sobota, 16 sierpnia 2014

Od Cassandry

 Dni mijały, a ja coraz bardziej tęskniłam za swoją córką... Na dodatek Lee ciągle miał te swoje sprawy.  Z Willem i Elise nie dało się wytrzymać w jednym pokoju, bo mimo iż moja siostra była tak bardzo osłabiona (!) to przy każdej okazji rzucali się na siebie i mamlali. Ciężko było.
- Co, Cass Lee nie ma dla ciebie czasu? - spytał Will parskając śmiechem.
Buntowniczo wysunęłam brodę.
- Bardzo zabawne, wiesz?
- Siostra, jak tylko wróci z tej swojej Australii to zrobi z ciebie samą różową papkę - powiedziała El, gdy Will całował ją po szyi.
- Tsaa... Mam taką nadzieję - mruknęłam pod nosem.
Oboje się roześmiali i wrócili do swoich pieszczot, a ja już bardzo rozdrażniona i zmęczona wstałam i poszłam się przejść. Zabrałam Baileya i wyszłam na dwór.
Gdy szliśmy chodnikiem, mały... a raczej już całkiem duży pieseł, zauważył innego psa... a raczej sukę. Zaczął merdać ogonem.
- Nie no... Jeszcze ty? - spytałam wyrzucając dłonie w powietrze, jak się okazało - wielce niepotrzebnie. Bai, uwolniony pognał przed siebie i zaraz "zabrał się do roboty"
- Bailey! - krzyknęłam oburzona nie wiedząc co robić, gdy wszedł na sukę i zaczął się z nią pieprzyć. Podbiegłam szybko i przystanęłam nad nimi machając melodramatycznie rękoma, gdy z tyłu dobiegł mnie głośny śmiech.
Odwróciłam się i spostrzegłam go. Mojego jasnego anioła. Moją nadzieję na przyszłość.
Jednak w tej sytuacji nie zamierzałam paść mu w ramiona niczym Julia i wyznać mu jak bardzo go kocham. Za to podparłam się rękami pod boki i naburmuszona zerknęłam na niego.
- Co się tak śmiejesz?! Pomóż mi!
Lee zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
Zmarszczyłam brwi, prychnęłam i odwróciłam się w przeciwną stronę, aby pójść... w dal. Niestety drogę zagrodziły mi ruchające się psy. Wściekła zatem opadłam na murek i zakryłam twarz rękoma.
- Co ja powiem El - szepnęłam.
- Ej, nie smuć się z takiego błahego powodu - szepnął mój śmier-telny chłopak kucając przy mnie - Przecież to nie Bailey będzie miał dzieci.
- No niby tak - mruknęłam, a dalsze narzekania Lee uniemożliwił mi pocałunkiem. Jego usta cudnie smakowały. Objęłam go i gdyby nie to, że znajdowaliśmy się w miejscu publicznym, natychmiast zerwałabym z niego koszulę.
Rozbawiony moją porywistością mruknął.
- Może byśmy weszli do jakiegoś pomieszczenia? Cztery ściany, dach nad głową. Rozumiesz?
- Mhmmm - mruknęłam nieuważnie.
Lee wziął mnie za ręce, jednak gdy szliśmy o czymś mi się przypomniało.
- A Bai?
- To mądry pies. Wróci sam.
Uspokojona oparłam mu głowę na piersi patrząc przed siebie zamyślona.           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz