo moja moc była silnie połączona z moimi emocjami. Joel siedział obok mnie. Jego obecnośćnie rozpraszała ale.. nie przeszkadzał mi.
-Dlaczego chcesz być zielarką?-zapytał.
-Mój dar jest całkiem przydatny w tym stanowisku. A poza tym kocham pracować dla przyrody i z przyrodą. Od dziecka kochałam naturę.
Starałam się myśleć o tej chwili jednak myśli cały czas uciekały mi do tego co mnie czeka.
-Dlaczego jesteś smutna?
-Mogę cię o coś zapytać?
-Ależ oczywiście.
Westchnęłam. Zebrałam myśli i dbając o roślinkę powiedziałam.
-Co byś wybrał. Wyobraź sobie że ktoś poświęcił się dla ciebie i tak naprawde uratował ci życie. Podał ci pomocną dłoń kiedy straciłeś wszystko. Czy... gdyby ta osoba po pewnym czasie chciała byś dla niej coś zrobił... poświęcił coś by ta osoba byla szczęśliwa... zrobiłbyś to?
Joel zastanowił się chwilę.
-Pewnie tak.
Kiedy to mówił mimowolnie łzy napłyneły mi do oczu.
-Coś się stalo?
-Przepraszam... coś mi wpadlo do oka..
Szybko otarłam łzy. Ale ze mnie mazgaj!!!
-Elanor... co się stało? Mi możesz powiedzieć...
-Nic... poprostu... nie ważne nie przejmuj się. To nic takiego... nic ważnego.
-Na pewno? Wyglądasz na załamaną.
-Nie... tylko... gorszy dzień.
Odwróciłam wzrok caly czas pielęgnując roślinkę.
Zapadła cisza..
-Twoja siostra... jest szczęśliwa źe wychodzi za mąż?
-Taak. Jest..  i to bardzo.
-Zazdroszczę jej. Kocha go? A on ją? To zdarza się rzadko... że dwojga ludzi zakochują się w sobie a potem są razem do końca.
-Może masz rację.
Dotkęłam małego pączka kwiatka.
-Naprawdę ciekawy dar.
-A jaki jest twój?
-Zmiennokształtność.
-A jakie zwierze?
-Lew.
-Nie dość że będziesz naszym królem to jeszcze po przemianie jesteś królem zwierząt.-zaśmiałam się a on ze mną.
Miał melodykny śmiech. Uśmiechnełam się.
-Pewnie na twoje wesele też będę musiala spędzić noc w lesie na chłodnej ziemi pielęgnujac w mroku nocy jednego kwiatka.
-Nigdy nic nie wiadomo.
-Powinnam zestrajkować. Na prawdę tu chłodno.
Miałam na sobie tylko spodnie i bluzkę. W dodatku byłam lekko ubrudzona ziemią.
Joel.. nagle zdjał z siebie bluzr i okrył mnie.
-Dziękuje ale nie potrzebnie. A w dodatku teraz ty zmarzniesz
-Nie a nie pozwolę byś poświęcala swoje zdrowie dla kwiatka.
-Taka już moja rola. Nie ważne co nią jest... już przy urodzeniu z góry mamy ułożone przeznaczenie. Możemy robić wszystko ale ono w końcu się spełni niezależnie od naszych decyzji czy czynów. Przed przeznaczeniem nie uciekniemy. A moim jest siedzieć tu i dbać o przyrodę która nas otacza. Po to się urodziłam. -uśmiechnełam się.
Bluza pachniala nim. Był to przyjny zapach. Afrodyzjak dla mojego węchu.
-Jestes mądra i nie ugięta. Zawsze dopinasz swego co nie?
-Nie zawsze. W wielu sprawach nie mam nic do powiedzenia.
Uśmiechnłam się smutno. Gdybym potrafila wzieła bym się w garść i nie zgodziła się wyjść za Dymitra... a ja? Zgodzilam się... ale nie miałam za bardzo wyboru. Nie moglam odmówić mojej opiekunce. Poświęciła się bynie wyhować... bylam jej winna tego. A moxe ten Dymitr nie będzie taki zly i tylko ptzesadzam? Oby....

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Od Teaurine

Nazajutrz byłam cała w skowronkach. Ta jakoś... w lesie jestem inna, w głębi lasu. Ale dziś mnie poniosło, wyszłam za daleko, ale mnie to za bardzo nie ruszało. Zawsze wychodząc, wiedziałam na jak daleką skalę pójdę, nie wiem dlaczego tak miałam, po prostu... to była chyba zasługa wiatru, informował mnie o wszystkim... No ale kiedy wychodziłam, mówiłam Elvie że mogę nie wrócić za szybko, ale kiedy tak się działo wnikała w mój umysł.
   Wiem że niedaleko stąd jest miasto o którym wiedzą wszyscy, najbrutalniejsze miasto jakie istnieje. Oczywiście, ryzykowałam na tym że złapią mnie i będą chcieli wykorzystywać do tzw. Igrzysk Śmierci. Ale oczywiście, dla mnie to nie problem. Od 7 roku życia szkoliłam łucznictwo. Trafiam za każdym razem. Tak też poluję lub trenuję... Jeszcze te żywioły... Najbardziej posłuży mi ogień w takiej sytuacji...
Nagle usłyszałam strzał... Ból w noce i ręku... Po niemalże 10 sekundach straciłam świadomość... przytomność...



*    *    *


-Musimy ją wykorzystać... Jest zza wielkiego jeziora... Zaszła tak daleko?
-To nie aż tak daleko Higstmich. Jej wielki naród jest silniejszy od nas, ale armie to my potężną mamy. Ona... W niej coś widzę... Jest wyjątkowa... Ma moc. Ale nie możemy jej udoskonalać.
-Nasz naród jest duży, ogromny, ale żyje w strachu przed Igrzyskami. Nigdy nie stawił nam oporu. Jak się nazywa Aronie?
-Teaurine... Piękne imie, niespotykane... Elfickie... Coś ma z elfa...
-To niesamowite! Elfy zginęły kilkaset lat temu...Niesłychane...
-Na razie śpi... Niedługo się obudzi, a wtedy zrozumie gdzie jest i co do niej należy...
-Ależ Aronie, ona może się sprzeciwić. Ma moce, jako jedyna z rodu Elfów, jest niebezpieczna dla nas. Kiedy się sprzeciwi...
-Nie jest księżniczką. Jej naród z pewnością ją zostawi, a wtedy będzie musiała zostać z nami. Nie ucieknie, jest zdana na nas w tym momencie Higstmich...


*     *   *


Obudziłam się... Ta rozmowa mnie dosłownie zamurowała... wbiła w ziemię... Teraz próbowałam się wygrzebać. Ja... Ród Elfów? Jedyna...? Niemożliwe...
-Obudziłaś się! Nareszcie.
Wszedł jakiś mężczyzna... chyba ok. 46 lat...
-Tea!
-Nie nazywaj mnie tak...
Mruknęłam.
Jakoś przyzwyczaiłam się, że tylko Joel tak do mnie mówi, i nie mam ochoty by ktoś teraz mówił do mnie tak samo... Tylko Joel... Oszalałam... Ale zachowywałam twardość.
-Pozycja wyszkolonej łuczniczki... wojowniczki... Jakaż jest twoja moc?
-Po co ci ta informacja?
-Przechodzisz na TY do władcy pastwa Alberiachtów? -Uśmiechnął się mężczyzna.
-Och... Przepraszam najmocniej... Król tak nieodpowiedzialny i uważany za wielkiego pana... Uważający że może zabijać ludzi...
Nagle przygwoździł mnie do ściany jeden ze strażników.
-DOŚĆ! -Krzyknął król. -Ona ma być nietknięta, do czasu Igrzysk. Myślę, że pani orientuje się w tej oczywistej sprawie? Jest 13 grup dwuosobowych, zabija je pani, byle przeżyć.
-Znam zasady tej absurdalnej zabawy Aronie.
-Zwracaj się do mnie jako królu...
-Królem MOJEJ ojczyzny nie jesteś, prawda? Więc jakiż to ja mam powód, by mówić do ciebie z szacunkiem, ale kogoś, kto traktuje tak bezbronnych i niewinnych ludzi!?
-Zabierzcie ją stąd...
Był widocznie zaskoczony że postawiłam się mu. Był przerażony,że jako pierwsza kobieta, w ogóle... jako pierwszy człowiek postawiłam się mu...


*    *    *


Gdzie jesteś Teaurine?! Szukam Cię! Nie wiem co z Tobą! Jeśli do dziś wieczór nie wrócisz, idę cię szukać, albo zawiadomię odpowiednie straże i osoby!
Wstałam... Obudziłam się, a bijące dzwony okropnego miasta aż budziły ciarki na plecach. Wrr...
Weszła wysoka, odpicowana kobieta. Nigdy nie widziałam tak awangardowego stroju i fryzury,ale za razem wyglądała elegancko i oszałamiająco, jak i makijaż okrywający jej twarz.
-Młoda panno! Igrzyska się zaczynają! Musisz pięknie wyglądać!
Byłam pewna, że nikt mnie z tego bagna nie uratuje, więc sama wymyśliłam prostą do zrealizowania ucieczkę.
Kiedy tylko Hiria (kobieta która weszła do mojego pokoju wołając mnie) wyszła, ja zajęłam się ucieczką. Łuk i resztę miałam w pokoju w którym właśnie się znajdowałam. Uciec było bardzo prosto dzięki mojej mocy wiatru, tylko był jeden zasadniczy problem... Jak do cholery go używać?
Jednak, co to byłby za świat be ryzyka i niebezpieczeństw? Byłam pewna że będą mnie szukali i znajdą, więc wrócę do miasta dosłownie na moment i ucieknę. Nie mam dużo czasu...
Wiatru jednak używało się stosunkowo łatwo, nawet nie miałam pojęcia że to takie proste. Kiedy wiatr delikatnie pomógł mi spaść na ziemię, a ja wskoczyłam na pięknego białego konia... który... do mnie chyba mówił, ale słyszałam jego mowę tylko dlatego że moc ziemi mi pomagała. Weszłam na konia migiem, ale byłam niska co wiatr także musiał mi pomóc. Było to śmieszne, bo wyobraźcie sobie niziutką dziewczynę wsiadającą na wielkiego wysportowanego konia...
Startując na koniu, niczym w zawodach jeździeckich, postrzelili mnie w ramię, i nogę. Woda to zagoi, ale trzeba mi dokładnie 24 godzin na zdrowe zagojenie się ran. Jednak - nie miałam na to czasu. Wiedziałam że ściągnę niebezpieczeństwo na Kennie, i ja będę się za to obwiniała... Na Joela... Elve... Nie mogłam... Dwie najważniejsze osoby dla mnie mają odejść? Nie ma mowy! Zabawa się zaczynała a ja z kolei się rozkręcałam. Bawiła mnie ta sprawa jak i przerażała. Byłam rozbawiona, ale kierował mną strach,przerażenie... czułam że nikt mi chyba nie może pomóc...
Spadłam z konia ale na szczęście stała tam Elva która zamortyzowała upadek. Pomogła mi wejść do domu.
-PODAJ MI WODY!
Krzyczałam, bo byłam spanikowana. Elva nigdy mnie takiej nie widziała. Podała mi wody w miseczce i uleczyłam choć w połowie rany. Bolało... wszystko... Zostałam postrzelona z łuku, co było lepsze niż dostać pistoletem od cywilizowańców... jak ich nazywam...
-CO się dzieje?!
-Alberiachci mnie złapali... Muszę uciekać...
-Nie...
-Tak. Przepraszam... Musze...
Wybiegłam, ale kulałam. Wskoczyłam na konia i ruszyłam... Ale moment. Kiedy ucieknę, oni rozniosą miasto... co ja gadam... będą próbować...Widziałam co zrobić... Bez sensu uciekać...
Pojechałam pod zamek. Strażnicy mnie zatrzymali. W tym stroju, jakby przygotowany do bitwy, ale dość nawet wygodny bez żelaza strój...
-Ja do J... Księcia... Joela.
Spojrzeli po sobie dwaj strażnicy. Zaśmiali się i spojrzeli na mnie.
-A ty żołnierzyku co masz zamiar zrobić?
Zdjęłam z głowy nakrycie.
-Ou... Pani Teaurine...
-Dajcie spokój panowie! Strażnicy cholerni...
Wbiegłam po schodach. Byłam na korytarzu i wpadłam na niego. Musiałam się z nim pożegnać, bo wiedziałam że nie wrócę...
-Joel...
-Co to za strój...? Bawisz się w rycerza?
-To nie żarty!
Zauważył, że jestem śmiertelnie przerażona. Zbladł...
-Alberiachci chcą mnie dopaść... Wkopałam się... Musze z tego wyjść. Nie wiem czy wrócę... chciałam się... po...Pożegnać... mimo że nasza znajomość nie trwała długo...
-Zginiesz... Nie idź tam! To niebezpieczne!
-Umiem strzelać z łuku... walczyć... Mam żywioły... Ogień, jeśli mu rozkażę, nie spali lasu i nikogo nie uszkodzi.
-Jesteś nienormalna... To szaleństwo Tea!
Przytuliłam go. Nagle. On zesztywniał i przestał mówić. To ostatnie co mogłam teraz zrobić, i co chciałam zrobić. Kilka łez spłynęły mi po policzku.
-Trzymaj dla mnie miejsce u siebie...W szeregach...może przydam się jako łucznik albo wojownik...może do czegoś się przydam... może wrócę jako wartościowa wojowniczka, łuczniczka, albo bez nogi ręki i głowy.
Zażartowałam by się rozluźnić. Miałam w głowie smutną muzykę która była grana na skrzypcach... Przyplątała się, i koniec... Ona mówiła mi że tak chyba... muszę zrobić... robię słusznie...
-Żartujesz w najgorszym momencie swojego życia?
-Może trzeba rozładować emocje choć na sekundę... ułatwi to rozstania z osobą którą się... kocha? Uważa za przyjaciela, rodzinę, brata...? Kto wie... czy mam rację, czy nie...
Oderwałam się od niego i spojrzałam w oczy. Ja miałam całą twarz we łzach.
-Może jestem idiotką, że robię coś takiego, posunięcie godne pożałowania, ale może w tym jest ziarenko dobrego, racjonalnego myślenia? Chciałam powiedzieć, z tej całej cennej dla mnie rozmowy... z całego mojego życia... Słowo które jest dla mnie najgorszym z możliwych... -Wzięłam oddech. -Żegnaj...
Znów go przytuliłam. Kiedy odchodziłam pociągnął mnie za rękę.
-Pewne jest, że wrogowie, zareagują za niepełne dwa - trzy dni, a niska... najodważniejsza dziewczyna, która umie walczyć, strzelać z łuku jak zaawansowany łucznik... nie zasługuje na to by żyć w tak złych warunkach jakie mają Alberiachci... Zostajesz...
Uśmiechnęłam się do niego. To mi naprawdę... to co powiedział... sprawiło dużo... wiele szczęścia... nagle... tylko te słowa...
-Ale czy... to niebezpieczne...?Wiedz, że ja zawsze stanę w obronie Kennie, i wszystkich. Trzeba uratować tamtych ludzi... Oni cierpią...
-Dla ciebie? To chyba nic takiego. Garstka chcących zabić Cię ludzi. Wróci tu więcej, ale wtedy będą wszyscy przygotowani. A jako dziecko umiałaś podglądać i uczyć się walk.Jednak, nie będzie łatwe... uwolnienie ich... mamy jednak czas...
-Skąd ty...
-Ja, młoda panno, wiem wszystko. -Uśmiechnął się szeroko.
-Nie mów tak do mnie....-Dałam mu kuksańca w bok ale zaraz spoważniałam...
Powinnam iść do Igrzysk... Może nie... O ty zadecyduje już los...

(Dokończ ;p )

Od Joela

- Strasznie cię lubię, Tea.
Nawet nie wiem czemu to powiedziałem. Po prostu, jakoś tak samo wyszło. Teaurine wniosła wiele radości w moje życie. Zauważyłem, że po tym się zarumieniła, a w jej głowie panowała burza myśli. Potem spędziłem z nią całkiem normalne, fajne popołudnie. Jako pierwsza osoba ograła mnie w "Memory" - moją ulubioną grę z dzieciństwa.
  Odprowadzałem ją wieczorem do domu. Szliśmy koło jeziora, a ona patrzyła się w nie z rozmarzeniem. Mógłbym przysiąść, że gdybym jej nie znał, byłym pewny, że to elf albo jakaś driada morska.
- O czym myślisz, księżniczko?
Odwróciła wzrok od stawu i popatrzyła na mnie nie rozumiejąc
- Księżniczko?
- Tak. Wszyscy cię za nią uważają. Po za tym jesteś księżniczką swojej wyobraźni.
Roześmiała się.
- Może...
- Nie unikaj tematu. O czym myślałaś.
- To głupie...
Odwróciła wzrok.
- Nie przesadzaj. No w sumie... Nie pogadam z tobą dużo o nagich facetach wyłaniających się z wody. O kobietach - owszem.
Dała mi kuksańca w bok.
- Przestań... Chodzi o to...
- Śmiało.
Zachęciłem ją.
Wydawało mi się, że w krzakach po drugiej stronie błysły czyjeś ciemne oczy... Albo mi się wydawało, albo to jakieś zwierze... Zapewne...
- Czasami... Lubię myśleć, że tu... Gdzieś... W okół nas - Pokazała rękoma obracając się wokół własnej
osi - Są... Jakieś... Syreny... Elfy...
- Pociąg rodzinny?
Roześmiała się.
- Nie wiem czemu tak mam... Dziś myślałam o syrenach wyłaniających się z wody w pełni księżyca.
- I uwodzących mężczyzn znajdujących się niebezpiecznie blisko?
Zachichotała.
- Może...
Szkoda, że szybko dotarliśmy. Pod jej domem staliśmy przez chwilę w ciszy słuchając cykania świerszczy. Była taka malutka, że wspięła się na palcach, by mnie dosięgnąć i cmoknęła mnie w policzek...
 Zwykłe, przyjacielskie cmoknięcie... Prawda...?
Wsiadłem na Tevora i popędziłem przed siebie. Wybrałem tą drugą stronę rzeki, bo była krótsza, a po za tym chciałem sprawdzić, czy to stworzenie nadal tak siedzi.
  Nagle Tevor tak gwałtownie stanął dęba, że prawie z niego zleciałem, choć doskonale byłem przygotowany na takie sytuacje. Uspokoiłem go. Coś mi nie pasowało... Tevor zawsze był spokojny.
  Zeskoczyłem z niego, dobyłem miecza przy pasie i szedłem powoli rozglądając się niespokojnie.
Nagle się potknąłem. Cudem utrzymałem się na nogach.
Zakląłem i odwróciłem się spodziewając się kłody, albo jakiegoś kija...
Jednak zamiast tego...
Z ścieżki wystawały... Nogi.
Blade, kobiece nogi.
Cudem nie wrzasnąłem. Cofnąłem się, jednak wrodzona odwaga i ciekawość kazała mi sprawdzić co to...
Odsunąłem krzaki i...
- Ej!! Nie masz co robić, tylko odsłaniać krzaki niewinnym dziewczyną? To specjalna roślinka. Nie może w nocy uświadczyć, ani odrobinki promieni słonecznych.
Z ulgą usiadłem obok i rzuciłem miecz na trawę.
- Aleś mnie wystraszyła..
- I vice versa panie książę - Joel.
Elanor miała drugą naturę. Tajemnicza i niebezpieczna...  Ciekawe połączenie.
- Co tu robisz o takiej porze?
- I vice versa?
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie!!
Westchnęła zniecierpliwiona.
- Postanowiłam pomóc, jednemu, małemu kwiatuszkowi! Czy to zbrodnia?!
W jej głosie brzmiała rozpacz, jakby długo toczyła walkę umysłową. Nie wiem czy mi się wydawało, ale na policzkach miała ślady niedawno przelanych łez.
- Płakałaś?
Zapytałem z troską.
- Nie. Nie wiem. Może. Co cię to obchodzi?
Zerknęła na mnie, a potem na mały, złoty kwiatuszek.
Zignorowałem zaczepkę.
- Po co to robisz?
- Już ci powiedziałam.
- Uhm.
Podźwignęła się na łokciu.
- Precyzując moja opiekunka poprosiła mnie, żebym przygotowała kwiat dla pary królewskiej. Miejscowi zielarze zawsze znajdują taki jeden, jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy i wręczają go pannie młodej, a ta dzieli się nim z panem młodym, obiecując wieczną miłość, aż po deski grobowe itp. itp. itp.
- To chyba... Romantyczne?
- E tam. I tak jeśli się zakochasz to potem umierasz.
- Ciekawe spostrzeżenie. Więc po co w ogóle żyć?
Zapytałem z rozbawieniem.
- Życie to jedno wielkie... Ehm.... Gówno panie Joelu. A potem się umiera.
- Co masz taki bojowy nastrój dziś? - Dotknąłem jej ramienia - Auć! Kujesz!
Popatrzyła na mnie przez chwilę, a potem zapytała.
- Wierzysz miłość?
- No..
- Kochasz kogoś.
- Mamę, tatę, siostrę..
- Przestań się wydurniać!
- To chyba osobiste pytanie.
Drażniłem się z nią.
- Jesteś księciem. Musisz się ożenić z rozsądku.
- Może... Jestem dość... Uparty jeśli chodzi o gusta... I moje życie również
- Uhm.. Każdy tak mówi. A potem robi co mu każą, bo nie ma wyjścia.
- Ty też tak robisz?
Zmieszana popatrzyła za siebie.
- Muszę już iść robi się późno.
- A kwiatek?
Zrezygnowana opadła na ziemię.
-Co chcesz jeszcze wiedzieć ciekawski J. ?
- Wszystko.
Uśmiechnęła się lekko i poprawiła złoty płatek kwiatka. Byłem ciekawy co się dziś... A może jutro... Wydarzy.

Od Blaeberry

- Auć!
Syknęłam gdy Matylda wbiła mi szpilkę w biodro.
- Przepraszam panienko przepraszam!!
Przygotowania do ślubu trwały. Nie miałam chwili odpoczynku. Co chwilę - "Czy taki bukiecik może być" , "Czy ten dywan nie jest acz pstrokaty?!", "Czy pani uważa, że krewetki powinny być podane w płaskim talerzu czy w kieliszku z sosem?". Miałam już szczerze wszystkiego dość, jednak moja suknia... W zasadzie... No nawet mogła przejść. Nie miałam nic do gadania, ponieważ według tradycji dostałam ją po mamie.

Czemu złota, a nie biała? No cóż w naszej tradycji obowiązywała zasada:
 "Czarny do polowania w nocy, Na śmierć i smutek-kolor biały. Złoty dla panny młodej w sukni weselnej, Czerwony do rzucania czarów"
Niestety nie wszyscy się do tego stosowali, ale większość na pewno.
Zazwyczaj w czarny kolor ubierali się od nas żołnierzy, szpiedzy, straż przyboczna, albo zwykli kłusownicy. W biały często na żałobach narodowych (ostatni raz cztery lata temu gdy umarła babcia, a rok później po dziadku) lub na zwykłych pogrzebach. W złoto panna młoda (tak jak ja) i pan młody - czasami, zależy z jakiego regionu przybył. W czerwień ubierali się czarownicy - prawdziwi potężni magowie którzy mieli potężne dary - Lub na ceremonii Odkrycia.
 Cóż to jest ta ceremonia Odkrycia? Zawsze się ją przeżywa po odkryciu swojego daru. Ja nawet tego nie za bardzo pamiętam. Wiem, że zmieniłam się pierwszy raz w pumę w wieku  5 lat, a tydzień potem mama ubrała mnie w czerwoną sukienkę i odbyła się ceremonia przed grupką ważnych osób i rodziny, gdzie kapłan kropił mnie i przypisywał mi pełną nazwę mojego daru - "Zmiennokształtna puma".
  Joel jak zwykle był szybszy. Przemienił się w małego, słodkiego lewka w wieku 3 lat!!  
Matylda znów mnie ukuła wyrywając z zamyślenia.
- Oj Matyldo!!
Starałam się ukryć rozdrażnienie i poirytowanie. Nie wiem czy robiła to celowo. Pewnie jak większość dziewczyn, kochała się skrycie w moim przyszłym mężu. Jaką jestem szczęściarą, uświadomiłam sobie wczoraj.

  Gdy gołąbeczki - Joel i jego dziewczyna - zamknęli się w pokoju, wybrałam się na spacer z Brunem. Byłam jak zwykle nim oczarowana. Spacerowaliśmy, gdy zobaczył pnącze róży. Wdrapał się po murku raniąc sobie ręce o kolce, by dosięgnąć największej, najczerwieńszej i najpiękniejszej róży.
Pachniała tak słodko, iż myślałam, że zemdleję.
- Czerwona róża to nie tylko symbol romantycznej miłości, przekazuje także szacunek. Oznacza miłość potrafiącą przetrwać największe burze. Jest kwiatem kochanków. - spojrzał mi poważnie w oczy, zakładając różę mi za ucho - Mam nadzieję, że nasza miłość - choć znamy się zaledwie tydzień i trochę - przetrwa wiele.
Wzruszyło mnie to tak, że poczułam się najszczęśliwszą osobą na świecie. Usiedliśmy na ławce i oparłam się o Bruna. Był miękki i kuszący. Gdyby był kwiatem... Myślę, że jego od razu wybrałaby pszczoła. I to królowa.
 Wszystko było dobrze... Dopóty...
Dopóki nie zaczęły się do nas przybliżać dwie roześmiane, wysokie, blond - laski.
Gdy zobaczyły pisnęły niby z zaskoczenia.
- Och!! Książę!! Przyszłyśmy wręczyć ci mały prezencik powitalny.
Zerknęłam ponuro na małe, różowe pudełeczko zawinięte w lśniącą kokardę. Już stąd na białym bileciku przyczepionym do niej widziałam nazwiska obu lasek przesadnie ozdobione i adresy. Pudełko cuchnęło jakimiś cukierkowymi perfumami na odległość. Na dodatek byłam pumą więc...
 Bruno też to poczuł, bo zmarszczył nos. Nachylił się do mnie i szepnął mi.
- Idź już. Nie chcę, żebyś się niepotrzebnie denerwowała. Załatwię szybko sprawę.
- Uhm...
Mruknęłam, a Bruno skubnął mnie w ucho co nie uszło uwadze blondynek, bo popatrzyły na mnie nienawistnie. Gdy się odwróciłam, pociągnął mnie za ręke. Popatrzył na mnie chwilę, zagryzając boską wargę po czym przyciągnął mnie do siebie i pocałował mnie namiętnie.
  Spodobało mi się to. W końcu utarłam nosa tym laskom. Chrząknęły niecierpliwie. Gdy spojrzałam ukradkiem na ich twarze, były czerwone, a same gotowały się ze złości. Pogłaskałam czule Bruna po policzku. Włosy z dwudniowego zarostu i przyjemna kolońska woda delikatnie połechtały mi dłoń.
  Odeszłam wiedząc o jaką dużą stawkę walczę. I jak szybko mogę ją stracić... Lub cieszyć się nią do końca życia.






















Od Teaurine

-...Przepraszam Cię Tea za mojego ojca, nie da mu się nic powiedzieć...
-Joel! Spokojnie, naprawdę nic się nie stało! -Zaśmiałam się delikatnie.
Uśmiechnął się uspokajając się.
-To nic takiego że twój tata myśli że... no... jestem twoją dziewczyną. Takie ma przekonanie... I już. W sumie... to nawet odrobinę śmieszne... -Także się uśmiechnęłam.
-A więc... twoja moc to... uleczanie... żywioł wody...?
-Wiesz... Myślę że mam władzę nam wszystkimi żywiołami, ale mogą mnie nie słuchać...
-Ciekawy masz ten dar...
Uśmiechnęłam się znów i odgarnęłam kosmyk włosa za ucho.
Polubiłam go bardziej...
Dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Rozbawialiśmy się nawzajem. Prawie się posikałam ze śmiechu kiedy opowiadał żarty.
-Nie wiedziałam że potrafisz być taki zabawny...-Powiedziałam uspokajając śmiech.
-A to dlaczego? Jestem bardzo zabawny!-Zaśmiał się.
-Właśnie widzę!
-Umiesz zrobić coś z ogniem? Utworzyć kulę ognia?
-Nie wiem... boje się że spale Ci dom! Ale tak na serio... Boje się używać jakiejkolwiek z tych mocy... Mogę komuś zrobić krzywdę... mogę nie kontrolować czegoś i potem poniosę za to karę, nie chce zniszczyć miasta...
-Daj spokój. Może masz racje, ale musisz go gdzieś ćwiczyć. Jeśli będziesz chciała mogę Ci pomóc.
-Haha.. Jeszcze tego brakowało, żebym cię zapaliła albo ... żeby mi Cię wiatr wymiótł.
Zorientowałam się że to miało dwa znaczenia... i dziwnie to zabrzmiało. Ale nie przejęłam się tym tylko po prostu się zamknęłam.Nie odzywałam się... Nie była to niezręczna cisza, wręcz przeciwnie. Nie przeszkadzała żadnemu z nas bo daliśmy się na chwilę ponieść wyobraźni i myślom, ale Joel nagle się odezwał, po czym jakbym nabrała uśmiechu na twarzy i jakbym... była... szczęśliwsza? Albo mi się wydawało... Nie wiem co tak naprawdę poczułam... ale chyba... nie... nie... to nie to, zabraniam... sobie, i czemukolwiek...

(Dokończ ;))

niedziela, 26 stycznia 2014

Od Elanor

Nie mogłam pozbyć się myśli. Jednak.. mogłam myśleć i myśleć.. robić wszystko i marzyc by wyjść za mąż za chłopaka którego pokocham.. jednak.. to wszystko musiałam w końcu odsunąć na bok ponieważ byłam dłużna Pani Garbe. Jeśli chciała bym wyszła za jej wnuka.. musiałam to zrobić. Ona przygarnęła mnie kiedy miałam 4 lata. Nikt inny by tego nie zrobił i gdyby nie ona.. umarłabym na pewno.
Okazała mi litość biorąc pod swój dach więc musiałam poświecić się jej decyzji. Jak tak chciała.. ja nie miałam nic do powiedzenia. łamało mi to serce, ponieważ pragnęłam tak jak moi rodzice.. założyć kochającą się rodzinę. Jednak nie będzie widocznie to możliwe.
Usiadłam na brzegu łóżka i spojrzałam się w stronę okna. Zamknęłam oczy.
Nie byłam wierząca.. zaliczałam się do ateistów... jak to ludzie nazywali. Dlaczego.. gdy miałam problem lub.. gorszy dzień.. zamiast mówić do.. Boga mojej religii.. mówiłam do rodziców.
-Mamo... ty poślubiłaś tatę z miłości.. prawda? Na pewno. Chciałabym być taka jak ty... mieć tak wspaniała rodzinę.. Proszę.. podpowiedz mi... czy robię właściwie godząc się z decyzją Pani Garbe? Ona.. zaopiekowała się mną kiedy wy nie mogliście.. więc chyba jestem jej to winna co nie? A jak odmówię i ruszę własną drogą? Nie jestem pewna.. nie wiem co robić. Chciałabym poślubić mężczyznę mojego życia.. którego pokocham i nawet kiedy śmierć nas rozłączy... będę go kochała i czekała na ponowne połączenie po drugiej stronie. Tak jak ty i tata... by nawet po śmierci nasze dusze się odnalazły. Jednak.. czuję że.. z Dymitrem to nie będzie to. Że to nie będzie ta miłość. Co mam zrobić? Proszę.. daj mi jakiś znak...
Otworzyłam po chwili oczy.. jednak.. nic się nie stało. Westchnęłam. Na prawdę nie wiedziałam jaka drogą podążać.. czy wybrać wolność w nadziei na prawdziwą miłość czy obowiązek odwdzięczenia się Pani Garbe? Nie miałam zielonego pojęcia co robić.
Była dopiero.. 2 w nocy. Wyszłam z domu i poszłam do lasu przejść się.
Była przepiękna pełnia. Księżyc świecił wysoko na niebie. Czułabym się naprawdę świetnie gdyby.. nie.. smutek. Usiadłam na pniu gdzieś daleko od wioski. W oddali słyszałam rechot żab. Nagle.. zobaczyłam świetliki. Wystraszone moja obecnością wyleciały z krzaka i były teraz wszędzie. Były ich chyba tysiące!!!



Zauroczona tym przepięknym widokiem zapomniałam o smutkach. Miałam ochotę zatrzymać ten moment już na zawsze. Byłam w tym momencie naprawdę.. szczęśliwa? Chyba tak. Owady przepięknie świecił i latały dookoła mnie. Uśmiechnięta oglądałam ich "wyczyny lotnicze". Westchnęłam.
-Chwilo trwaj...-wyszeptałam szczęśliwa.



Od Joela

 Siedziałem na ławce i zamyślony wpatrywałem się w różę. Niedaleko mnie na banjo grał góral gdzieś z polskich tatr jak powiedział. Nie wiedziałem gdzie to jest, ale mi się podobało.
Tak bardzo bardzo kochom jo
  Że w nocy wszyscy śpio
  Ja nie śpie kombinując
  Jak być z niom 
(https://www.youtube.com/watch?v=8FH0RgEIZ1E )

Po chwili zjawiła się Tea. Wyglądała... Jakoś inaczej. Ładniej. Ale w rzeczywistości wyglądała tak samo. To w mojej głowie się zmieniła.
- Cześć.
Powiedziała uśmiechając się lekko i przysiadła się.
Zerknęła na górala wciąż śpiewającego.
- Bardzo ładnie gra...
- To chyba coś o tym, że kogoś bardzo kocha i w nocy myśli, jak zdobyć dziewczynę.
- Aha...
Milczeliśmy. Nachyliłem się, żeby poprawić kolczyk który zaplątał jej się we włosach i dotknąłem się z nią dłonią.
 Odskoczyłem i powiedziałem zmieszany.
- Chodźmy już na ten obiad, co?
- Uhm... Chętnie.
Zarumieniona nie odzywała się, zupełnie jak ja. Gdy doszliśmy do jadalni, na jednym końcu stołu siedział już mój ojciec, a na drugim mama. Po jednej stronie była Blaeberry i jej narzeczony... Wyglądali na szczęśliwych. Tyłem do nas siedziała Margaret. Dwa miejsca były wolne.
  Ojciec gdy nas spostrzegł zadowolony wstał.
- O! O wilku mowa! Siadajcie, siadajcie dzieci.
Odsunąłem patrząc na ojca z niemym pytaniem - "Co ty wyprawiasz" Tei krzesło, a sam usiadłem obok.
Przez chwilę wszyscy milczeli, a potem tata zapytał, gdy przeżuł kurczaka.
- Powiedz mi dziecko, jakie masz moce?
Zwrócił się Tei.  Byłem niemalże szczęśliwy, że odkryła ją wczoraj.
- Nie poznałam go do końca...
Zaszokowany ojciec powiedział.
- Nie poznałaś? Jak to? Moja żona ma dar rozmawiania ze zwierzętami, a ja potrafię wniknąć w każde... O tak...
Ojciec nagle zrobił się przeźroczysty i znieruchomiał, natomiast mucha lecąca właśnie nad stołem zamoczyła nóżki w jego kielichu z winem i nakreśliła na serwetce "Widzisz?".
Znudzony patrzyłem jak ojciec powraca do swojej postaci. Gdy byłem mały i coś nabroiłem, zmieniał się w psa strażnika - Azora i szczekał na mnie tak długo, aż przeprosiłem.
 Złapałem instynktownie pod stołem łokieć Tei dodając jej otuchy.
- Dlatego też nasze dzieci, Blae i twój chłopak są zmiennokształtnymi, po dziadku który był panterą.
Zmęczony nie chciałem już przypominać ojcu, że Tea to przyjaciółka. I tak by wiedział swoje.
- Margaret jest ciekawym okazem... Ma moc uzdrawiania po babce... Mojej matce, nie matce jej matki.
Dodał,  a Margaret westchnęła zanudzona patrząc się w okno.
- A ty? Nie masz mocy?
- Mam. Myślę, że panuje nad żywiołami.
Wymyśliła coś nas szybko, bo oboje wiedzieliśmy, że nie ma pojęcia co jest jej darem.
- Oo! Myślę, że wasze dzieci nabędą fantastyczne dary... A teraz jedzcie.
Z ulgą stwierdziłem, że ojciec zajął się rozmowami z moją siostrą i jej narzeczonym.
- Bruno, powiedz mi chłopcze, czy twoi rodzice przyjadą na ślub.
- Tak. Na pewno.
Odparł powoli, zaciągając widocznie po włosku. 
Nie wiedziałem co siostra w nim widzi. Był taki... Mroczny. Nie mogłem nic odczytać z jego czarnych oczu.  Wyglądem przypominał mi kota... Ciekawe, jaki miał dar...
 - Cudownie, cudownie!
Ojciec z pełnymi ustami żabich udek zwrócił się do mojej matki. Nie miałem ochoty już go słuchać. Marzyłem o chwili, gdy wyprowadzę speszoną Teę do swojego pokoju i przeproszę ją za to wszystko. Była moją dobrą przyjaciółką. Nie chciałem tego zepsuć.. Jednak coraz częściej przyłapywałem się nad tym, że myślałem na przemian o niej... I o Elanor...


Od Teaurine

Byłam zaskoczona... Ale w sekundzie zamyśliłam się tak, że nawet nie zauważyłam że doszłam do domu.Elva pewnie jest podekscytowana swoim nowym pupilem... Ale moja szalona i jak zawsze promieniejąca szczęściem przyjaciółka już wiedziała że odkryłam swoją długo oczekiwaną moc. Uśmiechnęła się momentalnie. Za nią dreptał czarny kudłaty wilczek. No... był piękny... Uwielbiałam zwierzęta, a to malutkie stworzonko od razu mnie urzekło...
-Odkryłaś moc...! Fantastycznie!
-Tylko...
-Właśnie, jest jedno ale... Nie możesz jej nadużywać. Bo wiesz... Kiedy za często będziesz jej używała, to wyczerpie twoją energię...
-Nie wymyślaj El... Pewnie to gdzieś słyszałaś, a wiadomo że większość ludzi tutaj to sami plotkarze...
-Ale za to jacy mili i radośni nieprawdaż?-Zaśmiała się pod nosem.
Miała taki delikatny śmiech...
-Ty też masz...
-Mówiłam, nie właź mi do głowy i nie przetrzepuj mi mózgu w poszukiwaniu informacji jakbym była biblioteką albo tablicą informacyjną...-Uśmiechnęłam się.
-Czasem tak jest, bo tajemnicza to ty jesteś! Aż za bardzo, a to czasem mnie denerwuje! Nic od ciebie nie można wyciągnąć!Ech...
-Położę się już...-Powiedziałam rozbawiona i minęłam uśmiechniętą wciąż El.


*  *  *

Wstałam zdaje się o 9. Na to wskazywało piękne słońce które prażyło twarz kiedy tylko wyjrzała zza drzwi. Przed spotkaniem miałam dużo czasu, więc poszłam w głąb lasu.
 Znów myślałam o rodzinie... Kim byli i gdzie są, czemu mnie zostawili jako dwu letnie małe dziecko... Ja, gdybym oczywiście miała dziecko, nie zostawiłabym go. Robiłabym co w mojej mocy by dorastało w radości i miłości... Ale wątpliwe, że będę miała dzieci... Biorąc pod uwagę moje marzenie o zwiedzenie całego pięknego, tajemniczego świata... Czy ciągnęłabym swoje cudowne dziecko po krajach i nieznanych lądach? Nigdy nie wiadomo, co kryje świat, ale równie dobre mógłby być piękny, a moje dziecko zdobyłoby wielkie szczęście, patrząc na cały świat. Z wychowaniem nie byłoby problemu, cywilizowany świat ma wiele sposobów na wychowanie dzieci w naturalny sposób.
Zatrzymałam się nagle. Moją uwagę przykuło drzewo... Piękne, okryte tajemnicą drzewo... Wyglądało jak z bajki...


















Jednak wiedziałam że muszę już wracać. Ręką dotknęłam drzewo i... jakbym... stała się spokojniejsza... I poczułam jak drzewo ożywa... Nie wiem co to było... Ale to się stało naprawdę...
Niesłychane... Jak to możliwe? Jednak rzeczy których nawet my nie słyszeliśmy, istnieją, a więc... miniaturowe elfy które wymyślałam sobie jako dziecko, także mogą istnieć, ale to jest bardziej wątpliwe... To mogła spowodować Matka Natura by pokazać nam jaki las może być przepiękny, w zupełności się z nią zgadzałam...
Szłam już prosto, by spotkać się z Joelem. Mogłam się spóźnić, a tego nie chciałam. Chociaż było to bardziej prawdopodobne...
Zaświeciło mocnej słońce delikatnie piekąc mnie w zaróżowione policzki. Spojrzałam w  jego stronę idąc powoli. Wiatr delikatnie powiewał bawiąc się moją białą sukienką. Krótkie, bujne włosy trzepotały na wszystkie strony... Znów piękny widok...




















Ale dobrze, koniec zamyśleń i podziwiania...
No i jestem. Zobaczyłam Joela. Stałam przed nim, co do mnie właśnie dotarło. Przy nim nie byłam aż tak bardzo zamyślona. Myśli chowały się w kąt, by mój umysł był odblokowany i czysty...


(Dokończ Joel)