wtorek, 19 sierpnia 2014

Od Kai

 Serce omal mi nie stanęło gdy zobaczyłam, że leżą obok siebie obaj.... ważni dla mnie mężczyźni.... nieżywi. Pierwsze co zrobiłam to skuliłam się przy bracie z potężnym szlochem. Nie, to na pewno było niemożliwe. Pewnie to wszystko najgorszy z mych sennych koszmarów i zaraz się obudzę. W telefonie usłyszę zrzędzący głos brata, a do łóżka śniadanie przyniesie mi czuły, normalny Ivan...
  Jednak rzeczywistość jawiła się inaczej, a następne minuty miały przynieść prawdziwy terror.  Przy tym całym zgiełku zupełnie zapomniałam o swoim dziecku. Byłam w siódmym miesiącu ciąży i niebezpiecznie byłoby teraz urodzić, a wywołanie porodu wiązało się również z moimi silnymi emocjami, jakie odczuwałam w tamtym momencie...
   I stało się.  Z niedowierzaniem popatrzyłam na swoje nogi. Były całe mokre, a to coś dziwnego sączyło się nadal. "Wody odeszły" - dziwna myśl nagle pojawiła mi się w głowie. Wbrew sobie chciałam jakoś temu zaprzestać. Musiałam nosić jeszcze dziecko 2 miesiące!
  Ale nie mogłam tego zatrzymać. Nie mogłam też urodzić w tym miejscu, dlatego czołgałam się z całych sił naprzód. W końcu dotarłam do jakiś kontenerów. Krzycząc z bólu zaczęłam rodzić, gdy nagle usłyszałam jakieś głosy.
- Kochanie, kiedy masz spotkanie biznesowe?
- Rose, zdążymy do Singapuru nie martw się.
 - Jesteś tego pewny?
I wtedy urodziłam. Mały zaczął potwornie płakać. Próbowałam go uspokoić, ale byłam na to zbyt słaba. I wtedy właśnie zobaczyłam że ktoś się zbliża.
- Jack? Słyszysz to? Płacz dziecka.
- Rose, coś ci się przesłyszało.
- Nie! Wiem co słyszę Jack!
I nagle stanęli parę metrów przede mną. Byłam zbyt słaba i wycieńczona by podnieść rękę. Ci ludzie natychmiast do mnie podbiegli.
- Dobrze się pani czuje? - spytał mężczyzna.
- Głupio pytasz Jack! Przecież widzisz, że... - zawiesiła głos. Nie musiała dokańczać. Sama czułam, że kończą się już dni mojego życia.  Jednak jeszcze nie mogłam zapaść w wieczny sen. Miałam sprawę do załatwienia.
- Opiekujcie się nim... proszę - wycharczałam ledwo wskazując na małą zakrwawioną istotkę przy moim brzuchu.
- Jak ma na imię? - spytała słabo kobieta.
Uśmiechnęłam się lekko patrząc na rzucany na malca cień.
- Shadow - szepnęłam cicho.... Jak "cień" po angielsku... Imię uniwersalne... Dla chłopca i dziewczynki... jednak czułam, że to chłopczyk i późniejsze stwierdzenie mężczyzny też to potwierdziło.
A potem.... Zdążyłam się jeszcze pożegnać z moim małym dzieckiem i..... odeszłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz