wtorek, 17 czerwca 2014

Od Christiana

  Patrzyłem nieruchomo w trumnę, raniąc się kolcami białej róży, którą mocno ściskałem w rękach. Aniołowie na pogrzebach ubierali się na biało i składali białe ofiary - najczęściej kwiaty. Nie odważyłem się podejść do trumny. Lacey położyła mi dłoń na ramieniu. Jerry właśnie wrzucił swoją różę do środka i wrócił z grobową miną do Johny. Nie spuszczał jej w ogóle wzroku i nie tylko ja to zauważyłem.
 Teraz przyszła kolej na mnie....
- Nie musisz tego robić Chris - wyszeptała Le. Westchnąłem cicho i ruszyłem, lecz w tej samej chwili znów znieruchomiałem. Zobaczyłem płaczącą i bladą dziewczynę, która podeszła do trumny zaciskając wiązkę kolorowych kwiatów. Zdjęła okulary i wytarła oczy.
- Kocham cię mamo - wyszeptała w eskorcie towarzysza - psa, który jakby wyrazem pyska mówił to samo.
Zaskoczony uniosłem brwi. Mamo? A więc nie myliłem się... Akkie znalazła sobie kogoś i urodziła mu córkę. Jednak gdy dziewczyna odwróciła się i popatrzyła prosto na mnie, mógłbym przysiąść, że... jej kolor oczów był... mi dziwne znajomy.
  A potem zauważyłem jeszcze jedną trumnę. Nawet nie patrząc do środka podszedłem do pochowku Akkie... i wrzuciłem różę do środka. Pies towarzyszący najwyraźniej córce Akkie patrzył na mnie...
  A potem stało się coś dziwnego, czego w ogóle nie rozumiałem. Po pierwsze... Dlaczego nazwali Akkie  jakąś Cleo Dimitruk? I jaka... matka? Czyżby Akkie odnalazła swoją mamę? I jeszcze... To drugie dziecko... W końcu Akkie miała bliźniaki? Nic już nie rozumiałem i zanim spostrzegłem gorące łzy popłynęły mi po policzkach. Zły otarłem je niecierpliwym gestem. Słuchałem jak dziewczyna mówi. Czyli ich ojciec zginął w wypadku? Zacisnąłem przygnębiony zęby i wpatrzyłem się w ręce. Wysłuchałem mowy tej dziewczyny... A potem wszystko się skończyło i poczułem czyjąś obecność. Uniosłem wzrok. Zobaczyłem anioła, który pochylał się nad trumnami. Widziałem go tylko ja, Lacey i Jerry, ewentualnie Kate. Ivy była jeszcze za młoda, po za tym przeprawiciel nie pokazałby się anielicy, która obcuje z biologicznym wrogiem - tak naprawdę "dzieckiem szatana". I choćby nie wiem jakie miał dobre serce -  surowe prawo, ale prawo.
Usłyszałem przenikliwy szept.
- Jeremy... Dobrze cię widzieć...
Kuzyn, jakby dobrze go znał, podszedł do niego i pozdrowił go z uśmiechem. Johna patrzyła na niego zaskoczona, tak samo jak Ivy. Z boku wyglądało to dość dziwnie - facet gadał do siebie. Ale każdy normalny śmiertelnik tu, widział tylko, jak Jery stoi i patrzy się w niebo.
- Ojciec jest z ciebie dumny - doleciał mnie szept, a po krótkiej wymianie zdań, obaj panowie skierowali wzrok na Johnę, szepcząc coś jeszcze, po czym przeprawiciel skinął głową. Następnie wskazał głową Lacey.
- Dziecko, które nosi będzie posłane na służbę.
Coś boleśnie dźgnęło mnie w sercu. Tylko nie to... Zgodnie z przepisem, wybrany chłopiec przez jakiegoś anioła z nieba, gdy osiągnie 11 lat, musi być posłany na szkolenie... w "ich strony". Potem decyduje czy chce tam zostać - czy pełnić służbę na ziemi.
   Przeprawiciel wkrótce odszedł z duszą Akkie... Po chwili zdziwiony zauważyłem, że nie zabrał duszy jej syna... O co chodziło? Zerknąłem na duszę Akkie. Nie było widać w niej postaci... - tylko szary
"obłoczek". W tej właśnie chwili zrozumiałem, że o to nastał ten prawdziwy koniec końców...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz