niedziela, 15 czerwca 2014

Od Christiana



Siedziałem nieruchomo przy stole, żując powoli posiłek przygotowany przez ciotkę Kate. Lacey dyskutowała z nią na jakiś temat, Johna chodziła jak struta za Jeremim, który co chwilę mruczał groźby.
- Niech no ja dorwę tego krwiopijcę… Nogi mu z dupy powyrywam! – warczał sam do siebie.
- Jerry, daj spokój – uspokajała go Johna, ale on tylko rozkręcał się coraz bardziej.
- A tą dziewuchę?! Ma czternaście lat i przyssała się do o wiele za starego dla niej faceta, który się nią prawdopodobnie bawi. Ciekawe, jak dobrze go kuźwa zna!
Johanna rzuciła mi spojrzenie proszące o pomoc.
- Jerry – zacząłem wstając z talerzem, gdy nagle dopadła mnie Lacey.
Rozbawiony obrzuciłem wszystkich tu zgromadzonych wzrokiem. Dwie ciężarne, dwaj wojownicy i jedna „matka Teresa” – opiekunka dla wszystkich. Każdy z jakąś osobliwą historią – i innej rasy.
- Christian, wyprowadzamy się – oznajmiła uśmiechnięta La.
Zakrztusiłem się wodą i uniosłem zaszokowany brwi.
- Jak to „wyprowadzamy” ?! Teraz? Kiedy dla dziecka wszystko przygotowane?
- Christian…  To dom Jeremiego…
Roztargniony Jerry zerknął na nią.
- Co…? Ależ… Ależ nie! To nasz wspólny dom…
- Mimo tego… Rozumiesz… Chcielibyśmy z Christianem… No… Mieć własny dom… Żyć na własny rachunek…
Jerry skinął powoli głową i wrócił do swoich wywodów. Ja nadal się nie odzywałem.
- Gdzie chcesz się wyprowadzić? – zapytałem nadal zaskoczony – Pod most? Szczerze powiedziawszy, pieniędzy pod dostatkiem nie mamy Lacey…
Moja przyszła żona machnęła tylko ręką.
- Mam jakieś oszczędności… Kate nam trochę pożyczy… Rodzice pomogą…
- Świetnie – mruknąłem do siebie, ale już nie skomentowałem głośno odpowiedzi Lacey. Z nią nie było sensu się spierać.  Westchnąłem patrząc na nią. Nie kochałem ją, jednak musiałem się z nią ożenić, ze względu na dziecko… Byłem sumienny i potrafiłem brać odpowiedzialność za popełnione przeze mnie czyny. Jasne, że nie było mi łatwo… Ale już straciłem nadzieję na to, że Akkie odzyskam, zwłaszcza, że przedwczoraj poczułem jakieś rwanie w sercu… a potem kompletną pustkę.
Pytana przeze mnie ciotka Kate potwierdziła moje obawy – Akkie zginęła. Nie wiedziałem czy dam rady z pozostałymi jechać na jej pogrzeb, aż do Ukrainy… Przerażała mnie wizja zobaczenia jej – białej jak papier w trumnie. Zastanawiałem się, czy moje i tak już zranione serce to wytrzyma…
 Nagle atmosfera wokół się spięła. Ciotka znieruchomiała i zacisnęła palce na blacie.
- Wrócili – niemal wyszeptała.
Załamana Johna bezradnie rozłożyła ręce.
- Ciociu… Ona jest szczęśliwa… Czy to konieczne? Po za tym martwię się o Jerra…
- O niego się nie bój, pokona go z łatwością – szepnęła, po czym dodała przecierając dłonią twarz – Ja też tego nie chcę… Ale cenię sobie bezpieczeństwo Ivy, ponad jej samopoczucie. A ten wampir prędzej czy później skrzywdzi naszą małą…
Ogólnie orientowałem się w sprawie. Chcieli „unieszkodliwić”, a przynajmniej odsunąć (znając życie – Jerry zabić) tego wampira od Ivy. Nie dziwiłem się im wcale… Wampirów nie dało się polubić, a tym bardziej pokochać. Zawsze mamiły, a potem zadawały śmiertelne ciosy. Zastanawiałem się czemu ten facet zainteresował się zwykłą czternastolatką – no może z krwią anielską. Mogło mieć to wzgląd na pozycję jej brata… bądź po prostu szukał sobie ofiary do zabawy. Raczej nie wierzyłem w jego szczerze intencje… chociaż nigdy nic nie wiadomo.
  Ludzie rozeszli się, a ja dalej popadłem w zamyślenie. Wszystko było takie skomplikowane…
(Dziewczyny mam tą pieprzoną karę do odwołania, nie wiem kiedy mi się skończy. A i Julka zainspirował mnie pewien program  i co powiesz na bliźniaczki? :D)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz