wtorek, 15 lipca 2014

Od Willa

 Patrzyłem na niego bezradnie. Lee westchnął.
- Will, naprawdę nie wiem jak ci pomóc... Nie wiem co się z tobą dzieje.
- Rozlatuje się powoli - szepnąłem - Nie minie tydzień, aż zmienię się w proszek użyźniający cmentarz.
- Nie mów tak - zaoponował - Znajdziesz sposób.
- Jaki? - spytałem coraz bardziej zły - Rozlatuje się, bo nabieram uczuć... uczuć typowo ludzkich.
- To odsuń się od niej - szepnął - Trzymaj się od niej z dala, a zachowasz ciało.
Pokręciłem głową.
- Nie mogę. Rozmawiałem z Tanatosem - westchnąłem - Znalazłem się w pułapce bez wyjścia. Złożyłem przysięgę, że będę ją chronić. Tanatos najwyraźniej nie podejrzewał, że sprawy nabiorą taki obrót...
- To po co ją całujesz? - warknął zły
- Nie mogę się powstrzymać - odparłem z kwaśnym uśmiechem
 - Tacy jak ty i ja, nie szukają nigdzie miłości...
- Ja nie szukam - zaoponowałem, ale Lee mi przerwał.
- Ewentualnie się zabawiają i odchodzą. Ale żeby się zakochać...?
- Ja się nie zakochałem! - warknąłem.
- Tak, widać - prychnął i napił się piwa.
Westchnąłem i oparłem czoło na rękach.
- Po prostu ją lubię tak?
- Bardzo lubisz - sprostował sucho Lee.
- No dobra... bardzo lubię i jest dla mnie ważna. Ale to tylko przyjaciółka.
- A od kiedy to się z przyjaciółką liże? - spytał świdrując mnie spojrzeniem.
- Nie potrafię tego wytłumaczyć...
- Ale ja potrafię. Znam cię Will i wiem jaki byłeś kiedyś. Pierwsze widzę, abyś traktował dziewczynę z takim szacunkiem i pałał do niej sympatią - wycelował we mnie palec - I co zrobisz? No nic nie zrobisz! Mówiłem ci i powtarzam to drugi raz - złożyłeś przysięgę, że będziesz ją chronić - przed INNYMI. Ale sam możesz... ją wykończyć - mrugnął do mnie.
Natychmiast się wyprostowałem.
- Lee! Nie mogę!
- "Przyjaciółki" byś nie żałował. Kochanki za to tak.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem się ochoty z nim spierać. Teraz musiałem to wszystko przemyśleć. Byłem w czarnej dupie. Miałem trzy wyjścia. Albo przerwać przysięgę, przez to bezpowrotnie i potężnie raniąc Elise i siebie, oraz wystawiając ją na jeszcze większe niebezpieczeństwo ze strony demonów i innych szui albo trwać przy niej jeszcze ileś tam czasu i rozlatywać się powoli... albo ją... zabić.
  Pierwsze rozwiązanie, ani ostatnie nie przeszło mi przez myśl. A więc drugie... Wzdrygnąłem się lekko i westchnąłem. Wkrótce pożegnałem się z Lee i poszedłem do domu. Gdy na korytarzu spotkałem Elise, a ona przywitałam nie wesoło, potrafiłem odpowiedzieć tylko bolesnym grymasem ani trochę nie przypominającym uśmiechu. Skierowałem się na górę do było gabinetu Jeremiego i przez resztę nocy gorączkowo myślałem.
  Gdy nad ranem zasnąłem, stało się coś dziwnego. Szarpany spazmami bólu, słyszałem  w głowie wyraźny, rozkazujący głos. Serie poleceń nastawały jeden po drugim.
Zabij ją.
Zabij ją, a spełni się twoje marzenie.
Zabij, a posiądziesz ciało ludzkie i przestaniesz służyć śmierci.
Zabij, a będziesz mógł kochać i żyć normalnie.
Zabij ją Williamie Jonessie, a wszystko stanie się prostsze.

   Gdy się obudziłem, byłem naprawdę przerażony, jednak coś co zostało nałożone na mój umysł  kazało mi natychmiast dorwać Elise. Moja druga, trzeźwa półkula walczyła z tym zażarcie.
  Mijały dni, a ja ciągle starałem się unikać Elise. Była coraz bardziej zdumiona, ale nie mogłem się do niej zbliżać, ponieważ odruch nakazywał mi ją po prostu zabić. To była już kompletnie jakaś paranoja.
   Pewnego wieczoru opierałem się o blat kuchni, myśląc, gdy nagle wkroczyła ona. Było ciemno, a ona stanęła przede mną. Ostry nóż jakoś sam wsunął mi się w rękę.
- Will musimy pogadać.
Drgnąłem i spojrzałem na nią. Nie uśmiechałem się tak jak zwykle, a moje zachowanie bynajmniej jej nie pomagało. Widziałem, że się lekko boi, zresztą kto by się na jej miejscu nie bał?
- Co się z tobą dzieje? - spytała i zaczęła nerwowo przechadzać się po kuchni - Nie odzywasz się do mnie, unikasz mnie... nie zachowujesz się tak jak zawsze.
- Czyli? - spytałem cicho.
- No... Nie żartujesz, nie spędzasz ze mną czasu, nie przytulasz mnie, nie całujesz?
- Aż tak ci to przeszkadza? - spytałem uśmiechając się ironicznie.
- Nie, nie tylko... Znieruchomiała gdy zobaczyła, że przyglądam się ostrzu.
- Odłóż go - nakazała cicho widząc błysk w moich oczach.
Spojrzałem na nią, na nóż i znów na nią. Po minucie odłożyłem go obok siebie.
- Elise, nie zrobię ci krzywdy.
- To... pocieszające - wydukała.
Zakręciłem nożem na blacie tak, że rękojeść wycelowała w nią.
- Choć tu. Nauczę cię przyrządzać taco.
- Taco? - powtórzyła.
Rozbawiło mnie to.
- Pomidory, sałata i ser.
- Wiem, co to jest taco! - zniecierpliwiła się.
Choć stanąłem w zachęcającej pozie i włączyłem słabe światło, ani drgnęła.
- Co powiesz na na pewien układ? Ty mi pomożesz zrobić taco, a ja w zamian pogadam z tobą szczerze.
- Pogadasz?
- Chyba wiesz, o co mi chodzi.
Bez słowa zbliżyła się do mnie powoli. Podsunąłem jej deskę do krojenia.
- Po pierwsze - poinstruowałem ją, stając za nią i kładąc dłonie na blacie tuż przy jej - wybierz pomidora. Schyliłem głowę tak, że moje usta znalazły się tuż przy jej uchu. - Świetnie. Teraz wybierz sobie nóż.
- Czy szef kuchni zawsze stoi tak blisko? - spytała przekornie.
- Gdy zdradza sekrety kulinarne, to tak. Mocno ujmij nóż.
- Okej.
- Dobrze - odstępując do tyłu, przyjrzałem się jej badawczo z każdej strony, by sprawdzić czy robi coś nie tak. Uśmiechnąłem się lekko z aprobatą, a ona zarumieniła się słabo w świetle żarówki. - Pichcenie to nic trudnego - oznajmiłem. - Rzecz wrodzona. Albo się to ma, albo nie. Jak chemia. Jesteś gotowa na chemię?
Przecisnęła nóż przez pomidora; rozpadł się na dwie połówki, które zakołysały się na desce.
- Ty mi powiedz: jestem gotowa na chemię?
Uśmiechnąłem się rozbawiony. Nóż już nie kusił mnie tak bardzo, a głosy dobiegające z tyłu na chwilę umilkły.
Po kolacji powkładałem talerze do zlewu.
- Ja zmywam, ty wycierasz - oznajmiłem i poszperałem w szufladach kredensu obok zlewu. Znalazłem ścierkę do naczyń i rzuciłem jej figlarnie.
- Od kiedy to ty jesz coś oprócz tej papki? - spytała podejrzliwie - Pierwsze widzę, żebyś umiał gotować.
Zaśmiałem się cicho i zacząłem zmywać.
-  Chętnie z tobą zamienię parę słów, bo jak wspominałam - urwała. Opierałem się leniwie o blat. Czułem, jak włosy wysunęły mi się spod czapki. Na ustach igrał mi uśmiech. Skierowała przez chwilę wzrok na moje usta, a potem się wzdrygnęła.
Uniosłem brwi.
- Co?
- Yyy, nic. Zupełnie nic. Ty zmywasz, ja wycieram - odwróciła się do mnie, wkładając więcej siły w wycieranie, niż to było potrzebne.
 Naczyń było niewiele i uwinęliśmy się z nimi bardzo szybko. Podszedłem do niej, aby wziąć ścierkę i nasze ciała się dotknęły. Stanęliśmy w bezruchu patrząc na siebie, a mi zamigotała gdzieś tam w oddali sylwetka noża...
Cofnęła się pierwsza.
- Strach cię obleciał? - mruknąłem.
- Nie.
- Kłamczucha.
Czułem, jak serce zabiło jej mocniej.
- Nie boję się ciebie - odparła unosząc podbródek - Nie wiem co się z tobą stało, ale zachowujesz się dziwnie inaczej... Nie tak jak ten Will którego znałam.
- Ciekawe - powiedziałem powoli.
- Może się boje - zaczęła mieszając i patrząc się we własne stopy - Może boję się, yyy....
- Że mnie bardzo lubisz? - dokończyłem z uśmieszkiem.
- Tak - odparła z ulgą, że nie musi kończyć sama. Zbyt późno dotarło do niej, co wyznała - To znaczy: nie! Skądże! Nie to chciałam powiedzieć!
Zaśmiałem się łagodnie, a ona mówiła dalej.
- Szczerze mówiąc, w takich sytuacjach, w twoim towarzystwie czuję się trochę nieswojo.
- Ale?
Chwyciła się blatu.
- Ale równocześnie niepokojąco mnie pociągasz - uśmiechnąłem się - Jesteś stanowczo za bardzo pewny siebie - oznajmiła, próbując mnie odepchnąć.
Chwyciłem jej rękę na swej piersi i szarpnięciem nasunąłem jej rękaw na dłoń. Równie szybko zrobiłem to samo z drugim rękawem. Złapałem ją za mankiety tak, że nie mogła poruszyć rękami. W proteście otworzyła usta.
  Stanąłem przy niej jeszcze bliżej i nagle wylądowała na blacie. Patrzyła na mnie z jakimś nieodgadnionym pytaniem w oczach.
- Zdejmij czapkę - powiedziała cicho i utkwiła we mnie oczy.
Zsunąłem ją na tył głowy.
Elise przysunęła się na kraj blatu tak, że nogi zadyndały jej ponad moim pasem. Widziałem, jak walczy ze sobą zagryzając wargę. Przecież powinna być silną i nieugiętą Elise Evest, która nie pogrywa w nic z żadnym chłopakiem. A tu co? Niespodzianka.
  Rozłożyłem ręce na blacie, tuż przy jej biodrach. Z głową przechyloną w bok obserwowałem ją.
- Idź już - wyszeptała - Masz stąd odejść.
- Tutaj? - przywarłem ustami do jej barku - Czy tu? - przeniosłem się na szyję.
- Wcale mi się to nie podoba - mruknęła, próbując mnie odepchnąć, ale niezbyt jej wyszło. Teraz poczułem, jak jest blisko... Paliło się zaledwie jedno światło. Mógłbym ją po prost udusić... i z taką łatwością pozbawić życia...
 Myśląc gorączkowo przeniosłem wargi nad brodę.
- Nogi mi drętwieją - wyrzuciła z siebie. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, ale powiedziałem poważnie.
- Znajdę na to radę.
Elise prześwidrowała mnie spojrzeniem. Widziałem, że nie podoba jej się to co z nią robię. Zawsze to ona sama panowała nad sytuacją i ustalała granicę. A teraz była bezradna.
Uśmiechnąłem się lekko patrząc w jej oczy, a wtedy zobaczyłem w jej jak zmieniają mi się tęczówki. Z niebieskich na moje naturalne - czyli prawie czarne. Włosy też mi się wydłużyły i mocno pociemniały. Sam stałem się wyższy, a karnacja skóry pociemniała mi. Nie wiedziałem czemu powracałem do swoistego wyglądu. Były to nieduże zmiany, ale nadające ogół całemu. Elise to zauważyła i otwarła lekko usta.
- Co ty...? - zaczęła jednak pocałowałem ją łagodnie, przerywając jej pytanie. Pocałowała mnie mocniej i objęła mnie nogami i rękami. Zaraz myśli o zamordowaniu jej uciekły w kont. I wtedy oboje usłyszeliśmy szepty.
- Sam... przestań... Nie będziemy ich śledzić.
- A ja ci mówię, że będziemy! Muszę wreszcie zobaczyć to na własne oczy i udowodnić jej, że coś ich łączy Cass.
- Sam błagam....
I w tej właśnie chwili dwie osoby stanęły w przejściu. Oderwaliśmy się od siebie i popatrzyliśmy na bladą jak kreda Cassie i usatysfakcjonowaną Sam. Pisnęła w uciesze, a Elise zerwała się z blatu. Odsunąłem jej się, patrząc rozbawiony na całą tą scenę. Teraz nóż kusił dwa razy bardziej... I co że mam świadków? Ich też mogę załatwić w parę sekund...
 Jednak pohamowałem się i bez słowa minąłem zagadaną trójkę nasuwając czapkę na czoło. W przejściu mrugnąłem do bladej Elise i wyszedłem na dwór uśmiechając się lekko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz