niedziela, 26 stycznia 2014

Od Joela

 - Jasne, że możesz.
Powiedziałem powoli zamyślony. Tea była ciekawym przypadkiem. Może miała moc, której nigdy nie odkryła? Jeśli była prawdziwą Kennie to na pewno ją musiała mieć.
- A ty? Opowiedz mi coś o sobie. Wiem, że masz... Zabawnego tatę.
Zachichotała.
- Hm... No cóż. Co ci mógłbym opowiedzieć?
- O swojej rodzinie. Chciałabym poznać przez słowa twoją mamę i tą dziewczynę... Zapewne siostrę.
- Blaeberry?
- Uhm... Chyba tak.
Uśmiechnęła się zawstydzona.
- No cóż. Zacznę od ojca. Nie zawsze było z nim tak kolorowo.Gdy był w moim wieku, skorzystał z przepustki do świata ludzi...
- To tak można? Bez kary?
Zapytała ciekawa.
- Członkowie rodziny królewskiej... Tak.
Powiedziałem ostrożnie, a ona zasmuciła się.
- Nie przejmuj się... Może kiedyś uda mi się przekonać ojca...
- Naprawdę? Zrobiłbyś to?
- Uhm...
- Dobrze, opowiadaj już nie będę przerywać. Co twój ojciec zrobił, gdy dostał się do świata cywilizowanego?
-  Zakochał się w pięknej młodej dziewczynie... Jego ojciec nie zgodził się, aby ją poślubił... Gdy ojciec od niej z żalem odszedł... Okazało się po roku, że ma córkę... Margaret. Moją starszą o rok siostrę... Jednak nie odszedł bo wtedy poznał moją mamę... Wziął z nią ślub, gdy matka Margaret była w 5 miesiącu.
- Czemu nie odszedł?
- Bo moja matka była w ciąży ze mną...
Odparłem cicho.
Teaurine jakby nieobecna, rozmarzona wpatrywała się w strumyk. Czy wyobrażała sobie małego - blond bobasa?
- Tea, uwierz mi, nie byłem słodkim dzieckiem...
- Skąd wiesz?
- Mama mi opowiadała, że ciągle "darłem się" i chciałem bawić się zbroją.
Teaurine się roześmiała, a ja ciągnąłem dalej.
- Gdy Margaret była mała... Jest matka zmarła. Ojciec wziął ją do siebie. Rok potem urodziła się Blaeberry..
- Ma ciekawe imię...
- O tak. To oznacza "Jagoda" po celtycku.
- Uhm... Opowiedz mi o niej.
Poprosiła cicho.
- No cóż. Blae gra na wiolonczeli. Jest bardzo nieśmiała, jednak waleczna. Podejmuje decyzje na szybko bez zastanowienia - spochmurniałem przypominając sobie, jak postanowiła wychować dzieciaka Margaret i wziąć za niedługo ślub.
- Myślisz, że kiedyś ją poznam...?
- Może...
Zerknąłem na księżyc. Stał wysoko. Czyli północ.
- Strasznie późno. Odprowadzę cię do domu, zgoda?
- Uhm.
Tevor jak zwykle stał już pod drzewem przygotowany. Pomogłem wsiąść Teaurine i popędziłem przed siebie.
 Na dziedzińcu wskazała mi drogę. Ludzie ciekawe wyglądali ze swoich domów. Nie minie noc, aż plotki się rozejdą. W sumie nie interesowało mnie to. Królestwo wszystkich ze wszystkimi chciało zeswatać.
Pożegnałem się z Teą i popędziłem przez las.
  Biegnąc tak zauważyłam cień pod drzewem. Czy to kolejny młodziaszek - podglądaczek który zapłaci parę monet za karę?
  Jednak to była tamta "Dziewczyna z kwiatkiem".
Zafascynowany przystanąłem i zeskoczyłem z konia. Podszedłem bliżej.
  Klękała nad jakimś wysuszonym - z pozoru - badylem. Schowałem się za zaroślami, nie chcąc jej przestraszyć. Takie same włosy miała Dominique... Nosek tak samo prosty... I bladość skóry...
  Nie mogłem się powstrzymać, by nie dotknąć jej i przechyliłem się tak, że kłoda mnie zdradziła. Zaplątałem się i upadłem na ziemię.
 Dziewczyna wstała przerażona.
- Merde!! Co książę tu robi?!
Podźwignąłem się szybko i skłoniłem.
- Wybacz, Mlle nie chciałem cię przestraszyć...
- W porządku.
Zakryła usta i zaczęła się śmiać. 
  Jej perlisty śmiech cały czas brzmiał mi w uszach.
 - Jestem ksią.... Joel. Po prostu Joel.
- Ależ wiem, wiem.  Ja mam na imię Elanor. 
- Czy mogłaby mi panienka potowarzyszyć?
- Elanor!! Elanor!!

Roześmiała się.
- No dobrze... Elanor?
- Oczywiście, jednak uprzedzam zaraz będę musiała wrócić.
Odparła poważnie, a jej oczy błyszczały w blasku księżyca.
 Zaczęliśmy się przechadzać między drzewami, zupełnie zbaczając ze ścieżki. Wbiłem dłonie w kieszenie i wpatrywałem się w jej profil.
- Chciałby... Chciałbyś mnie o coś zapytać.
- Tak... Moja... Przyjaciółka... Mojej przyjaciółce wydawało się, że pani... że twoi rodzice ją przygarnęli.
- Hm... Możliwe. Jak ma na imię?
Zapytała nagle zasmucona.

- Tea... Teaurine.
- No, tak możliwe...
Szliśmy dalej w milczeniu.
- Widziałem, jak wyczarowałaś kwiat... To twoja moc?
- Uhm... Tak. Szkolę się na zielarkę.
- Niezwykłe...
Mruknąłem.
- Oj tam, oj tam. 
Uśmiechnęła się leciutko patrząc w księżyc. 
- Dziś pełnia, prawda Joel?
Zapytała.
Pierwszy raz usłyszałem, żeby ktoś tak wymawiał moje imię. Wszyscy akcentowali na "Jo". Ona zaakcentowała na "el". Zupełnie jak Teaurine jednak ona znów robiła to na "oe". 

  Pokręciłem głową ze zdumieniem.
- Prawda... Piękny księżyc.
Potem chodziliśmy zupełnie w milczeniu, nasłuchując szeptu strumyka, rozmowy ostatnich ptaków i pohukiwania sowy. Na początku zadawaliśmy sobie drobne pytania, a potem nikt już nie śmiał przerwać ciszy.
  Nawet nie wiem jak to się stało, aż zawędrowaliśmy pod jej dom.
- Dziękuje, za przyjemny spacer.
Uśmiechnęła się.
- Nie, to ja dziękuje.
Powiedziałem się.

Popatrzyła mi przez chwilę w oczy, a potem zniknęła w drzwiach. 
 Poczułem znajomy oddech na plecak.
Poklepałem Tevora po pysku, wsiadłem na niego i ruszyłem do zamku.
 Poznałem dwie fantastyczne dziewczyny w ciągu dnia. Zupełnie różniące się od siebie... Po raz pierwszy zapragnąłem towarzystwa jakieś dziewczyny. I jednej... I drugiej.





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz