piątek, 22 sierpnia 2014

Od Shada

 Gładziłem delikatnie Belle szczotką jadąc wzdłuż linii tułowia.
- Dobra dziewczynka - mruknąłem i podałem jej jabłko. Parsknęła zadowolona i wierzgnęła nogą. Ja po chwili zabrałem się za oporządzanie jej kopyt.
- Widzę, że praca wre - doleciał mnie głos powyżej. Uniosłem wzrok i zobaczyłem siedzącą Sophie na ścianie boksu. Machała wesoło nogami i spoglądała na mnie radośnie. Po obu stronach twarzy zwisały długie, rude warkocze, a na głowie miała tradycyjnie kapelusz.
- No cóż - mruknąłem - Ja dotrzymuję obietnic.
Wczoraj założyliśmy się o to, kiedy stajenny, stary Joe zaklnie po raz któryś pod nosem, narzekając na nieodpowiednie warunki i niewychowane konie, zaznaczając przy tym, że za jego czasów każdy "chodził jak zegarek".  Ja obstawiłem pięć minut, Sophie dziesięć. Niestety, ta mała spryciula wcześniej zorientowała się, że stary Joe jest dziś wyjątkowo w wyśmienitym humorze, ponieważ wczoraj jego wredna kotka, napuszona pani Svitiss wygrała kocią wystawę. Była naprawdę paskudną i wyrachowaną kocicą, która potrafiła donosić Joe'mu jeśli jakiś uczeń się obijał, popijał na boku, palił, czy płatał jakiegoś psikusa, a takich było tu wielu. Ja byłem synem właściciela, więc naturalnie mnie i Sophie, która była dla mnie jak siostra, kontrola nie dotyczyła.
  Wracając do sedna sprawy - Joe przeklął po dziewięciu minutach, gdy jakaś rozhisteryzowana panna która przestraszyła się konia - wyjątkowo agresywnego Brutusa - wpadła na niego z całym impetem. Joe się wydzierał - a ja dziś musiałem oporządzić Belle - klacz Sophie.
- No skończyłem - oznajmiłem po paru minutach klepiąc klacz po grzebiecie - Widziałaś gdzieś Xandera?
- Pojechał w teren - odparła machinalnie.
Xander był moim bardzo dobrym kumplem. Dobrze się rozumieliśmy i byliśmy jak bracia - z Sophie tworzyliśmy niezłą ekipę - jednak ostatnio sytuacja trochę się pokomplikowała, bo Sophie i Xander bez przerwy o wszystko mieli do siebie pretensję i się kłócili, a ja nie wiedziałem już jak na to zaradzić.
Gdy stanąłem przed Sophie opierając sobie ręce na jej kolanach, Bella trąciła mnie w plecy, a potem zaczęła mnie rwać za włosy.
- Chyba jej się spodobałeś - zauważyła złośliwie So - Mielibyście wspaniałe konio-Shad'ątka.
Odwróciłem się szybko uwalniając się od Belli, przez wetknięcie jej w usta marchewki i ze śmiechem strąciłem Sophie z boksu. Poleciała w tył z piskiem. Wychyliłem się za ścianki boksu i zobaczyłem, że leży rozkraczona i całkowicie zdezorientowana na beli siana. Wpadłem w histeryczny śmiech, a ona odpłaciła mi się, rzucając we mnie jabłkami, które jeszcze przed chwilą - całe - leżały na beli, a teraz mocno się pogniotły. Ja szybko jej się zrewanżowałem.  Zaczęliśmy się tłuc jabłkami, a Bella i Santiago - mój ogier - stojący dwa boksy dalej przyglądali nam się z pogardą, co jakiś czas parskając. Zachowywaliśmy się jak dzieci, ale co z tego?
 Po paru minutach zjawił się Joe i na nas nawrzeszczał, a my nic sobie z tego  nie robiąc ze śmiechem wybiegliśmy na zewnątrz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz