czwartek, 30 stycznia 2014

Od Blaeberry

 Zdenerwowana przełknęłam ślinę. Myślałam tylko o tym, żeby się nie skompromitować i nie upaść... I że zaraz zobaczę... Jego.
Mojego Włoskiego Boga.
  Rano kosmetyczka i fryzjerka musiały dużo napracować, by ukryć ślady mojej wczorajszej pijackiej libacji..
 Nie wiem co się ze mną stało. Dziewczyny zawsze na mnie tak działały. Nie chciałam uderzyć Joela... Ale dzięki temu, nie zdradziłam Bruna z tym obleśnym facetem, który przez wódkę był dla mnie przystojny.
  A teraz... zaraz... Miałam wyjść i iść dywanem przez kilkanaście metrów na oczach... Kilkudziesięciu... Jak nie setki osób... A jak jakieś dziecko podłoży mi nogę? Albo wyrżnę na zagięciu na dywanu?
  Wczepiłam się w rękaw ojca.
- Nie pozwól mi upaść...
Szepnęłam.
Uśmiechał się promiennie i machał osobą siedzącym najdalej ołtarza -czyli najbliżej nas.
- Nie pozwolę, nie pozwolę..
Mruknął.
 Rozbrzmiały pierwsze tony "Marszu weselnego" Felixa Mandelsshon - Bartholdiego. Poczułam, że tata rusza. Niestety nogi, jakby wrosły mi w ziemię. Ojciec pchnął mnie mocniej i chcąc nie co poszłam.
Starałam się nie zamykać oczu choć chciałam, aby jak w filmach wszystko magicznie przyspieszyło, żebym powiedziała już "tak" i było po sprawie.
 Gdy wyszliśmy zza zakrętu, a ludzie wstali zobaczyłam tylko jego. Mój ukochany stał w złocie uśmiechając się do mnie promiennie. To dało mi otuchy. Miałam wrażenie, że marsz leci okropnie wolno... Miałam ochotę odepchnąć ojca, walnąć butem w organistę, podwinąć kiecką i dotrzeć do tego ołtarza szybko.
  Niestety ojciec mnie spowalniał tak, że szliśmy za wolno przy bardzo wolnym marszu!!
Chyba po godzinie zniecierpliwiona stanęłam przed nim. Z bliska wyglądał jeszcze lepiej. Jego czarne oczy rzucały szczęśliwe cienie.
  Jego usta... Były takie kuszące... Chyba minęły wieki odkąd się z nim całowałam. Miałam ochotę przyspieszyć ten proces, żebym mogła już go pocałować.
Ojciec oczywiście przekazał mu moją dłoń i rzucił komentarz.
- Pilnuj jej dobrze chłopcze... Nie zgub...
Myślałam, że go zamorduje, a on tylko wzruszył ramionami i wrócił do ławki.
Siedziała tam mama ściskając mocno róże.
Rozejrzałam się i zobaczyłam Joela, a koło niego siostrę Bruna. Była dość.. Bardzo wymalowana i sprawiała wrażenie nadętej panienki. Oboje byli naszymi świadkami.
Obok nich siedziała jakaś mała dziewczyna, zapewni siostra Bruna, znudzony koleś, surowa kobieta i facet zaciskający nerwowo dłonie na kolanach. Uniosłam brew ze zdziwieniem. Czyli to moja przyszła rodzina.
  Wszyscy usiedli gdy ksiądz zaczął gadać, a ja wpatrywałam się z uśmiechem w Bruna... Zaraz zostanie moim mężem, zaraz nim będzie... - tłukły mi się słowa w głowie.
- Co Bóg złączył niech człowiek nie rozdziela!!  - Przemówił ksiądz i spojrzał na pierwszą ławkę - Świadkowie niech podadzą obrączki.
Joel spojrzał z zniecierpliwieniem na siostrę Bruna. Wstała zmieszana, otrzepała sukienkę i szybko podbiegła przepychając się przed Joela z poduszką. Wepchnęła się między nas, patrząc na mnie z wyższością i podała księdzu szybko. Odwróciła się i zaczęła robić minki do ludzi. Joel musiał ją stamtąd ściągnąć. Byłam mu wdzięczna. Bruno patrzył na siostrę z politowaniem.
 - Przysięgi...
Szepnął ksiądz.
- Obiecuję ci, że będę z tobą...
- W chorobie...
- I w szczęściu.
- We smutku.
- W problemach
- W wygranej
- W miłości.
- Na zawsze.
- Do końca.
- Aż po deskę grobową...
Wyszeptałam i zamknęłam oczy. To było takie piękne...
- A więc... Czy ty Blaberry Anastazjo Gariswood bierzesz sobie za męża  Bruna, Michaela, Raphaela Jonessa?
- Tak...
Powiedziałam cichutko będąc pod dużą presją emocjonalną.
Brunowi zaświeciły się oczy, jakby od samego początku podejrzewał, że się nie zgodzę. Miałam ochotę już uciszyć księdza i rzucić się na mojego narzeczonego.
  - Czy ty Brunie, Michaelu, Raphaelu, Jonessie bierzesz sobie Blaeberry Anastazję Gariswood, za żonę?
- Tak.
Odpowiedział mocnym głosem.
 Zmieszany ksiądz popatrzył na nas.
- A więc... Chyba możecie się pocałować...
Zagrały ślubne fanfary, ludzie wstali. Bruno pociągnął mnie lekko za ręke.  Uśmiechnął się, nachylił i delikatnie nachylił.
 W uszach słyszałam wiwaty i oklaski. Teraz już nie chciałam się tak całować, przed tłumem gapiów..
Jednak byłam naprawdę szczęśliwa. Odsunęłam się zarumieniona i złapałam Bruna pod ręke.   Ruszyliśmy przed siebie i zaczęli sypać ryżem. Roześmiałam się i przylgnęłam do niego. A więc teraz już nie Blaeberry Gariswood... Teraz pani Blaeberry Joness.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz