piątek, 8 sierpnia 2014

Od Cassandry




 Łzy cisnęły mi się do oczu, ale wiedziałam, że nie mogę płakać. Musiałam być silna. Lee objął mnie opiekuńczo ramieniem. Wtuliłam twarz w jego ciepłą bluzę.
- Kiedy?
- Parę godzin.
- Jedziemy do szpitala?
- Nie, musisz urodzić tu... Sprowadziłem już położną.
- Ale dlaczego? - spytałam, ignorując fakt, że łza  spłynęła mi po policzku.
- Zaufaj mi. Tak będzie... lepiej.
Nie protestowałam więcej. Nie wiadomo skąd pojawił się Will, a ja przerażona krzyknęłam.  Po prostu sypało mu się z ręki!! To było... nienormalne! Upadł na jedno kolano i jęknął.
- Już dużej nie dam rady... Dziś zniknę.
Lee jęknął i podbiegł do niego. Przerażona patrzyłam jak przykuca przy Willu i podtrzymuje go.
- Musimy ją przyprowadzić rozumiesz? Ona ci daje życie. Z dala od niej umrzesz.
- Już nic nie rozumiem - wyszeptał - Przedtem też się kruszyłem, ale z innego powodu...!
- To wszystko jest zbyt skomplikowane, a z drugiej strony dziecinnie proste. Nie ma co gdybać. Miłość jest dziwna i niestała, więc jakie według ciebie mają być zasady?
 - Nie będę jej to wciągać - zacisnął zęby Will, a ja zobaczyłam jak skruszyła mu się cała noga do kolana. Byłam naprawdę przerażona.
- Will, nie mam zamiaru cię stracić! Przestańcie się tak zachowywać! Jak dzieci! I to ja nie rozumiem miłości? Widziałem ją ostatnio. Jej życie to nie życie, tylko na okrągło ćpanie i jaranie. Jesteście jak dzieci! Jeden do drugiego się nie odezwie, a mógłby.
- Robię to dla jej dobra - jęknął Will rozpadając się coraz bardziej - Powinna mieć normalnego chłopaka, a nie śmierć która wysysa to co najgorsze z ludzi...
- Puknij ty się lepiej Will w głowę i skończ melodramatyzować - syknął Lee - nie mam zamiaru patrzeć jak tracisz ciało - syknął i spojrzał na mnie - Cassie wiesz co robić?
Istotnie, wiedziałam.

 Nie wiem jak mi się to udało, ale Lee też mi trochę pomógł i dał zapas sił na powrót. Ściskałam w ręce gorący, czarny kamień który pozwalał mi na teleportację. Udało mi się znaleźć miejsce w którym przebywała siostra, dzięki wskazówką Lee. Zobaczyłam ją jak szarpała się z jakimś chłopakiem w drzwiach. Z... Damonem? Co on tu robił?! No tak w sumie był przyjacielem siostry... Nagle poczułam jakiś skurcz w brzuchu.... O nie!! Zaczęłam biec, na ile pozwalał mi ogromny brzuch. Coraz bardziej zdenerwowana, przeklinałam swój stan. Walczyłam o życie Willa i musiałam się pospieszyć! Gdy byłam już bardzo blisko oboje mnie zauważyli.
- Cassie? - spytali jednocześnie zdziwieni Elise i Damon. Bliźniaczka rzeczywiście nie wyglądała za dobrze... Blada... Wory pod oczami.... Jej też trzeba było pomóc.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia - wydyszałam i wsunęłam pospiesznie Elise kamień do ręki - Will.... można powiedzieć, że traci cielesną postać czyli umiera tu na ziemi...
- Jak to umiera?! - spytała zdenerwowana -  I jak niby ja mam mu pomóc?
- Nie wiem! - wysapałam - dzięki tobie żyje! Lee się spytaj! Teleportuj się, ale to już!
- Gdzie to jest?
- Po prostu myśl o nich dwóch - dokończyłam i zmęczona po prostu klapnęłam na betonowe schodki.
Elise z zaciętym wyrazem twarzy po chwili znikła, a mnie przeszył kolejny skurcz... Jednak postanowiłam go zignorować. Gdy tylko lekko odsapnęłam wstałam za pomocą Damona i powiedziałam.
- Będę się już zbierać. To nie aż tak daleko, mogę przejść na nogach...
Lecz w tej właśnie chwili skurcz był potworny i bolesny. Jęknęłam i upadłam przerażonemu Damonowi w ramiona.
- Cass?! Co ci? - spytał.
- Już... czas - wydyszałam ścierając pot z czoła i kuląc się.
- Boże, boże co robić...
Jęknęłam tylko głośniej w odpowiedzi.
- Szpital... Tak szpital...
- Nie ma czasu! - moje słowa zagłuszył mój własny krzyk bólu - Ja rodzę! Teraz!
Przerażony i blady Damon przeniósł mnie na kanapę.
- Ja... Ja nie wiem jak....
- Rozbierz mnie od pasa w dół no! - krzyknęłam. W tej chwili nie wstydziłam się go. Marzyłam tylko, aby wydać na świat dzieciątko. Spojrzałam na zawstydzonego Damona który sięgnął mi do getrów - No już! - krzyknęłam i skuliłam się przy kolejnym spaźmie bólu.
Damon działał szybko. Teraz mogłam swobodnie przeć... Nie wiem jak to się stało. Sekundy zlewały się w minuty, a mnie coraz bardziej bolało. Wbiłam paznokcie w ręke Damona. Szeptał uspokajające słowa, ale mi to nie pomagało...
  I wreszcie.... usłyszałam.... najpiękniejszy... melodyjny... i słodki płacz dziecka. Od razu wiedziałam, że to dziewczynka, nie musiałam czekać na potwierdzenie Damona.
- Przetnij... pępowinę - szepnęłam i wymordowana upadłam na poduszki. Kontem oka zobaczyłam jeszcze małe, zakrwawione ciałko, które owijał zdenerwowany chwilą Damon w pieluchę. Ja miałam wielką ochotę zasnąć... Wszystko mnie bolało, jednak byłam przeszczęśliwa.  Nie miałam za złe Lee, że nie ma go przy mnie... W końcu to nawet nie było jego dziecko.... Damon w końcu przeciął pępowinę i położył mi małą na piersi. Spojrzałam na nią ze wzruszeniem. Miała... takie oczy jak Cinna. Piękne, ciemne oczka które patrzyły na mnie z dziecinną miłością. Łzy spłynęły mi po policzkach.... Musiałam ją oddać.... Oddać swój największy skarb.
- Jesteś taka piękna i jaśniutka... jak lilia - wyszeptałam do niej i pocałowałam ją w główkę porośniętą jasnym meszkiem. Tak bardzo ją kochałam....
- Jak jej dasz na imię? - spytał z uśmiechem Damon.
- Miała być Michaelem.... Więc niech będzie... Lily.... Michaline...  Witespoon.....
Chciałam, żeby przejęła nazwisko ojca.... Teraz to on ją będzie wychowywał....
Nie wiem co się potem stało, bo po prostu zasnęłam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz