czwartek, 26 czerwca 2014

Od Jeremiego

  Dziwne uczucie dusiło mnie w serce. Lacey cały czas szlochała do telefonu.
- A potem... Potem stanął przed Willem i powiedział, że jest "Wybrańcem", a ty... ty jego ojcem! I go zabrał! Przecież to niemożliwe, ja spałam z Chrisem!
Westchnąłem i przyspieszyłem idąc po chodniku.
- Lacey, wytłumaczę ci to gdy spotkamy się w cztery oczy - szepnąłem - Czasem tak się zdarza... Wszystko ci opowiem, gdy wrócimy do domu.
Rozłączyłem się z nią. Była w kiepskim stanie. Jeszcze nie rozumiała wszystkiego. Czułem wyrzuty sumienia, ale taka była wola aniołów, a ja musiałem ją spełnić.
 Teraz miałem inną misję. Musiałem znaleźć Johnę. Jeszcze Kate dzwoniła. Znudzony uspakajałem ją o Ivy.
- Kate, ja już dawno się nauczyłem, że to nie ta dziewczyna z kiedyś. Poradzi sobie, albo nie poradzi, jednak ona sama wybrała już swoich nowych przyjaciół i nową rodzinę. Daj jej już spokój, tylko sprawdzaj, czy żyje - dodałem na koniec - Wróci. O tobie jeszcze nie zapomniała.
Byłem strasznie zmęczony. Wszyscy na mnie napierali i czegoś oczekiwali. Zrozumiałem, że władza wcale nie jest łatwa... Na dodatek nadchodził dzień moich dwudziestych piątych urodzin. Nie żebym miał do nich jakieś sentymentalne podejście, jednak coś się działo. Szczerze powiedziawszy to nie tylko takie małe coś. Moje palce, ręce, skóra, ciało... zrobiły się strasznie ciepłe, jak nie gorące. Nie zwracałbym na to uwagi - każdy anioł był normalnie trochę cieplejszy niż człowiek. Jednak ja nie miałem 37 stopni, tylko prawie 40 i to mnie przerażało. A gdy dowiedziałem się, że wilkołaki dorwały Jen omal nie podpaliłem zasłony, którą bawiłem się w rękach...
  Zbyt wiele problemów, a zbyt mało czasu - pomyślałem.
Dość szybko namierzyłem miejsce ich pobytu, "utorowanie" drogi do Johanny też nie było większym kłopotem, niestety jej sam stan mnie zmartwił. Siedziała pod ścianą drżąc i zaciskała palce na brzuchu. Cały czas mamrotała do siebie.
- Nie oddam cię im.... Nie oddam... Ale mocy też... Dziecko... Moc... Słaba... Słaba, bezużyteczna.... ale dziecko... Jerry...
Drgnąłem gdy wymówiła moje imię, ale wcale mnie nie zauważyła. Zaniepokojony podniosłem ją, uważając już na wielki brzuch. Jakby nie zauważyła różnicy między mną, a ścianą oparła mi się na piersi i cały czas szeptała. Wściekły ułożyłem ją na pobliskim krześle. Nie panowałem nad sobą i gdy zobaczyłem jednego, brudnego kundla, szybko wyciągnąłem sztylet i podstawiłem mu do szyi.
- Gadaj psie. Co jej zrobiliście? - syknąłem.
Jednak on tylko jęknął i przewrócił oczami. Przyznaję, trochę przesadziłem przy tym "torowaniu drogi", jednak ktoś, kto krzywdził moją żonę, mnie krzywdził dwa razy mocniej.
  W samochodzie zauważyłem dziwne ślady na brzuchu Jen, jakby od osmalonego ognia. Przerażony pomyślałem, że ja to zrobiłem, jednak po chwili zdałem sobie sprawę, że to raczej niemożliwe, bo
"podpaliłbym" ją też w innych miejscach. Nie wiedziałem co się dzieje, a Johna też tego mi nie ułatwiała.
Pokręciłem głową.
- Nie ma czasu, trzeba wracać do Kate - szepnąłem. Wyglądało na to, że między szeregami mieli jakiegoś czarodzieja... potężnego czarodzieja.
 Ale co jej zrobili....?
Dość szybko nas pożegnałem, szorstko pożegnałem się ze starszą kobieciną, która niegdyś mnie  bawiła, ale teraz tylko drażniła. Była strasznie ciekawska...
- Już państwo wyjeżdżają? Przecież to miał być miesiąc! Miesiąc miodowy, a nie dwa tygodnie...
Zignorowałem ją i poszedłem do samochodu. Ruszyłem. Miałem nadzieję, że jak najszybciej dotrzemy do Kate...
  No i to by było tyle z tego "Miesiąca miodowego", nie? Ale ubaw był niezły... Do czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz