sobota, 25 stycznia 2014

Od Joela

  Wyszedłem bez słowa z zamku. Decyzja mojej siostry... Zwaliła mnie z nóg. Brała odpowiedzialność za to, że Margaret dała dupy jakiemuś kolesiowi w którym się "zakochała". Sam nie byłem święty, jednak...
 Rozmarzony usiadłem na głazie wspominając moją Francuzkę Dominique... Było to rok temu, a ja pamiętam to do dziś....

Szedłem lasem myśląc o ojcu i jego głupiej decyzji. Miałem się uczyć francuskiego... Miałem go w jednym paluszku, ale musiałem poświęcić 2 godziny dziennie na powtarzanie tego, czego się już dawno temu nauczyłem...
 I wtedy ją zobaczyłem. Szła bosa w czerwonej sukience opinającej jej kobiece wypukłości. Nie była gruba. Wręcz przeciwnie. Była najszczuplejszą dziewczyną jaką do tej pory znałem... To się stało od razu. Trafiło mnie jak piorunem... Oblizała lekko swoje wielkie, wiśniowe usta i wpatrywała się we mnie niemalże czarnymi oczyma. Jej blada cera kontrastowała z ciemnymi włosami sięgającymi jej do pośladków... Miałem ochotę ją do siebie przyciągnąć i namiętnie pocałować...
 Wiele razy się spotykaliśmy. Dzięki niej "podszkoliłem" dobrze znany mi francuski. Dzięki niej nie musiałem chodzić na lekcje ze starym nudziarzem... Dzięki niej nie oszalałem w obowiązkach królewskich...
  Zakochaliśmy się w sobie. Była jedną z nas... Kobietą Kennie, której matka nie zgadzała się z prawem i zabrała małą roczną Dominique do świata ucywilizowanych ludzi... 
Pragnąłem ją poślubić... Pewnego dnia, sami w moim pokoju, ponieważ ojciec i rodzina wyjechali w ważnych sprawach miasta... Zrobiliśmy coś zakazanego. Jeszcze nigdy nie zaznałem takiego uczucia... Od dziecka wpajano mi zasady "Dopiero po ślubie". Ale ja uwielbiałem je łamać...
 Ta noc była równocześnie najlepszą nocą i najgorszą... Nie zapomnę gdy rano się obudziłem i zobaczyłem list na poduszce...
" Drogi Joelu, muszę odejść, ponieważ nie jestem tu mile widziana. Jestem zobowiązana wrócić do matki. Nie pasuję tu, jednak kocham cię... I nigdy nie przestanę".
 Wtedy oszalałem z rozpaczy. Przeszukałem każdy kont w naszej wiosce, dostałem pozwolenie na wyjście na świat... Parę miesięcy zajęło mi przeszukanie Paryżu,  Maryslii, Lyona i Taluzy. Chciałem jeszcze... Mógłbym przetrzepać cały świat... Jednak ojciec powiedział, że to bezsensu... I kazał mi wrócić....

Od tej pory nie zakochałem się już w żadnej dziewczynie... Na żadną nie spojrzałem. Zawsze olewałem je jak do mnie mówiły, albo próbowały się spotkać... A było ich wiele. W sumie zostałem mistrzem w spławianiu lasek. Liczyła się tylko jedna... Dominique...
   Jednak tego po południa było inaczej. Idąc dziedzińcem zauważyłem wielkiego, starego gbura idącego szybko. Wściekły trzymał jakąś dziewczynę za łokieć która się wyrywała i obrzucała go przezwiskami.
- Co tu się dzieje, God damn ?
Zapytałem człowieka.
- Ona próbowała mnie okraść!
Pokazał na nią i wypchnął ją przed siebie.

Zmrużyłem brwi.
- Czy to prawda, że chciałaś okraść tego człowieka?
Dziewczyna wojowniczo wysunęła podbródek.

- Jak się nazywasz, fille ?
Nagle z zaułka wybiegła inna dziewczyna
- Teaurine!!
Krzyknęła do niej

Spojrzałem z tryumfem na dziewczynę. 
- Elve, idź stąd...
Syknęła. 
- Pójść ją, vous. Masz tu co nie co.
Rzuciłem mu na otwartą dłoń parę złotych monet. Szczęśliwy skakał z radości i powiedział do dziewczyny 
- Mademoiselle wybaczy. Jeśli panienka chce to niech zabierze tego lizaka jeszcze raz. Tfu! Niech zabierze go 10 razy!!
Odszedł śmiejąc się, a ja przekrzywiłem głowę śmiejąc się.
Poczułem znajomy oddech na plecach. Tevor.
Odwróciłem się i poklepałem konia po łbie. Mój czarny rumak zawsze zjawiał się, gdy go podświadomie potrzebowałem. Wyjąłem z kieszeni marchewkę i wsadziłem mu ją do ust.
- Dobry koń.
Szepnąłem do niego i poklepałem go po łbie.
Dziewczyna chciała się już oddalić, ale do niej powiedziałem.
- Wsiadaj.
Chyba nie za bardzo wiedziała co zrobić. Rzucała błagalne spojrzenia drugiej dziewczynie. Ona uniosła kciuk z uśmiechem i odeszła. Roześmiałem się cicho i pociągnąłem Teaurine za ręke.
- Już wiem jak ty masz na  imię. Ja jestem Joel. Choć, mój ojciec chciałby cię pewnie poznać.
Popatrzyła na mnie bezradnie, a gdy pomogłem jej wsiąść byłem pewien, że zgrzytnęła zębami patrząc się w oddalającą przyjaciółkę.
 Sam wskoczyłem szybko na Tevora. Teaurine była taka maleńka, a gdybym miał nazwać jej typ wyglądu, byłaby chochlikiem... Wojowniczym chochlikiem.
  Popędziłem przed siebie do lasu Af ans który prowadził na skróty do naszej rezydencji. Przebiegłem mostem nad jeziorem Muriel. Po parunastu minutach, zobaczyłem przyczajonego przy krzakach młodzieniaszka który kijem podnosił damskie ubrania.
Zatrzymałem się i chrząknąłem.
Odskoczył czerwony złapany na gorącym uczynku. Schował kij za siebie, a gdy mnie spostrzegł otworzył szerzej oczy.
- Jak dobrze widzieć szanownego księcia...
Wydukał wbijając wzrok w buty.
 Nagle zza niego wyszła dziewczyna. Rozglądnęła się, a gdy zauważyła swoje ubrania na kiju zabrała je szybko.
- Ej!! Podglądałeś mnie?!
Bardzo chciałbym ją olać, tak samo jak Teaurine... Ale coś w nich było...
  Gdy zerknąłem w oczy dziewczyny przypomniałem sobie "czarodziejkę" na której dłoni wyrosnął kwiat...
- Pójdziesz ze mną kolegą.
Odparłem i skłoniłem z szacunkiem czoło tamtej.
Chłopak może czternastoletni spuścił wzrok i zaczął iść za koniem który powoli dreptał.
Dziewczyna odprowadziła nas wzrokiem, a gdy koń skoczył przez jakąś kłodę Teaurine mocniej obięła mnie w pasie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz