czwartek, 26 czerwca 2014

Od Kai

 Siedziałam sztywno na atłasowej kanapie, czując palce tego mężczyzny na moim ramieniu. Obejmował mnie i kaszlał co parę sekund, a cały po prostu śmierdział wódą.
 Wolałam już sytuację, gdy byłam "niewidzialna" i po prostu roznosiłam drinki, jednak teraz nie mogłam marudzić. Pieprzyłam jakieś głupoty o moim "kolorowym" życiu, na twarzy miałam przylepiony szeroki, czarujący uśmiech i co chwila miałam "wsadzane w biust" pieniądze. Czułam się podle wdzięcząc się tak do tego starego dziada, ale jakie miałam wyjście?
 Z utęsknieniem odliczałam minuty do końca zmiany. Wreszcie to nadeszło.
- Wybacz mi, mój kochany Wąsiku,  ale muszę odetchnąć.
- Potowarzyszę ci - rzucił ochoczo dziadek, ledwo podnosząc się na nogi, a ja chcąc - nie chcąc musiałam to niestety zaakceptować.
 Gdy szliśmy dziadek wielką łapą zjeżdżał mi z łopatek coraz niżej. Wcale mi się to nie podobało. Gdy zręcznie próbowałam się wywinąć, pożegnać się szybko i skręcić do drzwi wyjściowych, złapał mnie gwałtownie za ręke i czerwony na twarzy wepchnął do składzika na miotły. Przerażona nie wydałam z siebie żadnego głosu. Popchnął mnie na kartony i powiedział rozpinając sobie pas z pękatego brzucha.
- Nie ze mną te numery maleńka - wybełkotał - Nie płaciłem ci dziś przez cały wieczór za słodkie minki.
Za nim zdążyłam się obejrzeć, wsunął brudną łapę mi pod sukienkę. Zaczęłam krzyczeć, ale wepchnął mi jakiś materiał do ust. Zakrztusiłam się, a w oczach stanęły mi łzy. Po chwili wyciągnął mi go, ale nie byłam głupia. Wiedziałam po co. Szarpałam się i wywijałam. Za nic świecie nie chciałam wziąć tego do ust. I wtedy złapał mnie za gardło i pogodziłam się z losem. Nie próbowałam już walki, gdy uderzył mnie w twarz posłusznie otworzyłam usta...
  I wtedy ktoś wpadł do środka. Słyszałam głośne ujadanie psa i nerwowy głos jakiegoś mężczyzny. Upadłam na zimną podłogę. Nie zwracałam uwagi na podwiniętą wysoko sukienkę. Mdliło mnie i bolała mnie głowa, a w czaszce tłukła mi się świadomość tego, że jeszcze chwila, a mogłam zrobić coś, po czym przez wiele dni miałabym do siebie ogromne obrzydzenie.
  Pies ujadał, a ja zobaczyłam, że to jest mój Kamil. Podniosłam się na łokciu jednak natychmiast upadłam, bo było mi tak niedobrze.
-  Leż spokojnie mała... - szepnął jakiś mężczyzna kojącym głosem.
Podniosłam wzrok. Był młody, miał może trzydzieści lat... Widać, że przed chwilą bawił się tu gdzieś na imprezie, bo był lekko wstawiony. Ale jak to się stało, że razem z moim psem uratowali mnie od tego zboczeńca. Rzecz jasna sama sobie byłam winna, za daleko to zabrnęło, a powinnam postawić granicę, tak jak uczyła nas właścicielka... ale nie miałam odwagi... - jak zwykle.
Kamil nieźle pogryzł tego gościa. Bałam się, że go sprzątną więc szeptałam.
- Uciekaj... Uciekaj...
Sama czułam się już lepiej, choć nadal nie wiadomo czemu płakałam. Dopiero gdy zawył alarm policji Kamil posłusznie wycofał się i pobiegł do domu. Czułam się lepiej, wiedząc że mu nic nie będzie, jednak sama powoli miałam wszystkiego dosyć...






















































































































































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz