poniedziałek, 30 czerwca 2014

Od Ivy

Część mojej grupy zniknęła. Jedynie ujrzałam Fina który (jak widać) toczył z kimś walkę. Co się mogło stać? Byłam ciekawa... Nie obchodził mnie jego stan, co jest z resztą!?
-Gdzie reszta?
-Zaatakowali nas.. Inne anioły. Zabrali Paula i resztę.
-A ty ich nie uratowałeś? Nie próbowałeś?
-Nie... Ale pytali o ciebie.
Znieruchomiałam. Widać wiadomości dotarły aż do mojego braciszka, że zaczął działać? Wiem przynajmniej, że mam być ostrożna i przestać zabijać.
-O co sie pytali?
-O to gdzie jesteś... Czy przebywasz tutaj... Nikt nic nie powiedział, Vayne zabili, bo jednego postrzeliła.
-Nie możecie się wychylać. Wampiry poluja tylko od teraz na zwierzęta w pobliżu. Co z Paulem?
-Jest ciężko ranny. Ktoś wiedział, że to on jest winien temu, jaka się stałaś, że jest szefem...
-Nie wiem kto, ale musimy uważać. Widzę, że będą mnie szukać... Powiedz reszcie, to co ci mówiłam.
Skinął głową i odbiegł. Finn był wilkołakiem. Nasza grupa składała się z mieszanek ras, ale zabijać kazał tylko Paul. Nie robiliśmy tego, bo chcieliśmy. Robiliśmy to, bo między innymi dostawaliśmy grube pieniądze. Nie jakieś grosze... Po jakimś czasie uzależniliśmy się od luksusów i pieniędzy, od mordowania bez sensu, na zlecenia z innych miast...
  Weszłam do pokoju i wyjęłam paczkę fajek. Wypaliłam całą... wpadłam w nałóg, na dodatek jeszcze doszły narkotyki... Ale nic nie poradzę. Stało się, a na razie wiedziałam, że musimy przestać zabijać i siać mini chaos...


(Pisałam na telefonie sorry że takie krótkie!)

Od Jeremiego

 Siedziałem kiwając się na krześle i patrząc się tępo w ścianę. Już dawno powinienem być w domu, ale jedna sprawa mnie okropnie gnębiła i teraz właśnie ją przedyskutowywaliśmy.
- Myślę... Że powinniśmy ją zlikwidować - mruknął Ben - To już zaszło za daleko.
Nic nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że ma racje. Ivy przegięła totalnie. Nie wiem co ona sobie myślała, ale chyba kompletnie zwariowała. To, że miała jakieś urojenia i prywatne problemy nie upoważniało jej do zabijania bezbronnych! No racja, że była moją siostrą i martwiłem się... Ale to już się robiło niepoważne. Odpuściłem jej parę morderstw na pijawkach i ludziach... Ale jak już się dobrała do swoich... do aniołów i zataczała coraz większe kręgi... ot tak... bo się nudziła... bo miała problemy.  Musiałem działać. Nie wiedziałem tylko jak, podobno dysponowała jakąś mocą... Sam bym sobie poradził, jednak ona szalała w Las Vegas, a to było dość daleko... nie chciałem zostawiać rodziny na pastwę losu, jeszcze coś by im się mogło przytrafić.
  Nagle drzwi się otwarły i do środka wpadła zdyszana Olivia.
- Stało się - wyszeptała - Lacey... poległa.
Zamknąłem oczy i z westchnięciem przetarłem twarz.
- Will jest już w drodze? - wyszeptałem.
Kiwnęła głową.
Dla mnie nie było to łatwe - musiałem dziś o tym pogadać z Johną. Nie chciałem wpuszczać tego chłopaka pod swój dach. To było dziecko śmierci... Dosłownie. Jednak zobowiązałem się. Postanowiłem umilić mu ostatnie normalne i dziecięce miesiące życia.
Olivia stanęła za mną i położyła mi dłonie na ramionach. Pochyliła się, a jej ciemne włosy omiotły mi policzek.
- Może być rozerwał się dzisiaj trochę? - wyszeptała.
Powoli pokręciłem głową. Członkowie mojej brygady zajęli się nagle, taktownie sobą.
- Nie mogę... Małe są pod opieką Kate. Chciałbym poświęcić trochę czasu Jen.
- Ah... No tak... - mruknęła pustym głosem i odsunęła się ode mnie.
Przez następne kwadranse nadal rozmyślałem nad Ivy. Wspólnie zdecydowaliśmy, że jutro podejmiemy ostateczną decyzję.
  Wsiadłem do bmw i podwiozłem Olivię pod dom. Pożegnałem się z nią szybko i odjechałem. Cały czas czułem się dosyć dziwnie. Pomijając oczywiście fakt, że jutro nadchodziły moje 25 urodziny... Byłem coraz bardziej gorący, ręce mi dziwnie drżały, a guma na kierownicy lekko się... topiła. Zastanawiałem się poważnie co się dzieje.
  W domu było trochę gorzej. Zmysły od razu mi oszalały, gdy zobaczyłem "uczącą się" się na naszym łóżku Johnę w skąpym stroju. Ledwo ustałem na nogach, patrząc na nią kątem oka. Uniosła brwi.
- Jerry, skarbie co z tobą?
I zanim zdążyłem szybko się oddalić, po prostu się na mnie rzuciła. Takiej tęsknoty i zachłanności w jej ruchach nie znałem dawno. I byłbym niezmiernie tym faktem zadowolony, gdyby nie to, że coś się ze mną działo niepokojącego...  Jak ostatni kretyn pozwoliłem zawładnąć sobą hormonom.
- Jen, błagam cię - jęknąłem za kolejnym razem - Teraz, to na pewno będą pięcioraczki.
Johanna parsknęła, jednak nie zapoprzestała.
- Stęskniłam się strasznie! 10 minutowy seks na parę dni mi nie wystarcza - mruknęła.
Przymknąłem oczy wyczerpany. Nie z tego powodu oj nie. Wykańczała mnie już powoli ta wieczna martwica o najbliższych i robotę którą odwalałem.
- Coś ty taki gorący? - mruknęła mimochodem Jen - Strasznie...
Starałem się jej nie dotykać palcami, choć nie było to łatwe. Pocałowałem ją namiętnie. Po paru razach, zatopiłem się w błogiej senności. Wiedziałem, że powinienem jej powiedzieć o Willu... Ale ten sen był taki przyjemny... Ta cisza... Po co ją przerywać...? Nadejdzie to co ma nadejść...



































Od Kamila

Biegłem jak najszybciej mogłem za karetką. W pewnym momencie przestałem zwracać uwagę czy Kaja biegnie za mną. W tym momencie liczyła się tylko Nadia. Bałem się że ja stracę bezpowrotnie. Tak jak ona straciła mnie.. ale ona tylko tak myślała. Tak jak każdy. Coraz bardziej byłem za tym by wyjawić wszystkim bliskim prawdę. Bo miałem tylko Kaje i Nadie.. no i Arona ale on wiedział o wszystkim. O babci już nic nie mówiłem. Nie utrzymywała nawet z nami kontaktu. Nawet Kai nie wzięła po wypadku do siebie tylko pozwoliła jej trafić do domu dziecka. Znienawidziłem ja po tym. Zastanawiałem się czy ona nas w ogóle kochała. Mnie i Kaje. A może dla niej liczyła sie tylko moja mama? Możliwe.


Po kilku minutach byłam w szpitalu. Wpadłem do środka. W drzwiach szybko przemieniłem sie w człowieka. Nie zważałem na to czy Kaja mnie zobaczy. Ale wiedziałem ze jej za mną nie ma. Po drodze już nie miała siły i zatrzymała się.
Podbiegłem do pielęgniarki.
-Gdzie jest Nadia?
Spojrzała sie na mnie dziwnie.
-Dziewczyna która zeskoczyła z mostu!
-Aa.... zabrali ją na sale operacyjną i walczą o jej życie. Kim dla niej jesteś?
-Przyjacielem. W której sali jest?
-I tak nie wejdziesz. Poczekaj w poczekalni.
Nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. chodziłam po całym korytarzu. Nagle do szpitala wpadła Kaja. zobaczyłem ją. Spanikowałem. Ona spojrzała sie na mnie. Zamarła.
Staliśmy tak patrząc sie na siebie. Żadne z nas nie mogło się ruszyć.
-Kaja..-zacząłem.
Nagle tak jakby sie ocknęła. Zaczęła robić kroki do tyłu.
-Nie... nie nie nie nie nie nie..-powtarzała w kółko.
-Kaja proszę.. wyjaśnię ci wszystko.
-Nie! Ty nie żyjesz! Nie żyjesz!-zaczęła krzyczeć.
Personel zaczął sie na nas patrzyć dziwnie. Pielęgniarka do niej podeszła.
-Co sie stało?-zapytała.
Kaja nic nie odpowiedziała tylko kręciła głową patrząc sie na nie.
-Potrzebujesz czegoś na uspokojenie?-zapytała pielęgniarka.
-Tak. Proszę jej soc dać.-odezwałem się patrząc sie prosto w oczy siostrze.
-Znasz ją?-zapytała kobieta.
-Tak. Jestem jej bratem.


Do Nadii nie mogłem sie dostać tej nocy. Teraz siedziałem w samochodzie wraz z Aronem i siostrą. Nie musiałem już być pod postacią psa. Kaja siedziała na tylnym siedzeniu i patrzyła sie w okno. Nic nie mówiła. Aron spojrzał się na mnie. Wiedziałem co sobie myślał.
Pod domem Kaja wysiadła z samochodu i od razu pobiegła do domu. chciałem ja dogonić lecz Aron mnie zatrzymał.
-Poczekaj. Ona potrzebuje czasu.
Spojrzałem sie na niego.
-Nie tak to sobie wyobrażałem.
Weszliśmy do domu i usiedliśmy w salonie. Długo rozmawialiśmy. Po paru godzinach usłyszeliśmy kroki. Do salonu weszła Kaja.
-Jak?-zapytała.
Widać było że płakała.
-Nie wiem.-odpowiedziałem.
-Kaja usiądź sobie. Porozmawiajmy.-powiedział spokojnie Aron.
Wiedziałem że teraz ją zaczarował. Siła umysłu sprawiał że sie uspokoiła. Usiadła.
-Słuchaj Kaja. Kamil cudem przeżył. Nie wiadomo jak. Jednak nie obeszło się bez konsekwencji. Ujawniła się jego druga połowa. Stał się chowańcem.
-Cho.. czym?-zdziwiła się.
-Istotą nadnaturalną która nie tylko ma postać człowieka ale i zwierzęcia. Nie musi być to pies. Może to być cokolwiek.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? Oszukałeś mnie!
-Zrozum dla mnie tez to było trudne. w jednej chwili byłem normalny a po wypadku ocknąłem się na czterech łapach z ogonem! Wiesz jak ciężko mi sie było zaaklimatyzować? biegłem 3 dni do domu od schroniska gdzie mnie umieścili po wypadku! Mimo ran i złamanej łapy dałem radę. Dlaczego? Dla ciebie! Potem po prostu nie wiedziałem jak ci powiedzieć. Postanowiłem poczekać. Kiedy.. pogryzłem tego pedofila.. znowu uciekłem ze schroniska. Pod domem dziecka miałem wypadek. Po nim.. uświadomiłem sobie że mogę sie przemienia w człowieka. Byłem tam jak uciekłaś. Potem znalazł mnie Aron. Zaopiekował się mną. Przez ten cały czas cię szukałem!
Spojrzałem się na nią ze łzami w oczach.

(dokończ)

Od Johanny

-Kiedy ostatni raz byliście gdzieś razem?
-Cały czas jesteśmy. -Odparłam Kate która właśnie odebrała mnie z uczelni wraz z bliźniaczkami. 
-Ale nie chodzi mi o to! 
-No a o co? 
-Chodzi mi o czas spędzony bez dzieci. Ja zwinę małe do siebie, a ty i Jeremy macie czas dla siebie. Idźcie gdzieś na imprezę. Wyszalejcie się, a ja wezmę młode do siebie.
-Beź rodzićów?-Mówi Elise buntowniczo.
-Jest podobna do ciebie. Aż za bardzo.-Parsknęłam śmiechem. 
-To dobźe!-Odparła Elise wyglądając przez okno co jakiś czas zerkając na mnie. 
Cassie tylko parzyła przez okno, jakby zamyślona. Teraz wyglądały na 7 lat... Od 14 roku życia powinny przestać rosnąć szybko. Cassie zerknęła na mnie uśmiechnęła się i znów spojrzała przez okno. 
-No dobra. Masz rację Kate. 
Kate uśmiechnęła się tryumfująco. 
-No małe! Dziś będziecie ze mną. 
-Mam się bać?-Mruknęłam widząc jej minę. 
-Johanna, co jak co, ale jestem odpowiedzialna za dzieci. 
-Sugerujesz coś? 
-Nie. Tylko widząc to, jak często jesteś na uczelni...
-Staram się jak mogę. Nie przekonacie mnie do zrezygnowania z tego. To jest mi potrzebne. 
-Wiem, jesteś strasznie uparta...Podziwiam Jera, na serio... 
-Bierzesz bliźniaczki od razu?
-Tak, tylko wezme ich rzeczy. 
Na reszcie jeden dzień tylko JA i Jeremy... 
 

  Czekałam aż Jer wróci do domu. Miałam co robić, czekał mnie dość duży egzamin. Musiałam się na niego uczyć, a więc do czasu aż Jer powinien wrócić... mam jakieś... dwie/ cztery godziny. Przyda mi sie odpoczynek... przyda mi się czas spędzony razem z Jeremym wreszcie we dwoje...

Od Ivy




   Damien rzucił mi pistolet. Złapałam go i wsiadłam do samochodu z resztą. Tom widząc, co się ze mną stało, po kilku miesiącach zniknął. Nie wiem, co się wtedy stało, ale Avril powiedziała mi, że byłam naćpana i zjarana, nie kontrolowałam siebie, zrobiłam mu awanturę o byle co i rzucałam wyzwiskami, mówiłam, że go nie potrzebuję... Dwa miesiące takiego zachowania, i Tom zniknął. Obudziłam się w łóżku ale bez tego przyjemnego zimna które od niego biło. Od tamtej chwili, kiedy jego nie ma, stałam się właśnie taka. Biegam ze spluwą,zabijam niewinnych ludzi,wampiry... nawet anioły jakie spotkam. Jak mi się chciało, zabijałam wszystkich. Nikt nie był w stanie mnie złapać, przez pół roku stałam się zwinna,bardzo szybka... A moja moc pomagała mi w ucieczkach. Stawałam się niewidzialna i teleportowałam do miejsca w którym chciałam się znaleźć. A dzięki temu, kiedy się pojawiałam za czyimiś plecami czy przed tą osobą, raziłam ją prądem. Ofiara w sekundę padła na ziemię albo martwa, albo pół przytomna. Mogłam ustalić poziom rażenia. Zwykle, używałam ten mocniejszy. Czyli po prostu śmierć na miejscu.
   Straciłam kontakt z rodziną. O moich morderstwach było słychać w całym świecie między nadnaturalnymi istotami. Większość trafiała gdzieś... Nie wiem gdzie. Nie obchodziło mnie to, ale ludzie o tym nie mieli pojęcia. Jedynie jeśli samej mnie się chciało zabić człowieka, wtedy oczywiście odbywał się pogrzeb. Dla mnie nic nie było już normalne. To był mój świat w którym podobało mi się zabijanie, krew itp. Zapomniałam już, jak wygląda moja rodzina, jak wygląda Tom, co się dzieje z Johanną. Ona zawsze była po mojej stronie, reszta chciała pozabijać moją miłość, która szybko się rozpłynęła. Jednak, nadal w moim sercu czuję to coś do Toma. Tęsknię za nim... Zapomniałam o tym jak wygląda Maine, jak to wszystko co tam było. Teraz znałam całe LA. W Forks także byliśmy i zasialiśmy małe zmieszanko. Było o mnie słychać wszędzie, z czego byłam szczerze zadowolona. Nie wiedziałam, że dojdę do tego, by wszyscy o mnie mówili.
   Sarah jest po stronie dobra. Jest aniołem, nie działa tak jak ja czy reszta. Po prostu jest z nami bo Paul odebrał jej wszystko co miała. Podporządkowała mu się,bo się go boi. Wiele razy mówiła mi, że wpadłam w zaciemnienie. Próbowała nawet ściągnąć Toma, który może mnie z tego niby jakoś wyciągnąć... Pff. Co to, to nie! To mi odpowiada. Tom chciałby mi pomóc, próbował. Ale bezskutecznie. Nic mu się nie udało... Na dodatek nieźle pożarł się z Paulem. Paul był bardziej poszkodowany. Złamane żebra, ręka... Paul jest aniołem już kompletnie złym. Ma złe zamiary co do wszystkiego, ale Tom nie wiedział w co go wpakowałam. Kiedy się dowiedział... Wpadł w szał. Nic mi nie zrobił, ale Paul dostał. Tom raczej wyszedł cało, bo po tej awanturze wrócił do mojego dawnego miejsca zamieszkania. Avril... Została pod groźbą Paula. Mogłabym ją wyciągnąć, mam wpływy na to co się tu dzieje. Paul ulega moim prośbą bo co jak co, ale akurat po mojej matce odziedziczyłam chyba idealną figurę, a także jakiś tam urok, a także biorąc pod uwagę to, że jestem aniołem, mogę robić tu co mi się podoba za jednym pstryknięciem.
Teraz właśnie strzeliłam w łeb jakiejś anielicy. Miała chyba z jakieś 25 lat, tak na oko. Trenowałam długo i ciężko, bym mogła nadać się do wszystkiego jeśli chodzi o zabijanie,walki itp. Paul nieźle mnie wymordował przez ostanie dwa lata. Tak, minęły dwa lata... Szybko to zleciało...
-Zbieramy się.-Mówi Paul.
  Wszyscy pobiegli przez las. Tam mieliśmy dom, dość spory. Paul i reszta zarabiali kokosy. Nie wiem skąd, ale mieli sporo pieniędzy na rachunki i jedzenie i resztę naszych potrzeb. Było mi tu wygonie, no nie powiem, że nie. Moje życie stało się bardziej luksusowe. Mogę robić co chcę, zabijam, na dodatek dostaję za to pieniądze jeśli ktoś mi zleci zabicie danej osoby. No kto by pomyślał, że dostanę za to grube pieniądze na dodatek mieć to co chcę i kiedy chcę.
Usiadłam w pokoju na czarnym skórzanym fotelu. Ciekawe, co teraz robi Tom...Ledwo pamiętam jego twarz... jak wygląda... Jeśli ma zmienić to kim się stałam, na lepsze, muszę przestać za nim tęsknić i o nim  myśleć. Takie życie mi się podoba. Nikt mi go nie odbierze, a jeśli, to sama sobie na nie znów zapracuję. Nikt jeszcze mnie nie złapał... I nie złapie, chyba, że się dam złapać.
Do pokoju weszła Avril.
-Chcesz coś do jedzenia, picia?
Wyrwała mnie z zamyślenia. Spojrzałam na nią trochę zmęczona. Nie spałam od pięciu dni...
-Nie,nie... dzięki. Chociaż... Zaraz zejdę.
-Dobra, bo robię krewetki.
-Mmm.. Fajnie. Zaraz będę.
Rzuciłam pistolet na moje wielkie czarno-białe łóżko i zeszłam na dół. Byłam tylko ja i Avril...
-Gdzie reszta?
-Poszli gdzieś.
-Aha...
Usiadłam wygodnie w fotelu oglądając jakaś komedię czekając, aż Avril skończy gotować... Jestem strasznie głodna.. i zmęczona...

Od Kai

 Leżałam wtulona w psa i słuchałam bicia jego serca. Uspokajało mnie to bardzo, tym bardziej, że nie mogłam zasnąć, choć dochodziła trzecia w nocy. Głaskałam husky'ego po lśniącym futerku i myślałam o Mattcie. Nie poznawałam siebie! Był grubo ode mnie starszy - nie pytałam o wiek, ale też nie byłam ślepa - a ja wciąż o nim myślałam. Chyba kompletnie oszalałam...
  I wtedy Kamil zaczął wariować. Wyrwał się z moich objęć drapiąc mnie. Nie zwróciłam na to uwagi, tylko obserwowałam jego. Zastrzygł uszami, a potem zeskoczył z łóżka i podbiegł drzwi. Zaczął skuczyć i piszczeć. Potem pobiegł do okna, oparł się przednimi łapami o parapet i szczekał. Nie potrzebowałam wiele czasu, żeby zrozumieć, że coś się stało. Szybko się ubrałam, zagarnęłam włosy i wypuściłam go.
  Na dole Aron jeszcze oglądał telewizor. Podawali wiadomości o jakieś dziewczynie, która skoczyła z mostu. Aron spojrzał na nas pytająco, jednak Kamil już wybiegł na zewnątrz.
- Poczekaj! - zawołałam za nim, jednak on cały czas biegł. Zrobiłam to samo. Już po paru minutach obfitego biegu, byłam wyczerpana. Oddychałam ciężko, jednak nie zwalniałam. Wreszcie złapałam jakiś autobus i wtoczyłam się do niego ze zniecierpliwionym Kamilem. Na jakimś przystanku, przecisnął się między ludźmi i wypadł. Zrobiłam to samo, po czym odnalazłam jego sylwetkę w ciemności. Zaczął biec w kierunku jakieś grupy osób. Przestraszyłam się lekko, bo nie zrozumiałam o co mu chodzi. A potem trącił jakiegoś postawnego, najstarszego chłopaka.
- Patrzcie, piesio przyszedł - powiedział lekko wstawiony, a reszta zarechotała.
Kamil popchnął go w nogę i pobiegł w kierunku oddalonego o paręnaście metrów mostu. Grupa spojrzała po sobie, po czym wszyscy pobiegli za nim. Ja przysiadłam na murku. Musiałam odpocząć... Po dwóch minutach wstałam i pobiegłam na most. Gdy tam dotarłam, jakiś chłopak  dzwonił po pogotowie.
- Patrzcie! - zawołała jakaś dziewczyna, pokazując coś innym w rzece. Wychyliłam się za barierkę i oniemiała zobaczyłam, jak Kamil wyciąga za ubranie dziewczynę. Zbiegłam na dół i stanęłam na brzegu.
- Brawo piesku! - krzyknęłam - Dacie radę, dalej!
Ten najstarszy chłopak i Kamil, wyraźnie zmęczony dotarli do brzegu z nieprzytomną dziewczyną. Usłyszałam alarm pogotowia i zdałam sobie sprawę, że to nie byle jaka dziewczyna... tylko Nadia. Zdusiłam okrzyk, ale w tej właśnie chwili, gdy z mostu zbiegali ludzie, Kamil wbił mi się zębami w rękę i gwałtownie pociągnął mnie za drzewa. Nie oponowałam. Przycupnęłam z nim za drzewem i obserwowałam scenę. Ratownicy już podnieśli Nadię na nosze, a kobieta w okularach z mikrofonem - chyba dziennikarka - rozmawiała z tym chłopakiem.
- Uratowaliście ją?!
- No... Ehm... Zobaczyliśmy ciemniejącą plamkę w wodzie i...
- Zareagowaliście?! To cudowne, naprawdę zasługujecie na miano bohaterów!
- I był... też pies... - dodał cicho chłopak.
- Jaki pies? - spytała ożywiona dziennikarka, lecz w tej właśnie chwili, jakiś policjant przepchnął się tak, że ona i ten chłopak zostali rozdzieleni.
 Zerknęłam na Kamila. Zastanawiałam się, czemu nie chciał się ujawnić... Ogólnie zastanawiałem się nad jego stanem psychicznym. To nie mógł być zwykły pies... Z pewnością nie!
 Jednak zanim zdążyłam poważnie całą sprawę przemyśleć, Kamil znów mnie pociągnął patrząc na karetkę. Nie musiałam być Sherlockiem, żeby domyśleć się, że chce odwiedzić Nadię w szpitalu... Ja nie oponowałam, w końcu dość lubiłam tą dziewczynę, która była bardzo ważna dla mojego zmarłego brata...

Od Nadii





Obudził mnie w nocy hałas. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do drzwi. Odsłoniłam koc który miałam w nich powieszony. W kuchni zobaczyłam zataczającą się, pół nagą matkę. Nagle z pokoju obok usłyszałam krzyki ojca.
-Pierdolona kurwa! Wypieprzyłaś się kurwa że wracasz?!
-Zamknij się szmaciarzu!
Brzydziłam się ich. Zasłoniłam koc w drzwiach i wróciłam do łózka.
Wyjęłam spod poduszki zdjęcie. Byłam na nim z Kamilem.



To zdjęcie zrobiliśmy sobie dawno. Nudziło nam się i zaczęliśmy się wygłupiać. Były to wspaniałe czasy. Wtedy jeszcze żył.

Wytarłam łzę która spłynęła mi po policzku. Czułam się fatalnie. Przejechałam kciukiem po fotografii. Tylko to mi po nim zostało.. no i wspomnienia. Bardzo za nim tęskniłam. Znałam go zaledwie prawie 3 lata... ale przez ten czas staliśmy się dla siebie na prawdę kimś wyjątkowym.

***

Dochodziła 3 w nocy. Szłam chodnikiem. Byłam już cała mokra przez deszcz. Zatrzymałam się na środku mostu. Podeszłam do barierki. Wspięłam się na nią. Wiatr się wzmógł a ulewa nie ustawała. Kaptur zsunął mi sie z głowy a włosy zaczęły falować unoszone przez wiatr. Nie wiedziałam czy to łzy spływały mi potwarzy czy tez krople deszczu. Było bardzo zimno. Spojrzałam w duł. Pode mną płynęła rzeka. fale były nawet duże. Nie umiałam pływać a w dodatku było tu głęboko. Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy. Jeszcze raz przypomniałam sobie Kamila.

To jak sie zawsze uśmiechał.



Kochałam go? Nie wiem. Ale bardzo mi go brakowało. To że odszedł było nie do zniesienia. W domu nigdy nie miałam na kim się wesprzeć. Nie miałam także koleżanek. Nikogo. był tylko Kamil.



To on nie odwrócił sie ode mnie choć dobrze wiedział co sie dzieje u mnie w domu. Był przy mnie zawsze. On też nie miał łatwo ale zawsze mi pomagał. Sprawiał ze się uśmiechałam. On jako pierwszy sprawił że świat stał sie dla mnie kolorowy.



To dzięki niemu nie płakałam po nocach. To dzięki niemu zapragnęłam żyć. Spędziłam z nim dużo chwil. I każdą pamiętam jakby sie wydarzyła przed chwilą. Był jedyną osobą która sie dla mnie liczyła. Inni sie ode mnie odwracali.



On był zawsze przy mnie. A teraz już  go nie ma. Nie mam ochoty żyć. Chcę być przy nim. Nie ważne gdzie. Tak szybko jak sie pojawił w moim życiu, tak szybko z niego odszedł. Za szybko. Stanowczo za szybko.



Kolejna łza spłynęła mi po policzku. Wyszeptałam jego imię i skoczyłam....



"Dziewczyna po godzinie 3 w nocy nie wiadomo z jakich powodów chciała popełnić samobójstwo skacząc z mostu na ul. Asynyka. Na szczęście plusk wody usłyszała grupa nastolatków. Mimo fatalnej pogody zaniepokojeni poszli zobaczyć co sie stało. 
-Zobaczyliśmy tylko niewielką ciemniejsza plamę w wodzie-wypowiada się najstarszy chłopak- Mimo to postanowiliśmy zareagować."
Zaryzykowali własne życie by uratować szesnastolatkę. Ci młodzi ludzie zasługują na miano bohaterów. Kiedy na miejsce przyjechała pomoc dziewczyna była już bezpieczna na brzegu. W ciężkim stanie pojechała do szpitala."



niedziela, 29 czerwca 2014

Od Jeremiego

  Wiedziałem, że już wkrótce dołączy do nas nowy członek rodziny. Musiałem na ten temat jeszcze porozmawiać z Johną... Jednak jeszcze się nie spieszyłem.
  Teraz siedzieliśmy w ogrodzie. Dałem rady wyrwać się z pracy.Na razie było bardzo spokojnie, co było niezwykłym zdarzeniem, bo aniołowie przeważnie mieli ręce pełne roboty.
 Elise padła wyczerpana bieganiną. Nieźle się ze mną wywabiła w berka. Teraz robiłem zdjęcia Jen i Cassie.

jesienna sesja plenerowa
 - A mi nie dasz listka? - zapytałem ze śmiechem, gdy zrobiłem im kolejne zdjęcie.
Mała przybiegła do mnie. Przekrzywił jej się kapelusz, który szybko, niecierpliwym ruchem odgarnęła. Przytuliła się do mnie i wręczyła mi dorodnego, żółtego liścia.
- Kocham cię tatusiu - wyszeptała cicho i niepewnie mi do ucha.
Wzięło mnie jakieś nagłe wzruszenie. Odstawiłem aparat i wziąłem małą na ręce, kręcąc się z nią. Śmiała się, przytulając się do mnie. Było to dla mnie - dla nas z Johną - niesamowite zjawisko. Cassandra ogólnie rzadko się uśmiechała, a co dopiero śmiała. A dziś widać miała świetny dzień.
- No to co? Jeszcze chcesz zapozować do czegoś księżniczko? - zapytałem z uśmiechem.
- Tak!
Biegałem za nią i z udaną powagą wysłuchiwałem jej fantastycznych pomysłów co do zdjęcia. Przytaszczyła z garażu jakieś stare, gotyckie zdjęcie i pamiętnego misia, o którego lubiła wykłócać się z Elise.

jesienna sesja plenerowa
jesienna sesja dziecieca


 Potem przyszła Johna, zachęcając ją do zjedzenia kanapki.
 Od razu zrobiłem im zdjęcie. Johanna uśmiechała się promiennie.


sesja plenerowa jesienna

Mała niechętnie się zgodziła. Wzięła mnie za ręke i wszyscy udaliśmy się do kuchni. Elise nadal spała jak zabita. Zerknąłem na nasz nowy dom. Dziwacznie się czułem, mieszkając w domu, którego nie kupiłem, jednak to uczucie pasożytnictwa szybko minęło, gdy przyszły ogromne rachunki oraz zapotrzebowanie na jedzenie, ubrania i rzeczy małych.







Po posiłku mała zakomunikowała, że chce się przebrać. Może była nieśmiała, ale kochała ubrania i zdjęcia. Obie poszły się przebrać, a ja uśmiechając się do siebie wyszedłem na zewnątrz. Miałem wszystko czego chciałem... No bo cóż chcieć więcej?
Po parunastu minutach wróciły. Mała zaczęła uciekać przed Jen do ogrodu. Zastałem ich pośród trawy i zrobiłem kolejne zdjęcie.

sesja rodzinna w plenerze Krakow












Potem zabawa polegała na tym, że mała uciekała przed obiektywem - i przede mną, a ja w różnych momentach robiłem jej zdjęcia.


sesja portretowa dziecka w plenerze sesja portretowa dziecka w plenerze
sesja plenerowa dziecka

Ostatnie szczególnie mi się spodobało. Mała była śliczna - podobnie jak jej siostra bliźniaczka. Elise wkrótce się urodziła i do wieczora graliśmy w "Chińczyka". A gdy małe wreszcie padły koło północy, mieliśmy wreszcie czas z Jen sam na sam. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni.
Zacząłem ją namiętnie całować i rozbierać.
- Mam nadzieję, że żadna nie zapragnie naszego towarzystwa - wymruczałem całując ją po szyi.
- Oby nie - Jen zachichotała - Bo będę musiała prosić o pomoc mojego dobrego kolegę...
Zanim skończyła zacząłem ją łaskotać.
- Przestań! Hahahaha... Przestań!
- Jeszcze raz wspomnisz o tym studenciku - zagroziłem jej, jednocześnie wsuwając palce pod stanik.
- Nie będę - przyrzekła - Tylko się nie fosz, stęskniłam się za tobą...
- Bardzo? - wymruczałem, pozbawiając ją już wszystkich ubrań.
- Bardzo - odszeptała mi.
Dziesięć minut potem, śmiałem się cicho jak najęty. Oboje prawie doszliśmy, a w drzwiach stanęła Elise w piżamce i wesoło zakomunikowała.
- Elise też chce się bawić z rodzicami w przepychanego!
I to by było tyle, z "sam na sam". Śmiałem się jeszcze długo widząc minę Johny. Szybko ubrała szlafrok. Ja tłumiąc śmiech w poduszkę nasunąłem bokserki. Mała wdrapała mi się na brzuch i zaczęła podskakiwać piszcząc, a ja zacząłem śmiać się jeszcze bardziej. Johna już lekko udobruchana, też parsknęła śmiechem.
- Eli - powiedziała - Spać! Już!
Elise dopiero po parunastu minutach wysłuchała mrożącego krew w żyłach rozkazu Johny. Cmoknęła nas w policzka i niechętnie podreptała do swojego pokoju. Gdy zamknęły się za nią drzwi, Johna jęknęła.
- Czy będzie szansa na to, byśmy się mogli pokochać dłużej niż 10 minut...?! Myślisz, że możemy je odstawić na cały dzień do Kate?
- Pociągająca propozycja - mruknąłem, a potem znów się roześmiałem przypominając sobie zabawną scenę sprzed pół godziny.
  Nie chciało nam się już dziś w żaden sposób wariować. Ja nadal rozbawiony zasnąłem tuląc do siebie Johnę.
















Od Kai

 Dni mijały dość monotonie, aż wreszcie nadszedł dzień spotkania z moim "bohaterem". Zadzwoniłam po Irę. Ubrałam się w moje nowe i stylowe ciuchy i powędrowałam do parku. Czekała już na mnie na ławce. Spojrzałam na nią oniemiała. Różnica aż biła po oczach. Wyraźnie rozkwitła. Nie była już tak zmęczona wszystkim i wyczerpana. Zamiast brudnych łachmanów miała normalne ubrania. A w jej oczach nie dostrzegłam udręki... tylko nadzieję.
- Cześć Ira - przywitałam się z nią siadając.
- Cześć Kaja. Długo cię nie widziałam!
Zaczęła opowiadać o swoim nowym, wspaniałym życiu. Byłam pod wrażeniem. Aron naprawdę przeszedł samego siebie. Nie dość, że mieli nowy, wspaniały dom, to nie musieli płacić za wynajem, tylko po prostu dbać o ten dom. Jedzenie i ubrania też załatwiali sobie sami, ale byli ogromnie szczęśliwi. Ira zaczęła chodzić z Andrijem...
- Ivan ciągle gdzieś znika - odpowiedziała na końcu, na moje nieme pytanie  - A jak wraca to pyta o ciebie... Czy cię któreś z nas nie widziało. Jest trochę skrępowany zaistniałą sytuacją. To porządny chłopak, nie lubi na nikim żerować.
- Ależ nie żeruje! - powiedziałam wzburzona.
- Jemu to powiedz - powiedziała ponuro Ira, a potem się rozchmurzyła i uśmiechnęła - No to kiedy masz to spotkanie z tym przystojniakiem?
Zarumieniłam się lekko. Zgodziłam się na spotkanie ze swoim wybawicielem, ponieważ chciałam mu podziękować, nic więcej. Ale Ira jak zwykle musiała dopatrywać się w tym niemych kontekstów.
- Ira, proszę cię... Czy ty zawsze musisz robić z tego grubszą aferę?
- Ale przecież widać, że ty i on...
- Ira, to że twoja wrażliwość uczuciowa mieści się w łyżeczce od herbaty, to nie znaczy, że inni są tak samo upośledzeni - fuknęłam wstając i kierując się ku wyjścia z parku. Miałam jeszcze godzinę do spotkania - chciałam ja spędzić z Irą, no ale cóż...
- Hej, mała, czekaj! - zawołała za mną.
Przeprosiła mnie, a ja przestałam się foszyć. Potrzebowałam jej towarzystwa...
Resztę czasu przespacerowałyśmy po sklepach. Obie nadal obawiałyśmy się, o to, że ściągną nas do domu dziecka z powrotem... Aron postanowił jednak mnie prawnie nie adoptować, bo wiedział jacy ludzie sterują tym ośrodkiem - musiałabym tam wrócić, a nie wiadomo czy trafiłabym do Arona z powrotem przed osiemnastką.
 Dziesięć minut przed siedemnastą rozstałam się z Irą. Życzyła mi szczęścia. Sama miała czuwać gdzieś w pobliżu kawiarni, w której umówiłam się z tym mężczyzną... Ech... Nawet nie znałam jego imienia!
 Lekko sfrustrowana zajęłam miejsce we wspomnianej kawiarni. Po przeglądnięciu menu zamówiłam lody o egzotycznym smaku i czekałam.
 Nie minęła chwila, a z wewnątrz kawiarni wyłonił się on... Ja siedziałam na zewnątrz... Może on na mnie czekał w środku?
- Czekałem na ciebie w środku - błysnął zębami, a coś w sercu zatukło mi się mocno - Można?
Gapiłam się na niego z otwartymi ustami. Rozbawiony obserwował mnie. Po chwili przywołałam się do rozsądku. Chrząknęłam i spłonęłam rumieńcem.
- Proszę, proszę...
Na początku zapadła dość niezręczna cisza. A potem zaczęliśmy się dobrze dogadywać.
- Dziękuje ci, za to, że wtedy... - zaczęłam.
- Nie ma sprawy. Przyjechałem po swoją siostrę i....
Zarumieniłam się lekko.
- Wiem, że myślisz, że jestem głupią, nic nie wartą dziwką, ale...
-A kto tak powiedział? - przerwał mi łagodnie - Nie oceniam ludzi po wyglądzie i po zawodzie który wykonują.
Zarumieniłam się po raz wtóry. 
- Wybacz... - zaczęłam.
- Nic się nie stało. A teraz wcinaj te lody, bo ci się roztopią.
Faktycznie, kelnerka dawno je już podała, ale nie tknęłam ich w ogóle.
- A tak w ogóle to pamiętasz moje imię? - zapytał, gdy zaczęłam jeść.
Pokręciłam powoli głową. Roześmiał się.
- Jestem Matt. Miło mi panią poznać, pani Kaju.
Zaśmiałam się cicho.
Reszta spotkania upłynęła nawet przyjemnie. Nie wiedząc co robię, umówiłam się z nim na kolejne. Czy to była randka...? Co ja wyprawiałam! Przecież był ode mnie grubo straszy...
 Jednak idąc ciemną ulicą, to przestało mieć dla mnie istotne znaczenie. Nie wiadomo skąd pojawił się Kamil. Pogłaskałam go czule i ruszyłam z nim do domu.































Od Johanny

   Kiedy udało nam się uśpić El i Cassy, wyszliśmy po cichu z ich pokoju. Skierowaliśmy się na dół do salonu. Jaka ja byłam szczęśliwa, że wreszcie możemy robić co chcemy, że nie wlizie nam tu Kate czy ktokolwiek... Teraz możemy robić co nam się podoba... Opadłam na białą sofę a za mną Jer. Westchnęłam głęboko a Jer zaraz za mną.
-Od kiedy ten studencik za tobą biega?
Zaśmiałam się i usiadłam na Jeremym z rozbawieniem przyglądając mu się.
-Jesteś zazdrosny, czy jak?
-Nie, tylko jestem ciekawy co on planuje.
-Nie drażnij mnie... -Mruknęłam wtulając mu się w szyję. Zaczął mnie po niej całować.-Wracamy do prawie codziennego seksu?-Roześmiałam się.
-Nie mam nic przeciwko...-Mruknął nie przestając.
-Nie zastanawiałeś się kiedyś, żeby być z inną?
Spojrzał się na mnie i parsknął śmiechem. Pogładził mnie po policzku i pocałował delikatnie.
-A co, masz mnie już dość?
-To chyba ty mnie. Ile razy pakowałam się w kłopoty? Ile razy...
-Przyzwyczaiłem się.
-Ale akurat jak znikasz nawet na sekundę to zaczynam tęsknić... Kocham Cię bardzo...
Uśmiechnął się szeroko i znów mnie pocałował. Kiedy to robił, po prostu się rozpływałam. Nagle usłyszałam płacz zdaje się Elise. Przewróciłam oczami ale nie mogłam się oderwać od ust Jera. Chyba on ode mnie też.
-Zaraz wrócę...
Wstałam i poszłam do pokoju bliźniaczek. Zgadłam, to Elise właśnie domagała się najprawdopodobniej zabawy lub po prostu znudziło się jej siedzenie w pokoju i cały czas drzemki. Wzięłam ją na ręce, ale nie chciała zasnąć.
-Chcesz do taty?-Szepnęłam by nie obudzić Cassie.
  Mała spojrzała się na mnie i uśmiechnęła uroczo. Zerknęłam tylko na Cassandrę. Spała jak zabita. Ona była spokojniejsza, a z kolei Elise była jej lustrzanym odbiciem. Ona lubiła jak wszystko kręciło się w okół niej, chciała być w centrum uwagi. Lubiła się ''droczyć'' z Jeremym, co mnie często bawiło. A Cassie odwrotnie. Nikogo nie drażniła, była zawsze spokojna, ale martwiliśmy się trochę, że jest taka słaba... Może to z wiekiem zniknie? Na pewno...
Wróciłam do salonu i usiadłam koło Jera z Elise. Ona od razu powędrowała w jego objęcia i bawiła się jego sznurkami od bluzy.
-Kogo tu przywiało? Jest druga w nocy a ona już nie śpi?
-Stęskniła się.-Mruknęłam i wtuliłam się w Jer'a.
Kilka minut szaleństwa z małą, i już zasnęła. A ja zaraz po niej. Obie leżałyśmy wtulone w Jera jak w misia pluszowego...

Od Jeremiego

 Miałem prawdziwe urwanie głowy z tymi bliźniaczkami! Nie dość, że chciałem mieć syna, to pojawiła się dziewczynka... a nawet dwie! Jednak obie pokochałem od razu tak mocno, że szybko zapomniałem o moim początkowym żalu...
Teraz szedłem zamyślony pchając wózek. Eli i Cassie wyrywały sobie maskotkę. Eli po chwili jak zawsze wygrała. Martwiłem się lekko stanem Cassie... Niestety, nie tylko ja widziałem, że była bardzo słaba, drobna i krucha, a na dodatek chorowita. Martwiłem się o nią, jednak na razie było dobrze.
 Zmierzaliśmy  właśnie po mamę. Nadal nie mogłem przetrawić tych jej studiów, ale w końcu ustąpiłem, wiecznie torturowany tym samym argumentem - umrzesz młodo. Już mi się rzygać chciało, jak tego słuchałem! "Umrzesz młodo, umrzesz młodo". Denerwowało mnie to, jak Kate i Johna tak do mnie mówiły, a zwłaszcza Johna. Czasem miałem wrażenie, że myśli o mnie tak, jakbym miał za parę, a nie za paręnaście lat wykorkować.
  Teraz jednak zapomniałem o tym dość szybko, bo małe znowu zaczęły się ze sobą kłócić, o tego samego miśka.
- Ej, ej - mruknąłem - Jesteście siostrami, a ze sobą walczycie. Nie wstyd wam?
Tak jakby na moment jedna i druga coś zrozumiały, jednak po chwili znów zaczęło się to samo. Z westchnięciem zabrałem im tego miśka.
- Źły tatek! - powiedziała buntowniczo Elise. Zaśmiałem się cicho.
- Eli, zaraz spotkasz mamę, to się jej poskarżysz.
- Pośkajzę! - przytaknęła mi. Uśmiechnąłem się lekko. Była strasznie podobna do Johny. Ten sam charakter i wygląd. No, może oczy moje... Ale poza tym cała Jen. Zerknąłem na Cassie. Leżała spokojnie bawiąc się swoją mini - bluzeczką. Ona była mieszanką obydwu nas, z tym że niektóre jej miny zabójczo przypominały moje, co mnie niezmiernie bawiło. Jej charakter jednak był spokojny i cichy, a ona sama bardzo skryta i tajemnicza. Zastanawiałem się, na kogo wyrośnie....
  Przerwałem jednak rozmyślania, bo o to przede mną wyrosła uczelnia. Oparłem się o mur. Małe bardzo chciały "rozprostować kości" więc wyjąłem jedną i drugą. Potrafiły same zrobić parę kroków - rosły dosyć szybko. Jednak teraz trzymały się z dwóch stron moich nóg łypiąc podejrzliwie na każdego. Zaśmiałem się lekko. Tłum studencików i studentek wysypał się z bramy. Każdy chyba patrzył na nas ciekawie, a dziewczyny to już w ogóle koncentrowały uwagę na mnie, jednak niezbyt mnie to obchodziło. Elise domagała się lepszego widoku, więc wziąłem ją na ręce, a ona zaczęła się ciekawie rozglądać. Cassie została w cieniu, chowając się za moją nogą.
  Nagle pojawiła się Jen w towarzystwie jakiegoś chłopaka. Niósł jej torbę, ale gdy zauważył, że zmierza w moją stronę, oddał jej ją wcale się nie spiesząc. Uniosłem brwi, jednak nic nie powiedziałem. Johna pocałowała mnie w usta, po czym przywitała się z każdą z bliźniaczek.
- Tatek źły - powiedziała jej na ucho Eli - Ziablał misia! Ziablał! - rozstawiła buntowniczo rączki, a oboje się roześmialiśmy.
- To cześć Johanna - powiedział ten chłopak głośno. Skinęła mu głową. On trochę niepewnie odszedł.
- Widzę, że szybko nawiązujesz nowe znajomości - powiedziałem złośliwie.
Johna przewróciła oczami.
- Przeszkadza ci to? - zapytała ze śmiechem.
Spojrzałem na nią badawczo. Po tym, jak wilkołaki majstrowali przy jej umyśle, jej stan zasadniczo odbiegał od normalnego. Na szczęście Kate poradziła sobie z tym i teraz prawie nikt o tym nie pamiętał. Prawie - bo ja sam nigdy nie mogłem zapomnieć jej twarzy, gdy niosłem ją na rękach.
  Po paru minutach skierowaliśmy się do domu. I wtedy dostałem zabójczego sms'a od Lacey
 Christian padł - teraz kolej na mnie

sobota, 28 czerwca 2014

Od Johanny




Wakacyjnie !!!!!!!!!!! 











  Dużo rzeczy się zmieniło... Dawno nie było nic o mnie słychać. Ale to też ze względu na to, że mam urwanie głowy. Studia, dzieci... A, właśnie... Zacznijmy od początku. Urodziłam bliźniaczki... A modliłam się tylko, żeby to nie były bliźniaki. Oczywiście, to podobno podwójne szczęście, ale czy naprawdę? Właśnie nie, myślałam, że to takie cudowne... Ale gorzej niż z jednym dzieckiem. Elise płakała prawie cały czas, ale Cassy z kolei była bardzo cicho. Jak płakała Elise, szłam ja. A jak Cassandra to Jeremy. Starał się być w domu jak najczęściej. I co najlepsze, udawało mu się to. Miał więcej czasu ze względu na to, że został szefem. Miał więcej czasu dla mnie i dzieci. Kiedy ja byłam na wykładach, Kate przychodziła z chęcią i opiekowała się dziewczynami z Marą. Tak, Mara wróciła, a razem z nią mój przyrodni wampirzy braciszek. Słyszałam, że mój ojciec go nie za bardzo lubi, bo to co prawda wampir. Nie wiem co mu nie pasuje. Nie wiem kim jest, nawet podobno mam tego nie wiedzieć, bo będę miała kłopoty. Niby czemu? Nie mogę już wiedzieć o tym kim jest, i co robi mój ojciec?
   Poszłam na wykłady. Swoją drogą, po ciąży moje ciało nadal było takie jak przed narodzinami dzieci, nawet wyglądało lepiej i miałam wrażenie że z dnia na dzień robi się coraz lepsze. Na wykładach czułam na sobie wzrok znajomych. Widać było, że im się podobam, nie raz komplementowali mi w delikatny sposób jaka to ja jestem idealna, a inne dziewczyny były czerwone z zazdrości. Wiedzą jednak, że mam męża, a oni nie mają szans. Nawet jeśli Jeremy nie byłby moim mężem, tylko nadal chłopakiem, nie mieliby z nim najmniejszych szans. Jer jest idealny, kocham go jak nikogo innego. Jest dla mnie wszystkim, całym światem... Jeszcze moje córki... Pokochałam je tak bardzo...
-Johanna?-Wyrwał mnie z zamyślenia szept prowadzącego.
A niech się odwali. Raz w życiu mogę oderwać się od książek i nauki... -Pomyślałam.
Czy ja siebie słyszę? Jestem na wykładach... Potem będę zakuwać, wolę uważać teraz a rozmyślanie zostawić na potem. Zawsze jak uważałam na lekcjach, pamiętałam wszystko, a do egzaminów i sprawdzianów nie musiałam zakuwać po nocach. To był trudny kierunek, kryminologia... tutaj trzeba nieźle się napracować na cokolwiek... Będę miała sporo roboty - wszystko co lubię...
Jak wyszłam z budynku przez mur dobiegł do mnie Michael. To przystojny o rok starszy kumpel z wykładów. Kolejny z tych, co liczy na cokolwiek z mojej strony.
-Cześć Jen...
Drgnęłam, jak tak do mnie powiedział. Nigdy nie lubiłam, jak ktoś tak do mnie mówił. No, dopóki nie zjawił się Jeremy...
-Cześć.-Uśmiechnęłam się lekko i sięgnęłam po kluczyki od samochodu do lewej kieszeni jasnoniebieskich jeansów.
-Może chciałabyś wyjść ze mną na ...
-Przepraszam cię Mich, ale nie mam czasu.Dzieciaki i ... no w ogóle.
-Mąż będzie zazdrosny?
-Nie. Myślę, że nie. Ale nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć.
-Mhm... a...
-Muszę lecieć Mich.-Założyłam okulary przeciw słoneczne i wsiadłam do samochodu nie słuchając go już.
Lubiłam go, ale wiem do czego to ma dojść. Nie chcę mu robić nadziei, szczególnie, że wie doskonale, że mam męża którego kocham ponad wszystko, i dzieci..
  Wróciłam do domu i skierowałam wzrok na Mare która patrzyła się na mnie nienawistnie. No cóż, nic się nie zmieniło. Uśmiechnęłam się do niej i podskoczyłam do lodówki. Zerknęłam co tam było, i tylko wzięłam jakiś sok. Nie minęło pięć minut, a już pochłonęłam pół kartonu i poszłam do pokoju bliźniaczek. Po cichu weszłam do pokoju. Był naprawdę przestronny i duży... Teraz zauważyłam, że Elise już się obudziła. Wyglądała na pięć lat... szybko rosła, tak jak Cassy. Wzięłam Elise na ręce. Miała białe włosy. Nie blond, białe. Dziwne...
Kiedy zeszłam na dół coś zjeść, Mara zaczęła się zbierać. Zmierzyła mnie tylko, i mówi.
-Dziwne. Jesteś po ciąży bliźniaczej, a masz figurę lepszą niż Monica Bellucci...
Uśmiechnęłam się pod nosem bez słowa siadając na blacie.
-Dom też macie niezły...
-Zazdrościsz mi w końcu domu, czy mojej figury?
-Wszystkiego. Masz idealnego męża...
-Męża ci nie oddam.-Zaśmiałam się.Udało mi się ją nawet rozśmieszyć, ale zaraz spoważniała.
-Mi zostało tylko dwupiętrowe mieszkanie i sześcioletni syn...Jer nie chciał mieć syna?
-Nie wiem. Nie ma tak, że do wyboru do koloru. Chyba chciał syna.
-A jaki problem by mieć trzecie dziecko?
Parsknęłam śmiechem.
-I znów urodzę bliźniaki albo dziewczynkę. Wiesz co, nam dwójka wystarczy.
-Tylko pozazdrościć... No nic. Idę. -Szepnęła i poszła.
Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam w lustro. No, rzeczywiście... Figurę mam zaskakująco idealną... Dom mam idealny, męża mam idealnego, i dzieci... Wszystko jest tak, jak powinno...

Od Kamila

Kaja miała koszmary. Ja nic jednak nie wyczułem wtedy w pokoju
Nikogo nie zobaczyłem. Musiało jej się to przewidzieć. W ogóle robiło się nie ciekawie. Nie mogłem się z nikim porozumieć. Jednak Aron znalazł na to sposób. Rzucił na siebie i mnie zaklęcie porozumienia. On mnie rozumiał a w moim do niego wypadku nic się nie zmieniło. Przecież ja rozumiałem to co mówili ludzie. Dzięki temu nie musiałem ryzykować przyłapania przez siostrę gdybym był w ludzkiej postaci. A pro po ludzkiej postaci. Strasznie nie komfortowo czułem się tylko pod psią postacią. Jednak co mogłem na to poradzić? Nic. No chyba że wyjawię jej prawdę ale obawiałem się o jej stan psychiczny po dowiedzeniu się o wszystkim. Dopiero co pochowała mnie a tu nagle okazuje się że jej piesek jest jej bratem który jest chowańcem, Aron jest czarodziejem a my mamy pochodzenie anioła bo... tego mi Aron nie wyjaśnił. A w dodatku nasza matka o całym tym magicznym świecie wiedziała. To wszystko było by za dużo. 
Ja sam.. nie wierzyłem w to do końca ale jak inaczej wytłumaczyć to że jestem tu.. i jestem psem? To wszystko było na prawdę skomplikowane i dziwne. 
Kiedy Kaja zasnęła nad ranem wyszedłem z pokoju i dogoniłem Arona który wybierał sie na miasto.
Przemieniłem się. Wiedziałem ze ryzykuje ale musiałem "wyprostować obolałe kości".
-Jak Kaja?
-Śpi.
-To dobrze.
-Przynajmniej mogę trochę pobyć w swoim.. em.. można to nazwać prawdziwym ciele? No dobra.. ludzkim ciele.
-Kamil.. może nadeszła pora by jej o tym wszystkim powiedzieć?
Mówił poważnie. I to było najgorsze. Ja.. nie chciałem jej tego powiedzieć. Może nie to że nie chciałem ale.. bałem się.
Nagle.. usłyszałem kroki. Zobaczyłem rozespaną Kaję schodzącą po schodach i przecierająca oczy. Byłem przerazo-ny. W mgnieniu oka przemieniłem sie.
-Masz gości?-zapytała ziewając.
-Nie..-powiedział równie przerażony Aron.
-To z kim rozmawiałeś? Słyszałam tu głos jakiegoś chłopaka i pomyślałam.. jejku przepraszam. To twój dom i możesz robić co chcesz... nie powinnam.
-Nic sie nie stało Koja. Ja jadę na miasto. Wczoraj nie chciałaś ode mnie pieniędzy na kupno jakiś rzeczy dla siebie to.. postanowiłem zrobić ci dziś mały prezent.
-Nie. Proszę Aron i tak się źle czuje że pasożytuje na tobie.
-Nie prawda a dla mnie to czysta przyjemność robić dobre uczynki. A co do twoich przyjaciół to już się chyba zadomowili w swoim nowym mieszkaniu.
-Dziękuję.
Patrzyłem sie to na siostrę to na przyjaciela. Nie wyobrażałem sobie jak wiele ta dwójka dla mnie znaczyła. Siostra od zawsze była mi bliska.. ale Aron.. znałem go w dzieciństwie przelotnie a teraz w ciągu miesiąca.. zaprzyjaźniłem się z nim i traktowałem go jak starszego brata. Wszystko zaczynało sie układać. Jednak po głowie chodziła mi pewna myśl.. a raczej myśl o pewnej osobie. O Nadii. Co z nią? 

Od Christiana

  Stałem nieruchomo patrząc z otwartymi oczami na Willa. Mały stanął nade mną i wskazał kciukiem.
Tato, twój czas nabiegł końca... tu na Ziemi.
Nic nie rozumiałem, a ból w piersi się nasilał.
- Co ty mówisz mały? - wyszeptałem, jednak moje słowa zagłuszył mój własny jęk. Cholernie bolało.
Will patrzył na mnie ze smutkiem. Złapał mnie za dłoń.
Bądź dzielny tatusiu. Nie umrzesz. Tylko pójdziesz do nieba!
Przerażony nie dowierzałem jego słowom... Jednak ból osiągnął już zenit. Tak bardzo piekło, że zacząłem krzyczeć. Usłyszałem nagle wszystkie przerażone głosy wokół mnie.
- Lacey!
- Jeremy!
- Kate!
- Johanna!
- Dziecko!
- Olivia!
- Will....

I wszystko się przerwało. Poczułem jak naprawdę ktoś mnie szarpie i krzyczy "Christian, Chris!",  jednak ja już odpływałem...


Nie wiem gdzie byłem, po prostu nie ogarniałem tego miejsca. Wszędzie były drzewa, krzewy i kwiaty. Niebo było przeraźliwie niebieskie. Zamiast zwykłej ziemi i trawy, była wyłożona idealnie równa kostka, która gdzieś prowadziła. Wszyscy gdzieś zmierzali, w różnych kierunkach. Najwięcej było tych przeźroczystych, zachowujących się jak normalni ludzie... - jednak dusz. Potem jakieś zamaskowane na biało i czarno postacie, z wielkimi krzyżami na plecach. I aniołowie... Mojego pokroju.
  Jakiś mężczyzna nagle podszedł bardzo podobny do kogoś znanego mi z dołu... Złapał mnie za ręke, a ona o dziwo nie przeszła mi przez nią.
- Christianie Jonessie czekają na ciebie! - powiedział spokojnie i puścił mnie ruszając.
Podążyłem za nim, lekko zaskoczony. Poczułem jakąś dziwną lekkość i swobodę na sercu. Z ciekawością obserwowałem różne, dziwne owoce i kwiaty... Gdy sięgnąłem zaintrygowany po rozłożystego, jednak drobnego czarnego jak węgiel kwiatka mężczyzna mnie cicho ostrzegł.
- Lepiej nie...
Posłusznie więc wypuściłem go, jednak on zamiast spaść na ziemię wrócił na swoje miejsce z cichym psyknięciem. Coraz bardziej zdziwiony przyspieszyłem kroku.
  Nie wiem ile szliśmy, ale postacie robiły się coraz ciekawsze. Trafiliśmy na kobietę, która była pół duchem - pół aniołem. Jakiś mężczyzna unosił się nad dziurą w magicznym chodniku i obserwował karetkę pogotowia.
Ja niczym bym się nie martwił - gdybym nie miał syna. Will był dla mnie najważniejszy... A teraz gdzie on jest? Co robi? Ma opiekę? Czy Lacey sama sobie poradzi...?
 Jednak nikt nie odpowiedział mi na te pytania, a my właśnie stanęliśmy przed ogromnym budynkiem. Nad okrągłymi, wielkimi drzwiami widniał złoty napis:
Ministerstwo Spraw Niebiańskich
Byłem szczerze zdumiony, ale mojego towarzysza w ogóle to nie zdziwiło. Ruszyłem za nim. Przy wejściu podbiegł do nas jakiś dziwny pies. Cały biały - łącznie z pazurami i oczami (tęczówkami). Jedynie źrenice były złote, jak lejący się miód... Unosiła się za nim dziwna mgiełka. I gdy zaczął mnie wąchać poczułem dziwny skurcz w żołądku.
- W porządku Rex - powiedział mój towarzysz - On jest jednym z nas.
"Rex" posłusznie odsunął się i wrócił do swojej dziwacznej budy obserwując każdego, kto wchodził do tego miejsca. Mężczyzna skręcił w jakiś róg.
- Dzień dobry Amelio - pozdrowił jakąś anielitkę - Ben witaj... Jak mija ci dzień Owenie...? Och Nicky cudownie dziś wyglądasz moja droga!
Ostatnia kobieta lekko się zarumieniła, jednak przyspieszyła kroku. Doszliśmy do jakiś drzwi z podpisem
Oddział Aniołów Ziemskich
My szliśmy dalej, ale ja zdążyłem pochwycić spośród ogromnej, złotej tablicy na której nazwiska wciąż się zmieniały nazwisko - Jeremy Evest - napisane tłustym drukiem spośród kilku górujących... A więc widać Jer był wyjątkowo ważnym i silnym aniołem... Uniosłem brwi, jednak nie było czasu, bo nieznajomy pociągnął mnie dalej.
Po 5 minutach stanęliśmy pod drzwiami oznajmującymi, że jesteśmy w Oddziale Nieprzypisanych.
Uniosłem brwi, a mężczyzna który mi towarzyszył zaczął mówić.
- Nazywam się Lockwood, ale pracuje w zupełnie innym oddziale. Moim zadaniem było cię tutaj przyprowadzić, ponieważ ty też zaczniesz tu pracować. A więc powodzenia, możesz wchodzić, już jesteśmy.
Ale gdzie jesteśmy? Nic nie rozumiałem i miałem tego powoli dość. Westchnąłem i pchnąłem drzwi, czekając na nieznane. Przynajmniej wreszcie dowiedziałem się, dlaczego ten gość wydawał się tak znajomy... On był po prostu ojcem Johny!
 

Od Kai

  Siedziałam przy oknie i zastanawiałam się co robią moi przyjaciele... Wszystko wydawało się okropnie dziwne... Najpierw omal nie zostałam zgwałcona... Potem uratował mnie jakiś gość, który cały czas siedział mi w głowie i miałam się z nim spotkać za niedługo... A teraz siedziałam sobie jakby nigdy nic w wygodnym i wypasionym domu jakiegoś starego znajomego mojej zmarłej matki, a przy mnie cały czas był Kamil! Nie wierzyłam, w taki obrót spraw, chyba faktycznie czasem miałam więcej szczęścia niż rozumu...
  Nie mogłam zasnąć, w tym poobdzieranym i stłamszonym skąpym stroju. Trochę mi było wstyd, tak pokazywać się przed tym mężczyzną... i moim małym przyjacielem. Całe szczęście, że udało mi się od tego... Arona pożyczyć jakąś starą i rozciągniętą koszulkę. Od razu chciał mi wcisnąć pieniądze, żebym jutro sobie coś kupiła, bo on miał cały dzień załatwiać jakieś sprawy, ale odmówiłam. Miałam swoje i choć zarobione w brudny sposób... - swoje.
  Dość szybko zasnęłam, a przed oczami ciągle miałam tego faceta... Mimo że był ok. dwa razy ode mnie starszy, nie mogłam się powstrzymać...  Długo rozmawialiśmy tam, pod klubem... Moje wewnętrzne oko... coś... mówiło mi, że jemu można zaufać. Jednak na to spotkanie zamierzałam wyciągnąć Irę...
  Było gdzieś po pierwszej w nocy, gdy się ocknęłam. Popatrzyłam chwilę w kont, a potem wrzasnęłam. Stanęłam szybko i zakryłam sobie twarz. W koncie stał jakiś mężczyzna, nie odzywał się, a ja krzyczałam i krzyczałam... Nagle zniknął, a niespodziewanie po chwili poczułam ciepły język na dłoni mojego kompana.
Nadal przerażona opadłam na łóżko. Serce mi biło przeraźliwie, jednak po chwili się uspokoiłam. Zaczęłam się przekonywać, że to była tylko zwida. Zaśmiałam się nerwowo.
- Jaka ja jestem głupia - szepnęłam, głaszcząc po włochatej głowie Kamila.
Do drzwi nagle ktoś zapukał. Coś stanęło mi w gardle, jednak odpowiedziałam sucho.
- Proszę.
Całe szczęście, że pojawił się w nich Aron. Uspokoiłam się, jednak zobaczyłam, że ta koszulka od niego jest cała podwinięta i... dość wiele mi widać. Spłonęłam rumieńcem. Szybko się osłoniłam, zanim zaświecił światło, jednak wcale nie byłam pewna, czy tego nie zauważył.
- Co się stało Kaju? - przemówił zmartwionym głosem.
- Ehm... - mruknęłam trochę speszona swoim zachowaniem. No bo jak to wygląda? Głupia smarkula z przytułku, córka jego dawnej znajomej ucieka z sierocińca, zaczyna pracować w burdelu, a gdy ją wreszcie jakiś gościu dopadnie, to z opresji ratuje ją dzielny, stary znajomy jej matki - przygarnia ją do siebie, a ona wciągu jednej nocy stawia biednego człowieka na nogi.
Chrząknęłam i nerwowo splotłam palce na kolanach.
- Wydawało mi się... Że ktoś tam stał - mruknęłam - Ale to na pewno przywidzenie - dodałam pospiesznie - Kamil cały czas ze mną był  i nic mi się nie stało... To znaczy... Ten pies - wyjaśniłam widząc jego zaniepokojoną minę.
Aron wymienił znaczące spojrzenie z husky syberyjskim. Zdziwiona uniosłam brwi. To wyglądało tak, jakby obydwoje skrywali jakiś sekret. Złudzenie jednak szybko minęło.
- Nic się nie stało. Idź już spać mała. Dobrej nocy - Aron zniknął, Kamil ułożył się w nogach i wszystko powróciło do normy.
Wzruszyłam ramionami i powlekłam się do łóżka, jednak jakoś nie mogłam zasnąć...

Od Kamila

Wybiegłem z tego burdelu (dla mnie zawsze tak to będzie się nazywać). Po chwili dołączył do mnie Aron z Kają na rękach. Byla nieprzytomna. Mój przyjaciel położył ja na tylnym siedzeniu. Ja usiadłem obok Arona. Pojechaliśmy. Koniec tego dobrego. Musiałem bardziej pilnować siostry. Co by się stało gdyby nie moja intuicja? Nie wyposzczę jej więcej tam! Chciałem na nią nakrzyczeć lecz po pierwsze potem bym miał wyrzuty sumienia a po drugie nie mogłem jej pokazać kim na prawdę byłem.
Pojechaliśmy do domu Arona. Przeniósł ją do pokoju a ja posłusznie podążyłem za nim. Kaja spała grzecznie dlatego mogłem porozmawiać z przyjacielem. W salonie przemieniłem się w człowieka.
-Twoja siostra to...?
-Nie! Nawet tak nie myśl!
-Wiem wiem ale nadal to do mnie nie dociera. Gdybyś mnie nie wyciągnął z tego klubu mogło by to się skończyć na prawdę źle.
-Wiem.. i dziękuje. Tyle dla nas zrobiłeś.
-Nie tyle co dla waszej matki. Jestem na każde wasze zawołanie. Twoją matkę na prawdę lubiłem. Szkoda ze nie mogę jej przywrócić do żywych...
-No szkoda... ale wiesz? Wolałbym nie. Trzeba zachować naturalny porządek. Zakłóciłem go kiedy przeżyłem. Dlatego teraz poświecę życie na pomaganiu innym.
-Dobrze.
-Kaja już tu zostanie. Nie wyposzczę jej. Powiesz jej kim jesteś. Omiń tylko to wszystko związane ze mną. Jestem twoim psem.
-Jej pobyt tu sprawi że nie będziesz już miał swobody przemiany.
-Wiem.
Nagle usłyszeliśmy kroki. Przemieniłem się w psa. Po chwili zobaczyliśmy Kaje.
-Co ja tu robię?
-Jesteś bezpieczna kochanie. Nic ci nie grozi.
-Kim jesteś?
-Przyjacielem twojej mamy.. i twojego brata. Nazywam się Aron.
-Dlaczego nigdy o tobie nie słyszałam?
-Nie wiem
-Kamil. To twój właściciel?
Zaszczekałem i zamerdałem ogonem. Czułem się niezręcznie.
-Zamieszkasz z nami dobrze?
-Nie mogę.
-Dlaczego?
-Tam mam przyjaciół. Nie zostawię ich.
-Im też pomogę.
-Na prawdę?
-Tak. Któryś z nich ma 18 lat?
-Jeden niedługo będzie miał.
-Dobrze. Oddam im jeden z moich domów. Jestem bogaty to nic takiego.
-Na prawdę?!
-Tak.
-Dziękuje!
Cieszyłem się z takiego obrotu rzeczy. Może teraz się wszystko ułoży? Oby..

czwartek, 26 czerwca 2014

Od Kai

 Siedziałam sztywno na atłasowej kanapie, czując palce tego mężczyzny na moim ramieniu. Obejmował mnie i kaszlał co parę sekund, a cały po prostu śmierdział wódą.
 Wolałam już sytuację, gdy byłam "niewidzialna" i po prostu roznosiłam drinki, jednak teraz nie mogłam marudzić. Pieprzyłam jakieś głupoty o moim "kolorowym" życiu, na twarzy miałam przylepiony szeroki, czarujący uśmiech i co chwila miałam "wsadzane w biust" pieniądze. Czułam się podle wdzięcząc się tak do tego starego dziada, ale jakie miałam wyjście?
 Z utęsknieniem odliczałam minuty do końca zmiany. Wreszcie to nadeszło.
- Wybacz mi, mój kochany Wąsiku,  ale muszę odetchnąć.
- Potowarzyszę ci - rzucił ochoczo dziadek, ledwo podnosząc się na nogi, a ja chcąc - nie chcąc musiałam to niestety zaakceptować.
 Gdy szliśmy dziadek wielką łapą zjeżdżał mi z łopatek coraz niżej. Wcale mi się to nie podobało. Gdy zręcznie próbowałam się wywinąć, pożegnać się szybko i skręcić do drzwi wyjściowych, złapał mnie gwałtownie za ręke i czerwony na twarzy wepchnął do składzika na miotły. Przerażona nie wydałam z siebie żadnego głosu. Popchnął mnie na kartony i powiedział rozpinając sobie pas z pękatego brzucha.
- Nie ze mną te numery maleńka - wybełkotał - Nie płaciłem ci dziś przez cały wieczór za słodkie minki.
Za nim zdążyłam się obejrzeć, wsunął brudną łapę mi pod sukienkę. Zaczęłam krzyczeć, ale wepchnął mi jakiś materiał do ust. Zakrztusiłam się, a w oczach stanęły mi łzy. Po chwili wyciągnął mi go, ale nie byłam głupia. Wiedziałam po co. Szarpałam się i wywijałam. Za nic świecie nie chciałam wziąć tego do ust. I wtedy złapał mnie za gardło i pogodziłam się z losem. Nie próbowałam już walki, gdy uderzył mnie w twarz posłusznie otworzyłam usta...
  I wtedy ktoś wpadł do środka. Słyszałam głośne ujadanie psa i nerwowy głos jakiegoś mężczyzny. Upadłam na zimną podłogę. Nie zwracałam uwagi na podwiniętą wysoko sukienkę. Mdliło mnie i bolała mnie głowa, a w czaszce tłukła mi się świadomość tego, że jeszcze chwila, a mogłam zrobić coś, po czym przez wiele dni miałabym do siebie ogromne obrzydzenie.
  Pies ujadał, a ja zobaczyłam, że to jest mój Kamil. Podniosłam się na łokciu jednak natychmiast upadłam, bo było mi tak niedobrze.
-  Leż spokojnie mała... - szepnął jakiś mężczyzna kojącym głosem.
Podniosłam wzrok. Był młody, miał może trzydzieści lat... Widać, że przed chwilą bawił się tu gdzieś na imprezie, bo był lekko wstawiony. Ale jak to się stało, że razem z moim psem uratowali mnie od tego zboczeńca. Rzecz jasna sama sobie byłam winna, za daleko to zabrnęło, a powinnam postawić granicę, tak jak uczyła nas właścicielka... ale nie miałam odwagi... - jak zwykle.
Kamil nieźle pogryzł tego gościa. Bałam się, że go sprzątną więc szeptałam.
- Uciekaj... Uciekaj...
Sama czułam się już lepiej, choć nadal nie wiadomo czemu płakałam. Dopiero gdy zawył alarm policji Kamil posłusznie wycofał się i pobiegł do domu. Czułam się lepiej, wiedząc że mu nic nie będzie, jednak sama powoli miałam wszystkiego dosyć...






















































































































































































































Od Jeremiego

  Dziwne uczucie dusiło mnie w serce. Lacey cały czas szlochała do telefonu.
- A potem... Potem stanął przed Willem i powiedział, że jest "Wybrańcem", a ty... ty jego ojcem! I go zabrał! Przecież to niemożliwe, ja spałam z Chrisem!
Westchnąłem i przyspieszyłem idąc po chodniku.
- Lacey, wytłumaczę ci to gdy spotkamy się w cztery oczy - szepnąłem - Czasem tak się zdarza... Wszystko ci opowiem, gdy wrócimy do domu.
Rozłączyłem się z nią. Była w kiepskim stanie. Jeszcze nie rozumiała wszystkiego. Czułem wyrzuty sumienia, ale taka była wola aniołów, a ja musiałem ją spełnić.
 Teraz miałem inną misję. Musiałem znaleźć Johnę. Jeszcze Kate dzwoniła. Znudzony uspakajałem ją o Ivy.
- Kate, ja już dawno się nauczyłem, że to nie ta dziewczyna z kiedyś. Poradzi sobie, albo nie poradzi, jednak ona sama wybrała już swoich nowych przyjaciół i nową rodzinę. Daj jej już spokój, tylko sprawdzaj, czy żyje - dodałem na koniec - Wróci. O tobie jeszcze nie zapomniała.
Byłem strasznie zmęczony. Wszyscy na mnie napierali i czegoś oczekiwali. Zrozumiałem, że władza wcale nie jest łatwa... Na dodatek nadchodził dzień moich dwudziestych piątych urodzin. Nie żebym miał do nich jakieś sentymentalne podejście, jednak coś się działo. Szczerze powiedziawszy to nie tylko takie małe coś. Moje palce, ręce, skóra, ciało... zrobiły się strasznie ciepłe, jak nie gorące. Nie zwracałbym na to uwagi - każdy anioł był normalnie trochę cieplejszy niż człowiek. Jednak ja nie miałem 37 stopni, tylko prawie 40 i to mnie przerażało. A gdy dowiedziałem się, że wilkołaki dorwały Jen omal nie podpaliłem zasłony, którą bawiłem się w rękach...
  Zbyt wiele problemów, a zbyt mało czasu - pomyślałem.
Dość szybko namierzyłem miejsce ich pobytu, "utorowanie" drogi do Johanny też nie było większym kłopotem, niestety jej sam stan mnie zmartwił. Siedziała pod ścianą drżąc i zaciskała palce na brzuchu. Cały czas mamrotała do siebie.
- Nie oddam cię im.... Nie oddam... Ale mocy też... Dziecko... Moc... Słaba... Słaba, bezużyteczna.... ale dziecko... Jerry...
Drgnąłem gdy wymówiła moje imię, ale wcale mnie nie zauważyła. Zaniepokojony podniosłem ją, uważając już na wielki brzuch. Jakby nie zauważyła różnicy między mną, a ścianą oparła mi się na piersi i cały czas szeptała. Wściekły ułożyłem ją na pobliskim krześle. Nie panowałem nad sobą i gdy zobaczyłem jednego, brudnego kundla, szybko wyciągnąłem sztylet i podstawiłem mu do szyi.
- Gadaj psie. Co jej zrobiliście? - syknąłem.
Jednak on tylko jęknął i przewrócił oczami. Przyznaję, trochę przesadziłem przy tym "torowaniu drogi", jednak ktoś, kto krzywdził moją żonę, mnie krzywdził dwa razy mocniej.
  W samochodzie zauważyłem dziwne ślady na brzuchu Jen, jakby od osmalonego ognia. Przerażony pomyślałem, że ja to zrobiłem, jednak po chwili zdałem sobie sprawę, że to raczej niemożliwe, bo
"podpaliłbym" ją też w innych miejscach. Nie wiedziałem co się dzieje, a Johna też tego mi nie ułatwiała.
Pokręciłem głową.
- Nie ma czasu, trzeba wracać do Kate - szepnąłem. Wyglądało na to, że między szeregami mieli jakiegoś czarodzieja... potężnego czarodzieja.
 Ale co jej zrobili....?
Dość szybko nas pożegnałem, szorstko pożegnałem się ze starszą kobieciną, która niegdyś mnie  bawiła, ale teraz tylko drażniła. Była strasznie ciekawska...
- Już państwo wyjeżdżają? Przecież to miał być miesiąc! Miesiąc miodowy, a nie dwa tygodnie...
Zignorowałem ją i poszedłem do samochodu. Ruszyłem. Miałem nadzieję, że jak najszybciej dotrzemy do Kate...
  No i to by było tyle z tego "Miesiąca miodowego", nie? Ale ubaw był niezły... Do czasu.

środa, 25 czerwca 2014

Od Ivy

  Racja, kilka dni nie było mnie w domu. Teraz też mnie nie ma. Nie wiem, co się ze mną działo, i dzieje nadal. Gdzie ja tak właściwie jestem? Ostatnie co pamiętam, to co, że byłam w domu, wyszłam w głąb lasu, i mocne przyłożenie od tyłu w głowę. A ile tu jestem? Pewnie tydzień, jak nie więcej. Jeremy i Johanna są na miesiącu miodowym. Już od 2 tygodni tam siedzą, to dobrze. Mam nadzieję, że w nic się nie wpakowali, jak ja. Nie mam o niczym pojęcia...
-Obudziła się..-Usłyszałam szept jakiejś dziewczyny.
   Przetarłam oczy zaspana i otworzyłam oczy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i pierwszą osobą którą zauważyłam, była białowłosa dziewczyna. Wyglądała jak elf, była niska i drobna, a jasnoniebieskie oczy można zauważyć z daleka.
-Wiesz, gdzie jesteś?-Spytał wysoki brunet.
Pokręciłam lekko głową zdezorientowana.
-No i dobrze.-Mruknął drugi za nim. Ten był blondynem... Także wysokim.
-Kim jesteście...?-Wymamrotałam.
-Jesteś aniołem, tak?
Kiwnęłam głową niepewnie.
-Ja też. Nie masz się czego bać.-Uśmiechnął się brunet. -Jestem Paul.
-Zyra.-Kiwnęła lekko głową białowłosa dziewczyna.
Reszta się przedstawiła dopiero potem. Blondyn nazywał się Fero. Dziwnę imię... Okazał się być wampirem. Byłam zdziwiona, że ci tutaj kumplują się z wampirami... To także mnie zaskoczyło.
-No dobra... Zabieramy się stąd.-Ruszył się Paul ze starego krzesła.
-Gdzie?-Spytałam.
-Do Los Angeles. Tam mieszkamy, ale lubimy jeździć i szukać takich jak ty. Nowych do naszej grupy.
-Ja... Ja nie moge wyjechać...
-A jest jakiś problem?-Warknął Fero.
-No bo... Ja tu mam... przyjaciela, który dla mnie wiele znaczy. Jest wampirem...
-No to niech jedzie z nami.
-Dajcie mi... dzień. -Zagryzłam wargę a Paul skinął głową.
-Dobrze. Powieziemy cię. Gdzie?-Pyta (prawdopodobnie ich szef).
   Pobiegłam przez las kiedy mnie odstawili. Było to dość daleko, gdzie się wcześniej znajdowałam. Ale dałam radę dobiec pod dom Toma. Kiedy przeszłam przez bramę z tyłu domu, od razu za sobą poczułam jakąś osobę. Nie jakąś tam osobę, tylko właśnie Toma. Miał czarne jak dziury oczy, patrzył się na mnie cały roztrzęsiony, ale kiedy na mnie spojrzał, zesztywniał.
-Tom...?-Szepnęłam.
-Gdzie byłaś?
-Nie wiem... Musiałam ... Wyjechać... Na kilka dni...
-Nic mi nie powiedziałaś? Nawet twoja ciotka wypytywała się mnie, gdzie jesteś.
-Przepraszam...
-Szukałem cię wszędzie m...
-Tom... Mam sprawę... Pojedziesz ze mną do... Los Angeles?
-Po co? Ciotka ci pozwoliła?
-Jesteś za opiekuńczy... -Mruknęłam.-Tak, wie. Ale nie chcę jechać bez ciebie...
Nie lubiłam kłamać, ale to była jedna z moich mocniejszych stron. Kłamanie wychodziło mi doskonale. Mogłam okłamywać każdego, tylko nie Toma... Ale musiałam.
-W takim razie mogę... jechać. Kiedy?
-Możemy zaraz.-Mruknął niepewnie.


   Byłam w Los już tydzień. Podobało mi się tu, na dodatek układało mi się z Tomem. Telefon odbierałam cały czas od Kate. Nie była zadowolona, że coś takiego zrobiłam, ale sama powiedziała, że po mnie przyjedzie. Ale kilka dni przydały się, żeby dała mi spokój. Po prostu moje urodziny nadeszły dzisiaj. Siedemnastka, i pełnoletność. Moi kumple zabierają mnie z okazji urodzin na imprezę... To nie moja pierwsza impreza. Jednak wiem, że Tom będzie mnie miał na oku niczym ciotka Kate...
   Przymierzałam właśnie sukienkę. Ta powinna być dobra... Czarna, nie sięga do kolan, ale też nie jest za krótka. Idealna. Na dekolcie czarna koronka dodawała uroku całej sukience... Śliczna. Przejrzałam się w niej w lustrze... -Dzięki Johanna, ratujesz mi tyłek...-Pomyślałam. Tak, to jej sukienka. Poprosiłam ją przed jej wyjazdem o dwie, a ona dała mi połowę swoich przepięknych sukienek. Były na prawdę śliczne, musze jej je oddać, chociaż ona sama o to nie prosiła, wręcz zabraniała mi jakichkolwiek zwrotów, chciała się ich pozbyć, bo mówiła, że nie zmieści się w nie tak czy siak.Ale przecież ciąża nie trwa wiecznie...
   Wyszłam z pokoju już przygotowana do wyjścia. Mieliśmy jechać o 20, czyli pięć minut do wyjścia. Kiedy założyłam czarne buty na szpilkach już wszystko było idealnie. Rozpuściłam włosy i nałożyłam delikatny makijaż. Podszedł do mnie Tom i objął mnie w pasie.
-Pięknie wyglądasz.-Mruknął mi do ucha a ja uśmiechnęłam się lekko.
-No gołąbki, idziemy!-Mówi Paul.
Fero,Zyra,Damien,Zed i Nina ruszyli za Paulem do samochodu. Damien i Nina byli wampirami, tak jak Fero. A reszta to anioły.
   Kiedy dojechaliśmy i weszliśmy do wielkiej ciemnej sali, impreza trwała w najlepsze. To był jeden z najlepszych lokali, nie dziwiłam się, że właśnie taki wybrały dziewczyny. Nina jest bogata, a raczej jej ojciec. On jest człowiekiem, nic nie wie o istnieniu istot takich jak my czy inne. Jest zwyczajnym człowiekiem, jednak Nina nie jest rozpuszczoną lalunią. Jest ostra i wredna, ale jest także moją przyjaciółką. Czułam się wśród nich dobrze... Byli dla mnie jak rodzina... Której już dawno nie ma.
   Poszłam do barku i zamówiłam kilka drinków. Miałam słabą głowę do picia... Po piątym odlatywałam. A to był już mój siódmy. Zgubiłam Toma, za którego wzięła się pewnie jakaś dziewczyna. I miałam rację, wyłapałam go gdzieś w tłumie, który delikatnie próbuje odczepić od siebie jakąś laskę. Dokończyłam drinka i wpatrzyłam się w przystojnego barmana. Kiedy zobaczył, że się na niego patrzę, uśmiechnąwszy się do mnie, zaczął ze mną rozmawiać. Kiedy Tom oderwał się od dziewczyny, przyczepiła sie kolejna. I tak przez kilka minut. Reszta moich znajomych bawiła się na parkiecie całkowicie trzeźwi. Szczególnie Paul. On nie pił, jeśli prowadził samochód.
-Iv...-Usłyszałam głos Toma. Odwróciłam się w jego stronę i z uśmiechem wpatrywałam się w niego. Barman odwrócił się do zamawiającego klienta.
-Zatańczysz?
-Jasne. -Wzruszyłam ramionami.
W Los Angeles było dużo wypasionych domów, dużo imprez, dużo narkotyków, i dużo zabawy. Jednak pod okiem Toma, było inaczej. Czułam się bezpieczna, cały czas miał mnie na oku, jednak teraz to mu umknęło, że piłam.
Muzyka była świetna, a teraz dali moją ulubioną nutę...
Pocałowałam go, naprawdę, nie panowałam nad sobą. Przestaliśmy tańczyć, całując się ruszyliśmy do samochodu który stał na parkingu na którym roiło się od samochodu. Otworzyłam drzwi nie przerywając pocałunków. Samochód Paula był naprawdę dosyć duży, ale nie zamierzałam uprawiać seksu w samochodzie. Ale na tą chwilę nie mogłam wybrzydzać, łóżko samo nie przyjdzie na parking. Tom się opierał. Ja i on wiedzieliśmy co będzie, jeśli zajdę w ciążę. Ale co to za problem mnie przemienić, lub po prostu użyć gumki?
-Nie możemy...-Wyrwał się z moich objęć kiedy leżeliśmy już w samochodzie przerywając namiętne pocałunki.
-Nie zajdę w ciążę...
-To też nie o to chodzi...
Bez słowa dalej zaczęłam go całować i nie przestałam powoli iść dalej. Nie chciałam, by urwał mi się film, ale na pewno ta noc przypomniałaby mi się rano.
-Nie róbmy tego tutaj... -Szepnęłam ogarniając się choć trochę.
Kiwnął głową i podciągnął się. Ja leżałam pod nim, a teraz on siedział na pierwszym siedzeniu.
-Na pewno... tego chcesz?
-Tak...-Zagryzłam wargę.
Odpalił silnik i odjechaliśmy. Jest jeszcze drugi samochód Fera... dojadą na luzie.

   Obudziłam się w dużym łóżku Toma. Przetarłam czoło i spojrzałam w bok. Koło mnie leżał Tom. Obudził się już dawno.... Nie wiedziałam, że wampiry mogą spać... Ale chyba to zależy. Może one... Nie śpią, tylko zapadają w coś... na jakis czas? Może muszą odpoczywać ileś czasu?
-Przepraszam...-Szepnął nie patrząc na mnie.
Przytuliłam się do niego bardziej.
-Za co?
-Za to...-Delikatnie palcem wskazał na wielkiego siniaka na ramieniu.
-To nic takiego...
-Jest ich więcej...
-To co?-Wzruszyłam ramionami.
-Skrzywdziłem cię... Wiedziałem, że tak będzie...
-To była najlepsza noc w moim życiu...
Milczał.
-Tom... To nie problem... Te siniaki...
-Problem. Skrzywdziłem cię...!
-Tom! To nic! Na prawdę, zniknie szybko...
-Jesteś głodna? -Zmienił temat.
-Trochę.
-Zrobię ci coś do jedzenia.
Kiwnęłam głową.
Musze odwiedzić Kate... Tylko kiedy? Poza tym... Pamiętałam wszystko z tej nocy... wszystko zaczęło wracać... Było cudownie...

Od Kamila

Kiedy zobaczyłem Nadię po prostu nie mogłem już żyć tak jak do tej pory. Musiałem być przy niej tak samo jak przy siostrze. Obie były najważniejsze dla mnie. Spojrzałem się na dziewczynę w której się zakochałem. Musiałem jej coś powiedzieć. To że ją kocham. Ale nie mogłem. Pociągnąłem ją za nogawkę i zacząłem iść przed siebie. Kiedy się obejrzałem zobaczyłem że idzie za mną. To dobrze.
-Eh... piesku? Jejku... chcesz mi coś pokazać...? Ja... muszę wracać... do domu.
Wiedziałem że wcale nie musiała. Nawet gdyby nie wróciła na noc jej matka i ojciec (nawet nie zasłużyli na to by tak ich nazywano) nie zorientowali by się. Współczułem jej. Nie miała kolorowego życia.

***

Po pewnym czasie doszliśmy na boisko za szkołą. To było nasze ulubione miejsce. Pobiegłem pod bramkę i tam usiadłem. Zaszczekałem. Ona nie wiedziała co się dzieje ale podeszła do mnie i usiadła obok.
Ja zauważyłem że na trybunach wisi moje zdjęcie... zrobione przed wypadkiem. Pod spodem było dużo zapalonych świeczek i parę piłek zaczynając od tych do nogi a kończąc na tych do kosza. Uświadomiłem sobie jak wiele ludzi mnie lubiło. Dla ilu byłem przyjacielem, dobrym kolegą. Nadia nagle zaczęła płakać patrząc się w to samo miejsce co ja.
-Oh Kamil... dlaczego? Dlaczego akurat ty? Dlaczego mnie tu zostawiłeś samą?
Płakała. Przybliżyłem się do niej i położyłem jej na kolanie łapę. Jęknąłem.
-Co piesku? Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? Dlaczego?!
Widziałem że jej na mnie zależało i nadal zależy. Jednak bałem się jej pokazać kim naprawdę jestem. Może lepiej jak dla wszystkich zostanę futrzastym psiakiem Kamilem? Może jako zwierze lepiej się spisze? A jak nie? A jak okaże się jeszcze gorzej? A jak... nie wiem. Za dużo tych pytań. Musiałem porozmawiać z Aronem. Ale na razie liczyła się tylko Nadia.
Siostrą i jej pracą zajmę się potem.
Nadia położyła się na trawie a ja obok niej. Ona płakała a ja chciałem ją jakoś pocieszyć. Ale nie wiedziałem jak. Jak mogłem pocieszać po ludzi którzy myślą że stracili własnie mnie?
Zaczyna się sprawdzać powiedzenie że jedyna osoba która może cię wesprzeć i zablokować wodospady łez jest właśnie tą która jest źródłem tych łez. Ale co mogłem z tym zrobić?
Czasem się zastanawiam czy nie lepiej by było gdybym zginął wtedy w tym wypadku...

***

Po paru godzinach odprowadziłem Nadie pod sam dom i wróciłem do siostry. Strasznie nie podobało mi się to że dzieli łóżko z tym chłoptasiem. Nie to że go nie lubiłem ja po prostu troszczyłem się o siostrę. Nic w tym dziwnego.
Położyłem się w nogach i zasnąłem lecz byłem nadal czujny. Ostrożności nigdy za wiele. 

wtorek, 24 czerwca 2014

Od Johanny

   Siedziałam na dole w hotelu w dość zadbanej i wypasionej kawiarni. No przecież to Paryż, kiedy tu mieszkałam, byłam przyzwyczajona do tego wszystkiego... Do tych luksusów, a teraz bardziej mnie to wszystko irytuje, niż odpowiada. Aczkolwiek, moje mieszkanie tutaj dalej stoi puste, bo chyba od roku tu nie byłam. Spędziłam tu beznadziejne urodziny, w sumie, i tak żadnych nie spędzam i nie świętuję. Nie chcę otrzymywać prezentów, ale Jeremy zawsze mi jakiś wciśnie. Myślałam o tym, gdzie podziewa się mój brat, ten młodszy. No co ja gadam... Nie jest aż taki młodszy. Może i jest zamknięty w ciele siedmiolatka, ale jego dusza ma już ponad 300 lat. To co, że jest wampirem? Pamiętam jak wpadłam w nałóg palenia i ćpania... Pomógł mi, pozabierał wszystko i wypieprzył gdzieś, gdzie nie mogłam tego znaleźć... Ale przyznaję, że nadal korci mnie by pójść i kupić albo jedno, albo drugie. Ale trzyma mnie tylko ciąża, bardziej chce mi się zapalić. Do tego ciągnie mnie już od dłuższego czasu, przed ciążą zawsze musiałam zapieprzać po paczkę, i wypalałam zawsze trzy.
   Do dużej sali w której się znajdowałam, wszedł jakiś dwudziestoparolatek, tak na oko wyglądał młodo, może trochę starszy ode mnie. Nie zwracałam na żadnego faceta uwagi, kiedy mówiłam Jerowi, że każda dziewczyna zwraca na niego uwagę, to on mówił mi, że na mnie gapią się faceci, chociaż ja go zawsze wtedy wyśmiewałam. Jedynie na imprezach kiedyś zauważałam jak podchodzą do mnie i pytają się o drinki. Nawet pijana nigdy nie byłam w stanie iść z kimś do łóżka, a tu zjawił się Jeremy, i nie minęło dużo czasu, a leżałam w łóżku z chłopakiem którego... nawet nie za bardzo lubiłam.
Facet podszedł do mnie z poważną miną, ale lekko się uśmiechał kiedy zbadał uważnie moją twarz.
-Johanna?
-Ee... Tak? O co chodzi?
Skąd on zna moje imię, do cholery?-Pomyślałam.
-Rzeczywiście, jesteś naprawdę taka piękna jak mi mówili...
-Kto mówił...?
-No nic... Jestem Jack. Ważne jest po co tu przyszedłem. Szukam cię od dłuższego czasu...
-Ale... Nie rozumiem, po co?
-Jestem od kogoś, kto dla ciebie wiele znaczy. Ktoś z rodziny. Przejdźmy do rzeczy, dobrze?-Kiwnęłam głową.-Chodzi mi o to, że zaczęli cię szukać.
-Kto?
-No przecież wiesz... Nie mogę tu być zbyt długo, mam ci tylko powiedzieć, żebyś zmieniła hotel. Wiedzą gdzie jesteś.
-Mój były szef, tak?
-Dokładnie. Gdzie jest teraz twój mąż?
-W mieszkaniu na górze.
-To dobrze. Do póki jesteś tu z nim, nie dotkną cię, nawet się nie zbliżą. Uwierz mi, wilkołaki to łatwe do zabicia przez anioły sztuki.Nie panują nad sobą, to ułatwia dużo spraw. Ale wiedz, że musisz zmienić miejsce. Jeśli tu wejdą, każą ci iść z nimi, a ty nie możesz nic powiedzieć, bo strzelą ci w brzuch. Wiedzą, że jesteś w ciąży, ale to dla nich nie ma znaczenia. Nie obchodzi ich to. Bardziej to, że masz moce, które chcą wilki.
-Czyli co... Mogą nawet zaraz tu wejść?
-Nie wiem gdzie są, ale to prawdopodobne. Muszę iść... Trzymaj się swojego męża jak najbliżej. -Wstał, pożegnał się ze mną, i wyszedł.
Siedziałam dalej w kawiarni uważając, że to jakieś kpiny. No bez jaj, co to ma być? Wchodzi jakiś koleś którego nie znam, zna moje imię, wie o mnie wystarczająco dużo...
Poczułam po chwili mocny uścisk na ramieniu. Odwróciłam się i lekko szarpnął mnie jakiś mężczyzna. Ciepło bijące od niego, dawało mi znać, że to wilkołak.
-Idziesz ze mną.
Ja jednak stałam jak słup. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam użyć swoich mocy. Przed ciążą było wszystko normalnie, a to może przez ciążę?
-No co jest? Ruszaj się, albo strzelę...
-Jestem dla was ważna, nie zastrzelisz mnie.
-Ciebie nie, ale twoje dziecko owszem.
-Co zamierzasz ze mną zrobić?
-Poczekam, aż zdecydujesz się oddać moce. Wiem, że nikt ci ich nie może odebrać, nikt nie może cię zahipnotyzować, być oddała nam je, lub też wymazać pamięć. Jesteś po prostu nietykalna. To przez anioła stróża, ale teraz mogliśmy cię zwinąć spokojnie.
-On będzie mnie szukać.
-Ale jeśli cię znajdzie, to znajdzie ciebie już albo nie żywą, albo ledwo co żywą, a na dodatek nie będziesz w ciąży, ranna, i to poważnie.
-Nie oddam wam mocy...
-Ryzykujesz życie dziecka dla mocy?
-Nie, ale... muszę pomyśleć...
-No to pomyślisz sobie w magazynie. -Szarpnął mnie w stronę drzwi.-Masz szczęście, że nic ci nie mogę na razie zrobić poważniejszego, ale trochę poobijać cię mogę. Masz trzy dni, na myślenie.
   Bez słowa wpakowałam się do samochodu na tylne siedzenie. Wyjęłam jednym ruchem telefon z kieszeni i powoli skierowałam wzrok na wyświetlacz. Napisałam sms'a do Jer'a. Ma trzy dni, na wyrwanie mnie z tego gówna... Telefon wyciszyłam i schowałam do kieszeni kasując sms'a, by w razie czego nie odczytał go ten facet. Na końcu sms'a napisałam gdzie jadę, bo słyszałam rozmowę tego wilkołaka. Mówił - Jadę za miasto, do pierwszego magazynu od razu przy wyjeździe z Paryża. - To Było niedaleko od mojego hotelu. Jeremy będzie wiedział co ma robić, a na dodatek ma łatwo, bo wilkołak jest jeden, jak się potem okazało. Mężczyzna związał mi ręce, i gdzieś wyszedł. Oczywiście, że bez zastanowienia oddałabym moce gdyby chodziło o moje dziecko, ale mam trzy dni. Jeśli Jeremy nie zdąży na czas, wtedy będę musiała kombinowac dalej. Myślę i o dziecku, i o mocach, o tym co może się stać jeśli wilkołak dostanie moje moce. Muszę coś kombinować, jakiś plan awaryjny. Pozostało mi tylko czekać na Jeremiego... Oby zdążył, bo nie wiem, czy coś wymyślę...

Od Kai

 Jak nigdy ucieszył mnie powrót mojego przyjaciela. Wydawał się teraz bardziej szczęśliwy, a zarazem zły na mnie z jakiegoś powodu. Nie mogłam określić jakiego, ale miałam dziwne wyrzuty sumienia, że nie pozwalałam iść mu za sobą, gdy chodziłam do pracy.
- Wstydzisz się... Wstydzisz się samej siebie - mruczałam gdy parę godzin potem w skąpym, wyzywającym, błyszczącym kostiumie roznosiłam drinki. Moim zadaniem było "dobrać się" do jakiegoś dzianego gościa, wciągnąć go w rozmowę, zamówić drinki (z jego kieszeni)  i "uzależnić" go od siebie.  Nie było to łatwe zadanie, którego nawet mi nie udało się dokonać, choć pracowałam tu parę tygodni. Podziwiałam dziewczyny, które tak świetnie tańczyły na rurze. Tego miejsca nie nazwałabym burdelem... był to bardziej
"cywilizowany" klub nocny. Jeśli jakaś dziewczyna chciała z facetem... musiała spotkać się z nim poza terenem. Tu, chodziło o to, aby gość dobrze płacił za jej towarzystwo i drinki - a więc łożył pieniądze na klub.
  Ja wprawdzie dostawałam małe wynagrodzenie, jednak dzięki niemu nasze warunki życia na pewno się poprawiły.  Wczoraj Andrij i Ivan przytaszczyli skądś jakieś drewno i zbili nam prowizoryczne łóżka. Udało im się zrobić trzy, a ja dołożyłam się kupując pościel na łóżka. Wieczorem wyczerpany Andrij zasnął od razu rozwalając się cały na jednym. Jak zwykle przygnębiona i niezadowolona Ira zasnęła szybko na swoim, kuląc się. Z Ivanem spać poszliśmy najpóźniej.
 Rzecz jasna cały czas po cichu rozmawialiśmy, tyle, że on leżał na podłodze, a ja na łóżku... Poczułam pretensję do samej siebie - ja spałam w miękkim i wygodnym łóżku (jak na nasze warunki), a on zaledwie na kartonie o grubości paru centymetrów.
- Ivan... chodź do mnie - szepnęłam - Połóż się tu.
Kamil niespokojnie poruszył się w nogach i chrapnął przez sen. Chciało mi się śmiać, bo pies zabawnie przy tym wyglądał.
 Ivan długo się stawiał. Powiedział, że tak nie może, ale ja pod groźbą obrazy sprawiłam, że wreszcie się ugiął. Położył się niemal na samym skraju i oparł głowę na ręce. Ja bez ceregieli pociągnęłam go za zniszczony podkoszulek do siebie.
  Wtedy stało się coś dziwnego. Poczułam prawdziwe zadowolenie, jak nie rozkosz, gdy zdałam sobie sprawę, że leży tu koło mnie... niebrzydki chłopak o pięknych, ciemnych oczach. Biło od niego ogromne gorąco. Przez cienką tkaninę widać było, nie nie wiadomo jakie, ale całkiem niezłe, wyrobione mięśnie. Przeszły mnie dziwne dreszcze i zapragnęłam go pocałować. Coś mnie naszło i wyciągnęłam dłoń.
  I wtedy usłyszałam charknięcie psa. Natychmiast oprzytomniałam. Kamil, w pełni rozbudzony wpatrywał się w nas. Cofnęłam ręke i odsunęłam się lekko. Ivan przez ten cały czas był nieruchomy. Nic nie mogłam odczytać z jego twarzy. Zaczęło się robić niezręcznie, a ja poczułam jakiś smutek w okolicach serca. Bez słowa odwróciłam się do niego plecami, obciągnęłam wyświechtaną bluzę która służyła mi jako góra od piżamy i mruknęłam "dobranoc" po czym zasnęłam.
 - Uważaj co robisz - mruknął jakiś facet, gdy nie uważnie go potrąciłam.
Oprzytomniałam. Nie mogłam cały czas rozmyślać o Ivanie, a zwłaszcza o Ivanie! W ogóle nie był w moim guście. To tylko przyjaciel...
 Moja starsza koleżanka i jakby przełożona, którą już niezłą miała fuchę, a każdy klient się nią interesował, poleciła mi zamówić u naszego barmana - Cyrila - dwa mocne drinki "Inshiti". Posłusznie wykonałam polecenie. Podczas reszty zmiany nie wydarzyło się nic emocjonującego, oprócz tego, że jakiś stary, biedny gbur klepnął mnie po pupie. Wracając późno do "domu", chyłkiem ulic natrafiłam na... Nadię!  Zdziwiona przez chwile patrzyła na mnie, a potem przemówiła wyraźnym, ukraińskim akcentem.
- Cóż ty po noc'y dziewczyna w takij okolicy włóczasz?
Widząc moją zdezorientowaną minę, powiedziała.
- Sory cię Kaja, ale już trochę odwykłam od zwykłej mowy - mruknęła speszona, a ja nagle olśniłam, że już dawno skończył się rok szkolny i mamy wakacje. Nadia była jakaś blada, skulona i zamknięta w sobie. Gdy zapytałam ją o co chodzi, szepnęła tylko.
- Kamil...
  Nigdy nie byłam zakochana w żadnym chłopcu. Nigdy nie pragnęłam bardzo niczyjej obecności. Nigdy nie widziałam świata po za tym jednym... Ale w tym momencie mogłam odczuć co czuje Nadia. Podeszłam do niej bez słowa i objęłam ją. Nie wiadomo skąd pojawił się husky - mój Kamil.Trącił nas po nogach, ale widziałam - nie wiadomo skąd - że chciałby zostać z Nadią. Ona zdezorientowana popatrzyła na mnie, gdy zaczęłam się oddalać, ale tylko się pożegnała.
  Mknęłam do domu z przemożoną chęcią zobaczenia wszystkich... a najbardziej Ivana.






























niedziela, 22 czerwca 2014

Od Kamila

Poszukiwania siostry nie przynosiły większych rezultatów. Raz na spacerze z Aronem.. kiedy byliśmy w parku poczułem jej zapach. Spojrzałem na pewnego chłopaka. Pachniał Kają.
Zawarczałem.
-Kaja?-zapytał Aron a ja spojrzałem sie na niego i zamerdałem ogonem.
-Biegnij ale wróć Kamil.-powiedział.
Zacząłem śledzić chłopaka. W pewnym momencie idąc boczną uliczką zorientował się że za nim idę. Nie miałem nic przeciwko.
-Budy!-krzyknął.
Zatrzymałem się i zaszczekałem.
-Chwila.. Kamil?-powiedział zdziwiony.
W pierwszej chwili myślałem ze wie że ja żyje i jestem chowańcem ale po chwili przypomniałem sobie że siostra moją psią postać myśląc że jestem na prawdę psem nazwała mnie Kamil.
Zamerdałem i zaszczekałem.
-Choć. Wiem gdzie jest osoba która się na pewno ucieszy na twój widok.
Poszedłem za chłopakiem.

***

Byłem przerażony kiedy zobaczyłem w jakich warunkach przebywa moja siostra.
-Kamil!-krzyknęła na mój widok i mnie przytuliła.
Miałem ochotę zabrać ją do naszego nowego domu lecz.. jak bym jej to wszystko wyjaśnił!!
-Ma obroże... należy do kogoś. Czy to aby on?-zapytała jakaś dziewczyna.
-Tak. Na pewno to on. Poznaje go a poza tym.. ile psów ma tak.. ludzkie oczy? A najwyraźniej... ktoś go przygarnął.
-Zostaje z nami?-zapytał chłopak.
-Nie wiem.. jak ma właściciela....
Zaszczekałem i usiadłem.
-Chyba powiedział ze się stąd nie rusza.-zaśmiała się dziewczyna.
Zamerdałem ogonem.
Tak dziwnie mi było. W domu u Arona mogłem być pod dwiema postaciami- raz człowiekiem a innym razem psem. Tu jednak musiałem być tylko psem. To było nie komfortowe bo nie mogłem nic powiedzieć tak by mnie zrozumieli. Musiałem poczekać. Kiedy będzie właściwy moment powiem Kai prawdę. Cała prawdę. Tylko przeczuwałem ze nie stanie się to za szybko.

Od Johanny

   Spałam smacznie w łóżku. Poprawka. Spałabym smacznie, gdyby nie to, że Jeremiemu zachciało się wyjść gdzieś. Racja, może i było upalnie, ale to nie znaczy, że mamy gdzieś z samego rana wyłazić. Muszę pospać... Jeszcze godzinę.Tak, godzina mi odpowiada. Ale na pewno moje wylegiwanie się przed wstaniem z wyra trwałoby kolejną godzinę, więc podsumowując, wystarczą mi dwie godziny. Nie wiem, która jest aktualnie, nawet mnie to nie obchodzi. Poczułam jedynie ciepłe ręce przesuwające się powoli po moich plecach. Strzepnęłam ją zaspana opierając się jego zachętom. Wymruczałam coś pod nosem niewyraźnie, nawet sama nie zrozumiałam, co powiedziałam.Jeremy nie odpuszczał, śmiał się tylko, nie poddając się.
-Spadaj... -Znów usłyszałam jak się śmieje. -Co cię tak bawi...?
-Nic,nic...
-Jeremy, chcę spać. Jeszcze wcześnie...
-No tak, jeśli według ciebie ''wcześnie'' to godzina dwunasta, to tak. Rzeczywiście wcześnie.
-No to jeszcze dwie godziny poleżę...
-Zobaczymy.-Wstał z łóżka i poszedł gdzieś.
   Przez chwilę zastanawiałam się, gdzież on poszedł, wyczuwałam nawet lekki uśmiech na jego twarzy, jak i wielkie rozbawienie. Nie wiem ile czasu minęło, ale powoli zaczęłam zasypiać. Pewnie minęły ledwie minuty, bo znów usłyszałam kroki. Westchnęłam ciężko przewracając się na drugi bok od niechcenia. Teraz leżałam tyłem do Jera. Poczułam zimną... wodę... letnią. Nagle poczułam lodowatą wodę, to Jeremy wylał na mnie prawdopodobnie kubeł letniej wody. Podniosłam się nie otwierając oczu. Słyszałam tylko zduszony śmiech Jera, myślałam, że zaraz padnie ze śmiechu widząc moją pół wściekłą, pół rozbawioną minę. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy raczej wrzeszczeć na niego.Jednak opadłam znów na moje suche jeszcze miejsce i chciałam dalej spać.
-No nie...-Usiadł na łóżku przy mnie i pocałował w usta.-Wstawaj... Proszę...
-A co? Nudzisz się?
-Nie. Ale jak śpisz, jest strasznie nudno.
-Daj spokój.-Parsknęłam.-Idź podrywaj jakieś dziewczyny... czy coś...
-A co? Jednak nie jesteś zazdrosna?
-O co? I tak jesteś mój, do żadnej innej nie polecisz, chyba, że ci się znudzę.
-No właśnie, czyli jest ryzyko...
-Aha, czyli wolisz jak jestem zazdrosna?
-Tak.
-Jesteś nienormalny...
-To się dobraliśmy.
-Idę spać...-Mruknęłam.
Przewrócił oczami i wzruszył ramionami.
-Masz dwie godziny.
-Będę wtedy już na nogach...
-No dobrze, w takim razie za godzinę!
-Nie,nie,nie...!
Nie usłyszał mnie. Wyszedł. Więc mam godzinę? No dobra...

-Znów ta pieprzona biała przestrzeń...-Pomyślałam.
   To znów sen, tylko, że byłam w tym śnie sama. Nie był to horror, nie był to sen przyszłości. Nic. Były tylko białe ściany,nic poza tym. Rozejrzałam się w okół. Nic nie dostrzegłam. Białe ściany, podłoga, a także sufit sprawiały, że czułam się jak w psychiatryku. Usiadłam na podłodze. Upięłam włosy w kucyka by lepiej widzieć, bo włosy i tak mi cały czas opadały na twarz, czego nie znosiłam. 
Usłyszałam kroki. Obejrzałam się za siebie, jednak nic nie widziałam. Dookoła mnie było pusto, a kroki nadal były dość słyszalne. Po chwili, kiedy siedziałam już spokojnie, kroki ucichły. Poczułam lodowatą dłoń na barkach, i wtedy szybko się odwróciłam. Zobaczyłam Kate. Znieruchomiałam.
-Jesteś snem? -Spytałam ostrożnie.
-Nie. Odwiedziłam cię... Bo muszę coś ci przekazać.
-Co takiego?
-Chodzi mi o to, że... Wiesz, że masz bardzo cenne moce. 
-Tak...?
-A zastanawiałaś się nad tym, że wybrałaś człowieczeństwo, a jednak posiadasz moce? Tak nie powinno być...Wampiry chcą cię złapać, tak samo jak wilkołaki. Chcą cię przemienić w jednego z nich... 
-Jeremy to wie?
-Nie. Ale coś podejrzewa. Nic mu nie mówiłam, ale trzeba to zrobić. 
-Wie, że chcą mnie znaleźć...
-Ale nie zna ich celu. Po za tym, chciałam ci powiedzieć, że nie jesteś człowiekiem z mocami. Tak myślałaś, ale tak nie jest. Jesteś kimś, po swoim biologicznym ojcu... 
-Dlaczego nie mogę wiedzieć kim był, gdzie jest, czym się zajmuje...
-Powiem tyle, że zabija wampiry, i czasem wilkołaki. 
-Jest aniołem?
-Nic więcej ci nie mogę powiedzieć. Ale nie jesteś aniołem. Nawet on nie wie, jaką rasą jesteś. To niewykrywalne. Nie wiadomo... Nawet moje czary tego nie potrafią określić... Muszę iść...
-Nie,nie...zaraz...

Obudziłam się... Nie wiem, co to było... Ale zaraz znów zasnęłam... Zapominając o wszystkim...