sobota, 30 sierpnia 2014

Od Shada

 Nie wiem jak to się stało, ale dałem się wciągnąć. Najpierw pierwsza dawka.
- Co się będziesz powstrzymywał! - krzyknął już dobrze najarany Xander - Raz ci nic nie zaszkodzi!
Długo walczyłem z myślami, ale w końcu.... to tylko jeden, mały raz.
Od razu po wciągnięciu szczęście eksplodowało mi w żyłach. Świat nabrał innych kolorów, a ja mogłem się w końcu oderwać od codziennych trosk. Zapragnąłem przedłużyć swój stan.
I tak o to wciągnąłem drugą dawkę.
Czułem na sobie gniewne spojrzenie Santiago, bo razem z Xanderem i naszymi znajomymi: Victorem, Samuelem i Martinem bawiliśmy się w stajni.
Nagle Victor zwrócił się do mnie.
- Widziałem, że kręci się tu ładna blondyneczka. Znasz ją?
- Może - odparłem wymijająco, a gdzieś pod powłoką radości lekko się we mnie zagotowało.
- Fajna jest - mruknął pod nosem, a ja go zignorowałem. Za Vicotrem - "Vikusiem" nigdy nie przepadałem. Zawsze się sprzeczaliśmy o byle co. I nawet teraz, gdy między nami panował względny "pokój" nie był on do końca szczery.
- Xander ja nie mogę - powiedziałem próbując odgonić natrętne wizje bajkowych skrzatów - Naprawdę koniec.
- Shad nie marudź - mruknął z uwielbieniem wciągając w powietrze i opierając się o ścianę boksu z zamkniętymi oczami - Od paru razy się nie uzależnisz!
Zacisnąłem zęby, ale już nic nie powiedziałem.
Nagle Victor gdzieś zniknął. Po prostu rozpłynął się.
- Gdzie Vikuś? - spytałem rozglądając się czujnie.
Samuel wzruszył ramionami.
- Mówił coś, że musi poszukać blondyny.
- Mhm... I że ma ochotę - dodał Martin zaciągając się powoli.
- Na co ochotę? - spytałem przerażony i już coraz bardziej trzeźwy, chociaż się powoli domyślałem co oznacza to niewinne, małe słowo.
- No nie wiesz? - mruknął do mnie Sam.
Natychmiast się poderwałem.
- Wyluzuj Shad - mruknął Xander myślami nie na tym świecie, ale ja już wychodziłem z boksu. Santiago parsknął niespokojnie, jakby chciał potwierdzić moją decyzję. Przyspieszyłem kroku. Nie miałem trudności ze zlokalizowaniem Victora i Valentiny.Usłyszałem jej podniesiony głos.
- Proszę mnie zostawić! - powiedziała stanowczo Valentina.
- Chcesz się pożegnać z zagrzanym miejscem tutaj? - wysyczał - Tak się składa, że jestem bratankiem twojego pana i możesz szybko skończyć - ale na ulicy.
Zagotowało się we mnie, jednak postanowiłem jeszcze chwile pobyć w ciszy. Wychyliłem się lekko za ściany i zobaczyłem coś co mną zatrzęsło. Victor jedną ręką złapał Valentine za włosy i ciągnął ją ku ziemi. Miała łzy w oczach, gdy zaczął zdzierać z niej sukienkę. Czym prędzej zareagowałem.
- Lepiej się odsuń Victor - wysyczałem wściekły - Ruch dalej, a cię zabiję.
Oboje podnieśli na mnie wzrok. W oczach Valentiny zobaczyłem nadzieję - w oczach Victora nienawiść.
- Puść ją- powiedziałem stanowczo, acz nad wyraz spokojnie.
Parsknął śmiechem.
- Chyba śnisz! - po czym pchnął Valentine do drabiny prowadzącą na wyższy poziom do stogu siana. Gdy ta spróbowała ucieczki złapał ją mocno za włosy i złapał za gardło.
- Idź suko - wysyczał, a ona zaczęła się wspinać.
Ja od razu zareagowałem.
Victor nie zdążył się odwrócić, gdy już powaliłem go na ziemię. Nienawiść aż kipiała ze mnie. Usiadłem na kolanach na jego piersi, opierając na nim cały ciężar ciała. Stęknął głucho, próbując się uwolnić. Był bardziej najarany niż ja, więc miałem dużo większe szanse zwycięstwa. Zacząłem go obkładać pięściami z dziką satysfakcją. W górze słyszałem głośny doping Val, a gdy Victor otrząsnął się i zaczął się szamotać ze mną po podłodze - jej krzyki przerażenia. W końcu wyrwał się mi i słaniając się na nogach dopadł drzwi. Odwrócił się, a księżyc oświetlił jego twarz - a raczej miazgę która z niej pozostała.
- Jeszcze pożałujesz! - wysyczał pod moim adresem - I ty dziwko też! - krzyknął do Valentiny. Kątem oka zobaczyłem, że mimowolnie się skurczyła. Coś mnie zaczęło rwać za serce. Gdy tylko Victor uciekł jak tchórz, pomogłem dziewczynie zejść z drabiny. Padła w moje ramiona rzewnie płacząc.
- Nie wiem co by się stało, gdybyś nie nadszedł - wyszeptała wtulając swoją twarz w moją szyję, a ja bez słowa głaskałem ją po pięknych, długich, jasnych włosach niespotykanych u tutejszych dziewczyn. Z zaciśniętymi zębami wpatrywałem się w sufit.
To moja wina - pomyślałem. Mogłem zachować jasność umysłu i nie dopuścić w ogóle, aby  Victor zbliżył się do Valentiny w ogóle...
Valentina odsunęła się.
- Co się dzieje? - spytała patrząc na mnie.
- Nic, nic - mruknąłem. Wyjąłem chusteczkę i zacząłem ocierać jej łzy.
- Nie płacz już. On ci nic już nie zrobi.
Skinęła głową.
Zastygłem z chusteczką wpatrując jej się w oczy. Uświadomiłem sobie, że nadal trzymam ją w ramionach i gapię się na nią jak jakich zakochany adorator! Szybko więc ją zostawiłem i rzekłem zmieszany.
- Wracajmy do domu.
Skinęła głową i poszliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz