sobota, 25 stycznia 2014

Od Blaeberry

 Szłam za bratem w milczeniu. Wiedziałam, że nie ucieszy się z wieści ojca, ponieważ on znalazł mu już.. Jakby to powiedzieć... "Narzeczoną" i czy  Joel tego chciał czy nie musiał się z nią fajtnąć.
  Gdy weszliśmy do pałacu poczułam znajomy zapach zbroi rycerskiej i jeszcze czegoś... Lawendy?
Odwróciłam się.
Mama!
Wpadłam jej w ramiona. Nie widziałam jej dwa dni. Dla każdej normalnej dziewczyny to by była pewnie błahostka, jednak ja od dziecka byłam bardzo zżyta z mamą. 
- Oj Blae... Gdzieś ty była?
- Tu... I tam.
Odparłam smętnie.
Mama wsadziła mi rudy, niesforny kosmyk za ucho i uśmiechnęła się czule. Nagle coś dźgnęło mnie w bok.
Spuściłam wzrok i zobaczyłam moje zdjęcie w ramce.


Mama też zauważyła, że się sobie przyglądam i powiedziała.
- Byłaś taka słodka, nieprawdaż?? Miałaś może... 10 lat?
- Uhm.
Odparłam.
Nie wiem czemu, to zdjęcie przywracało mi smutne chwile dzieciństwa... Gdy mogłam się bawić tylko z bratem i Margaret i nie tak jak inne dzieci goniące bo dziedzińcu. Najczęściej musieliśmy grać w karty... Albo w szachy.
Chrząknęłam i rozglądnęłam się.
- Chodźmy. Chcę zobaczyć nową narzeczoną Joela.
- Jaką... Narzeczoną?
Mama nie zrozumiała.
- Tato mi powiedział...
- Ach musiałaś coś źle zrozumieć. Nie, nie nie o to chodziło...
- To o co?
Zapytałam zdezorientowana, jednak gdy weszłam do sali tronowej zaraz się okazało.
Joel patrzył w niedowierzaniu na moją starszą siostrę która z błogim uśmiechem, jakby nie dotknięta złą aurą w pomieszczeniu głaskała... Lekko wypukły brzuch który opinała zielona sukienka z jedwabiu. Ojciec siedział na tronie i pocierał zasępiony czoło. Ciotka Pruedence Jane siedziała skulona w koncie, unosząc głowę ku niebu i trzymając w swoich drobnych rękach laleczki Wudu.
To nie wróżyło dobrze.
- Który to miesiąc Margie?
Zapytał ojciec bezbarwnym głosem.
- 4 tatku.
Odpowiedziała słodkim głosem nie przejmując się tym, co narobiła.
Według prawa ustanowionego przez naszych przodków, jeśli dziewczyna królewska lub jakaś ważna osoba w społeczeństwie zajdzie w ciąże przed ślubem... Jest odsyłana do zakonu Sióstr Martiańskich. Może i mieszkaliśmy w lesie, ale wierzyliśmy jak normalni ludzie... To w Boga, to w Buddę, to w jakieś bożki...
Jeśli o mnie chodziło, byłam chrześcijanką. Galileusz kilkaset lat temu, wszedłszy do naszej krainy opowiedział nam o nim wszystko. O Bogu, O Jezusie, O Maryi... To było silniejsze ode mnie, gdy dorosłam i posiadając 14 lat, według przepisu mama opowiedziała mi o nich wszystkich. Wybrałam tą ścieżkę, która najbardziej mnie do siebie ciągnęła...
  A co z dzieckiem? No cóż...  Jeśli miało szczęście, to dziecko zostawało oddawane najczęściej do jakieś kobiety która urodziła, aby wyszło, że miała bliźniaki... Bądź co 2 lata Siostry Martiańskie przyjmowały jedno dziecko do siebie i wychowywały....
Ale jeśli nie miało szczęścia... Czekało je zostawienie pod drzewem... I modlenie się o dobry los...
Zadrżałam. Nie wiem kto takie zasady ustanowił. Nie chciałam być w skórze Margie... Nie wiem czy potrafiłabym oddać swoje dziecko w ręce obcych ludzi...
   Ojciec załamał ręce.
- Gdyś powiedziała o tym dużo wcześniej, to znaleźlibyśmy ci szybko męża, aby ludzie nie zaczęli podejrzewać... Ale teraz... Nikt nie jest głupi.
- Ależ mi nie zależy na tym co mówią ludzie...
Powiedziała cicho.
Ojciec wstał i uderzył w oparcie tronu z wściekłością.
- Silasie uspokój się..
Zaczęła mama, ale jej nie słuchał.
- Skazałaś rodzinę królewską na jakieś pośmiewisko!! Najlepiej by było gdybyś odeszła i już nie wróciła.
Nagle coś drgnęło mi w sercu. Nie mogłam na to pozwolić..
Wysunęłam się do przodu.
- Ojcze... Mogłabym się poświęcić.
Szepnęłam cicho.
Wszyscy utkwili we mnie wzrok. Matka była przerażona, Joel patrzył z niedowierzaniem, a ciotka jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na figurkach.
Jedynie ojciec patrzył mi prosto w oczy.
- To bardzo rozsądna decyzja... Jesteś tego pewna?
- Tak... - Zamknęłam oczy - Znajdźcie mi męża... A gdy Margaret urodzi... Wychowam je z jej pomocą.
- Co?! Nie! Nie zgadzam się!
Krzyknął Joel i podszedł bliżej.
- Tak... Musi być...
Odparłam. Łzy cisnęły mi się do oczu. Próbowałam się skoncentrować patrząc się w obraz Charlesa Agibala II.
- Dziecko!! Wiesz co robisz?!
Podbiegła do mnie matka i chwyciła mnie za rękę.
- Tak...
Szepnęłam.
Decyzja zapadła. Nie było odwrotu. Za parę dni miałam wyjść za mąż za obcego człowieka...A za parę miesięcy... "Urodzić" wcześniaka...























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz