sobota, 14 czerwca 2014

Od Jeremiego

  Kiwałem się na krześle i obserwowałem ponuro resztę członków mojej załogi. Godzinę temu pochowaliśmy Sebastiana. Teraz nikt nie miał ochoty do radosnej pogawędki, zwłaszcza, że namnożyło się nowych problemów. Wampiry postanowiły znów poczuć się panami świata i zaczęły nieźle nam dawać w kość, jakbyśmy nie mieli dość utarczek z wilkołakami. W dodatku moja siostra chodziła z jednym z nich. Mdłości mnie brały, na myśl o tym. Jak ona w ogóle mogła dotykać zimnego ciała tej pijawy? Taka była prawda, że zhańbiła nasz honor, jednak była moją siostrą i musiałem ją chronić. Wedle prawa nikt z naszych nie mógł obcować z wampirami, chyba, że w wyjątkowej sytuacji i za specjalną zgodą. Nie było to przejawem naszych wrogich stosunków do wampirów. Tylko wtajemniczeni wiedzieli, że wampiry z wampirami nie mogły mieć dzieci... - ale z aniołami tak. I dziecko które się narodziło nie było słodkim, rozkosznym bobaskiem - tylko bachorem, wcieleniem szatana. Taki osobnik miał ciało malca. Wyglądał normalnie i słodko. Ale jego mózg był na poziomie dwudziestolatka, obdarzony niezwykłą inteligencją i chęcią żądzy na wszystkich którzy go otaczali. Najpierw zabijał rodziców i najbliższych - a potem bestia wychodziła na miasto. Ciężko byłą ją poskromić, bowiem miała w sobie moce anioła i wampira, zatem była nieosiągalna. Dlatego też, nasze prawo zabraniało tego, pijawki jednak jak zwykle nic sobie z tego nie robiły.  Nie cierpiałem ich to prawda - a głównie z powodu ich wygodnictwa. Nie musieli zabijać bezbronnych ludzi, ale posilać się też krwią zwierząt. I dlatego ich wykańczaliśmy, a nie z własnych mściwych pobudek.
 A co do siostry... Może nie byłem idealnym bratem dla niej, ale wiedziałem, że jak pozostali wykryją co ona robi, albo nie daj boże wróci z brzuchem do domu, to już po niej.
- Jak tam narzeczona? - zapytał nagle Simon, jeden z moich sprawdzonych ludzi.
Uśmiechnąłem się blado.
- Dobrze... Ale ma swoje humorki i nastroje - wzruszyłem ramionami.
Parę osób szczerze zaśmiało się, jednak po chwili umilkli. Strata Sebastiana i nowe problemy, naprawdę nie wywierały najlepszej atmosfery.
 Ja postanowiłem przestać się grzebać. Wstałem i wydałem rozkaz donośnym głosem.
- Chyba nie będziemy tak siedzieć i się patrzyć na siebie co?! Do roboty, już. Zack, Simon, Ben i Veronica na patrol. Theresa do przychodni, pracuj nad tymi nowymi lekami... Pozostali do treningów. Jazda!
Wszyscy posłusznie poszli wykonywać swoje polecenia. Wyczerpany usiadłem za biurkiem. Wziąłem jedną z lotek i mrużąc oczy idealnie trafiłem w środek koła tarczy. Nagle ktoś cicho zapukał.
- Wejść - mruknąłem, dalej rzucając.
Od razu wyczułem po zapachu, że to Lacey, jednak trochę się zdeformował, po tym iż nosiła w sobie dziecko. Odwróciłem się i uśmiechnąłem się przyjaźnie.
- Siadaj Lacey. Co cię sprowadza?
Lacey instynktownie położyła mi dłoń na brzuchu. Usiadła, oparła się wygodnie o krzesło i w zamyśleniu spojrzała na okno, a potem powiedziała wolno.
- Myślę, że pijawki próbują ściągnąć twoją siostrę na swoją stronę - wypaliła nagle, co było do niej bardzo podobne.
Zaskoczony uniosłem brwi i zacisnąłem palce na ostrzu kolejnej lotki.
- Doprawdy? - mruknąłem, zaciskając zły zęby. Wstałem szybko, rzuciłem ostatnią lotką i podszedłem do okna.
- Niech robi co chce - warknąłem - Zmieniła się. I to bardzo.
Lacey tylko spuściła wzrok i westchnęła.
 - Chciałam ci tylko powiedzieć, żebyś uważał... - uśmiechnęła się lekko, a potem powiedziała bardziej troskliwym głosem - Widać, że jesteś strasznie zapracowany. Może wracaj już lepiej do Johanny.
Pokręciłem powoli głową i przetarłem dłonią po twarzy.
- Chciałbym... - zacząłem - Ale muszę pozałatwiać jeszcze kilka spraw. A jak ona się czuje?
- Ma swoje nastroje - uśmiechnęła się ironicznie - Dziś stłukła talerze i oświadczyła, że dla ciebie ważniejsza jest praca od niej.
Zmartwiony westchnąłem.
- Wiem, że zawalam..
- To nie koniec - przerwała mi Lacey - Potem płakała oglądając... komedię romantyczną. Naprawę... byłam w szoku... A potem się śmiała zajadając krewetki.
- Krewetki? - zapytałem zdziwiony, a potem z uśmiechem przypomniałem sobie pewną scenę z przeszłości.
- Tak, szefuńcu - Lacey podźwignęła się - Muszę wracać i dopilnować by Christian poskręcał wreszcie to łóżeczko.
Zaśmiałem się pod nosem i odwróciłem się.
- Przekaż mu najszczersze wyrazy kondolencji.
- Ha ha ha ha - powiedziała z sarkazmem La - Ciekawe czy będzie ci do śmiechu, jak się tobą zainteresuje Johna. To ostra babka i rządzi się własnym prawem.
- Wiem... - mruknąłem z nagłym uczuciem. Świadomość, że mam do kogo wracać i że ktoś mnie kocha, zawsze pozwalała mi wygrywać w różnych walkach, wracać z misji i ruszać na dłuższe patrole. Kochałem ją tak bardzo, że zastanawiałem się, czy moje serce może ponieść tą miłość.
  Nawet nie zauważyłem, kiedy Lacey wyszła pozostawiając mnie w głębokim zamyśleniu. Ja nagle poderwałem się.
- Czas coś wreszcie zrobić - mruknąłem do siebie i wyszedłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz