sobota, 19 lipca 2014

Od Elise


Chciałam wybuchnąć płaczem, umrzeć, odejść i nie wracać. Klaus zadowolony z siebie wpatrywał się we mnie ze złośliwym uśmieszkiem popijając krew w szklance.
-No to co? Usunąć ci pamięć?
Milczałam.
-Chcesz o nim zapomnieć?
-Chciałabym na odwrót.Żeby on zapomniał o mnie.-Odparłam.
-Jak to jest, czuć tak wielką miłość? Człowiek to istota nie do zrozumienia dla mnie.
-Zastanawiałeś się kiedyś, żeby być człowiekiem?Wrócić do tego?
-Raz.
-Nie zakochałeś się w nikim?
-Była jedna.
-Więc wiesz, jak to jest.
-Zapomniałem.-Mrugnął do mnie.-Zapomniałem, jak to jest.
-Mimo tego, jeśli usuniesz mi pamięć, ja nie oddam ci mocy.
-Ale zniknie z twojego małego serduszka ten chłoptaś.
-Mogłabym godzinami wymieniać, w czym jest lepszy od ciebie.
-Nadal utrzymujesz spokój? Widzę, że chce ci się płakać. Co się z tobą stało? Wiem, że byłaś kiedyś wredną znieczulicą, a teraz?
-Teraz wiem, co to znaczy miłość.
-Wtedy byłaś bardziej pociągająca.
-Nie znałeś mnie wtedy.
Z uśmiechem wstał z fotela i podszedł do mnie.Spojrzał mi w oczy.
-Naprawdę myślisz, że mnie nie znałaś?
-Nie chciałabym cię pamiętać. Jeśli ktoś mi zniszczył życie, to na pewno nie Will.
-Przecież jest wysłannikiem śmierci, jak możesz go kochać?
-Każdy zasługuje na miłość. -Szepnęłam.
-Mylisz się, kochanie. Śmierć nie zasługuje na miłość. Zabija, żywi się cierpieniem, wspomnieniami, on nie jest taki jak ci się wydaje.
-Nic mi się nie wydaje. Kocham go, a tobie nic do tego. Usuń mi wreszcie tą pamięć.-Szepnęłam.
Doskonale wiedziałam, że pamięci nie może mi usunąć, dzięki temu, że mojej matce także się nie dało. Chciałam, by tu była. By był tu tata... Gdyby byli rodzice, gdyby Will nadal tu był... Czułabym się najbezpieczniejsza na świecie, ale ich nie ma. Will odszedł, nie ma go. Musiałam to w końcu zrozumieć. Przestał mnie kochać... Boże, chciałabym by to był tylko sen!
-Zaczynać?
-Tak.-Szepnęłam.
Kiedy było po wszystkim, odsunął się. Udawałam, że nic nie pamiętam, blokowałam swój umysł jak tylko potrafiłam. W końcu poczułam blokadę... mocną tarczę, która nie pozwoli nikomu wkraść się do mojej głowy... Jedynie Willowi. Jednak... poczułam pustkę. Nie czułam tej kontroli w głowie... Nie czułam, że on jest gdzieś tam przy mnie, że zaraz go zobaczę w drzwiach, uśmiechnie się do mnie, przytuli... pocałuje... będzie zawsze. Ale tego nie ma. Zniknęło. To bolało najbardziej, że on już może się nie pojawić w moim życiu... Bo się nie pojawi. Jeśli chodzi o fakty, łatwo było mi się z nimi oswoić, ale nie z tym, że Will mnie naprawdę opuścił... Nie mógł mnie ochronić, jednak... On mnie zostawił. Nie mogę tego znieść... Za bardzo boli...
-No. Jak Elise?
-Co tu robię?
-Przyszłaś w odwiedziny do mnie.
-Ach...-Szepnęłam.-Co z Cassie?Gdzie jest? Czemu...-Skończyły mi się pytania.
-Co, czemu?
-Czemu... Czemu nic nie pamiętam?-Wymyśliłam.
-Och,... nie warto rozpamiętywać!
-Mhm... Coś poważnego?
-Nie. Chwilowe. Przestań blokować umysł.
-Nie wiem...Nie wiem jak przestać...
-Kłamiesz.
-Nie wiem, naprawdę.
-Przestań kłamać.
-Ale ja nie kłamię.
Uderzył mnie w brzuch z całej swojej siły. Upadłam. To było nic w porównaniu do bólu, z jakim zmagałam się kilka chwil temu, że Will... że Willa nie ma...
-Przestań blokować!
-Nie mogę.
-Dlaczego?Pomóc ci?-Kopnął mnie w brzuch.Złapałam się za niego.-To jedyna metoda, byś przestała blokować umysł.
-Nie umiem...-Szepnęłam.-Nie wiem jak przestać.
Ponownie kopnął mnie w brzuch. Kiedy zaczął wygadywać głupoty o rodzicach, że zabił Cass... Zaczęłam płakać. Naciskał na mnie dość mocno, chciał mnie osłabić... Ale TA blokada... Już nie zniknie. Czułam jaka jest silna, to co, że to Klaus... Nie może nic zrobić, ja też.
-Nie mogę,nie mogę...!
-Przestań beczeć.-Zażądał.
-Zostaw mnie w spokoju.-Syknęłam.-ZOSTAW!
Poczułam znaną mi silną energię. Pękło lustro, żarówka... Odrzuciłam go na ścianę nieznaną siłą, coś mi pomagało... tylko co...?
Klaus widocznie był zaskoczony moim przypływem mocy i energii, ale nie mogłam tego opanować.
-NIE MOGĘ PRZESTAĆ! ZOSTAW MNIE! ZOSTAW! ZROZUMIAŁEŚ?!
Zauważyłam w odłamku lustra, że oczy świeciły mi się na niebiesko, wydawało mi się, że włosy lekko także, skóra pociemniała... Cała się nagle zmieniłam, teraz dopiero czułam się potężna...
-Uspokój się.-Zaczął Klaus.-Umiesz nad tym zapanować.Uważaj, do kogo mówisz.
-Do kogoś, kto zniszczył mi życie!Zapanuję, jeśli przestaniesz mnie krzywdzić! Daj mi żyć w spokoju, omijaj mnie jak możesz! Daj mi zapomnieć o swoim istnieniu!
-Schlebiasz mi...a no i...Może spróbuję, ale przestań niszczyć mi dom...
-Mogę zobaczyć się z siostrą?
-Nie.Później.
Uspokoiłam się, usiadłam na werandzie... zapadłam w głębokie myślenie.
-Will... czemu musiałeś zniknąć...-Pomyślałam czując się wolna w swoich własnych myślach.-Brakuje mi Ciebie...
Kiedy ktoś by wszedł w mój umysł, poczułabym to... Ale... Nikt już nie wejdzie... Tylko czekam na powrót Willa... Musi wrócić... Nie chcę bez niego żyć, jednak nadzieja, ta mała nadzieja powoli się rozmywała. Traciłam ją, on nie wróci. Kiedy kompletnie ta nadzieja zniknie... Nie wiem, co się ze mną stanie... Czuję, że... że to koniec, bo bez niego życie jest po prostu do dupy...Nie ma tego szczęścia, nie czuję miłości, nie czuję serca... przestało bez niego bić...Teraz jestem nikim. Bez niego nie mam szans na szczęście.

Od Willa

  Nie wiedziałem gdzie podział się Lee i Cassie. Szukałem ich wszędzie. Straciłem moc sprawdzania, gdzie podział się mój towarzysz, więc byłem bezsilny.
   Z westchnięciem wróciłem do kuchni, gdzie czekała już na mnie Elise... z nożem w ręku. Przyjrzałem jej się sceptycznie.
- El?
- Nie bój się, to ja - szepnęła, a jej oczy rozjarzyły się nieznanym blaskiem. A potem bez żadnego uprzedzenia rzuciła się na mnie zdzierając mi koszule. Otworzyłem szerzej oczy, a ona nacięła mi skórę nad tatuażem. Zachłannie zlizywała krople krwi. Przerażony spojrzałem na nią.
- Elise?! Elise co z tobą?!
- Cudowna.... cudowna - mruczała w gorączce, a ja naprawdę zmartwiony złapałem ją za ramiona. I wtedy zalała mnie fala rozkoszy. Chciałem pozwolić jej, żeby piła i piła ile chciała... Przez myśl przeszły mi najbardziej dzikie i kosmate wizje. W końcu sam się siebie przestraszyłem i wytrzeźwiałem. Wiedziałem już, że to nie El, ale znowu została opanowana... Potrząsnąłem ją gwałtownie.
- Wróć do siebie Elise. Wróć do siebie.
Po chwili oprzytomniała i popatrzyła na mnie pusto. A potem z jej oczu wyciekły łzy. Przytuliłem ją do siebie. Nie odzywaliśmy się przez chwilę, a potem Elise pocałowała mnie z potwornym bólem i tęsknotą. Objąłem ją i z łatwością posadziłem na blacie. Przeszedł mnie dreszcz pożądania. Czułem, że muszę to zwalczyć... jak najprędzej. Wiedziałem, że jak zaraz nie przystopuje, to zedrę z niej te wszystkie ubrania. A jak już raz posmakuje, to potem nie dam rady się oprzeć.
- Elise - szepnąłem z dezaprobatą, gdy sunęła mi po torsie rozgrzanymi dłońmi i wbrew swoim słowom zacząłem ją całować mocniej po szyi.  Odsunąłem jej włosy i pocałowałem ją tuż nad obojczykiem. Ugryzłem ją lekko w ucho, a potem wbiłem zęby w ramię. Schwyciła palcami pasek moich dżinsów i przyciągnęła mnie bliżej siebie.  Westchnąłem cicho, gładząc ją po plecach.
- Kocham cię - wymruczałem w jej włosy - Jestem teraz szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej.
- Jakież to wzruszające. - Z tyłu, z najciemniejszego konta kuchni, dobiegł nas głęboki, spokojny głos - Brać anioła.
 Kilku bardzo wysokich młodych mężczyzn, niewątpliwie wampirów, wynurzyło się z mroku i otoczyło mnie, wykręcając mi ręce za plecami. Pozwoliłem im na to, nie próbując oporu, aby odwlec walkę i przemówić do Elise.
- Kiedy zacznę walczyć uciekaj - powiedziałem do niej w myślach - Odwrócę ich uwagę. Ty uciekaj, weź jeepa. Kluczyki powinny być w stacyjce. Nie jedź do domu. Zostań w jeepie, póki cię nie znajdę.
  Mężczyzna, który przewodził pozostałymi i jak dotąd krył się w cieniu, zrobił krok do przodu i stanął w kręgu bladego światła, rzucanego przez jedną z dwóch zapalonych lamp. Wysoki, szczupły i przystojny, wyglądał nienaturalnie młodo, jednak jednocześnie staro. Zakląłem pod nosem. A jednak się nie myliłem, co do tego!!
- Klaus - wyszeptała  Elise otwierając szerzej oczy.
- Tak to ja - uśmiechnął się złowieszczo - Wstyd mi za ciebie, kiedy widzę, jak poniżasz się z tym szatańskim pomiotem.
Pokręcił głową.
- Nie wyrosłaś na taką dziewczynę, jakiej się spodziewałem: Spoufalasz się z wrogiem, który miał być tylko twoim strażnikiem. Chciałem, abyś oddała mi swoje moce dobrowolnie... Ale oczywiście, on cię musiał przekonać... A na dodatek.... Jedna sprawa mnie gnębi skarbie.... Czy to ty zamordowałaś mojego drogiego przyjaciela i wspólnika Christophera Wilsona?
Otworzyła szerzej oczy.
- Nie wiem o kim mówisz!
Uśmiechnął się złowróżbnie.
- Chłopak z ulicy, który chciał cię trochę pozaczepiać...
- To moce - przełknęła ślinę - Nie panowałam nad nimi.
- Nic mnie to nie obchodzi!! - warknął - Gdy ci je odbiorę, skończysz marnie. Twojego chłoptasia nie zabiję... wiem, że jesteś nieśmiertelna... ale tylko od śmierci naturalnej! Sam jednak mogę cię zabić!
Gdy Klaus się odwrócił wędrując po kuchni, zawołałem do Elise, wdzierając się w jej myśli.
- Teraz! Wiej!
Niestety, gdy tylko rzuciła się w stronę drzwi, jeden z wampirzych sługusów chwycił ją za łokiec i błyskawicznie wykręcił jej rękę w drugą stronę. Zaczęła mu się wyrywać, a po chwili skoncentrowała się i.....
Klaus zaczął się śmiać.
- Próbujesz ich używać?  Nic z tego moja droga. Potrafię je blokować i nad nimi zapanować!
- Nie sądzisz, że warto ją puścić? I tak nie ucieknie - warknąłem ociekając furią. Potrafiłem się im wyrwać i z nimi walczyć, jednak wiedziałem, a raczej byłem niemal pewny, że El może coś się stać w tej potyczce. Dlatego zrezygnowałem.
Klaus machnął na pijawkę, która trzymała El, a ta ją puściła posłusznie.
Elise patrzyła bezradnie na Klausa, który wydawał rozkazy jednemu ze swych poddanych. Wiedziałem już co się szykuję, więc szybko powiedziałem do Elise.
- Dotknij mojego tatuażu - spojrzała na mnie bezradnie, wskazując wampira niedaleko niej - Szybko! - dodałem, a ona w tej samej chwili rzuciła się do przodu, dotykając go. Wywróciła białkami i już wiedziałem, że bezpiecznie znajduje się w jakimś moim wspomnieniu. Czułem się bezradny... Nie mogłem jej ochronić. Czułem ,że to już koniec, dlatego chciałem jej oszczędzić fizycznego bólu.
- Mhm, słyszałem o tej sztuczce - rzekł Klaus. Jak widać, to możliwe. Dziewczyna przebywa teraz w twojej pamięci, a osiągnęła to, dotykając twojego tatuażu, tak?
Nie odezwałem się patrząc niego wściekle. Musiałem czepiać się każdego możliwego rozwiązania.
- Zawrzyjmy układ - odparłem szorstko - W zamian za jej życie dam ci, czego zechcesz.
- A niby co takiego masz mi do zaoferowania? - wykrzywił usta.
- Wiem, że jesteś kolekcjonerem. Zależy ci na każdym... wyjątkowym "okazie". Mam parę mocy... i mogę powrócić w szeregi śmierci... a tam dowiem się o każdym niezwykłym, który posiada talenty.... Pomyśl... Będziesz niezwyciężony....
Podrapał się po brodzie.
- Proszę proszę! - uniósł brwi - Twoje uczucia do niej, to coś głębszego niż myślałem - powiódł wzrokiem po nieprzytomnym ciele El - Śmiem twierdzić, że nie jest ich godna. No ale cóż, to twoja sprawa. Przystanę na tę ofertę. Rozumiem, że chcesz bym złożył ci przysięgę.
- Inna ewentualność nie wchodzi w rachubę - odrzekłem spokojnie.
Sięgnął po nóż na blacie i rozciął sobie wnętrze lewej ręki.
- Przysięgam darować dziewczynie życie. Jeśli złamię słowo, niech sczeznę i obrócę się w proch, z którego powstałem.
Wziąłem od niego nóż i tak samo naciąłem sobie rękę.
- Przysięgam podawać ci wszelkie informacje, jakie tylko zdobędę na temat wyjątkowych mocy osób na tej ziemi. Jeżeli złamię słowo, dobrowolnie zakuję się w piekielne kajdany.
Wzdrygając się z odrazą uścisnąłem mu dłoń, aby krew się połączyła. Teraz miałem ochotę go zabić... a przynajmniej mocno pokiereszować. Jednak wiedziałem, że jego sługusy nie dadzą mi na to szansy, więc cofnąłem się wściekły.
- Będziemy w kontakcie - rzekł z ironią, a potem wyciągnął telefon i mówił.
- Przyślij mi ludzi. Wszystkich. Niech zabiorą dziewczynę.
Zamarłem.
- Co to znaczy?
- Przysiągłem ci, że będzie żyła - poinformował mnie - Ale o tym, kiedy ją uwolnię, zdecyduję sam. Musisz się postarać. Będzie twoja, gdy uzyskam od ciebie informacje - pożyteczne informację.
Naprawdę byłem wściekły. Spuściłem wzrok patrząc się w podłogę i rzucił jeszcze.
- A i usunę jej pamięć z tych... przykrych momentów jej przebywania w moich progach.
I wtedy powiedziałem coś, co zaskoczyło nawet mnie samego.
- Usuń jej pamięć z momentu kiedy mnie po raz pierwszy poznała i z tego całego okresu. Zbyt namieszałem jej w życiu. Chcę, aby żyła normalnie... O ile to możliwe. Beze mnie - dodałem z naciskiem, czując, jak serce mi się rozdziera i oddałem ją bez słowa wampirom. Czułem, że będę długo cierpieć... Jednak było to lepsze, od zatruwania jej życia.
  Wkrótce Klaus, Elise i cała załoga ulotniła się z domu. Poczułem, jak powoli się rozkruszam. Jednak wiedziałem, że postąpiłem słusznie. Zamknąłem oczy. Tak musiało być. Tak musiało być....

Od Cassandry

 Westchnęłam. Przesadziłam, fakt. Hormony szalały, a ja martwiłam się o Sam. Lecz teraz, gdy przyjaciółka doszła do siebie, zaczęłam myśleć trzeźwo. Postanowiłam przeprosić Elise, ale jak zwykle migdaliła się z Blackiem. O ile na początku chciałam, aby z nim była, to teraz stawało się to odrobinę męczące... Ja też lubiłam się całować z Cinną, ale czy nie spuchły już jej usta?
 A na dodatek miałam nowe zmartwienie... Ten chyba znajomy Joego, wydawał mi się... okropnie znajomy. Gdy wtedy na korytarzu przeżyłam to uczucie deja vu.... Nie dało się tego opisać. Wyglądał całkiem jak... jak.... mój gwałciciel!
  Przesadzałam... Coś mi się wydawało... Ale te włosy... Zarys mięśni.... Tego nie szło pomylić!
Po południu, gdy Elise nareszcie odkleiła się od Joego, poszłam z nim pogadać.
- Joe? - spytałam niepewnie. Podniósł wzrok znad ukochanego masła orzechowego i uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
- Tak? O co chodzi Cassie? Chciałabyś o coś zapytać?
Skinęłam głową i usiadłam naprzeciwko niego.
- Chodzi o to,  że.... Jak ma na imię twój kumpel? - spytałam niepewnie.
- Chodzi ci o tego jasnowłosego dupka? - wyszczerzył się w uśmiechu.
- Mhm.... Tak z grubsza o niego - wybąkałam.
- To Lee Anderson, najbardziej wkurzający palant na świecie - odparł śmiejąc się - A co?
Mój świat się zatrzymał. Lee... Pierwsza L., trzy litery.... Serce mi stanęło, a potem zaczęło szybciej bić. Nie, to niemożliwe, to nie mógł być on! Wygląd tak sympatycznie, głos też miał sympatyczny... mimo iż nie widziałam jego twarzy, no... to nie mógł być on.
- Cassie? - spytał niepewnie marszcząc brwi.
Pokręciłam głową.
- Nic nic. Mmm.... Wiesz kiedy... kiedy przyjdzie? - wyrzuciłam z siebie wszystko. Dość tego kręcenia i niepewności! Musiałam poznać prawdę! Nie wiedziałam co zrobię, gdy okaże się, że to naprawdę on... Teraz jedynie dążyłam do poznania prawdy, nie zważając na koszty.
- Lee? - przyjrzał mi się podejrzliwie, a potem wzruszył ramionami - Nie wiem. Powinien być dziś, późnym wieczorem, mamy sprawę do obgadania.
To mi wystarczyło. Skinęłam głową. Zanim zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, wybiegłam z kuchni. Elise nie zastałam na korytarzu, a nie miałam teraz czasu do stracenia. Popędziłam do szpitala do Sam... Coś kazało mi ją zobaczyć... Na korytarzu złapałam Railego, a ten po dłuższej chwili pozwolił mi do niej zajrzeć.
- Cześć! - przywitałam się, widząc, że nie śpi.
Sam westchnęła jak księżna.
- Uwielbiam prochy. Serio. Coś niesamowitego. Wysiada przy nich nawet cappuccino z bistra Enza. Patrz, zrymowało mi się: z bistra Enza. To znak. Zostanę poetką.Chcesz usłyszeć coś innego? Świetnie improwizuję
- Yyy....
Raźnym krokiem weszła pielęgniarka i pomajstrowała przy kroplówce Sam.
- No jak, lepiej? - spytała ją.
- Nie będę żadną poetką - ciągnęła Sam. - Jest mi pisana komedia na stojaka. Puk - puk.
- Co? - nie zrozumiałam.
- Kto tam? - Pielęgniarka wzniosła oczy do nieba.
- Zeberka - odpowiedziała Sam.
- Jaka zeberka?
- Zeberka ubóstwiam, lecz wieprzowe tylko.
- Może by jej ograniczyć środki przeciwbólowe? - zasugerowałam pielęgniarce.
- Za późno. Dopiero dostała nową dawkę. Poczekaj, co pokaże za dziesięć minut - odparła i wyszła.
- No ? - spytałam Sam - Jak diagnoza?
- Diagnoza?! Mój drugi lekarz to jakiś słoń. Wygląda jak Oompa  Loompa. No, nie patrz tak groźnie. Ostatnio, jak tu przylazł, dorwał się do funky chicken. Cały czas żre czekoladę. Głównie w kształcie zwierzątek. Kojarzysz te zające sprzedawane na Wielkanoc? No właśnie coś takiego wtrynił na kolację. Na lunch kaczkę z czekoladę, do tego na przystawkę żółte pianki.
- Miałam na myśli diagnozę - wskazałam otaczające ją akcesoria.
- Aha. Wstrząs mózgu. Pogruchotane organy wewnętrzne - już naprawione i przeróżne zadrapania, skaleczenia i sińce.  Jeśli chodzi o refleks, to jestem jak kot. Jestem Kobietą Kotem. Jestem niezniszczalna. Dopadła mnie tylko dlatego, bo zwietrzyłam zapach kurczaka. To taka moja pięta Achillesa.
- Tak mi przykro - powiedziałam szczerze. - To ja powinnam tutaj leżęć.
- I dostawać te wszystkie prochy? Nic z tego.
- Posłuchaj Sam... Myślę.... Muszę ci coś powiedzieć.
- No, co tam? - spytała błyskając zębami.
- Wiesz... Wiesz że mnie zgwałcono.
Wzdrygnęła się.
- Nawet mi nie przypominaj...
- Chodzi o to, że... Myślę, że ten facet to kumpel Joego, Lee. Rozumiesz?
- Yhm.... Na pewno sobie coś pomyliłaś... O.... Nadchodzi - szepnęła z ekstatyczną miną. - Narkotyczny przypływ.... już za chwilę... fala ciepła... żegnaj bólu....
- Sam....
- Puk - puk.
- Posłuchaj, to bardzo ważne.
- Puk - puk.
- Chodzi o mnie i o niego....
- Puk - puuuuuuk - powtórzyła śpiewnie.
Westchnęłam.
- Kto tam?
- Sara.
- Jaka Sara?
- Sara, bo cerwone wyszły! - wybuchnęła histerycznym śmiechem.
Widzac, że dalszy nacisk byłby pozbawiony sensu, powiedziałam.
- Wpadnę wkrótce...
- Tylko zawołaj Sare! - rzuciła na odchodnym, a ja pochłonięta myślami pojechałam do domu.
Rozmawiałam z Cinną przez telefon zapewniając, że czuję się rewelacyjnie. Był bardzo zajęty, sprawami "stada". Ble, ble, ble. Rozłączyłam się wkrótce, zapewniając jak bardzo go kocham.
  W momencie gdy weszłam na werandę zamarłam. Wpatrywałam się w niego bez słowa, a potem przełknęłam ślinę i wyszeptałam.
- To ty...
Spuścił wzrok z ogromnym smutkiem.
- Nawet nie wiesz, jakbym chciał to naprawić...
Nie wiem co mną kierowało, ale jakaś nieznana siła kazała mi do niego podejść. Zaskakując samą siebie i jego przytuliłam go. Wszystko we mnie krzyczało "OGARNIJ SIĘ! ON CIĘ ZGWAŁCIŁ!", ale nie przejmowałam się tym, wiedząc, że robię dobrze.
- To co się stało, to się nie odstanie - szepnęłam zamykając oczy i cofnęłam się o krok. Lee wyciągnął rękę.
- Chodź ze mną.
Przygryzłam wargę.
- Nie mogę... Rodzina, znajomi... Będą się martwić.
- Chodź ze mną - powtórzył cicho, jednak nie rozkazująco. Nadal trzymał rękę wyciągniętą. Nieznany, wariacki impuls kazał mi ją złapać.
  Mimowolnie pomyślałam o Cinnie, Sam,  Elise i reszcie... Chciałam ich wszystkich przeprosić za to co robię. Coś po prostu kazało mi z nim iść. Przez chwilę stanął mi przed oczami obraz ukochanego... - a potem złapałam rękę Lee. Wessała mnie czarna pustka, a ja czułam, że to co robię jest naprawdę szalone...

Od Elise




-Jesteś niebezpieczna Elise, ale to nie znaczy, że masz od tego uciekać.-Odezwał się Lee.
-Dobra, zrozumiałam...-Westchnęłam.
-Czyli co, ten cały Klaus chce twoją dziewczynę?-Uśmiechnął się Lee zwracając do Willa.
-Ale jej nie dostanie, zgadza się El?
-Taaaak...-Mruknęłam.
-Co jest? Odechciało ci się ucieczki?
-Odejścia - to prawidłowe słowo. 
-Jasne, oczywiście kochanie.
-Słodko, zaraz rzygnę. 
-Łazienka jest tam.-Wskazałam palcem znudzona.
-Kurcze, jak twoja dziewczyna się nudzi, to weź ją do łóżka zaprowadź, może przestanie się nudzić.
Will się roześmiał widząc moją minę.
-Zawsze przypełznie publiczność która lubi popatrzeć. 
-Może lubią ostry seks.
-Lee, zamknij się.-Mruknęłam wpatrując się w buty. 
-Ach, tak bardzo,bardzo,bardzo chciałem cię poznać...-Westchnął.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
-A ja bardzo chciałam poznać Cho.
-Uuu poznały się?-Spojrzał na Willa.
-Tak, znów mi truje o tym, że wybrałem źle, że Elise i tak się wykończy za ileś tam lat...
-No a nie?
-Jest nieśmiertelna.-Odparł Will.
-Co?-Zdziwił się.-Nieśmiertelny człowiek z zajebistymi mocami? Super. 
-Kiedyś była chora na raka,niedotlenienie płuc... Kiedy miała umrzeć pieprzona czarownica która teraz niszczy jej życie, uratowała ją od śmierci przy czym stała się nieśmiertelnym człowiekiem. 
-Czyli to źle, że żyję?-Spojrzałam na Willa.
Zaśmiał się i mnie pocałował.
-Skądże.
-Oooooch przestańcie, poliżecie się jak pójdę. Chyba, że mam robić za publiczność.
Uśmiechnęłam się i zerknęłam na Willa jeszcze raz. No to co...? Chyba muszę zostać.. Nawet bez Willa nie przeżyłabym dnia.
Kiedy Lee wyszedł, usiadłam Willowi na kolanach. Uśmiechnął się i bez słowa mnie pocałował.
-Co z Cass? Nie ma jej już dwa dni.
-Chyba nie chce mnie widzieć.-Szepnęłam.
-Kiedyś wróci.
-Oby nie teraz.Zawsze ktoś nam przeszkadza.
Roześmiał się i znów zaczął mnie całować.
-Tylko nie zwalaj niczego z blatu.-Uśmiechnął się.
Bez słowa zaczęłam całować go coraz mocniej. Posadził mnie na blacie a ja oplotłam go nogami. Uśmiechając się dalej go całowałam. Zjechał na szyję.
-Bardzo Cię kocham...-Szepnęłam.
-Ja Ciebie także.-Mruknął kontynuując.
Nagle do środka weszła Cass.
-Jestem na chwilę!-Krzyknęła, nie zauważyła nas.
Zerknęłam na nią rozbawiona czekając, czy nas zauważy. Kiedy to zrobiła z rozdziawioną buzią wyszła cała czerwona. Will śmiejąc się mówi.
-Czyżby twoja siostra wróciła?-Mruknął.
-Na chwilę...-Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w usta.
Jak ja go kocham...!

Od Kai

  Bardzo się denerwowałam przed pokazem. Gdy mnie stylizowali drżałam lekko. Moja stylistka, Angela zaśmiała się dobrodusznie.
- Nie denerwuj się tak moja droga. Myślę, że pójdzie ci świetnie.
Gdy przebrałam się w suknie i stanęłam w kolejce nie myślałam logicznie. Zobaczyłam jak Sylvia wyszła na wybieg. Prezentowała się świetnie... Poczułam się przy niej jak brzydkie kaczątko, jednak nie miałam więcej czasu na myślenie, bo właśnie przyszła moja kolej. Dałam z siebie wszystko. Miałam wrażenie, że plątają mi się nogi  i się garbię. Postanowiłam nadrabiać to uśmiechem.

http://media.giphy.com/media/3pgiASw0SN34A/giphy.gif

Według mnie wyszło nawet ok. Przy powrocie trochę się pospieszyłam, ale po za tym poczułam się dobrze, przy dziewczynie która właśnie wywróciła się. Obserwowałam jak z gracją się podnosi. Naprawdę zasługiwała na szacunek.
- Widzisz? Dobrze ci poszło - powiedziała z uśmiechem Angela, a Sylvia uściskała mnie ciepło. Poczułam się fantastycznie. Potem wyszłyśmy wszystkie i stanęłyśmy po obu stronach wybiegu. Wyszedł Cavalli i rozległy się gromkie brawo. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Tak samo czuja się Sylvia.
  Potem zebrała się prasa i nieoczekiwanie Roberto pociągnął mnie do zdjęcia. Nachyliłam się, a on pocałował mnie w policzek co uwieczniła prasa.

http://www.bbook.com/wp-content/uploads/2013/12/Roberto-Cavalli-and-Miranda-Kerr-in-Just-Cavalli@Just-Cavalli-Boutique-Opening-NYC-12-12-2013.jpg
Poczułam się trochę dziwnie, gdy mnie pocałował, ale na szczęście mogłam już zejść z obiektywu. Niestety, aparaty poszły w ruch. Wyszłam szybko na zewnątrz. Nie czekałam na Sylvię, wiedząc, że będzie chciała jeszcze tam pobyć i poplotkować z innymi dziewczynami. Zmęczona dopadłam taksówki. W środku podałam adres i rozmasowałam stopy. Westchnęłam z ulgą. Naprawdę, chodzenie przez godzinę w 12 centymetrowych szpilach nie było przyjemne.
  Gdy podjechaliśmy pod hotel, taksówkarz wychylił się do mnie buchając mi dymem z papierosa w twarz i wycharczał "uwodzicielsko".
- Może jeszcze zostaniesz, ładniutka?
- Nie, dziękuje - odparłam sztywno. Podałam mu banknot, rzucając, że nie potrzebuje reszty i poszłam do hotelu.
 Zameldowałam się Ivanowi. Byłam zbyt zmęczona by dzwonić do Kamila i napisałam mu, że wszystko jest ok. I znów napadły mnie mdłości. Tym razem lżejsze... ale jednak mdłości. Wzięłam prysznic i wskoczyłam do łóżka. Na szczęście obeszło się bez rzygania.




























Od Willa

 Głowa huczała mi od natłoku myśli. I co tu by teraz zrobić... Zły kopnąłem korzeń wystającego drzewa. Czy choć przez chwilę nie mogło być spokojnie? Elise za bardzo do siebie wszystko brała. Cassie była w ciąży, a jej hormony bilansowały na cienkiej lince. El chciała uciec... Ale na jaką cholerę? Mogliśmy to razem zwalczyć. Ja nie chciałem tych mocy. Uważałem, że Elise powinna je zatrzymać... tylko nauczyć się panować nad nimi. Jednak z jej oślim uporem nie warto było walczyć! Cholera.... Co by tu zrobić? A na dodatek ten cały Klaus, wielki pan pomocny... Ja już dobrze rozszyfrowałem jego intencję. Chciał wzbudzić zaufanie El, tylko po to, aby ona ślepo oddała mu swoje moce. Zadrżałem na myśl tego, co może się stać, gdyby je przejął....
  Potrzebowałem z kimś obgadać sprawę. Ledwo o tym pomyślałem, koło mnie pojawił się, nie kto inny, jak Lee. Otworzyłem szerzej oczy.
- Stary... Skąd ty tu? - spytałem śmiejąc się.
- Twoja śliczna ciemna główeczka za głośno myśli - odparł.
O ile powitałem go z szerokim uśmiechem, teraz zmarkotniałem. Lee podciągnął sobie rękawy i usiadł na omszałym kamieniu.
- No mów. Co jest?
- Problemy, problemy i niekończące się problemy - mruknąłem.
- Wiem, że ty straciłeś te i owe zdolności, ale ja wyczuwam, że twoja dziunia zaraz się spakuje i wyjedzie w siną dal, więc może... pogadamy w środku?
Westchnąłem i kiwnąłem głową.
Chwilę potem znalazłem pakującą się Elise w pokoju. Drgnęła gdy mnie zobaczyła.
- Will... - szepnęła, a ja spytałem.
- Co ty robisz?
Przygryzła wargę.
- Mówiłam. Wynoszę się stąd.
- To gratuluje pomysłowości - rzucił Lee przeciskając się koło mnie i stanął spoglądając na nią  - Gdy tylko przekroczysz ten próg, bez ochroniarza przy boku, zlecą się takie straszydła, o których śniło ci się tylko w nocnych koszmarach.
Elise zastygła w bezruchu, a Lee kontynuował.
- No i ta twoja blokada... Przecież ja czuję i Will też. Nie da się blokować przed własnym strażnikiem, chyba że chcesz by mu się coś stało moja droga.
Elise przez chwilę myślała, a potem wstała.
- To moja decyzja. Tylko ranię ludzi....
- Sranie w banie. Przejęłaś się rozhisteryzowaną kobietą w ciąży, która jest zmartwiona stanem  przyjaciółki?
El przygryzła wargę i westchnęła.
- Nie panuję już nad sobą. Chce się pozbyć tych mocy... a wtedy wrócę.
Lee parsknął śmiechem.
- Wątpię, czy uda ci się ujść żywą.
Zmrużyła oczy.
- Co przez to chcesz powiedzieć?
- Posłuchaj. Trzymaj tą swoją piękną dupcię w domu i nie realizuj żadnych dramatycznych, bohaterskich wypraw. Nie wiesz ile osób tylko czyha, aż pojawisz się sama i bezbronna.
- Mam moce - wcięła mu się.
- Twoje moce, przynajmniej te które odkryłaś, działają tylko na osoby z własnym ciałem. Demony takiego nie mają. Zaciągną cię prosto do Lucyfera, a ty co zrobisz? No nic nie zrobisz. Staniesz się osobistą zabaweczką najgorszego typa jakiego zna Ziemia.
Elise westchnęła. Miałem nadzieję, że Lee ją przekonał. Usłyszałem kroki i zobaczyłem Cassie na korytarzu która zmierzała do pokoju. Nagle znieruchomiała patrząc się na plecy i włosy Lee, a potem szybko pokręciła głową i poszła do pokoju. Nie wiedziałem o co chodzi, jednak teraz miałem inne zmartwienia. Podszedłem do El i powiedziałem cicho.
- Skarbie, Lee mówi prawdę. Zostań.
- Po co? Żeby załatwić wszystkich najbliższych?
- Poradzimy sobie z tym. To, że Kate się gdzieś zawieruszyła, to nie znaczy, że jeszcze wszystko stracone, rozumiesz?
- Nie wiem, nie wiem, zostanę jeszcze parę dni, ale nic nie obiecuję - szepnęła, a w jej oczach zalśniły łzy - Ja chcę was po prostu ochronić. Czy to takie złe?
- Chroniąc "nas" nie ochronisz siebie Elise. A wtedy my stracimy coś więcej niż bezpieczeństwo - szepnąłem odgarniając jej lok za ucho i pocałowałem ją.  Usłyszałem jak Lee wydaje odgłosy przypominające rzyganie, ale nie przejmowałem się tym starym durniem. Musiałem zrobić wszystko by Elise została choćbym miał to zrobić siłą. 

piątek, 18 lipca 2014

Od Kamila

Dni mijały mi bardzo szybko. Dostałem pracę. Gdzie? Na ochronie w pewnym klubie. Dziś pierwszy raz miałem stać w wejściu. Pożegnałem sie czule z Diana i poszedłem. Zbliżała się godzina 20. Na miejscu kolega z którym miałem stać wszystko mi wyjaśnił i już o 21 staliśmy i pilnowaliśmy kto wchodził do środka. Wszystko było dobrze... dopóki.. nie przyszła banda najebanych i naćpanych frajerów.
-Panom już na dziś podziękujemy. Wystarczy wam zabawy na tą noc.-powiedział "Baranek".
-Co ty pierdolisz? My dopiero zaczynamy..-powiedział jeden z nich i chciał nas odepchnąć.
-Żegnamy panów.-powiedziałem twardo.
-A ty to kto kurwa?-zapytał jeden.
Widać że nie był już w stanie kontrolować tego co robi czy myśli. Nagle zmrużył oczy i chciał mnie uderzyć. Zareagowałem szybko i powaliłem go na ziemie. Jego kumple nie zostawili go samego i też zaczęli sie stawiać. Baranek powalił też jednego a trzech kolejnych zaczęło sie jeszcze bardziej stawiać. Kopnąłem jednego miedzy nogi i chciałem go powalić. Drugi rzucił sie na mnie i prawie upadłem jednak zrzuciłem go. Kiedy już myślałem ze wszystko jest dobrze.. usłyszałem słowa Baranka.
-Kurwa! Uważ..
Potem nagły ból w czaszce i ciemność..


***


Obudziłem się w.. ja pierdole co ja robię w szpitalu?!!! Diana siedziała obok mnie.
-Tylko cię gdzieś puścić.-powiedziała z troską.
-Co sie stało?
-Jeden z tych typków rozbił ci na głowie butelkę. Dobrze ze masz tylko zadrapania na głowie i twarzy bo mogło być gorzej,
-Co kurwa? Jak? Nie no nie możliwe..
-A jednak.
-Kurwa! Pierwszy dzień w pracy!
Diana zaczęła się śmiać. Nie no! Nie wieże! Dlaczego?! Jeszcze raz kurwa!
Długo rozmawiałem z nią a wieczorem mnie wypisali. Wróciliśmy do domu.. Ja miałem zwolnienie do końca tygodnia z pracy a tamci mieli wytyczoną sprawę o bójkę. Super.. jeszcze za miesiąc na rozprawę muszę iść! Wspaniale.
Martwiłem sie co u Kai. Dawno nie dzwoniła. Bałem sie że coś jej sie stanie. W końcu była sama za granicą. Oby była ostrożna bo bym sobie nigdy nie darował tego. Obwiniał bym się o to ze jej stała sie jakaś krzywda. NA świecie jest tyle zła..

Od Elise

Kiedy zostałam w domu sama z Cassie, nie było najlepiej. Zła naskoczyła na mnie chociaż doskonale wiedziała,że to nie ja. Ale.. To jej przyjaciółka... Miała prawo być na mnie zła. Zaczęła wygadywać różne rzeczy...
-To przez ciebie ona tam jest! Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie!
-Cass, przepr...
-Nie! Nie ma przepraszam! Po prostu jesteś niebezpieczna! Kto będzie następny!? Ja?! Dziecko!? Cinna?!
-Cass..-Zadrżał mi głos.
-Nie skończyłam!-Znów uniosła głos.-To wszystko przez ciebie! Matko, co ty sobie wyobrażasz?! Nie możesz się opanować!? W końcu to twoje ciało!Powinnaś się zastanowić, czy nie powinnaś na jakiś czas wyjechać i zająć się tym problemem, bo to już jest nie do pomyślenia!
Wyszła z domu z trzaskiem, a ja wpatrywałam się w drzwi.
Chwilę potem byłam cała zaryczana. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię i nie wychodzić do póki nie będę umiała zapanować nad sobą. Cass miała rację, to było nie do pomyślenia, co robię z bliskimi dla mnie osobami... Mimo tego, że to nie ja zrobiłam Sam krzywdę. To nie zmienia faktu, że to moje ciało i moje moce, przeze mnie dzieją się te wszystkie kłopoty, problemy i wszyscy na około umierają.Muszę zniknąć... ulotnić się na jakiś czas. Zostawić wszystko i wszystkich... Nawet wiem, kto może mi pomóc. Will nie będzie mógł grzebać mi w głowie dzięki mojej mocy, a Cass i reszta będą bezpieczni.
Kiedy Will wrócił, był wyraźnie z czegoś zadowolony. Stanął przede mną a ja nawet nie chciałam na niego patrzeć, bo podjęłam decyzję. Bolesną... Czułam jak serce łamie mi się na pół.
-Gdzie byłeś?-Spytałam udając, że wszystko gra.
-Z Lee w barze.-Uśmiechnął się.
-Fajnie.-Uśmiechnęłam się sztucznie.
-Co jest Ellie?
Westchnęłam i wbiłam wzrok w podłogę.
-Muszę stąd odejść Will.
-Co ty mówisz?
-Ranię wszystkich... Niedługo nawet mogę kogoś zabić. Przeze mnie są same problemy.
-Jeśli chodzi o dzisiaj, to nie byłaś przecież ty...
-Ale to nie zmienia faktu, że to moimi mocami się interesuje ''pół świata''!Cassie wszystko mi dokładnie wyjaśniła! Wiem jak jest i wiem co powinnam zrobić!
-Uciec?-Zmrużył oczy zdenerwowany Will.
-Nie denerwuj się na mnie! Nagle ja jestem ta zła, rozumiem! Ale to nie moja wina, że miałam rodziców z nadzwyczajnymi siłami/mocami! Chociaż ty przestań się na mnie złościć! Wiem jaka sytuacja jest poważna, ale zrozum! Ja muszę odejść na jakiś czas! SAMA. Bez twojej kontroli, bez nikogo!
-Sama nie dasz sobie z tym rady Elise!
-Wiem!Chodzi mi o.... Chodzi mi o Klausa!
Zesztywniał i wpatrywał się we mnie w milczeniu.
-Nie patrz się tak na mnie...-Powiedziałam przez łzy.-To nie jest łatwe, ale no... Naprawdę muszę to zrobić. On jedyny ma pojęcie o tym co się dzieje... Kate zniknęła, przepadła! Nie pomoże mi... Nikt nie może mi pomóc, oprócz Klausa, Will... Nie pytam się o zgodę... Tylko... Proszę, nie bądź na mnie zły...
-To najgłupsza rzecz jaką możesz zrobić!
-To może i najgłupsza, ale skuteczna rzecz jaką mogę zrobić. Na nic innego mnie nie stać. Nikt nie wie jak mi pomóc, to staje się chore. Muszę porzucić te moce albo oddać je komuś, kto na to zasługuje.
-I to ma być Klaus?!
-Ty...? Kate?
-Ja?!-Wybuchnął.
-Pomyśl... Z tymi mocami będziesz chronił mnie lepiej niż ktokolwiek inny... Jeśli nie jesteś już wysłannikiem śmierci... to chociaż moce ci się należą. Ja ich nie chcę, ty dasz sobie lepiej radę z nimi, bo na pewno jesteś silniejszy psychicznie ode mnie.Sam mi pewnie nie wybaczy... Cassie też, po tym co usłyszałam od niej samej... Ja mam dość. Musze komuś je oddać, albo nauczyć się jak nad nimi panować, bo na razie znam tylko trzy moce, a pewnie jest ich z dziesięć.
Will w zastanowieniu wyszedł z domu. Był zdenerwowany... na mnie. Nie wiem... może rzeczywiście muszę odejść? TERAZ... Musze to przemyśleć, jeśli tak, to jutro wieczorem składam wizytę Klausowi... Zobaczymy, co powie Will jak wróci. O ile wróci...

Od Kai

 Ivan pożegnał mnie na lotnisku. Nie był pewien czy mnie puścić, przez mój nie ustępujący stan, jednak ja nie mogłam zmarnować takiej okazji. Wkrótce pojawił się Fabian w towarzystwie jakieś smukłej blondynki. Przywitał się szorstko z Ivanem i przedstawił mi dziewczynę.
- Kaja, to jest Sylvia. Będzie ci towarzyszyć na podróży i podczas pokazu.
Kiwnęłam głową i uściskałam jej ciepłą dłoń. Uśmiechnęła się do mnie. Od razu wiedziałam, że się polubimy.
 Dziesięć minut potem żegnałam się czule z Ivanem przy bramce. Wydawało mi się, że Fabian przewrócił oczami. No cóż, od pewnego czasu odbierałam od niego sygnały, że jest mną zainteresowany, chociaż dobrze wiedział, że mam chłopaka, a od niedawna narzeczonego.
- Zadzwoń gdy tylko wylądujesz - szepnął mi do ucha i pocałował mnie namiętnie. Trochę dziwnie czułam się w towarzystwie sceptycznie nastawionego do tej sceny Fabiana i uśmiechniętej szeroko Sylvii, dlatego nie wyszło tak romantycznie, jakbym chciała.
  Paręnaście chwil potem już usadowiłam się w fotelu.  Dostałam sms'a od Kamila, abym również zadzwoniła gdy do lecę. Był bardzo zajęty, dlatego nie przyszedł mnie odprowadzić... A szkoda, chciałam się ostatni raz przed podróżą zobaczyć z bratem, choć był u mnie przedwczoraj.
   Sylvia wsunęła swój podręczny bagaż na półkę i usiadła koło mnie.
- Fajnego masz chłopaka - odezwała się do mnie po raz pierwszy, mówiąc silnym, niemieckim akcentem.
- Narzeczonego - pokazałam jej palec z pierścionkiem.
- Oh, gratuluje. Kiedy bierzecie ślub?
- Jeszcze nie ustalone - posłałam jej serdeczny uśmiech. Przynajmniej ona reagowała na wiadomość o zaręczynach. Nie wrzeszczała na mnie (Kamil) ani nie skakała koło mnie godzinę z przesadzonym piskiem (Ira i bliźniaczki).
Zapadła krótka, niezręczna cisza. Postanowiłam ją szybko przerwać, mając niewyczerpaną ilość tematów do rozmowy.
- A ty? Skąd jesteś? Podejrzewam, że...
- Z Niemiec? Tak. Jestem rodowitą Niemką.
Wychyliłam się i kupiłam od kobiety przy wózku butelkę wody.
- Yhm... A jak dostałaś się modelingu?
- Przez przypadek.  Przyszłam na rozmowę do pracy i weszłam  w niewłaściwe drzwi... Wtedy Svietlana, która uczestniczyła w castingu filmowym zauważyła mi i dała mi osobistą propozycję.
Zdziwiona zerknęłam na nią.
- Svietlana mówisz? To ja to się stało, że nigdy się nie widujemy? Nawet w przelocie?
- Widzisz moja droga, z tego co wiem, ty zawsze przychodzisz późnym rankiem/ wczesnym popołudniem. Ja natomiast preferuje godziny popołudniowe i wieczorne.
Pokiwałam głową.
- Parę dni temu miałam sesję o dwudziestej.
Zaśmiała się.
- A ja o dziesiątej rano.
Uśmiechnęłam się do niej szeroko. Była naprawdę sympatyczna. Oczywiście żadna dziewczyna nie zastąpiłaby mi Iry i bliźniaczek... Ale to była naprawdę miła odmiana mieć jakąś miłą i przyjazną towarzyszkę w pracy.
  Chwilę jeszcze porozmawiałyśmy, a potem przysnęłam i obudziła mnie dopiero Sylvia, mówiąc, że zaraz lądujemy. Po parudziesięciu minutach stałam już przy taśmie, czekając na swoją walizkę. Rozespana zadzwoniłam najpierw do Ivana zapewniając go że wszystko jest w porządku, a potem do Kamila. Przy nim było trochę ciężej. Musiał wiedzieć wszystko, dosłownie wszystko! W jakim hotelu będę nocować, z kim będę dzielić pokój, kto jest organizatorem tego wszystkiego, kiedy rozpocznie się pokaz - choć o tym wszystkim rozmawialiśmy przedwczoraj. Cierpliwie jednak znosiłam jego pytania i odpowiadałam. Potem wsiadłyśmy z Fabianem do taksówki i pojechałyśmy do hotelu.
  Zapowiadało się naprawdę ciekawie.

Od Cassandry

  Miałam mieszane uczucia co do Elise. Z jednej strony byłam na nią naprawdę wściekła, że znowu tak potraktowała Sam. Byłam pewna, że moja przyjaciółka już jej nigdy nie wybaczy, nawet zważywszy na okoliczności. Rozumiałam ją doskonale. Z drugiej  strony wiedziałam, że to nie Elise i to coś ją opętało. Jednak byłam tym wszystkim zmęczona.  I choć nie chciałam się do tego przyznać, denerwowało mnie to, że Elise miała coraz większe problemy. Podświadomie zaczęłam obawiać się o bezpieczeństwo własnego dziecka. Lecz wraz z gniewem po paru godzinach, zrozumiałam, że myślę straszna hipokrytka i egoistka. Przecież to nie była jej winna...
- Co tak myślisz skarbie? - mojego ramienia dotknął Cinna, gdy stałam na szpitalnym korytarzu i wpatrywałam się w ścianę.
Westchnęłam cicho.
- Zastanawiam się czy tym razem Sam z tego wyjdzie - w moich oczach zalśniły łzy - Nie chce, jej stracić. Nie wytrzymam jeśli.... jeśli.... jeśli....
- Ciii.... - szepnął Cinna i objął w opiekuńczym uścisku. Stałam tak i szlochałam w jego znoszoną, czarną bluzę czując się bezpiecznie jak nigdy - Nie warto się denerwować, ani smucić. Sam jest dzielna i z tego wyjdzie, a tak poważna zmiana nastroju  może zaszkodzić naszemu dziecku.
No tak. Dziecko, dziecko, dziecko. Mijał już prawie piąty miesiąc, a ja myślałam, że zwariuje!! Nie pij kawy - jesteś w ciąży. Nie stresuj się - jesteś w ciąży. Nie siedź do późna - jesteś w ciąży. Nie sięgaj po fast food - jesteś w ciąży. No ileż można?! Jednak rozumiałam, że każdy troszczy się o maleństwo i nie mogłam być na nich za to zła.
Gdy Cinna skoczył po coś "na ząb", a ja przechadzałam się nerwowo po korytarzu, zaćwierkał mój   telefon.  Roztargniona spojrzałam na wyświetlacz i zamarłam.
Nowa wiadomość od numeru 934538293  - kliknij aby odebrać.
Z bijącym sercem wykonałam polecenie i wpatrywałam się przez dłuższą chwilę w mały ekranik.
Proszę wybacz mi, bo nie dam rady.
Serce zabiło mi mocniej. Znów ten sms od nieznanego numeru!! Przejęta myślami, nie zauważyłam nadejścia Cinny.
- I znowu myślisz skarbie? - zaśmiał się kręcąc głową i podając mi herbatę w plastikowym kubeczku.
Schowałam pospiesznie komórkę i rozgrzałam zlodowaciałe dłonie, trzymając ciepły napój. Byłam wdzięczna Cinnie, za to że był przy mnie. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Naprawdę kochałam go nad życie...
 Gdy Cinna poszedł pogadać z Paulem, na którego twarzy nie wiem co się bardziej malowało - wściekłość czy załamanie. Współczułam mu, bo na pewno przeżywał katusze. Rzucić się na Elise, czy warować przy ukochanej? Westchnęłam i usiadłam na krześle kładąc dłoń na czole. Problemy, problemy i tylko  problemy...
  Odłożyłam półpusty kubek na siedzenie obok i dyskretnie wyjęłam telefon. Pospiesznie, z bijącym sercem wystukałam wiadomość.
Co mam ci wybaczyć? I kim jesteś?
Odpowiedzieć przyszła szybciej niż się spodziewałam. Zerknęłam dyskretnie na swojego chłopaka. Nadal pocieszał Paula, więc przeczytałam ją.
Pierwsza litera mojego imienia to L. a ono ma trzy litery. Tyle powinno ci wystarczyć, na razie.
L.... L.... L... Nie znam nikogo o tym imieniu.... Chyba że.... Leo?! Zgadzałoby się! Trzy litery i L. z przodu! Niemożliwe! Zanim zdążyłam pomyśleć trzeźwo, wystukałam szybko.
Czy to ty Leo?
Odpowiedź przyszła jeszcze szybciej. Pochłonięta emocjami nie zerknęłam na Cinne.
Nie.
Nie? Nie? Nie...? Nic nie rozumiałam! W takim razie... kto?  A może to naprawdę był Leo, tylko nie chciał się przyznać? Niczego już nie byłam pewna!
Jeśli zawsze mi powtarzało, że powiedzenie "myślenie nie boli" jest prawdą, teraz właśnie okazało się zupełnie odwrotnie. Zakryłam twarz dłońmi oddychając ciężko, gdy poczułam czyjąś obecność przy sobie.
- Skarbie...? Źle się czujesz?
Gwałtownie pokręciłam głową. Może... nawet za gwałtowniej? Boże, już niczego nie byłam pewna!!
  Siedziałam tu jeszcze parę godzin. Ciągle operowali Sam, aż martwiłam się czy wystąpiły jakieś powikłania... Jednak Cinna siłą zaciągnął mnie do auta. Zła pozwoliłam mu się zabrać do siebie, wkrótce będąc mu za to wdzięczna, bo naprawdę byłam wyczerpana dzisiejszym dniem i dzisiejszymi zdarzeniami.

Od Elise

Po wczorajszym było mi już lepiej. Uspokoiłam się, ale nadal jednak byłam zła na Sam.Jak zawsze musi się wpieprzyć w nieodpowiednim momencie. Jeśli tak bardzo chce, żeby między nami coś zaszło, to niech da nam trochę prywatności, a nie odwala jakieś szopki!
Kiedy wstałam, Will spał. Czułam się zwyczajnie, dobrze... Nic się nie zmieniało. Coś się we mnie przestawiło, coś we mnie... weszło? Nie wiem jak to ująć, ale czułam się zablokowana. Jakaś inna siła mną władała, czułam jak ulatnia się z niej zło. Poczułam lekki ból w klatce piersiowej i znów panowałam nad sobą. Ale... To coś nie dało mi spokoju. Powróciło, a na domiar złego nie odeszło. 
Zeszłam na dół, usłyszałam jak ktoś majstruje w lodówce. To nie były ciemne blond włosy Cassie, tylko jasne jak słońce blond włosy. Och, czyli trafiłam na odpowiednią osobę. Zaraz... Ja o tym naprawdę tak pomyślałam?! 
-Wyjdź z mojej głowy.-Zażądałam w myślach.
-Zabawmy się.-Usłyszałam kobiecy głos, ale zupełnie obcy. 
Podeszłam do Sam i zaszłam ją od tyłu. Odwróciła się i z tryumfującym uśmiechem zajęła się robieniem kanapki. Przechyliłam głowę, a raczej to coś ją przechyliło. 
-Nie radzę ci powtarzać takiej sytuacji jak wczoraj. 
-O co ci chodzi?-Wzruszyła ramionami nadal odwrócona do mnie.
Przyglądałam się jej. 
-O TO, że wiesz, że z łatwością mogę cię zabić. 
-Elise, znowu ci odbija...
-Nie, ja chcę cię zabić. Nic mi nie odbija, to dawna ja.
-Chyba powinnam zawołać Willa...-Szepnęła przyglądając mi się badawczo.
-Och, nie sądzę, by to było konieczne.-Pchnęłam ją na ścianę.-Jeszcze raz zrobisz coś takiego, a skręcę ci ten pusty łeb, zrozumiano? Muszę się zabawić, wybaczysz mi? Oczywiście, że tak...
Nagle upadła na ziemię i zaczęła krzyczeć. Z uśmiechem przyglądałam się jej, a JA krzyczałam w środku, żeby przestała. Jednak obca mi osoba zawładnęła mną na razie, a ja nie mogłam nic zrobić. 
-Może wyślemy cię do szpitala... pewnie zatęskniłaś za widokiem białego łóżka,strzykawek i widokami umierających w okół ludzi.
Usłyszałam jak łamię jej kość. Krzyknęła tak przeraźliwie, że aż sama chciałam zakryć uszy. Na dół zbiegła Cassie chcąc pomóc Sam. Jednak ja... zatrzymałam ją jakoś. 
-Nawet nie próbuj jej pomagać, zasłużyła za swoje wścibstwo.-Uśmiechnęłam się do Cassie i podniosłam poziom bólu Sam.
-Co ty....CO ty robisz...?! Jak...?! Zostaw ją! -Krzyknęła siostra. 
-Ach, nie wydaje mi się, by to było konieczne. Jeszcze sekundka, dobrze?-Powiedziałam potulnym głosem.
-Joe!-Zawołała go Cass.
-Nie umiecie się bawić.-Wzruszyłam ramionami. 
Na dole pojawił się już Will. Cassie coś krzyczała do niego, a ja nawet nie słuchałam. TO COŚ cieszyło się tą chwilą, jakby znało Sam i właśnie dokonywało zemsty. Zastanawiałam się w środku, dlaczego rani Sam wykorzystując do tego mnie?
-Elise, przestań. Zabijesz ją. Musisz to opanować.-Spojrzał mi w oczy. 
Zaśmiałam się.
-To nie działa. To NIE JEST Elise, Joe. 
Patrzył na mnie pytająco. 
-Co zrobiłaś z Elise?-Warknął zły Will.
-Zemsta na blondyneczce.-Wzruszyłam ramionami.-A ty Sam, lepiej uważaj co robisz... Może mnie nie pamiętasz, ale lepiej uważaj.-Mrugnęła do niej.
Przestała to robić, a ja czekałam tylko bezradnie kiedy ona w końcu ze mnie wyjdzie! Poszłam do salonu i złapałam szczotkę do włosów. Zaczęła czesać moje włosy a kiedy podeszła do mnie Cassie pytając, co to miało znaczyć, z uśmiechem powiedziała.
-Elise ma piękne włosy, prawda?
-Dlaczego to zrobiłaś?Kim jesteś?
-Nie dowiesz się prędko.
-A... Dlaczego wykorzystałaś Elise...?
-Bo jest wyjątkowa. Ma wyjątkowe moce, a dla mnie to idealna osoba do zabicia Sam. Ale przeszkodziłaś mi w tym...
-Czemu chcesz ją zabić?
-Mówiłam, nie dowiesz się tego. 
-Odejdź stąd. Zostaw moją siostrę. 
-Musimy jechać z nią do szpitala!Ma uszkodzone organy wewnętrzne.-Usłyszałam głos Willa.
-Jak ty to zrobiłaś?!-Wydarła się zła.
-Spytaj swojej siostry. 
-Zostaw ją i Sam w spokoju.
-Zostawiam za sekundkę. Nie wrócę, ale dobrze było spotkać tą Elise o której tyle słyszałam, no i starą dobrą przyjaciółkę Sam.
Will podszedł do nas pośpieszając Cass. Wsiadła w samochód i zawiozła Sam do szpitala. Will spojrzał mi w oczy.
-Elise...
-To ja...-Szepnęłam.
-Co to miało być?
-Jakaś znajoma Sam z dawnych lat wróciła i zemściła się na niej...Nie wróci...
Przytulił mnie a ja wtuliłam się w niego. 
-Nie chciałam tego zrobić...-Szepnęłam.
-Wiem,oczywiście, że nie chciałaś...
-Jak mogę być nieśmiertelna, żyć do końca świata raniąc innych dookoła?To przez Kate... Wszystko przez nią!Przez nią jestem nieśmiertelna i stwarzam tyle problemów!
-Odkręcimy to.
-O ile się uda.-Otarł mi łzę i pocałował delikatnie.
-Będzie dobrze.
Obyś miał rację Will... Obyś miał rację...

Od Willa

  Miałem ochotę parsknąć śmiechem. Elise lubiła wbijać szpilki w bolesne miejsca swoich nieprzyjaciół. Jednak teraz naprawdę miałem dosyć Cho. Jeśli to będzie kolejna gadka z serii "Idź to Tanatosa i poproś go o powrót" to zwariuje.
- O co chodzi? - spytałem mrużąc oczy.
Westchnęła i z teatralnym rozmachem usiadła na kanapie.
- Dowiedziałam się parę nowych faktów.
- Słucham?
- Może usiądziesz...?
- Nie, postoje - odparłem sucho - No mów. Ale jeśli będą to jakieś duperele....
Żachnęła się.
- Nie po to łamię zasady, abyś ty mówił, że przychodzę do ciebie z duperelami, wiesz?!
- Dobra, dobra - mruknąłem - Mów.
Cho westchnęła, wstała i podeszła do mnie.
- Musisz zakończyć ten związek.
Parsknąłem śmiechem.
- I tylko po to przyszłaś? Dzięki, ale NIE.
Spiorunowała mnie wzrokiem.
- Posłuchaj... Posłuchaj mnie uważnie Will.... Wkrótce będziesz mógł znowu wrócić na stronę dobrych. Staniesz się Aniołem Stróżem, najprawdopodobniej jej... Ale Stróżowie nie mogą społufalać się z kobietami!!
Prychnąłem.
- Znów to samo. Trudno. I tak już jestem jej Strażnikiem Więzi. Mogę dalej być upadłym aniołem, nie obchodzi mnie to.
- Will posłuchaj... Ona się rozleci za parędziesiąt lat! Zmieni się w proch. Chcesz tego? Ja tu jestem - złapała mnie za rękę - I wiesz, że dalej cię kocham.... Wróć do domu. Wróć do mnie Will - zadrżał jej głos, a w oczach pojawiły się łzy.
Wyrwałem jej rękę i powiedziałem chłodnym, opanowanym tonem.
- Przykro mi Cho... Jednak jeśli mam wracać do domu i być z dala od niej...
- Jesteś egoistą! - przerwała mi - Przez ciebie grozi jej niebezpieczeństwo! Nie zauważyłeś, że odkąd pojawiłeś się w jej życiu, ciągle wydarzają się różne wypadki? To jawny znak, że nie pasujesz do niej! Jaki widzisz sens w byciu z nią? Tylko ją krzywdzisz. Nie będzie mogła mieć normalnych dzieci... w ogóle nie będzie mogła ich mieć! Nie będzie szczęśliwa z kimś kto ją przerasta, a ty tylko marnujesz sobie życie. Co zrobisz za 40 lat? 50? Będziesz chciał wrócić, ale wtedy może być za późno.
- Dziękuję - wycedziłem - za ostrzeżenie. Ale już to przemyślałem i podjąłem decyzję, więc już przestań mnie przekonywać.
Cho zacisnęła zęby. Wspięła się na palce i pocałowała mnie w policzek.
- Pamiętaj o tym co mówiłam... Zawsze będę na ciebie czekać - szepnęła.
Nachmurzony jeszcze długo po jej wyjściu nie mogłem się uspokoić. Elise podeszła i położyła mi dłonie na ramionach.
- Czym ty się tak przejmujesz? - spytała cicho - Czyżbyś żałował swojej decyzji?
Pokręciłem gwałtownie głowę.
- Nie o to chodzi. Tylko o to, że spieprzyła nam wieczór. Mam już dość tego gadania "zastanów się, może być za późno". Jednak... w sumie może naprawdę zasługujesz na kogoś lepszego? - mruknąłem bez przekonania i popatrzyłem na nią.
 Parsknęła śmiechem.
- Większej głupoty to ja dawno nie słyszałam.
 Po czym pocałowała mnie z uczuciem.
 http://media.giphy.com/media/QSj2vhuN0hJ84/giphy.gif
- Strasznie cię kocham - wymamrotałem i znów naszło mnie to uczucie, jakby ktoś wbijał mi igły w serce, jednak zignorowałam.
- Nareszcie to przyznałeś! Szok!
Roześmiałem się cicho.
- Przecież ci to mówiłem wielokrotnie!
- Raczej bąkałeś pod nosem i to tak, jakbyś mówił, że srajtaśma się skończyła.
Zaśmiałem się łagodnie i objąłem.
- Pamiętaj. Licho nie śpi i podsłuchuje.
- Licho da się ugłaskać.
- Zależy jakie - odparłem, po czym wziąłem ją na ręce - Późno już. Idziemy do twojego pokoju - bez marudzenia.
- Uuu a co tam będziemy robić? - spytała przekornie.
- Spać. Ty będziesz spać.
- Nie chce mi się spać - odparła i beztrosko machnęła nogami.
- Ja sprawię, że będzie ci się chciało - mruknąłem i otworzyłem drzwi kolanem. Położyłem ją na łóżku, a ona uczepiła się mnie i nie chciała puścić. W końcu poddałem się ze śmiechem i choć byłem silniejszy, śmiech rozłożył mnie na łopatki. Zadowolona oparła mi się na piersi i zaczepiła nogę wokół pleców.
- Dobrze. Krok pierwszy zaliczony.
- A jaki jest drugi? - spytałem rozbawiony.
Pocałowała mnie obejmując.
- To był drugi - zakomunikowała, po czym wsunęła mi dłonie pod koszulkę - a to trzeci.
Przeszedł mnie niepohamowany żar i mruknąłem.
 - Ciekawe jaki będzie czwarty? Już nie mogę się doczekać.
Z figlarnym uśmieszkiem pociągła mnie za sobą i przeturlała się na brzeg łóżka. Usiadła mi na brzuchu i pochyliła się eksponując swój biust. Naprawdę zrobiło mi się gorąco. Przewróciłem ją tak, że teraz ja schylałem się nad nią.
- To ja jestem tu GÓRĄ - odparłem.
- Tak jasne - parsknęła śmiechem.
Pocałowałem ją namiętnie i w tej chwili usłyszeliśmy kroki na korytarzu. Zanim którekolwiek z nas zareagowało, rozległo się szybkie pukanie, a potem drzwi się otwarły i stanęła w nich Cassie z Sam. Ta druga zaświeciła światło. Oboje zakryły sobie z wrażenia usta rękami, a my oślepieni polecieliśmy na podłogę. Elise spadła na mnie zdezorientowana, a ja zacząłem się  śmiać. Sam powiedziała do Cassie triumfującym tonem.
- Mówiłam! Mówiłam, że są razem. Na dodatek przeszkodziliśmy im pewnie w kolejnej "grze wstępnej", bo jestem pewna, że już to robili.
Elise podniosła się ze mnie wściekła. Ja zakryłem oczy i śmiałem się nadal, a ona naprawdę wpieniona warknęła.
- Sam!! Ty jedna, wielka, wredna plotkaro!! Czy ja ci się pcham do pokoju, gdy zabawiasz się ze swoim chłopakiem? A do ciebie Cassie? - zwróciła się do czerwonej  ze wstydu siostry.
Sam jednak nic sobie z tego nie zrobiła i odpowiedziała radośnie.
- Właśnie się przyznałaś, że zabawiasz się ze swoim chłopakiem - mrugnęła do mnie, a ja wstałem i śmiałem się dalej opierając się o ścianę - A zresztą my pukałyśmy!
Elise jęknęła.
- To nie tak! Ja nic nie przyznałam! I pukałyście ile? Ułamek sekundy?!
Parę minut potem Cassie, w buraczanym odcieniu wyprowadziła triumfującą Sam. Wściekła Elise usiadła na skraju łóżka.
- Boże... Zwariuje zaraz!
Zaśmiałem się łagodnie i chwyciłem ją za ręce.
- Spójrz na to z innej strony słońce. Przynajmniej pójdziesz spać.
Posłała mi ponure spojrzenie i wślizgnęła się do łóżka.
- Nie gniewaj się no - mruknąłem udawanym, żałobnym tonem - Mam spać na podłodze?
- Tak! - warknęła, lecz po chwili przesunęła mi się. Z triumfującym wyrazem twarzy położyłem się koło niej i objąłem ją.
- Co się tak szczerzysz? - burknęła, a ja pocałowałem ją w czoło.
- Jesteś niesamowita.
- Wiem.
- Dobranoc - mruknąłem. Elise jeszcze mówiła, że nie chce jej się spać i nie musi spać, a ja już zapadłem się w drzemkę. Po paru minutach ona także zasnęła.


























Od Elise

Will gdzieś wyszedł, a w tym czasie ja i Cass rozmawiałyśmy. Ona piła tą swoją kawę, a ja piwo. Od razu się dziwnie na mnie spojrzała.
-No co?-Zaśmiałam się.
-Od kiedy wróciłaś od wilkołaków zaczęłaś chlać piwo codziennie.
-No daj spokój, nie tak codziennie.
Uśmiechnęła się i zamyśliła.
-Cieszysz się, że będziesz miała bachorka?-Uśmiechnęłam się złośliwie.
-Ha ha ha. Teraz już nie mam wyjścia, pewnie z czasem się przyzwyczaję do tej wiadomości... A ty?
-Co ja?
-Cieszysz się, że będziesz ciocią?
Parsknęłam śmiechem.
-Sorry Cassie, ale nie za bardzo przepadam za dziećmi. Ale poudawajmy, że baaardzo się z tego cieszę.
-Jesteś okropna.-Dała mi kuksańca w bok.
-Szczera, a to co innego.
-Jak ci się układa z Joe?
Zaśmiałam się i opadłam na oparcie.
-Nic ci nie powiem stara. Nie ma mowy.
-No a...
Uratowało mnie pukanie do drzwi. Wstałam, a przede mną stała Sam. Już nie bała się, że ją skrzywdzę, lub co gorsza zabiję.
-Jest Cass?-Spytała uśmiechnięta.
-Jest.
-Gdzie?!
-W kuchni.-Zaśmiałam się i zrobiłam jej miejsce by przeszła do korytarza.
Ona jak torpeda wystrzeliła do kuchni i rzuciła się na moją siostrę. Usiadłam na krześle przyglądając się im. No i Sam kiedy już wygadała się Cassie wstając z krzesła porwała mi butelkę piwa i sama zaczęła pić.
-Ale super! Jesteś w ciąży!
Cass spiorunowała mnie wzrokiem a ja podniosła ręce.
-Nie ja jej powiedziałam, wiń kundle.-Uśmiechnęłam się.
-Och! Cinna i jego wilki mnie wykończą... Wszyscy już wiedzą!
-Gdybyś sama im powiedziała, wyściskali by cię na śmierć.-Wzruszyła ramionami Sam.
-Gdzie Paul?-Spytała Cass zmieniając temat.
-Z chłopakami gdzieś w mieście. Szaleją.
-A jak jakaś ci poderwie Paula?
-Nie ma opcji, jest wpojony. Beze mnie nie przetrwa dnia, muszę się z nim widywać.
-Przymus?-Odezwałam się z uśmiechem i wyrwałam jej butelkę piwa.-Oddawaj...
-Nie, żaden przymus! Po prostu... No kochamy się. Nie chcę być bez niego nawet dwóch dni, jeden dzień to już w ogóle po godzinie o nim nie mogę przestać myśleć.
-Mhm.-Kiwnęłam głową.
-Mam pomysł!-Wybuchnęła nagle Sam.
-Jestem ciekawa jakiż to pomysł objawił się w twej główce.-Spojrzałam na nią z uśmiechem.
-Jutro jest jakiś festiwal, jestem tam kapitanem drużyny cheerleaderek... Chodźcie ze mną!
Wpadłam w histeryczny śmiech i kiedy ogarnęła mnie ręka Cass uderzająca lekko w moją głowę, wyprostowałam się i chowałam z trudem uśmiech.
-Co cię tak bawi?-Spytała Sam.
-Nic. Po prostu... Nie ma mowy, nie ubiorę się w kiczowaty strój i nie będę paradować na jakimś festiwalu jak idiotka.-Zerknęłam na Sam.-Sorry. Nie chodzi mi o ciebie. -Uśmiechnęłam się.
-To jak Cass?-Zwróciła się do siostry.
-Nie mogę. Jestem w czwartym miesiącu, zapomniałaś?
-A kto powiedział, że masz skakać i ''paradować''-Spiorunowała mnie wzrokiem.- w jakimś stroju jako cheerleaderka? Będziesz głosować na moją grupę wraz z Elise.
Zaśmiałam się.
-Prędzej świnie zaczną latać.Nie lubię festiwali.
-Chociaż udawaj, że jesteś moja przyjaciółką.-Mówi Sam.
-Jestem twoją przyjaciółką,prawdziwą... ale to naprawdę mnie bawi.
-Prowadzisz.-Zarządziła Sam.-Piłaś mało, więc nic nie szkodzi. Poprowadzisz.
Przewróciłam oczami i westchnęłam.
-Dobra, idę poszukać kluczyków.
-Zgubiłaś?!
-Nie.-Wzruszyłam ramionami.-Leżą gdzieś...
-Gdzieś...-Parsknęła Sam.
-Uspokójcie się wreszcie!-Wybuchnęła Cass.
-Dooobra...-Szepnęła Sam.
Kiedy znalazłam kluczyki od razu dziewczyny zebrały się do samochodu. Jeśli Sam miała pomysł, to musiała go wykonać, no więc... Nie było sensu się z nią sprzeczać...
-Podoba mi się tu.-Mówi Cass z uśmiechem.-Festiwal w takim fajny miejscu...
-No, a na moje szczęście jest i piwo.-Uśmiechnęłam się do Cass.
Ona udawała, że tego nie słyszała. Nie wiem czemu, ale nie lubiła kiedy piłam. Związałam włosy i zdjęłam kurtkę.
-Ale gorąco...
-Tak... Też zwiążę włosy.-Mówi Cass.
-A ja musze mieć związane... Idę się przebrać z dziewczynami.
Kiedy Sam wyszła ja i Cass trochę pogadałyśmy,pożartowałyśmy i nadszedł czas, żeby wyjść z samochodu bo robiło się naprawdę gorąco.
-Nareszcie dałaś się namówić na babski dzień...-Uśmiechnęła się Cassie.
-Po prostu mam dość siedzenia wśród wilkołaków.-Wzruszyłam.
-A Will?
-Ma swoich znajomych, a ja mam swoich. Zaczynają się wakacje, więc trzeba spędzić jakoś czas razem.-Mrugnęłam do niej.
-Co się z tobą działo? Słyszałam, że miałaś... problemy... Jakie to były problemy?
-Nie ważne, to minęło... Chyba.
-Jak to chyba?
-No normalnie... Ech... Nie ważne!
-Chcę wiedzieć, co mnie ominęło!
-Nic co by cię zainteresowało.-Mruknęłam wymijająco.
-Idę poszukać Sam. Dołączysz zaraz?
-Tak, tylko zobaczę gdzie jest piwo i przyjdę.
Zaśmiała się i odeszła. Kiedy szukałam ''budki'' z piwem, podszedł do mnie jakiś facet. Od razu wiedziałam, kto to.
-Klaus...-Szepnęłam.-Co tu robisz?
-Victoria tu jest, szukam jej.-Szepnął mi na ucho.
-Pewnie to kolejna bajka by mnie zaciągnąć i porwać.
-Nie. Skądże.
Parsknęłam śmiechem przechadzając się po zatłoczonym parku.
-Mam nadzieję, że nie jesteś tu sama.
-Spodziewałam się, że powiesz, że JESTEM tu sama. Ale nie, nie jestem.
-A twój ochroniarzyk jest obecny?
-Nie, nie ma go.
-Mhm... To dobrze, bo właśnie tu jestem, żeby nic ci się nie stało.
-To jest podejrzane... Czemu mnie tak przed nią chronisz?
-Bo jesteś najważniejsza w tym momencie, każdy chce mieć twoje moce.
-Victoria także?
-Ona chce się zemścić za byle co. A ja mam zamiar ukręcić jej łeb w staromodny sposób.
-Nie lubisz jej?
-Żadnego wampira nie lubię, oprócz siebie.
-Dziwne...-Wzruszyłam ramionami.
-Możliwe, ale nie masz podstaw, by mi nie ufać.Widze rudą...-Szepnął i podążył w głąb lasu.
Rzeczywiście, ujrzałam tylko rude włosy i szczupłą sylwetkę, czyli... nie kłamie. Może rzeczywiście na razie mnie chroni, ale to dla mnie jest naprawdę dziwne!
Rozejrzałam się i zobaczyłam Sam i Cassie jak rozmawiają. Podeszłam do nich jak gdyby nigdy nic.
-Co tam plotkujecie?-Uśmiechnęłam się.
-Obgadujemy przystojniaków.
-Och, widać jestem na pierwszym miejscu.
Zaśmiały się.
-Niby czemu?
-Bo też coś o mnie mówiłyście.
-Mówiłam, że jesteś bardzo męska.-Wyznała Sam.
-Dziękuję za komplement!Czemu jesteś dla mnie taka miła?-Roześmiałam się.
-Bo ten jeden dzień musimy być jakoś dla siebie... wiesz... Miłe.
-Ach, no tak..-Uśmiechnęłam się.
Cały dzień był doskonały. Sam wytańczyła swoje z grupą cheerleaderek, zajęły pierwsze miejsce w konkursie, a ja i Cass komentowałyśmy gościa przebranego za mrówkę. Nawet wyskoczyłam do kawiarni na drugą stronę do mojego starego kumpla Matta. Pytałam się go o pracę kelnerki, przecież trzeba zacząć zarabiać a potem załapię się na jakieś studia. Wraz z Cass rozmawiałyśmy o tym, pójdziemy do collage'u, zaczniemy studiować, tylko trzeba zebrać pieniądze na to wszystko.Nie wiem czy Cass będzie chciała pracować w tej kawiarni, ale Matt naprawdę dobrze płaci. A nawet przestało mnie obchodzić to, że był tu Klaus podążający za Victorią. Pewnie i tak ruda już nie żyje.

Kiedy odstawiłam Sam do domu, wróciłam z Cassie do naszego. Śpiąca siostra ruszyła do pokoju i od razu zasnęła, a ja jeszcze trochę posiedziałam w salonie. Will usiadł koło mnie i pocałował w ramię. Uśmiechnęłam się do niego.
-Ależ ja się za tym stęskniłam.-Westchnęłam.
-Za TYM, czyli za czym?-Uśmiechnął się.
-Za tobą.-Szepnęłam i pocałowałam go.
-Twoja siostra jest na górze.-Zaśmiał się kiedy usiadłam mu na kolanach.
-Nie obchodzi mnie to. Jak się obudzi, to wróci do łóżka.-Wzruszyłam ramionami.-Stęskniłam się za tobą, więc niech da nam chwilę prywatności.
Całowaliśmy się dość długo, ale kiedy do drzwi zapukała ta cała Cho, Will otworzył drzwi. Spiorunowała mnie wzrokiem i potem potulnie spojrzała na Willa, jednak... wyczuwałam tą złość.
-Możemy pogadać?
-Mów.-Wzruszył ramionami opierając się o drzwi.
Matko, jaki on seksowny...-Pomyślałam.-Ha! I nie wlizie mi do łba bo nauczyłam się blokować swój umysł tak, jak robiła to Victoria.Nareszcie wolne myśli...
-Nie przy NIEJ.
-Cho, zachowuj się jak dorosła.
Ja przyglądałam się jej z rozbawieniem. Wzruszyłam ramionami.
-No nic, widzę, że Cho chcę mieć ciebie dla siebie więc... znikam.-Pstryknęłam palcami i kiedy przechodziłam koło nich, namiętnie pocałowałam Willa. Widziałam jak na to patrzy Cho, była zła. O to mi chodziło. Ze złośliwym uśmieszkiem poszłam do pokoju. Ach, jak ja uwielbiam czasem tak podenerwować...!

Od Cassandry

  Cinna podał mi moją kosmetyczkę i upchnęłam ją w torbie. Z westchnięciem zasunęłam zamek przy torbie i skierowałam spojrzenie na pomieszczenie.
- Żal ci, że stąd wychodzisz? - spytał rozbawiony Cinna, który dziś wyjątkowo tryskał humorem. Chyba już każdy wiedział, że szanowny alfa będzie miał potomka, a ja chciałam to oznajmić  sama w stosownym czasie!
- Nie, czemu? - spytałam i uśmiechnęłam się sztucznie. Jeszcze nie mogłam do siebie dojść w pełni po tym co się stało. Wiedziałam jedno - seksu nie będę uprawiać przez najbliższy miesiąc, jak nie rok!!
Wyszliśmy wreszcie i poszłam do recepcji wypełnić papiery. Cinna poszedł już do samochodu. Gdy skończyłam i schodziłam schodami zaćwierkał mi dzwonek telefonu. Wyjęłam komórkę i zdziwiona spojrzałam na nieznany numer. Otworzyłam wiadomość i znieruchomiałam.
Przepraszam
Serce zaczęło mi bić szybciej. Kto mógł wysłać tą wiadomość? Kto mógł mnie za coś przepraszać? Elise przecież nie, miałam jej numer... Każdego chłopaka z watahy też.... No to w każdym razie kto? Wystukałam odpowiedź.
Za co? I kim jesteś?
Telefon milczał, więc zaintrygowana wyszłam ze szpitala. Wsunęłam się na przednie siedzenie auta mojego chłopaka i patrzyłam się wyczekująco w jasny ekranik. Cinna gwizdał wesoło jakąś melodię pod nosem, a mi omal nie stanęło serce gdy przyszła wiadomość.
Nie byłem sobą. Przepraszam.
Zdezorientowana czytałam literkę po literce. A więc wiem już, że to był... on. Kto z facetów mógłby mnie przepraszać? Odpowiedź nasuwałam i się sama, ale była zbyt niedorzeczna!!
- Co tam, co kto do ciebie wysłał? - spytał Cinna.
- Siostra - odpowiedziałam bez zająknięcia. Pierwszy raz okłamałam Cinnę! Co się ze mą działo?! Jednak wiedziałam dobrze, że gdy tylko wspomnę mu, że ktoś obcy mnie przeprasza, od razu wpadnie na swój "trop" i stwierdzi, że to na pewno jest podstęp, pułapka i nie wiadomo co jeszcze. Dlatego wolałam zachować to dla siebie...
 Gdy stanęłam w drzwiach domu zostałam uściskana przez Elise. Zerknęła ukradkiem na mój brzuch. Westchnęłam. A więc i jej ktoś wypaplał i nawet wiedziałam kto. Skierowałam oskarżycielski wzrok na Joego, a ona tylko rozłożył bezradnie ręce. No tak zakochani - zabujani, wszystko muszą sobie mówić. Skąd ja to znałam?
- Chcesz coś ciepłego do picia? Herbatę? -spytała El.
- Kawę.
- Kawę. W twoim stanie?
- Jakim moim stanie?! - warknęłam - Mam ochotę na kawę.
Wkrótce popijałam kawę zbożową i słuchałam peplającej  El. Nareszcie w domu z tą starą wariatką!
              

Od Kai

 Skrycie się cieszyłam kiedy wyszli... To znaczy kiedy wyszła ta cała Diana, bo Kamila mogłabym gościć często. Z przykrością zauważyłam, że o ile przy Nadii jego stosunek do mnie zmienił się troszeczkę, tu zmienił się bardzo. No, ale ja przecież też nie zostałam taka sama. Zmartwiła mnie i lekko zdenerwowała jego reakcja na mój pierścionek zaręczynowy. No cóż.... Ja nie poznałam naćpana Ivana na imprezie.
   Wieczorem pojechałam do agencji. Dziś miałam nietypową sesje - retro. Naprawdę wymagała ode mnie sporo pracy
Załoga długo musiała mnie stylizować, a potem ubrałam się naprawdę w dziwne coś... I te buty! Już po chwili bolały mnie nogi, gdy w nich stałam. Jednak skupiłam się i słuchałam rad Fabiana. Efekty mojej pracy były już widoczne wkrótce.


Przy następnym było jeszcze gorzej. Musiałam pozować naga do pasa. Jednak nie zamierzałam pokazywać piersi. Jeszcze nie. Więc ułożyłam się w sprytny sposób i pozowałam.

 

Przy ostatnim poczułam lekkie mdłości, jednak nie dałam się im pochłonąć. Pozowałam dalej patrząc prosto w obiektyw. Fabian mówił komendy, a ja już z przyzwyczajenia każdą wykonywałam perfekcyjnie.


Bardzo podobały mi się te zdjęcia, lecz gdy miałam stylizować się do następnego ogarnęły mnie jeszcze silniejsze mdłości.
- Dobrze się czujesz? - spytał z troską Fabian - Może powinnaś iść do domu, odpocząć?
Pokręciłam głową.
- Pewnie czymś się zatrułam....
Jednak wkrótce szybko wyszło na jaw, że nie dam rady tak dalej i pobiegłam do łazienek. Zwymiotowałam wstrząsana konwulsjami. Zakręciło mi się w głowie. Co się ze mną dzieje? Wymiotuje, dziwnie długo śpię i nachodzą mnie różne humorki... Nie podobało mi się to, jednak miałam nadzieję, że przejdzie mi to za parę dni.
  Gdy już się zbierałam, za pozwoleniem Fabiana, do szatni weszła Svietlana z jakimś starszym mężczyzną w okularach. Wydawał mi się znajomy.
Przywitałam się z nim kulturalnie, a Svietlana zaczęła tłumaczyć
- Kaju to jest Roberto Cavalli - otworzyłam szerzej oczy. Niemożliwe! - Przyglądał się twojej sesji i bardzo mu się spodobałaś.
Cavalli chrząknął, a Svietlana posłusznie zamilkła.
- Tak pani Dimitruk....
- Kaju - przerwałam niepewnie mistrzowi.
Uśmiechnął się do mnie.
- Tak... A więc Kaju. Chciałbym ci zaproponować pokaz mody we Włoszech. Co ty na to?
Rozdziawiłam usta.
- No jasne, że się zgadzam! - wypaliłam prosto, a oni oboje się roześmiali.
Potem Cavalli podał mi szczegóły. Miałam wyjechać za parę dni. Szczęśliwa pognałam po domu, prawie łamiąc obcasy.

W domu podzieliłam się tą radosną nowiną z Ivanem, który był zmęczony po pracy i odgrzewał sobie zrobionego przeze mnie w południe kurczaka.
- Tak się cieszę! - pisnęłam i przytuliłam go.
- Mam nadzieję, że będziesz najlepsza - wymruczał mi do ucha.
I znów te mdłości... Starałam się je przezwyciężyć, ale było mi strasznie niedobrze gdy tylko czułam tego kurczaka. Poszłam więc do łazienki pod pretekstem odświeżenia się. Tam od razu mnie wzięło i zwymiotowałam. Nie wiem kiedy zaniepokojony Ivan pojawił się w drzwiach i przyglądał mi się zmartwiony.
- Kaja, co się dzieje? - spytał, gdy wytarłam usta.
- Nie wiem - wyszeptałam i usiadłam na sedesie.
Wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka.  Strasznie kręciło mi się w głowie. Z jego pomocą przebrałam się w koszulę nocną i wkrótce zasnęłam w ramionach swojego narzeczonego. 















czwartek, 17 lipca 2014

Od Elise

-Czy muszę ja iść na pierwszy ogień?-Spytała lekko przerażona Sam.-Ona mnie zabije!
-Nie, nie zabije. Jesteś tu po to, żeby jej pomóc.-Mówi Alex z uśmiechem.
Jednak kiedy pojawił się Will, mina mu zrzedła. Wbił w niego wzrok, a ja obserwowałam Sam i Gusa, który właśnie się wtrącił.
-Jeśli nie chce, to niech tego nie robi.-Wtrąciłam się wreszcie.-Coś się jej stanie...
-Mam to gdzieś, co jej się stanie.-Wzruszył ramionami Gus.
-Dzięki...Niezły z ciebie kumpel.-Skomentowała Sam.
-Przepraszam, ale ostatnio mi odbija... No, dawaj śliczna.A ty Joe, wiesz co masz robić.
Kiwnął głową i stanął przy mnie. Skupiłam się i zaczęłam używać tej mocy, która sprawiała mi dużo kłopotów ostatnio. Ta cała szopka jest po to, żebym nikogo nie pozabijała a potem nie obwiniała siebie i nie rzuciła się zrozpaczona w przepaść - Tak to ujął Alex.
Już po chwili Sam upadła na ziemię, ale nie cierpiała. Teraz miałam kontrolę, nie chciałam, by coś ją bolało, ale za to sprawiłam, że upadła. Potem było gorzej, straciłam kontrolę nad sobą i Sam zaczęła krzyczeć i miotać się na wszystkie strony.Zaczęły pękać żarówki - to oznaka, że jestem coraz silniejsza. Było gorzej niż poprzednio, tylko teraz naprawdę chciałam ją zabić. Gus kiwnął do Willa a on stanął przede mną i zaczął mnie uspokajać. Nie wiem na czym to polegało, ale po prostu powoli mi przechodziło.
W końcu... to coś minęło. Wyszłam z ''transu'' i było lepiej. Otrząsnęłam się i wszystko ustało.
-Trzeba jeszcze nad tym popracować.-Skomentował Gus.
-To nie za wiele?To już trzeci raz dzisiaj.-Odezwał się Will.
-Nie. Elise musi przestać, bo inaczej... wiesz co będziemy musieli zrobić, a ty nic na to nie poradzisz. Taki jest nasz obowiązek, będziemy musieli ją po prostu zabić.
Will spuścił wzrok. Wzięłam głęboki wdech. Związałam włosy i spojrzałam na Gusa.
-No to jedziemy...
-To jest ryzykowne.-Wtrąciła się Kate która nagle się zjawiła.-Gdybym się tym sama zajęła, byłoby prościej.
-Gdybyś ODPOWIEDNIO się tym zajęła, to by nie zabijała wiedźmo.-Syknął Will.
-Ty pieprzon...
-On ma rację, Kate.-Odezwałam się wreszcie.-Mogłaś, ale tego nie zrobiłaś. Spieprzyłaś to, zdarza się. Ale teraz pomóż mi z tego wyjść.
Zmierzyła mnie wzrokiem i milczała.
To samo, zamknęłam oczy i teraz zaczęłam od Alexa. Sam się zgłosił na ochotnika, dziwiło mnie to. Jednak tym razem było lepiej, o wiele lepiej. Otworzyłam oczy i spojrzałam Willa.
-Kontrolowałaś ją?-Odezwał się Zed do Kate.
-Nie. Ja nic nie robię, skądże!
Zed bez słowa spojrzał na mnie badawczo.
-To działa... Doskonale. A ty wiedźmo jeszcze raz coś przy niej zmajstrujesz, to...
-To co mi zrobisz?-Kate wyśmiała Alexa.
-Kate, myślę, że na razie jesteś zbędna.-Spojrzałam na nią a potem na ścianę.
Kate bez słowa wyszła, a za nią reszta.Usiadłam koło Willa. Nie wiedziałam, czy coś z tego wyjdzie... Czy uda mi się zapanować nad tym.
-Uda ci się.-Uśmiechnął się Will.
-Tak myślisz?
-Mhm.-Kiwnął głową.-Cass jest w ciąży.-Westchnął.-Ale z Cinną!-Dodał widząc moją minę.
-Mam nadzieję, że wyprowadzi się do Cinny z dzieckiem...
-Nie lubisz dzieci?
-Nie.-Wzruszyłam ramionami.-Nie kręci mnie od rana do nocy zajmowanie się bachorkami.
Roześmiał się.
Bai wskoczył na kanapę i położył się między mną a Willem. Spojrzałam na niego i pogłaskałam go, a on wtedy dostał niezłej głupawki. Zaczął biegać po nas i szczekać. Usiadł na kolanach Willa a potem na moich. Zbiegł z kanapy i pobiegł gdzieś przed siebie.
-Nie chce mi się wierzyć, że Klaus nie zrobi ci krzywdy.
-Ma tysiąc lat... Czarownice i wilkołaki znają go nie od dziś... Myślę, że się boi. Nie chce umierać, poza tym był zamknięty w grobowcu przez czterysta lat...
-Dlaczego?
-Nie znam dokładnie tej historii, ale wiem, że zalazł wiedźmom za skórę... Zamknęły go więc na czterysta lat, ale ktoś go obudził.
-Skąd o nim tak dużo wiesz?
-Trudno nic nie wiedzieć o wampirze, który żyje tysiąc lat. Poza tym, Kate mi opowiadała.
-Klaus i Victoria coś knują.
-Wątpię, że Klaus traktuje ją na poważnie. Ruda jest z nim, bo się go boi.
-Dowiem się czego chcą.
No i... Powiedzieć mu? Tak, powiedz...-Pomyślałam.
-Ja wiem, czego chcą Will.
Spojrzał na mnie pytająco. Westchnęłam i spuściłam wzrok.
-Mam moce... Których żadna istota na świecie nie posiada naraz. Klaus mając mnie jako wampirzycę, da mi wybór... Albo oddam mu je dobrowolnie, albo będzie mnie torturował aż mu ich nie oddam. Masz odpowiedź...
-Po co tu był?
-Zobaczyć mnie? Nie wiem. Ale myślę, że prędko nie wróci. Otoczona wilkołakami,tobą i najsilniejszą czarownicą w kraju na razie jestem bezpieczna.
-Nie na długo.
-Skąd wiesz?Victoria i tak długo nie pożyje, jeśli mu ucieknie przyjdzie tutaj. Coś mi zrobi, wtedy Klaus sam się nią zajmie, pewnie będzie chciał ją zabić. Ona będzie mu uciekać... Ruda jest tchórzem, więc tylko trzeba ją nastraszyć.
Pokręcił głową ze śmiechem.
-Masz już cały plan, co?
Uśmiechnęłam się.
-Myślę logicznie.
-Zawsze myślisz logicznie. To świat nadnaturalny, tutaj nie ma logiki...
-Ale starałam się żyć normalnie, widocznie nie jest mi to pisane. Co jeśli... znów zachoruję?
-Nawet tak nie mów...
-Mówię poważnie. Wszystkie twoje decyzje... odnośnie mnie... to co straciłeś... Pójdzie w cholerę.
-Nie zachorujesz, jeśli tak, to nie pozwolę ci odejść, rozumiesz? Kate ci pomoże.Nie jesteś czasem nieśmiertelna dzięki czarom Kate?
-Jestem... Ale... No fakt... Zapomniałam o tym... Skąd to wiesz?
-Nie tylko ty lubisz podsłuchiwać.-Mrugnął do mnie.
Usiadłam mu na kolanach i uśmiechnęłam się.
-Co sie tak uśmiechasz?
-Bo Cię bardzo kocham.-Szepnęłam i pocałowałam go namiętnie.
Wstał, a ja oplotłam go nogami w pasie. Całowaliśmy się mocniej, posadził mnie na blacie w kuchni, zwaliłam z niego wszystko co się tam znajdowało. Jakaś plastikowa miska, szklanka, książka...
Will uśmiechnął się tylko i powiedział.
-Aż tak ostro?-Zaśmiał się.-A jak ktoś wejdzie?
-To wyjdzie.Lubię na ostro.-Wzruszyłam ramionami i dalej go całowałam.
Poszedł trochę niżej, na szyję. Mimo tego zapragnęłam by mnie całował w usta, więc się tym zajęłam.
Will ruszył w stronę schodów, dalej się całowaliśmy. Brakowało mi już oddechu. Zauważył to widocznie, więc zajął się szyją. Kiedy byliśmy na górze w korytarzu, wpadłam na złośliwy pomysł. Co jakiś czas opieraliśmy się o ścianę całując, a kiedy byliśmy przy łazience z uśmieszkiem odsunęłam się od niego.
-Dzięki za odprowadzenie do łazienki.-Mrugnęłam do niego a on się roześmiał.
-To nie koniec. Poczekam, aż wyjdziesz.
-O ile wyjdę.-Odwróciłam się tak, że oberwał moimi włosami.
-A więc lubisz na ostro?-Zaśmiał się i nie mógł przestać.
Jednak ja zachowałam poważną minę.
-Tak, lubię.
Weszłam do łazienki pod prysznic. Kiedy wyszłam z łazienki rozejrzałam się. Nigdzie nie widzę Willa, a więc widocznie śpi, albo wyszedł. Poszłam na dół coś zjeść, a wtedy poczułam oddech na swojej szyi. Uśmiechnęłam się jedząc kanapkę.
-Jednak nie zniknąłeś.
-Nie mógłbym.-Szepnął.
Kochałam go... bardzo. Nie chciałam, żeby cokolwiek, lub co gorsza - ktokolwiek - zepsuł mi to, co dopiero się zaczęło.

Od Kamila

Czułem że Kaja nie darzy sympatią Dianę ale szczerze? Ja tego jej żigolaka tak samo. Diana przynajmniej patrzyła rozsądnie na świat a nie rzucała się na głęboką wodę na ślepo.
Trochę gadaliśmy a potem Diana przypomniała mi o naszych planach
-Sorry siostra my spadamy. Mamy jeszcze trochę planów na głowie.
Nagle coś dostrzegłem. Pierścionek na jej palcu. Aż mnie zemdliło.
-On.. ci sie oświadczył?! Przyjęłaś?!
-Kamil..-zaczęła Diana i złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę drzwi.
-Tak. I nie żałuje tego. Wczoraj jak tylko się wprowadziliśmy.-powiedziała dumnie moja siostra.
-Kamil dość. Kaja gratuluje ale my już uciekamy.
Pociągnęła mnie i wyszliśmy.
-Nie wierze! No nie wierze! Ona sobie zmarnuje życie!
-Kamil to jej życie i jej sprawa. Niech robi co chce.
Westchnąłem. Diana miała rację.
Wsiedliśmy na mój motor i pojechaliśmy.

***

Szybko dojechaliśmy do centrum. Tam poszliśmy na małe zakupy. Aron pożyczył mi trochę kasy ale miałam mu oddać jak tylko wyjdę na prosto.
-Patrz jaka sukienka!-powiedziała i pociągnęła mnie do sklepu.
Sukienka była ładna.. ale kiedy Diana ja założyła.. prawie szczęka mi opadła. Jednak tego starałem sie nie pokazać.
Ona kupiła sobie parę ubrań a ja dwie bluzy i jedną koszulkę. Potem pojechaliśmy po spożywkę.
Czas nam szybko minął. Potem pojechaliśmy do niej. Wniosłem do domu wszystkie rzeczy.
-Nie mogę sie doczekać aż tu zamieszkamy razem. -powiedziała.
-Ja też.
-Mam pytanie. My.. kim dla siebie jesteśmy?
-No nie wiem.. a kim chcesz byśmy byli?
-To oczywiste. Parą.
Odłożyłem zakupy i spojrzałem na nią.
-Na prawdę?
-Tak.
-Ale wiesz że ja ściągam na bliskich nieszczęście?
-Jak na razie jest wręcz przeciwnie.
-Pocałowałem ją.

***

Następnego dnia kiedy tylko rano wróciłem do domu. Zacząłem się pakować. Walić wszystko. Wprowadzam sie do Diany.
Spakowałem wszystko do samochodu Arona. On jechał samochodem a ja motorem. Pod domem Diany pomógł mi wszystkie rzeczy wnieść do środka. Ona akurat nakładała obiad.
-O widzę że mamy gościa.-powiedziała z uśmiechem.



-Witam. Jestem Aron.
-Miło mi sie poznać. Diana.

Mój przyjaciel pojechał a ja zostałem sam z Dianą. Było wspaniale.
-Już na zawsze razem?-powiedziała.
Zabolało mnie to .Takich samych słów użyła Nadia... w ten sam dzień kiedy umarła. Kiedy zabierali ja na porodówkę.
-Co sie stało?-zapytała i przytuliła mnie.
-Nic nic... tak. Już na zawsze razem.
Pocałowaliśmy się. Potem ona wyjęła kamerę i zaczęła nagrywać.



-Oto pierwszy dzień razem. Kamilu. Kocham Cię.-nagrywając pocałowała mnie.
Nie wiem czy ją kochałem.. to było trudne.

Od Willa

 - Nie powiedziałeś mi, że stracę moce i zajęcie - odparłem sucho patrząc na niego.
Lee jęknął.
- Will, mówiłem ci! Te księgi, które wertowałem w poszukiwaniu odpowiedzi na twoje pytanie "Czemu chce ją zabić?" były napisane kilkaset lat przed ustanowieniem nowego prawa, które mówi wyraźnie, że jeśli wyznasz miłość śmiertelniczce, grozi ci banicja. I tak Tanatos postawił cię przed wyborem. Jesteś dla niego wyjątkowy... ale złamałeś prawo. Myślałem, że o tym wiesz.
- Wiedziałem - warknąłem - Ale nie myślałem, że tak naprawdę będzie... No i zapomniałem o tym wtedy.
- Zapomniałeś - prychnął - Bez urazy, ale tu popieram Cho. Przez kobitkę... może ładną... ale która zmieni się w proch za parędziesiąt lat wyrzekłeś się stanowiska, które utrzymywałbyś przez następne kilkaset....
Zmrużyłem oczy.
- Byłeś kiedykolwiek zakochany? - spytałem zły.
Pokręcił powoli głową.
- Will, jesteś zbyt emocjonalny. Działaś pod wpływem chwili. A potem są tego efekty. Ja się tylko zabawiam.
Przewróciłem oczami.
- Tydzień temu np. dorwałem fajną dziewuszkę... Trochę byłem na haju i wyszło gorzej niż miało... Ale było spoko. Mam lekkie wyrzuty sumienia.... Ale co tam!
Westchnąłem cicho.
- Traktujesz kobiety przedmiotowo.
Prychnął.
- Ja traktuje? JA?! Mam ci przypomnieć co TY robiłeś rok temu? Jak ci się jakaś spodobała, to wystarczy, że się do niej uśmiechnąłeś, a miękła i pozwalała ci z robić ze sobą co chciałeś. Pamiętasz? Jedna to nawet zahaczyła się kolczykiem o twojego.... - ryknął śmiechem, a ja spojrzałem na niego zażenowany i burknąłem.
- To było dawno.... I nie prawda.
Lee nadał rył ze śmiechu. Patrząc na niego z politowaniem, trzepnąłem go zdrowo w plecy. Zakrztusił się i po chwili wrócił do siebie uśmiechając się nadal szeroko.
- Ale były wtedy jaja... Pamiętam jak wbiłem wtedy a ty się szarpałeś wyjąc z bólu....
- LEE! - warknąłem - Uspokój się! Miałem wtedy piętnaście lat!! Piętnaście!
Rechotał dalej, a potem znów zaczął rżąc jeszcze głośniej.
- Albo uwiodłeś tą czarnulkę.... Hmm... Caroline? Chyba tak. Kazała ci się przykuć do balkonu, przy temperaturze -20 i gdy robiła ci lodzika przymarzły jej usta.... I tak zastała was ta starsza pani, właścicielka kamienicy przynosząc "domowe pulpeciki". HAAHAHAHAHHAH!!!! Ej, albo wtedy kiedy się zabawiałeś z pięcioma naraz i nie nadążałeś. HAHAHHAHAHAHAHAHH!!!!
- LEE!!!! -wrzasnąłem z furią, ale on tylko rechotał jeszcze bardziej. Westchnąłem i przewróciłem oczami.
- To było dawno. Baaaardzo, baardzo dawno. Teraz się zmieniłem. Nie kręci mnie seks masowy.... albo takie puste sztuczki.
Przyglądnął mi się ciekawie.
- Fakt. "Zmieniłeś się". A pieprzyłeś już obiekt, przez który spędzałem w bibliotece kilka godzin dziennie...?
Spojrzałem na niego powtórnie zażenowany.
- Ech Lee... Tylko jedno ci w głowie.
- NIE?! - parsknął szaleńczym śmiechem - Serio?!
- Serio - odparłem już powoli wyprowadzany z równowagi.
- No to nieźle pojechałeś. Stary, nie żyjemy w średniowieczu! Teraz są takie czasy, że zawsze zaczyna się od seksu! Mój stary, dobry śp. znajomy opowiadał mi jak nie współżył z żoną do ślubu, po "chrześcijańsku", a potem podniósł jej kiece... i zgadnij co zobaczył.
- Nie wiem - mruknąłem bez entuzjazmu czując na sobie pożądliwy i nieśmiały wzrok barmanki i bawiąc się kieliszkiem.
- Huja Will huja. Najprawdziwszego, niegolonego, wielkiego...
- Oszczędź mi szczegółów - mruknąłem z odrazą wpatrując się w szklankę.
Lee kontynuował już "bez szczegółów".
- No i ten no... Załamał się przecież biedaczek. Wziął z nią rozwód, a ona ogoliła go co do złamanego grosza. No i rzucił się z mostu... no... a porządny był, porządny.
Westchnąłem cicho. Dziś nie miałem nastroju do żartów i śmiechu. Tkwiłem tym razem w bladej dupie i nie wiedziałem co z tym fantem zrobić.
- Słuchaj Lee... Po jaką cholerę jest ten cały nakaz odnośnie wyznawania miłości?
Lee przełknął łyk i powiedział powoli.
- Stary. Pomyśl. Przecież jak zrobisz lasce bękarta, to będą same problemy! Nie wiadomo co to się urodzi. Ty ODBIERASZ życie, nie DAJESZ. A przynajmniej to robiłeś - mruknął zmartwiony i spojrzał na mnie. Gdy już otwierał usta do gadki - szmatki "Nadal cię nie rozumiem", ja zapytałem szybko.
- No dobrze... Ale wielokrotnie pieprzyłem "przeurocze" panie, jak sam zechciałeś zauważyć i "wyznawałem" im miłość. Więc czemu akurat teraz zostałem pozbawiony przywileju śmierci? - mruknąłem.
Lee spojrzał na mnie z politowaniem.
- Ty naprawdę mało wiesz o naszym świecie.
Wzruszyłem ramionami.
- Jakoś mnie to zbytnio nie interesowało.
Lee zaczął cierpliwie tłumaczyć.
- Posłuchaj Williamie Joness. Możesz spłodzić dziecko tylko jeśli kochasz kobietę, której go robisz. Kochasz naprawdę. Jednak tu nie chodzi o puste, nic nie znaczące słowa, tylko naprawdę szczerze. Proste - nie możesz mieć bachora jeśli nie kochasz babki. I tu nie chodzi tylko o słowa. Wystarczy, że pomyślisz w pewnym momencie, jak bardzo kochasz obiekt swoich westchnień i stanie się to samo. No... więc wiesz jak jest.
Westchnąłem cicho.
- I po co ja zmarnowałem kasę na te wszystkie gumki?
Parsknął śmiechem.
- Oj Will Will.... Pędź już do swojej panny, bo się zacznie niepokoić.
Zerwałem się szybko.
- Masz rację... Matko siedzę tu już z tobą kretynie trzy godziny.
- Kretyn, nie kretyn ale kumpel doskonały, nieprawdaż.
- Tak, tak - mruknąłem nieprzytomnie. Na odchodne rzuciłem mu.
- Nara najlepszy kumplu.... i kretynie.
Idąc przez las, zmieniłem się w ponuraka. Tą z wielu mocy które mi odebrano, mogłem zatrzymać. Pobiegłem prosto pod drzwi domu Elise. Zadrapałem w nie, a po chwili pojawiła się w nich sama właścicielka rozglądając się podejrzliwe wkoło. Potem jej  wzrok padł na mnie.
- Och... piesku - powiedziała pieszczotliwie i podrapała mnie po głowie - Co tu robisz? Wchodź - odsunęła mi się, a ja wsunąłem się do środka ocierając się sierścią o jej biodro. Spojrzała mi w oczy, a potem uśmiechnęła się lekko.
- Wiesz... mój chłopak ma takie same oczy jak ty.  Są naprawdę piękne..
Zmieniłem się ku jej zdumieniu i chwyciłem ją w ramiona.
- Cieszę się, że ci się podobają - wymruczałem jej wstrząśniętej do ucha - I podoba mi się też jak mnie nazywasz.
- Will!! - powiedziała ze śmiechem - Ilu jeszcze rzeczy o tobie nie wiem?
Uśmiechnąłem się łobuziersko.
- Nie wiem. Ale mogę ci zdradzić, że mam wytatuowanego smoka walijskiego w pewnym miejscu.
Wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Serio?
Zaśmiałem się.
- Yhm. Nawaliłem się kiedyś z Lee no i... tak jakoś wyszło - mruknąłem.
- Muszę poznać tego twojego Lee - wymamrotała - Niezły z niego kabareciarz.
Zaśmiałem się. O 2.30 w nocy Elise poszła do pokoju, żegnając mnie wyjątkowo długim i słodkim pocałunkiem. Wydawało się, że wszystko było takie piękne. Jednak nie było. Musiałem rozwikłać sprawę kim naprawdę sam jestem... i co zrobić z zabójczo szybko rozwijającymi się mocami Elise... a na dodatek co kombinuje Klaus z Victorią. To było coraz bardziej frustrujące....