piątek, 22 sierpnia 2014

Od Luny

Na przerwie obiadowej Harry obserwował tą całą Mich. Skąd znałam jej imię? Bo wszyscy mnie znają, a ja znam wszystkich. Byłam znudzona zachowaniem moich przyjaciół, jedynie Julie była spokojna albo raczej zdenerwowana zachowaniem całego towarzystwa tak jak ja. Kaytlin z Derekiem siedzieli w osobnej ławce, a Harry i Dave nabijali się z Michaline, co mnie zdenerwowało. Rzuciłam papierkiem w chłopaków a oni ze śmiechem oderwali się od komentarzy. 
-No co? Mówiłem tylko, że mi się podoba.-Mówi szczerze Dave.
-A ja się z tego nabijam. Czyś ty widziała zakochanego Dave'a?-Uśmiechnął się Harry.
-Nie. Ale denerwuje mnie wasze zachowanie. 
-Jak dzieci.-Skomentowała Julie. 
Kiedy Mich przechodziła by odnieść pustą tacę Harry ''przypadkowo'' oblał ją colą, gdy on wstał. Dave uderzył go tak, że potem zaczęła się bójka. Jednak wiedziałam, że zaraz dyrektor lub nauczyciel zareaguje, więc podeszłam do Mich.
-Przepraszam cię najmocniej za ich dziecinne zachowanie...-Powiedziałam jakby matka przepraszała za swoje dziecko.-Ignoruj ich... No... Ehm... lepiej idź się przebrać... 
-Nic nie mam.-Powiedziała jakby zaskoczona, że w ogóle do niej podeszłam.
-Hm... Chodź ze mną. Przecież ta wielka plama jest tak widoczna, że trzeba coś z tym zrobić.-Uśmiechnęłam się lekko i pociągnęłam ją za rękę. 
-A co z nimi?-Spytała, a zaraz po tym do pomieszczenia wbiegł dyrektor i nauczyciel.
-Poradzą sobie.-Wzruszyłam ramionami. 
Podeszłam z Mich i jej koleżanką do mojej szafki. Wyjęłam z białej torebki czystą bluzkę które zawsze nosiłam na zmianę w razie jakiegoś wypadku czy cokolwiek innego... No i wręczyłam jej.
-Jest wyprana, nie nosiłam jej jeszcze. Oddasz mi ją jutro, bo przecież nie będziesz tak chodzić po szkole cała mokra. Jest zimno... Co by było, gdybyś się rozchorowała nie daj Boże!-Uśmiechnęłam się do troche zdziwionych dziewczyn.-Śmiało. Ona nie gryzie.
-Ale... Ja nie wiem...-Powiedziała zmieszana Mich.
-Wiesz,wiesz!-Machnęłam ręką.-Weź. Jak mówiłam, jutro mi ją oddasz, albo w jakikolwiek inny dzień.Ach, no i podobasz się mojemu koledze, temu po prawej... nazywa się Dave. Nie kłamie, rzadko jaka dziewczyna mu się podoba.-Mrugnęłam do niej zamykając szafkę. 
-Dziękuję... Jestem Lily... ale mów mi Michaline.-Podała mi rękę.
-Luna.-Uśmiechnęłam się nie wspominając już, że znam jej imię bo po co miałabym to mówić?
-Carmen...-Powiedziała koleżanka Mich kiedy ta dźgnęła ją w bok.
-Luna.-Uśmiechnęłam się szerzej.-Lecę na lekcje, nie chcę się spóźnić... papa! 
Odeszłam szybko i weszłam do klasy.Jak zwykle pani Harmony mówiła o Limy Panch (sławnej pisarce), gdzie nawet nie wymieniła jej dzieł, co mnie trochę zdenerwowało. Lubię słuchać o tym, jakie np. Limy Panch napisała książki... A nie o tym, gdzie żyła i co robiła. Dopiero zaciekawił mnie Peter van Houten który napisał jedną książkę pt. Cios udręki i został jednym z najsławniejszych pisarzy w Ameryce... Chociaż napisał tylko jedno dzieło co jest naprawdę świetne... Bo książka wciąga. Jest o chorej na białaczkę Annie, która poznaje przez internet Tulipana (tak przedstawił się Annie nieznajomy) który mieszkał w Holandii. Książka jednak kończy się wtedy, kiedy akcja dopiero się rozkręca, kiedy Anna ma poznać Tulipana a jej chomik Syzyf ma właśnie umrzeć ze starości, chociaż wydaje się on zupełnie nie potrzebnie wymieniony, ale dla mnie naprawdę on ma duże znaczenie. Wszystkich zastanawiało to, dlaczego książka urywa się w takim momencie, ale nigdy Peter van Houten nie odpowiedział na żadne listy, nie był na wywiadach... Nikt go nigdy nie widział, jedynie może gdzieś na uboczu Holandii gdzie żyje jak pustelnik, co wydaje się tak w ogóle nieprawdziwą informacją... 
Przed szkołą czekała już mama w samochodzie z szerokim uśmiechem. Jeszcze zwróciłam uwagę na Mich która żegnała się ze swoją koleżanką Carmen. Naprawdę, ale to naprawdę, ładnie jej było w tej bluzce... Pasował do niej biały... No przecież ładnemu we wszystkim ładnie, chociaż często ludzie kiedy przy mnie używają tego głupiego ''przysłowia'' czy jak to inaczej można nazwać, sama się denerwuje, ale teraz to czysta prawda. Naprawdę było jej ładnie...
-Nowa koleżanka?-Spytała mama patrząc na Mich.
-Tak... Chyba. Poznałam ją dopiero dzisiaj.
-A co z Kaytlin?
-Pojechała z Derekiem gdzieś na motorze. 
-O matko... Co to za chłopak?
-Nie chcę cię martwić mamo, ale ten chłopak to istne złoooo...-Szepnęłam.-Ale tak serio, to naprawdę jest złym chłopakiem. Pali,pije i mogę się założyć, że dostanie kopa w dupę od tego chłopaka.Nie martw się. Jak to powiedziała Julie: Musi dostać kopa od chłopaka żeby się odczepiła. 
Mama tylko westchnęła i włączyła silnik. Akurat w radiu leciała piosenka Ed Sheeran - Don't więc z mamą zaczęłyśmy się wygłupiać i śpiewać jak oszalałe, a ludzie na ulicy śmiali się z nas. Przecież to nic dziwnego, że jesteśmy dziwne. Moje życie jest normalne a nie takie, jak w Zmierzchu czy w Harrym Potterze chociaż chciałabym znaleźć się w tej ostatniej książce. Przynajmniej im się nie nudziło, zawsze było jakieś ryzyko, no i Ron zawsze potrafił rozbawić wraz z braćmi... Ale to życie mi pasuje. Jest normalne, cudowne... Moja rodzina i przyjaciele są cudowni... Kocham to życie i nie zamieniłabym go na nic innego. 
W domu odrobiłam lekcje i weszłam na Facebooka, co rzadko robiłam. Właziłam raz na jakiś czas, więc możecie się zapytać, po co miałam laptopa, więc odpowiem wprost - by słuchać muzyki i czerpać informacje z internetu dla własnego rozwinięcia. Tak, może i jestem dziwna, ale lubię stawać się mądrzejsza... to chyba nie dziwne? Chyba nie... W każdym razie, to popołudnie minęło doskonale, ale wieczór już nie bardzo. Nie miałam co robić, a jutro dopiero wtorek... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz