poniedziałek, 27 stycznia 2014

Od Teaurine

Nazajutrz byłam cała w skowronkach. Ta jakoś... w lesie jestem inna, w głębi lasu. Ale dziś mnie poniosło, wyszłam za daleko, ale mnie to za bardzo nie ruszało. Zawsze wychodząc, wiedziałam na jak daleką skalę pójdę, nie wiem dlaczego tak miałam, po prostu... to była chyba zasługa wiatru, informował mnie o wszystkim... No ale kiedy wychodziłam, mówiłam Elvie że mogę nie wrócić za szybko, ale kiedy tak się działo wnikała w mój umysł.
   Wiem że niedaleko stąd jest miasto o którym wiedzą wszyscy, najbrutalniejsze miasto jakie istnieje. Oczywiście, ryzykowałam na tym że złapią mnie i będą chcieli wykorzystywać do tzw. Igrzysk Śmierci. Ale oczywiście, dla mnie to nie problem. Od 7 roku życia szkoliłam łucznictwo. Trafiam za każdym razem. Tak też poluję lub trenuję... Jeszcze te żywioły... Najbardziej posłuży mi ogień w takiej sytuacji...
Nagle usłyszałam strzał... Ból w noce i ręku... Po niemalże 10 sekundach straciłam świadomość... przytomność...



*    *    *


-Musimy ją wykorzystać... Jest zza wielkiego jeziora... Zaszła tak daleko?
-To nie aż tak daleko Higstmich. Jej wielki naród jest silniejszy od nas, ale armie to my potężną mamy. Ona... W niej coś widzę... Jest wyjątkowa... Ma moc. Ale nie możemy jej udoskonalać.
-Nasz naród jest duży, ogromny, ale żyje w strachu przed Igrzyskami. Nigdy nie stawił nam oporu. Jak się nazywa Aronie?
-Teaurine... Piękne imie, niespotykane... Elfickie... Coś ma z elfa...
-To niesamowite! Elfy zginęły kilkaset lat temu...Niesłychane...
-Na razie śpi... Niedługo się obudzi, a wtedy zrozumie gdzie jest i co do niej należy...
-Ależ Aronie, ona może się sprzeciwić. Ma moce, jako jedyna z rodu Elfów, jest niebezpieczna dla nas. Kiedy się sprzeciwi...
-Nie jest księżniczką. Jej naród z pewnością ją zostawi, a wtedy będzie musiała zostać z nami. Nie ucieknie, jest zdana na nas w tym momencie Higstmich...


*     *   *


Obudziłam się... Ta rozmowa mnie dosłownie zamurowała... wbiła w ziemię... Teraz próbowałam się wygrzebać. Ja... Ród Elfów? Jedyna...? Niemożliwe...
-Obudziłaś się! Nareszcie.
Wszedł jakiś mężczyzna... chyba ok. 46 lat...
-Tea!
-Nie nazywaj mnie tak...
Mruknęłam.
Jakoś przyzwyczaiłam się, że tylko Joel tak do mnie mówi, i nie mam ochoty by ktoś teraz mówił do mnie tak samo... Tylko Joel... Oszalałam... Ale zachowywałam twardość.
-Pozycja wyszkolonej łuczniczki... wojowniczki... Jakaż jest twoja moc?
-Po co ci ta informacja?
-Przechodzisz na TY do władcy pastwa Alberiachtów? -Uśmiechnął się mężczyzna.
-Och... Przepraszam najmocniej... Król tak nieodpowiedzialny i uważany za wielkiego pana... Uważający że może zabijać ludzi...
Nagle przygwoździł mnie do ściany jeden ze strażników.
-DOŚĆ! -Krzyknął król. -Ona ma być nietknięta, do czasu Igrzysk. Myślę, że pani orientuje się w tej oczywistej sprawie? Jest 13 grup dwuosobowych, zabija je pani, byle przeżyć.
-Znam zasady tej absurdalnej zabawy Aronie.
-Zwracaj się do mnie jako królu...
-Królem MOJEJ ojczyzny nie jesteś, prawda? Więc jakiż to ja mam powód, by mówić do ciebie z szacunkiem, ale kogoś, kto traktuje tak bezbronnych i niewinnych ludzi!?
-Zabierzcie ją stąd...
Był widocznie zaskoczony że postawiłam się mu. Był przerażony,że jako pierwsza kobieta, w ogóle... jako pierwszy człowiek postawiłam się mu...


*    *    *


Gdzie jesteś Teaurine?! Szukam Cię! Nie wiem co z Tobą! Jeśli do dziś wieczór nie wrócisz, idę cię szukać, albo zawiadomię odpowiednie straże i osoby!
Wstałam... Obudziłam się, a bijące dzwony okropnego miasta aż budziły ciarki na plecach. Wrr...
Weszła wysoka, odpicowana kobieta. Nigdy nie widziałam tak awangardowego stroju i fryzury,ale za razem wyglądała elegancko i oszałamiająco, jak i makijaż okrywający jej twarz.
-Młoda panno! Igrzyska się zaczynają! Musisz pięknie wyglądać!
Byłam pewna, że nikt mnie z tego bagna nie uratuje, więc sama wymyśliłam prostą do zrealizowania ucieczkę.
Kiedy tylko Hiria (kobieta która weszła do mojego pokoju wołając mnie) wyszła, ja zajęłam się ucieczką. Łuk i resztę miałam w pokoju w którym właśnie się znajdowałam. Uciec było bardzo prosto dzięki mojej mocy wiatru, tylko był jeden zasadniczy problem... Jak do cholery go używać?
Jednak, co to byłby za świat be ryzyka i niebezpieczeństw? Byłam pewna że będą mnie szukali i znajdą, więc wrócę do miasta dosłownie na moment i ucieknę. Nie mam dużo czasu...
Wiatru jednak używało się stosunkowo łatwo, nawet nie miałam pojęcia że to takie proste. Kiedy wiatr delikatnie pomógł mi spaść na ziemię, a ja wskoczyłam na pięknego białego konia... który... do mnie chyba mówił, ale słyszałam jego mowę tylko dlatego że moc ziemi mi pomagała. Weszłam na konia migiem, ale byłam niska co wiatr także musiał mi pomóc. Było to śmieszne, bo wyobraźcie sobie niziutką dziewczynę wsiadającą na wielkiego wysportowanego konia...
Startując na koniu, niczym w zawodach jeździeckich, postrzelili mnie w ramię, i nogę. Woda to zagoi, ale trzeba mi dokładnie 24 godzin na zdrowe zagojenie się ran. Jednak - nie miałam na to czasu. Wiedziałam że ściągnę niebezpieczeństwo na Kennie, i ja będę się za to obwiniała... Na Joela... Elve... Nie mogłam... Dwie najważniejsze osoby dla mnie mają odejść? Nie ma mowy! Zabawa się zaczynała a ja z kolei się rozkręcałam. Bawiła mnie ta sprawa jak i przerażała. Byłam rozbawiona, ale kierował mną strach,przerażenie... czułam że nikt mi chyba nie może pomóc...
Spadłam z konia ale na szczęście stała tam Elva która zamortyzowała upadek. Pomogła mi wejść do domu.
-PODAJ MI WODY!
Krzyczałam, bo byłam spanikowana. Elva nigdy mnie takiej nie widziała. Podała mi wody w miseczce i uleczyłam choć w połowie rany. Bolało... wszystko... Zostałam postrzelona z łuku, co było lepsze niż dostać pistoletem od cywilizowańców... jak ich nazywam...
-CO się dzieje?!
-Alberiachci mnie złapali... Muszę uciekać...
-Nie...
-Tak. Przepraszam... Musze...
Wybiegłam, ale kulałam. Wskoczyłam na konia i ruszyłam... Ale moment. Kiedy ucieknę, oni rozniosą miasto... co ja gadam... będą próbować...Widziałam co zrobić... Bez sensu uciekać...
Pojechałam pod zamek. Strażnicy mnie zatrzymali. W tym stroju, jakby przygotowany do bitwy, ale dość nawet wygodny bez żelaza strój...
-Ja do J... Księcia... Joela.
Spojrzeli po sobie dwaj strażnicy. Zaśmiali się i spojrzeli na mnie.
-A ty żołnierzyku co masz zamiar zrobić?
Zdjęłam z głowy nakrycie.
-Ou... Pani Teaurine...
-Dajcie spokój panowie! Strażnicy cholerni...
Wbiegłam po schodach. Byłam na korytarzu i wpadłam na niego. Musiałam się z nim pożegnać, bo wiedziałam że nie wrócę...
-Joel...
-Co to za strój...? Bawisz się w rycerza?
-To nie żarty!
Zauważył, że jestem śmiertelnie przerażona. Zbladł...
-Alberiachci chcą mnie dopaść... Wkopałam się... Musze z tego wyjść. Nie wiem czy wrócę... chciałam się... po...Pożegnać... mimo że nasza znajomość nie trwała długo...
-Zginiesz... Nie idź tam! To niebezpieczne!
-Umiem strzelać z łuku... walczyć... Mam żywioły... Ogień, jeśli mu rozkażę, nie spali lasu i nikogo nie uszkodzi.
-Jesteś nienormalna... To szaleństwo Tea!
Przytuliłam go. Nagle. On zesztywniał i przestał mówić. To ostatnie co mogłam teraz zrobić, i co chciałam zrobić. Kilka łez spłynęły mi po policzku.
-Trzymaj dla mnie miejsce u siebie...W szeregach...może przydam się jako łucznik albo wojownik...może do czegoś się przydam... może wrócę jako wartościowa wojowniczka, łuczniczka, albo bez nogi ręki i głowy.
Zażartowałam by się rozluźnić. Miałam w głowie smutną muzykę która była grana na skrzypcach... Przyplątała się, i koniec... Ona mówiła mi że tak chyba... muszę zrobić... robię słusznie...
-Żartujesz w najgorszym momencie swojego życia?
-Może trzeba rozładować emocje choć na sekundę... ułatwi to rozstania z osobą którą się... kocha? Uważa za przyjaciela, rodzinę, brata...? Kto wie... czy mam rację, czy nie...
Oderwałam się od niego i spojrzałam w oczy. Ja miałam całą twarz we łzach.
-Może jestem idiotką, że robię coś takiego, posunięcie godne pożałowania, ale może w tym jest ziarenko dobrego, racjonalnego myślenia? Chciałam powiedzieć, z tej całej cennej dla mnie rozmowy... z całego mojego życia... Słowo które jest dla mnie najgorszym z możliwych... -Wzięłam oddech. -Żegnaj...
Znów go przytuliłam. Kiedy odchodziłam pociągnął mnie za rękę.
-Pewne jest, że wrogowie, zareagują za niepełne dwa - trzy dni, a niska... najodważniejsza dziewczyna, która umie walczyć, strzelać z łuku jak zaawansowany łucznik... nie zasługuje na to by żyć w tak złych warunkach jakie mają Alberiachci... Zostajesz...
Uśmiechnęłam się do niego. To mi naprawdę... to co powiedział... sprawiło dużo... wiele szczęścia... nagle... tylko te słowa...
-Ale czy... to niebezpieczne...?Wiedz, że ja zawsze stanę w obronie Kennie, i wszystkich. Trzeba uratować tamtych ludzi... Oni cierpią...
-Dla ciebie? To chyba nic takiego. Garstka chcących zabić Cię ludzi. Wróci tu więcej, ale wtedy będą wszyscy przygotowani. A jako dziecko umiałaś podglądać i uczyć się walk.Jednak, nie będzie łatwe... uwolnienie ich... mamy jednak czas...
-Skąd ty...
-Ja, młoda panno, wiem wszystko. -Uśmiechnął się szeroko.
-Nie mów tak do mnie....-Dałam mu kuksańca w bok ale zaraz spoważniałam...
Powinnam iść do Igrzysk... Może nie... O ty zadecyduje już los...

(Dokończ ;p )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz