poniedziałek, 30 czerwca 2014

Od Jeremiego

 Siedziałem kiwając się na krześle i patrząc się tępo w ścianę. Już dawno powinienem być w domu, ale jedna sprawa mnie okropnie gnębiła i teraz właśnie ją przedyskutowywaliśmy.
- Myślę... Że powinniśmy ją zlikwidować - mruknął Ben - To już zaszło za daleko.
Nic nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że ma racje. Ivy przegięła totalnie. Nie wiem co ona sobie myślała, ale chyba kompletnie zwariowała. To, że miała jakieś urojenia i prywatne problemy nie upoważniało jej do zabijania bezbronnych! No racja, że była moją siostrą i martwiłem się... Ale to już się robiło niepoważne. Odpuściłem jej parę morderstw na pijawkach i ludziach... Ale jak już się dobrała do swoich... do aniołów i zataczała coraz większe kręgi... ot tak... bo się nudziła... bo miała problemy.  Musiałem działać. Nie wiedziałem tylko jak, podobno dysponowała jakąś mocą... Sam bym sobie poradził, jednak ona szalała w Las Vegas, a to było dość daleko... nie chciałem zostawiać rodziny na pastwę losu, jeszcze coś by im się mogło przytrafić.
  Nagle drzwi się otwarły i do środka wpadła zdyszana Olivia.
- Stało się - wyszeptała - Lacey... poległa.
Zamknąłem oczy i z westchnięciem przetarłem twarz.
- Will jest już w drodze? - wyszeptałem.
Kiwnęła głową.
Dla mnie nie było to łatwe - musiałem dziś o tym pogadać z Johną. Nie chciałem wpuszczać tego chłopaka pod swój dach. To było dziecko śmierci... Dosłownie. Jednak zobowiązałem się. Postanowiłem umilić mu ostatnie normalne i dziecięce miesiące życia.
Olivia stanęła za mną i położyła mi dłonie na ramionach. Pochyliła się, a jej ciemne włosy omiotły mi policzek.
- Może być rozerwał się dzisiaj trochę? - wyszeptała.
Powoli pokręciłem głową. Członkowie mojej brygady zajęli się nagle, taktownie sobą.
- Nie mogę... Małe są pod opieką Kate. Chciałbym poświęcić trochę czasu Jen.
- Ah... No tak... - mruknęła pustym głosem i odsunęła się ode mnie.
Przez następne kwadranse nadal rozmyślałem nad Ivy. Wspólnie zdecydowaliśmy, że jutro podejmiemy ostateczną decyzję.
  Wsiadłem do bmw i podwiozłem Olivię pod dom. Pożegnałem się z nią szybko i odjechałem. Cały czas czułem się dosyć dziwnie. Pomijając oczywiście fakt, że jutro nadchodziły moje 25 urodziny... Byłem coraz bardziej gorący, ręce mi dziwnie drżały, a guma na kierownicy lekko się... topiła. Zastanawiałem się poważnie co się dzieje.
  W domu było trochę gorzej. Zmysły od razu mi oszalały, gdy zobaczyłem "uczącą się" się na naszym łóżku Johnę w skąpym stroju. Ledwo ustałem na nogach, patrząc na nią kątem oka. Uniosła brwi.
- Jerry, skarbie co z tobą?
I zanim zdążyłem szybko się oddalić, po prostu się na mnie rzuciła. Takiej tęsknoty i zachłanności w jej ruchach nie znałem dawno. I byłbym niezmiernie tym faktem zadowolony, gdyby nie to, że coś się ze mną działo niepokojącego...  Jak ostatni kretyn pozwoliłem zawładnąć sobą hormonom.
- Jen, błagam cię - jęknąłem za kolejnym razem - Teraz, to na pewno będą pięcioraczki.
Johanna parsknęła, jednak nie zapoprzestała.
- Stęskniłam się strasznie! 10 minutowy seks na parę dni mi nie wystarcza - mruknęła.
Przymknąłem oczy wyczerpany. Nie z tego powodu oj nie. Wykańczała mnie już powoli ta wieczna martwica o najbliższych i robotę którą odwalałem.
- Coś ty taki gorący? - mruknęła mimochodem Jen - Strasznie...
Starałem się jej nie dotykać palcami, choć nie było to łatwe. Pocałowałem ją namiętnie. Po paru razach, zatopiłem się w błogiej senności. Wiedziałem, że powinienem jej powiedzieć o Willu... Ale ten sen był taki przyjemny... Ta cisza... Po co ją przerywać...? Nadejdzie to co ma nadejść...



































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz