środa, 6 sierpnia 2014

Od Willa

- Dam ci wszystko! Oddam ci się cała! Tylko proszę cię, nie zabieraj go! - wyłkała kobieta rozrywając ubrania. Jej bluzka upadła mi u stóp. Podniosłem ją i oddałem jej mówiąc spokojnie.
- Nie zależy mi na tym. Moim obowiązkiem jest zabrać twojego ojca. Jest już bardzo stary, a rak zbiera ostatnie żniwa. Umrze za parę minut.
Dziewczyna łkając opadła na kolana. Prosząc mnie i błagając złapała mnie za nogę gdy przechodziłem obok. Spojrzałem na nią chłodno. Byłem już przyzwyczajony do takich sytuacji. Gdybym odpuścił jej ojcu, musiałbym i odpuścić następnym, przez co naraziłbym się na gniew Tanatosa... a to w obecnej sytuacji było wielce niekorzystne, zważając na to iż cały czas czujnie mnie obserwował.  
 Wyminąłem żałosną kupkę nieszczęścia i poszedłem do pokoju gdzie starzec wydawał z siebie ostatnie tchnienia. Na mój widok rozchyliły mu się szerzej oczy. Widziałem ogromne cierpienie na jego twarzy. Wyciągnął pomarszczoną dłoń i szepnął.
- Zabierz mnie, bo dużej nie wytrzymam.
Skinąłem głową i już po dwóch minutach jego dusza, która jeszcze zostawała cielesna podążyła za mną. Szybko się z tym uporałem.
 Do wieczora miałem okropne zatrzęsienie i nie mogłem niestety oddać zabierania ludzi na tamtą stronę w sprawy mojej podświadomości. Sam musiałem wszystkiego dopilnować, a po za tym miałem mało siły i coś mogło pójść nie tak....
 Gdy wreszcie miałem chwilę odpoczynku, poszedłem na cmentarz. Przechadzając się między nagrobkami i odzyskując siły z nieruchomiałem przy zmarłej "Elise Isabelli Scimour". Odłączyłem myślenie jak zawsze w takich chwilach. Nie mogłem pozwolić, aby fala cierpienia mną zawładnęła, bo potem byłaby następna i następna, aż w końcu któraś by mnie już całkowicie zniosła...
  Po północy i jeszcze paru nieboszczykach wreszcie dotarłem do mojego tymczasowego "domu". Oczywiście Lee, który teraz częściej bywał u nas niż na swoim kontynencie, migdalił się z Cass. Czasem, w nocy gdy trafialiśmy na siebie, z jej podobieństwa do siostry zapierało mi dech w piersiach. Nie było wtedy widać odcieniu jej włosów i może to głupie, ale w pewnym sensie odradzała się moja nadzieja... A potem to okropne uczucie beznadziei i zawodu... Nie, tego nie dało się opisać.
  Rano Cass dyskutowała przy stoliku z Lee, a ja starałem się wchłonąć w siebie kawę. Nie wiadomo skąd pojawił się obok mnie Lee i zapytał.
- Ile to jeszcze będzie trwać?
- Co? - spytałem obojętnie.
- Nie udawaj, że nie wiesz - burknął - Człowieku ty wyglądasz jak siedem nieszczęść!
- Trzeba zachować wizerunek w branży - odparłem niewzruszony, a on parsknął śmiechem w którym nie było ani cienia wesołości.
- Will, zobaczysz będzie dobrze - powiedział spokojnie.
- Ta, na pewno - odwróciłem wzrok z prychnięciem.

 http://media.giphy.com/media/QYtErLGUMICAg/giphy.gif
- Użalasz się nad sobą jak baba - zauważył.
- Dzięki za komplement - odparłem - Może jestem babą?
- Nie widziałem...
- Pokazać ci?
 - Nie dzięki, często zdawało mi się w przeszłości obserwując jak zachodzi u ciebie pewna reakcja, gdy byłeś napalony.
Parsknąłem śmiechem i rzuciłem w niego długopisem. Mimo że był wkurzający, dało mu się poprawić mi trochę humor.  Nic sobie nie zrobił z moje reakcji i usiadł obok mnie już trochę weselszy.
- No, podoba mi się ten uśmiech. Ach... Pamiętasz te dawne czasy? I te zajebiste bliźniaczki z Los Angeles...
Spojrzałem na niego z ukosa.
- Przymknij się, bo jeszcze Cass będzie zazdrosna.
Zadowolony poprawił się na krześle.
- Ale musisz przyznać, że nieźle sobie z nami radziły.
- Mów za siebie. Gdy ci robiły laskę, dyszałeś jak pies.
Parsknął śmiechem.
- Tak tak Will. Mam wyciągnąć twoje brudy na wierzch?
- Chętnie posłucham - przyłączyła się wesoła Cass.
Posłałem Lee ostrzegawcze spojrzenie. Pewne sprawy powinny zostać między nami i nie docierać do ciekawskich uszu Cassie.
- No np... ta pamiętna noc pod mostem w Red Road....
- Nie zrobisz mi tego! - odparłem groźnie jednak z uśmiechem.
- Kiedy to o mało William nie zgwałcił staruszki.... - kontynuował nic sobie ze mnie nie robiąc.
- Ej! - wychyliłem się przed Cass która usiadła między nami - Lee.... Wiesz, że to był przypadek.
- Mów dalej Misiek - odparła śmiejąc się Cassandra.
- Ściągnął jej tą średniowieczną podomkę...
- LEE!
- Żebyś widziała jej rumieńce Cassie... Co tam się potem działo...
Zerwałem się z krzesła.
- Nic się nie działo! Potrzebowałem po prostu parę wspomnień, a ta wariatka wyobraziła sobie nie wiadomo co!
- I dlatego musiałem cię przed nią ratować? - spytał ze śmiechem Lee - Żebyś to Cass widziała.... Goniła go przez całą ulicę w samych gaciach i cycniku! A cycki to jej tak latały, że nie jednemu wybiła zęby....
Cass zaczęła się histerycznie śmiać, a ja zażenowany wpatrywałem się w kontynuującego Lee.
- Wykrzykiwała, że to demon i chciał ją zgwałcić.
- Miała laskę! - zaperzyłem się - A ja kobiet nie bije, więc co miałem zrobić?
Lee dalej paplał o moich "brudach przeszłości". Zły wychodząc z mieszkania słyszałem jeszcze dźwięczny głos Cassie. Zażenowany ruszyłem chodnikiem, jednak niespodziewanie się roześmiałem na głos. Ten wariat potrafił mi poprawić humor nawet w najgorszych momentach mojego życia... a ta sytuacja ze staruszką... była naprawdę zabawna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz