środa, 26 lutego 2014

Od Elanor

Blea urodziła. Od tamtego czasu minął miesiąc. Maluszek był śliczny. Jednak nie mogłam ich odwiedzać. Widziałam tylko zdjęcia które przesłała mi Blea. Dlaczego nie mogłam ich odwiedzić? Ponieważ.. moja ciążą.. była zagrożona. Po incydencie porodu Bleaberry.. po prostu nie wiem. Tydzień później mi także odeszły wody. Lekarze rożnymi sposobami powstrzymali poród. Gdym wtedy urodziła.. Akkie by nie przeżyła. Jednak. .teraz byłam już w ósmym miesiącu i strach trochę opadł.
Siedziałam właśnie w domu. Peter tydzień temu kupił nam go. Był duży i wspaniały. Finy miał dużo miejsca do biegania za domem. Ja jednak musiałam tylko leżeć. Peter wziął sobie wolne by więcej czasu ze mną spędzić.
-Nudzi mi się.-powiedziałam.
-Obejrzymy jakiś film?
-W kinie?
-Nie.-powiedział siadając obok mnie.
-Czuję się jak...
Przerwałam. Poczułam potworny skurcz.
-Co się stało?-zapytał przerażony Peter.
-Dziecko.. dzwoń.. po pogotowie.. Ała!!-krzyknęłam.
Poczułam jak odchodzą mi wody.
Potem było wielkie zamieszanie. Wszystko działo się tak jakby poza moim zasięgiem. Pamiętam tylko jak jechałam do szpitala.. i ten ogromny ból.

***

Obudziłam się w szpitalnym pokoju. Już było po wszystkim.
-Gdzie.. jest Akkie?-zapytałam Petera.
-Zobaczysz ja niedługo. Jest wcześniakiem i musi pobyć trochę w inkubatorze. Bedzie dobrze. Nic jej nie grozi.
Widziałam łzy w jego oczach.. łzy szczęścia. Sama miałam ochotę płakać. Chciałam zobaczyć córeczkę jak najszybciej jednak.. nie miałam siły. Po kliku minutach zasnęłam.

***

Kiedy się przebudziłam Petera już nie było obok mnie. Podniosłam się do pozycji siedzącej po czym usiadłam na wózku. Byłam za słaba by samodzielnie chodzić. Pojechałam na salę gdzie były noworodki



-Jestem matką Akkie Winchester.-powiedziałam.
-Pani córeczka leży w innej sali. -powiedziała pielęgniarka.
Wyjechałam wózkiem i skierowałam się do pokoju obok.
Tam zobaczyłam kilka inkubatorów a przy jednym siedział Peter. Zamarłam.
-Peter?-powiedziałam.
On podniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się.
-Podejdź. Zobacz malutką.
Podjechałam i kiedy ją zobaczyłam.. cały strach.. wszystkie zmartwienia.. znikły.



-Chciałabym ja przytulic.-powiedziałam.
-Na razie jest za wrażliwa. Oddycha dzięki maszyną. Gdyby nie one.. prawdą jest że by nie przeżyła.
Zmartwiłam się jednak wiedziałam że nic złego małej się nie stanie. Teraz już wszystko bedzie dobrze. Musi.
-Jest taka malutka... i drobniutka. -uśmiechnęłam się.
Wreszcie miałam swoją małą, szczęśliwą rodzinę.

wtorek, 25 lutego 2014

Od Teaurine

   Joel nie chciał tego dziecka, a przynajmniej ja tak czułam. Zgodził się tylko ze względu na mnie. Nie chciałam pozwolić by to maleństwo które siedzi we mnie i powolutku nabiera siły by zobaczyć swoją mamę, która uparła się i zaryzykowała swoje życie,najważniejszy w jej życiu związek, by uratować dziecko... Które w sumie według Joela, i wszystkich na około, mnie zabija. Kochałam Joela nad życie, najbardziej niż kogokolwiek dotąd,ale musiałam też uratować moje dziecko i je ochronić. Wiedziałam, że mój mąż mógłby zmusić mnie do usunięcia malucha, lub wymyślić coś by dopiąć swego i uratować mnie. Co bym wtedy czuła?Hmm... Pewnie wściekłość,szok... złość na Joela i tych którzy przyłożyli rękę do tego pomysłu. By zabić niewinne dziecko, niewinnego maluszka... Nawet nie wie co się dzieje. Joela nie obchodziło by to, że byłabym na niego wściekła,chociażby wieki. Dla niego liczy się tylko i wyłącznie moje zdrowie i bezpieczeństwo, nie chce mnie stracić... A ja jego. Jednak, dziecko też stało się w jakimś stopniu dla mnie ważne. Coin też ma takie samo zdanie jak Joel,ale mnie to nie obchodziło. Liczyło się bezpieczeństwo małej istotki która nie ma pojęcia o całym planie swojego ojca...



   Myślałam o tym co będzie jeśli pojawi się dziecko. Jak Joel je przyjmie, i jak na początku będzie je traktować? Może po prostu ode mnie odejdzie na jakiś czas, żeby poukładać wszystko... Z dzieckiem które chciało mnie zabić, być może wtedy bym już nie żyła... Nie mam pewności że przeżyję, ale muszę w to wierzyć. Wiedziałam że kiedy dziecko się pojawi, to z przyjemnością Ross się zajmie maluchem. Kochała dzieci, miała nawet jedno... Z nieprzyjemnego wypadku. Wracając... Bałam się o jedno... Że Joel może mnie zostawić. Po części wiedziałam, byłam wręcz pewna że mnie nie zostawi... Ale druga połowa mówiła co innego. Podejrzewała coś... Straszyła mnie ta gorsza wersja.
   Wyglądałam jak w 8 miesiącu ciąży, co było dla mnie szokiem. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, co z dzieckiem. Widząc w takim stanie Joela, stwierdziłam że nie będę mu robić takich ''akcji'' jak zdenerwowana matka widzi swojego syna który przyłazi o 2 w nocy. Jest dorosły, niech robi co chce. Wiem że dla niego ta sytuacja ze mną może być trudna, że chcę odejść... Że MUSZĘ odejść... Jak ja go kochałam... Ale musiałam uratować życie mojego i jego dziecka. I postanowiłam, że Joel nie będzie harował jak wół. Urodzę dziecko i będę studiować, i jednocześnie opiekować się dzieckiem. Ross będzie mi pomagać, na pewno nie będę siedziała w domu jak kura domowa z założonymi rękami. Pójdę na lekarza... dobra praca. Ale to dopiero wtedy, kiedy dziecko się urodzi i miesiąc po porodzie będę mogła iść na studia. Ross będzie wniebowzięta kiedy dowie się że będzie się opiekowała takim maleństwem. Opracowałam już wszystko, takie miałam plany. To będzie najlepsze rozwiązanie...
   Siedziałam w fotelu cała przytłoczona myślami. Nie wiedziałam jak to się wszystko skończy... Pożyjemy zobaczymy... W sumie... co do mnie z tym pożyciem to nie wiadomo czy to nie są ostatnie chwile.
Nagle, od ''tak sobie'' dosiadł się do mnie Joel. Przytulił mnie. Byłam w szoku. Od kiedy on tak sam z siebie mnie nie przytulił? Tęskniłam za nim... Nie wiedziałam czy się ode mnie oddala... Raz był, a raz nie.Huśtawka...
-Kochanie...
-Hm?-Mruknęłam cicho.
Westchnął.
-Wiem że... myślisz że się pogodziłem z tym... dzieckiem...
-Ale...?
Przewidziałam o co chciał spytać. Był zaskoczony, ale potem ciągnął...
-Coin powiedziała że jesteś strasznie słaba. Nie przeżyjesz... Masz 99% na to że...nie będziesz żyć. Poradziła mi żebyś... się zgodziła na usunięcie dziecka...
-Joel... Dam radę...
Miał racje. A raczej Coin ją miała. Nie dawałam rady... Jednak musiałam.
-Nie. Nie dasz. Ja to widzę... Męczysz się, a ja widząc że cierpisz... Nie mogę... Ja sam nie wytrzymuje myśli że może Cię zabraknąć.
-Joel... Nie mogę...
-Robię to tak delikatnie jak mogę... Nie utrudniaj...
Nagle wpadła Coin z Kate. Ona właśnie studiowała medycynę. Kiedyś. Teraz była najlepszym lekarzem w szpitalu, jak nam opowiadała z entuzjazmem Coin kiedy myślała że chcę to dziecko usunąć.
-I co?!
Joel pokręcił głową.
-SŁUCHAM?! TEA...!
Westchnęła. Wstrzymała się, i zamyśliła. Zamknęła oczy, otworzyła, i jakby zmieniła charaktery...zachowanie... Podejrzewałam, że to była jej moc. Potem za nią wleciała Jade.
-No, to Joel decyduj. Usuwamy czy nie?
-Nie możecie za mnie decydować!-Krzyknęłam.
-Umrzesz w ciągu dwóch tygodni!!! Nie pytami się ciebie o zdanie, tylko Joela! On w tym momencie decyduje! ROZUMIESZ?!
-Nie ma mowy!
Joel zbliżył się do mnie i wtulił mnie w siebie.
-Spokojnie Tea... Będzie dobrze...
Uspokajał mnie, ale ja nie mogłam inaczej... Byłam zdenerwowana.
-Dziecko jest coraz bardziej głodne, pochłaniasz za dużo jedzenia, tak samo jak ono kiedy chce jeść, po prostu Cię niszczy.-Powiedziała Jade, jakby to wszystko widziała.
-NIE MA MOWY!
Krzyczałam.
-Joel... proszę... zrób to. Nic jej nie będzie. Zobaczymy na jakim etapie jest dziecko... zdecydujesz czy będzie żyło... Czy chcesz tego by było z wami.
Joel wstał i spojrzał na mnie. Potem przykucnął, i spojrzał mi w oczy.
-Czekaj,czekaj... co chcesz teraz zrobić...?-Spytałam trochę zabawnie, Joel lekko sie uśmiechnął a potem...
Co było? Ciemność...





                                  * * *





-Nic Ci nie będzie. 
Usłyszałam głos. Małe sześcioletnie dziecko siedziało na konarze drzewa i patrzyło na mnie w cieniu. 
-Gdzie jestem?
-Śpisz. W swoim śnie. Postanowiłem Cię odwiedzić, zanim przyjdę na świat. Jestem twoim dzieckiem. Ale tajemnicą jest czy jestem chłopcem, czy dziewczynką. To ma być niespodzianka.
-A skąd wiesz że przeżyję?
-Nie wiem. Zaraz będziesz walczyć. Ktoś już czeka na ciebie po innej stronie. Tej ciemniejszej... Jest... straszna...
-Byłeś... -Załóżmy że jest chłopczykiem.-Byłeś tam?
-Tak. Ten Pan mnie zabrał. Mówił że jeśli przegrasz, zabierze Cię do siebie. Ale ja zostanę z tatą.
-Pan? Jaki Pan? O co chodzi?
-Nie wiesz tyle, ile ja lub tata. Nie możesz wiedzieć. 
-Dlaczego?
-Posłuchaj mnie lepiej... Nie pakuj się w to...
-Chcę Cię chronić, a nie wiem jak...
-Ty nie dasz mu rady. Tylko tata lub Coin mogą nas ochronić. Albo przyjaciel taty. A co do niego... Nie chciał mnie? Prawda?
-Chciał... Oczywiście że chciał...
-Nie kłam. Mam dobry słuch... Wiem i słyszałem co myślał, co mówił. Szkoda że tak o mnie myślał... Tak twierdził... 
-Nie znał Cię... Bał się o mnie. 
-Mały diabełek? No, zobaczy jak w przyszłości będę się z nim bawić. -Zaśmiał się. -Oczywiście, mówię to w żarcie! 
-Dlaczego... jesteś taki duży? Masz sześć lat?
-Tak. No bo widzisz... Mogę już z tobą normalnie rozmawiać... Chciałem porozmawiać.Bo z tatą nie mam o czym, nie chciałby. Ty tak. 
-Zaakceptuje Cię...
-A jeśli nie? Trudno. Dam radę. Wiedz że nie będę rósł jak normalne dziecko. Będę inny... Do 8 roku życia będę rósł szybko... Aż za. Więc nie martw się o mnie. 
-Dlatego ciąża przebiegła aż tak szybko?
-Taak... Martwiłaś się o mnie... Jednak widzisz, nic mi nie jest i nie będzie. Chciałbym poznać tatę... Jaki jest?
-Jest... Wspaniały... -Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam że będzie tak o niego pytać. -Nie możesz się doczekać spotkania z nim co?
-Chciałbym z nim już porozmawiać. Jednak, jeszcze tylko 7 miesięcy, i będę miał ok. 6 lat. Opowiem mu o tym spotkaniu. 
-Niedługo i się widzimy... Mam nadzieję że tata cię zaakceptuje...
-Nie martw się! Będzie dobrze. Przyzwyczai się.
Obejrzał się za siebie i spojrzał na mnie.Tak mi się wydawało, w tym ciemnym jak smoła cieniu mój wzrok mógł się mylić.
-Idzie...
-Kto?
-Ten Pan. 
Dziecko zniknęło, ale pojawiło się za mną. Było całe czarne, jakby było tylko cieniem. Więc mówił prawdę... Nie poznam jego płci jeśli się nie obudzę.
-Widzę, że poznałaś synka. Uroczy co?
-Kim jesteś?-Spytałam na wejściu, ostro. 
-Uuu... Możesz milej?
-Czego chcesz?
-Ciebie. Uznałem że odwiedzę Ciebie... Twój mąż już mnie kompletnie olał...Zablokował mi swój umysł... Nie wiem jakim cudem...Ale dzieciak uroczy!
-Zostaw go w spokoju. Boi się ciebie. 
-Daj spokój! Może i się boi, ale charakterek ma wyraźnie po tacie! 
-Zostawisz w spokoju Joela i dziecko?Może się chcesz dalej bawić z Joelem? Bo do dziecka, się nie chciej zbliżyć.
-Joel nie lubi chyba... takich zabaw. Wyraźnie mnie nie chce... A ostatnio... jakoś nie mam... ochoty się z nim widzieć... 
-Boisz się?-Zaśmiał się mały wtulony w moje nogi.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Ty nic mi nie zrobisz...
-Ale tata może. Wiesz, doskonale wiesz, że tata nie chciałby wiedzieć że się widziałeś z mamą. Ja go nie obchodzę, ale mama tak. 
Zrobił krzywą minę, i zniknął. 
Wszystko się powoli rozmywało. Tylko chłopiec został.Z wielkiego lasu, było białe tło. Wszędzie... Zostałam ja i dziecko. 
-Do zobaczenia. -Powiedziało. 
-Gdzie idziesz?
-Powoli się budzisz. Przeżyłaś. Gdyby nie decyzja taty... nie byłoby Cię...
-Usunęli... Ciebie ze mnie...?
-Tak. 
-Ale... żyjesz?!
-No... To... będę Cię odwiedzał w snach. Tatę też spróbuję. Ale cii... Nic mu nie powiem o tym strasznym Panu. Nie będzie mnie nękać już w snach. A... I jak będę płakał, to znak że mnie odwiedził... Nie mów tacie. Sam mu powiem kiedy będzie czas. 
I nawet ja zniknęłam. Nawet dziecko.Nic nie było... .


Otworzyłam oczy. Brzuch mnie bolał... piekł... Dotknęłam dłonią brzucha. Był płaski. Jakby nic się tam nie działo. Nikogo tam nie było. Ale widziałam kogoś. Joela. Pierwsze co zrobiłam, to błyskawicznie wtuliłam się w niego. Ale potem tyle myśli w głowie... pytań...
-Co z dzieckiem?
Uśmiechnął się.
-Jest wspaniały... -Powiedział pierwszą rzecz naprawdę szczerze. Uśmiechnął się szeroko kiedy się od niego oderwałam. Pocałowałam go namiętnie. Miałam wrażenie że od 5 lat go nie całowałam...
-Chłopiec?
-Tak.
-Chcę go zobaczyć...
-Ehm... Na razie wiesz co... Leż...
-Dlacz...
-Jesteś... jesteś zmęczona. Kate przeprowadziła operację z jakąś swoją koleżanką z pracy... zdecydowałem że dziecko... będzie żyć. Było na tyle rozwinięte że... mogło żyć. Tylko ja musiałem podjąć decyzję...
-Zrobiłeś to... żebym nie cierpiała..?
-Nie. Bo to nasze dziecko... Zdałem sobie sprawę że jest dla mnie ważne... Ale nie mam pewności, czy na pewno... Wiesz...
-Tak... Jasne...
Nie wiedziałam czy to działo się naprawdę.
-Za miesiąc idę na studia.
-Co?-Nie dowierzał.
-Musze. Nie będziesz pracował a ja siedziała z założonymi rękoma! Oszalałeś...
-Na twoim punkcie.-Mruknął i pocałował mnie.
Jak mi tego brakowało... Jego...

(Dokoncz :D) ( Ze specjalną dedykacją dla Angeli! ♥)
*Nie macie mi za złe że takie  długaśne co? :) :D

poniedziałek, 24 lutego 2014

Od Blaeberry

  Nogi się pode mną ugięły. Oparłam się plecami o ścianę.
- Jesteś pewna?
- Może i byłam pijana, ale to dość dobrze pamiętam...
- Może do tego nie doszło... No wiesz do punktu kumulacji. - odparłam bezbarwnym głosem.
Elanor potarła czoło.
- Blae... Ja wszystko pamiętam...
Opadłam zmęczona na łóżko. No to się mój braciszek wpakował. Jeszcze z moją przyjaciółką!
- Wiesz... Teaurine też jest w ciąży.
- Jego żona? - upewniła się, a ja zauważyłam, że lekko zadrżała jej warga.
Potaknęłam głową.
Elanor przysunęła się bliżej mnie, a w jej oczach mieszały się iskierki ciekawostki i lęku.
- Pokażesz mi?
- Uhm? - wyrwała mnie z zamyślenia.
- Jak jesteś tym aniołem... To masz te całe skrzydła, prawda?
Westchnęłam i zeszłam z łóżka. Skupiłam się. Oczyściłam umysł z zmartwień i problemów.
  Po chwili się pojawiły. Wielkie, białe, puszyste.
Zafascynowana El podeszła i dotknęła piór.
- Są białe...
- Szarzeją z każdym dniem. - szepnęłam.
- Dlaczego? - zapytała unosząc brwi. Była bardzo, bardzo silną umysłowo kobietą. Podziwiałam ją.
- Bo noszę w sobie hybrydę dobrego anioła i czarnego. Oraz obcuje z tudzież czarnym. Wyklętym. Upadłym. Czy jak tam wolisz.
  El potarła ramię.
- Joel też jest tym... złym?
- Rozmawiałam ostatnio z jego kolegą, Sebastianem, zdaje się... wczoraj, albo przedwczoraj. Wytłumaczył mi, że jakaś siła nadludzka trzyma go w nieświadomości do popełnionego przez niego czynu. Gdy go opuści stanie się 100 % czarnym aniołem.
-  I co się wtedy stanie?
- Będzie zły jak sama nazwa wskazuje. Bruno z tym walczy, ale ja widzę, jak się czasami zachowuję. On jest przeklęty... Joel ma biologicznego ojca czarnego anioła.
Ela otworzyła usta w literę "o". - Czyli...
- Tak jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. Matka nie raczyła mi tego powiedzieć. Całe szczęście, że jednak Margaret nie jest naszą przyrodnią siostrą.
Elanor pokiwała głową w zamyśleniu.
    I nagle wyczułam jakąś zmianę w powietrzu. Odwróciłam się i krzyknęłam.
Stał tam. Koło kalendarza. Był niewyraźny, jednak wiedziałam, że to on. Poczułam opiekuńczy uścisk Eli na dłoni, a on szepnął.
- Nie mamy czasu. Idą do ciebie, aby mnie zgładzić.
Zanim zdążyłam zastanowić się nad sensem słów kalendarz nagle przyspieszył. Kartki wertowały się coraz szybciej, aż w końcu w ogóle ich nie widziałam i nagle stanęły na 12.
  Na 12 kwietnia.
Popatrzyłam się na brzuch i zaskoczona stwierdziłam, że zdecydowanie urósł
 Wiedziałam co zaraz nastąpi.
Kartka powoli przewróciła się na 13.
 Zerknęłam na siebie. Stałam w kremowej koszuli nocnej, zamiast luźnym, fioletowym dresie.
El stała koło mnie zdezorientowana.
A potem do pokoju wszedł Bruno.
Chłopiec zniknął.
A ja poczułam jak odchodzą mi wody.

Od Elanor

Tym pytaniem Blea zaskoczyła mnie.
-Emm... wierzę w nie. bo zobacz.. skoro istnieją np.: wilkołaki, wampiry, ludzie z mocami nadprzyrodzonymi jak Ludzie Kennie to dlaczego nie anioły? A ty wierzysz?
-Tak.
Blea wydawała się jakaś dziwna. Coś ją męczyło.
-Coś się stało?-zapytałam.
-Nie tylko.. nie ważne.
-No powiedz.-uśmiechnęłam się.
-Nie wiem jak Ci to powiedzieć.. hmm... anioły na prawdę istnieją.
-Tak? Skąd wiesz?-uśmiechnęłam się.
-Bo wiesz.. ja jestem..
-Co? Nie rozumiem.
-Ja jestem aniołem.-wypaliła nagle.
Nie wiedziałam co powiedzieć.
-Na prawdę?
Uwierzyłam jej. Po prostu jej ufałam... A dodatkowo te ostatnie wydarzenia co mnie spotkały..
-Tak.. długa historia ale.. na prawdę one istnieją i ja nim jestem. Tam samo jak Bruno i Joel.
Zamarłam.
-Słuchaj.. nie wiem co o tym myśleć. Pamiętasz jak ci mówiłam ze trafiłam do szpitala?
-Tak.
-Wtedy.. w nocy przed tym śniło mi się.. moja mała Akkie.. byłam z nią w lesie i tak.. spotkałam grupę ludzi ze skrzydłami.. no i moja Akkie w tym śnie tez miała skrzydła. Dodatkowo.. jak się przebudziłam.. musiałam mieć halucynacje bo na balkonie zobaczyłam jednego jak wypuszczał pióra.. a jak się na mnie spojrzał to po prostu zemdlałam.
-A jakie one miały skrzydła? Jakiego koloru?
-Czarnego..



-To nie za bardzo dobry znak. Ale nie wiem czemu te anioły ci się śniły. Może jakiś twój przodek był aniołem?
-Wątpię w to.
-to nie mam zielonego pojęcia dlaczego.
-Bo wiesz... eh.. nie wiem.. czy dobrze robię mówiąc ci to..
-Słucham. Mi możesz powiedzieć o wszystkim.
Zastanawiałam się. Powiedzieć jej o tym czy nie? Kurde.. ale ona mi swój sekret wyjawiła..
-Bo wiesz.. mówisz ze Joel.. też jest aniołem..
-Tak jest nim. Ale co to ma z tym wspólnego?
-Bo wiesz.. nie chce byś sobie źle o mnie pomyślała ale ja.. w wieczór kawalerski Joela byłam tam. Dymitr mnie przyprowadził. Za dużo wszyscy wypiliśmy.. i na 99.99% przespałam się z twoim bratem.





(Blea dokończ)

niedziela, 23 lutego 2014

Od Joela

- Możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś? - zapytała Tea podpierając się o szafkę.
- Nigdzie. - odpowiedziałem przeżuwając kolejny kęs mięsa.
- Jak nigdzie?! Robisz ze mnie idiotkę? Gadaj! - wbiła widelec w stół przede mną.
Podniosłem powoli wzrok.
- Byłeś w klubie nocnym z Sebastianem.
Tea gwałtownie zachłysnęła się powietrzem, a ja pokręciłem ze śmiechem głową.
- Kobiety...
Tea usiadła naprzeciwko mnie i podparła czoło. Ze znużeniem zapytała.
- Co się z tobą dzieję?
- No wiesz... Stres przedporodowy... - nabiłem na widelec pieczonego ziemniaka.
- To chyba ja powinnam go odczuwać. - Odparła zagryzając wargę.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie patrząc, razem jesteśmy w ciąży.
Tea popatrzyła na mnie jak na wariata.
- Ćpałeś?
Przysunęła się do mnie bliżej, a po chwili stwierdziła beznamiętnym głosem pełnym ulgi.
- Piłeś.
- Możliwe. - odpowiedziałem patrząc się z rozbawieniem w talerz.
Tea uśmiechnęła się do mnie.
- Masz szczęście. Myślałam, że kosmici wyssali ci mózg.
- To nie ja chcę wydać na świat małego diabełka. - odparłem beztrosko, a Tea skamieniała.
- Idź spać. - wysyczała i pokazała ręką na sypialnię. - Już.
- Kochanie, bo się jeszcze dzidziuś wystraszy. - odpowiedziałem rozbawiony, a ona pociągnęła mnie za rękaw i popchnęła w kierunku łóżka.
- Nie chce mi się spać. - odparłem znużony.
- Owszem, chcę ci się. - wydukała i z trudem popchnęła mnie na łóżko.
   
   Obraz mi się rozmył. Widziałem tylko jego czerwone oczy, złowieszczy rechot i słowa które ciągle powtarzał.
- Przyjdę po nią.  Przyjdę po swoją własność. Zawsze była moja...Teaurine Morgenstern... Nie brzmi ładnie?
  Wściekły zamachnąłem się na niego, ale rozmył się w powietrzu.
Niestety, zamiast uderzyć w powietrze, poczułem ból na kłykciach.
Syknąłem i podniosłem się.
Zerknąłem na zegarek. Była druga w nocy. Spałem parę godzin.
  Złapałem się za głowę gdy nagle przypomniało mi się, jak się zachowywałem względem niej...
Co piwo potrafi zrobić z człowiekiem?
No dobra... - prawie człowiekiem?
  Usłyszałem cichy, miarowy oddech koło siebie. Podniosłem się lekko i zobaczyłem ją.
Skulona leżała na łóżku w różowej piżamie nocnej z zieloną żabą narysowaną na środku, wypoczywającą na hamaku i dymek z tekstem koło niej "Na wszystko jest czas. Na sen też". Obejmowała kurczowo swój lekko wydęty brzuch.
  Przez myśli przeleciały mi słowa Coin.
- Jeśli się już zdecydujesz, uśpij ją doszczętnie gdy będzie spała. Zadzwoń po nas, a pomożemy ci wyjąć z niej to coś.
  Niestety po tej ostatniej wizji, jakoś trudno było mi myśleć per "to coś" zamiast dziecko i po prostu usunąć je. Małe, lazurowe oczka - lustrzane odbicie moich - łypały na mnie z ciekawością i miłością. Mała, opalona rączka złapała mnie za palec, a blond, złociste włoski - z pewnością po Tei, bo moje były zbliżone do bieli - owiewały małą, drobną twarz.
  Zmęczony poddałem się. Chyba zaczynałem kochać tą małą istotkę.
Jednak o co chodzi z tym facetem? Chcę zrobić krzywdę Tei?
Nie pozwolę.

Od Blaeberry

Dni mijały szybko. W towarzystwie Bruna i Eli nigdy się się nie nudziłam (choć ten pierwszy podejrzanie znikał na parę godzin dziennie, a ja zawsze gdy otwierałam usta, by go zapytać gdzie był, opuszczała mnie odwaga). Camilla dalej się wyniosła i z każdym dniem coraz bardziej mnie denerwowała.
  Dziś wychodząc z pokoju i zerkając na kalendarz ( 24 marca) usłyszałam śmiechy...
Śmiech Bruna i jej....
 Zajrzałam ukradkiem przez ściankę. Bruno i Camilla pochylali się nad stołem i grali w szachy.
- Szach - mat! - krzyknęła tryumfalnie Camilla śmiejąc się, a Bruno zaczął ją łaskotać.  Gdy krzyknęła głośniej zakrył jej usta i popatrzył w stronę sypialni.
- Blae śpi.
- Och Blae śpi... No i co z tego? - mruknęła i przysunęła się do niego bliżej.
Serce mi zamarło. Ścisnęłam mocniej ścianę. Tylko spróbuj idiotko...
 Bruno lekko się od niej odsunął i spojrzał na nią poważnie.
- Camillo... Wiem, że kiedyś nas coś łączyło. Ale teraz mam żonę, a wkrótce dziecko. Przykro mi, ale możemy zostać tylko przyjaciółmi.
 Zadrżało mi serce. Byłam pod podziwem dla Bruna.
 Camilla potarła ramie.
- Ależ ja chcę być twoją przyjaciółką...  Lubisz mnie prawda?
- No jasne, że cię lubię...
Odwróciła się, a na jej twarzy malowało się zadowolenie. Miałam ochotę ją uderzyć.
  I nagle gdy się odwracałam potknęłam się i upadłam.
Bruno natychmiast do mnie podbiegł i pomógł mi wstać. Odgarnął moje jasnobrązowe włosy z twarzy i powiedział czule.
- Kochanie... Już wstałaś?
Jednak coś w jego oczach mówiło mi, że wiedział, że cały czas tu byłam i podsłuchiwałam.
- T-tak... - Wyjąkałam i nagle zadowolenie w oczach Camilli wkurzyło mnie. - Krzyż mi pęka od noszenia dziecka. Puchną mi stopy i boli mnie głowa. Chciałabym, żebyś spędził ze mną trochę czasu, ale ty najwidoczniej masz do roboty co innego.
Wyrwałam mu się, a on złapał mnie za rękę.
- To nie tak, ja tylko...
- Spędzałeś czas z Camillą. Wiem. A teraz zostaw mnie. Chcę pobyć trochę sama...
Poczułam łzy na twarzy i szybko się odwróciłam. Nie mogłam mu pokazać, że mnie to boli. Że mimo tego, iż odpycha od siebie Camillę, ja i tak wiem, że stanie na drodze do naszego miejsca. Nie mogłam poprosić, aby ją wyrzucił, bo pomyślałby, że jestem chorobliwie o niego zazdrosna i słaba psychicznie.
  A ja musiałam być silna. Za 3 tygodnie rodziłam dziecko i to nie zwykłe dziecko. Nie wiedziałam czy mnie przy okazji nie zabije, a ni nie zrobi czegoś gorszego, ale mimo wszystko kochałam je...
 Zamknęłam się w pokoju i spróbowałam zadzwonić do Elanor. Niestety nie odbierała.
Po trzeciej próbie poddałam się i zwyczajnie przypadkiem trafiłam na numer Joela.
  Postanowiłam zadzwonić i zobaczyć co u nich słychać.
Po drugim sygnale, zamiast niego odebrała Teaurine.
- Tak? Kto mówi?
- Blaeberry.
- Joela nie ma w domu. - powiedziała cicho.
- Uhm... To nie szkodzi. W zasadzie dzwoniłam do ciebie. - Skłamałam, ale teraz było mi wszystko jedno.
- Och... Wszystko u ciebie w porządku?
- Tak. Jestem w ciąży i mam termin za trzy tygodnie.
- O. To zabawne. Ja też.
Uśmiechnęłam się. Jo zostanie wujkiem i tatusiem jednocześnie.
- Co? Jesteś w ciąży czy masz termin za trzy tygodnie? - nie zrozumiałam.
Roześmiała się.
- Nie, jestem... W ciąży. - Odpowiedziała jakby ze smutkiem.
- Och... Rozumiem...
Nagle ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Pospiesznie pożegnałam się z Teą, przepraszając ją i podeszłam do nich.
- O co chodzi? - zapytałam chłodnym tonem.
- Pozwól mi wejść Blae... - powiedział Bruno.
- Nie. - wysyczałam. - Chcę mieć czas dla siebie, ok?
Nic nie powiedział, ale usłyszałam oddalające się odgłosy kroków.
Nagle zaćwierkał mi telefon. Z ulgą zobaczyłam na ekraniku "Elanor".
- Przepraszam cię, ale zostawiłam wyciszony telefon.
- Rozumiem. - Spojrzałam na drzwi. - Co dziś robisz? Jesteś zajęta?
- W zasadzie nie. Peter będzie pracował do późna.
- Wpadniesz?
- Jasne. Zaraz jestem u ciebie.
 Z ulgą opadłam na łóżko. Jedyne co teraz było mi potrzebne to kochana Ela i bijące od niej dobroć i miłość.
   Zjawiła się po parunastu minutach. Słyszałam jak "rozmawia" z Brunem.
- Gdzie Blae?
- Śpi. - Odparł sztywno.
- Mogę do niej wejść?
- Śpi. - powtórzył, a jego ton sugerował, że nie chce by tu była.
Cała się zjeżyłam.
- Dzwoniła do mnie...
- Może zasnęła? Daj spokój. Rodzi za niedługo. Niech wypoczywa.
- No właśnie ciężaróweczko. - odezwała się Camilla, a ja niemal zobaczyłam minę Eli.
- Masz coś do mnie? Szkoda, bo twój chudy tyłek jest trzy razy gorszy od mojego. Gdy cię facet za niego łapię wyczuwa tylko kości? Oj przepraszam. Żaden facet cię nie łapie.
- Ty wredna... - postanowiłam zareagować. Pchnęłam drzwi i obrzuciłam spojrzeniami Bruna i Camillę.
- Co wy sobie wyobrażacie? To moja przyjaciółka i ma prawo mnie odwiedzać kiedy chce i jak chce.
Bruno milczał wbijając wzrok w ręce, a Camilla zrobiła buntowniczą minę.
  Jak najprędzej wciągnęłam ją do pokoju czerwona ze wstydu. Usiadłam tyłem do niej na łóżku, a ona przysiadła się do mnie.
- Co to ma być? Masz tak codziennie?
I nagle niespodziewanie wypaliłam.
- Wierzysz w Anioły?

(Dokończ Elanor :))

Od Joela

- Chcę! Chcę tak bardzo chcę tego dziecka! - wysyczałem i nabiłem kolejnych punktów.
  Sebastian przyglądał mi się sceptycznie oparty o ścianę, a Coin kręciła się na krześle.
- Daj spokój. W końcu czym się różni wasze dziecko od tych innych?
- Że jest pół Aniołem? - odparłem ironicznie - I wyniszcza Teę, bo ona nie ma tyle siły ile anielice.
Coin zagryzła wargę.
- To jej decyzja. Powinieneś to uszanować. Jeśli chcę zginąć... - szepnęła.
Popatrzyłem na nią w niedowierzaniu.
 - Mam jej pozwolić na śmierć? Czy ty siebie SŁYSZYSZ?!
Westchnęła, a Sebastian się włączył.
- To wszystko wygląda inaczej niż jest... Ona wytrwa ma silną wolę, a takie dzieci u ludzi przychodzą na świat bardzo szybko.
Potarłem czoło.
- No dobrze... Ale skąd wezmę kasę? Nie mogę wiecznie zarabiać na automatach, kartach i bilardach. Tea nie pójdzie do roboty czyli mam na utrzymaniu ją i dziecko. - odparłem zrezygnowany i opadłem na stołek.
- Nie martw się stary. Wyhaczysz jakąś robotę. Idź na studia zaoczne i pracuj gdzieś dorywczo.
W zamyśleniu spojrzałem na niego.
- Na jakie studia?
- Np. lekarza.
Roześmiałem się.
- Mam być lekarzem? Najlepiej ginekologiem!
- Tea byłaby zazdrosna. - Uśmiechnęła się lekko Coin, a jej białe włosy zwichrowały się na głowie.
- A gdybyś miał zostać chirurgiem? - zasugerował Sebastian.
- Cięcie ludzi nie za bardzo mi się podoba, ale chce zapewnić godne życie Tei i... - westchnąłem. Musiałem się z tym pogodzić. - i dziecku.
Sebastian pokiwał głową.
- Stary... Współczuje ci.
- Ech... Już się z tym jakoś pogodziłem. - mruknąłem.
Coin położyła mi rękę na ramieniu.
- Zawsze możesz na mnie liczyć Joel... - wymruczała i przysunęła się bliżej mnie.
  Niespodziewanie przytuliła się do mnie, a ja zaskoczony niezdarnie odwzajemniłem jej uścisk. Zagubiony spojrzałem znad jej ramienia na Sebastiana, a on chrząknął dusząc się śmiechem.
 Odsunąłem od siebie lekko Coin  i powiedziałem.
- Muszę już iść do Tei...
- Daj spokój... Napij się jeszcze.
Powiedziała Coin, a Sebastian przytaknął.
  Zrezygnowany usiadłem obiecując sobie, że wyjdę za pół godziny...

Od Elanor

Siódmy miesiąc zbliżał się dużymi krokami. Peter więcej pracował i brał nadgodziny by nasze dziecko miało życie na poziomie. Wiedział ze wystarczy nam pieniędzy z tego co ja dostawałam za sesje i resztę pierdołek oraz z tego co on zarabiał jako tłumacz. Jednak on wiedział swoje.
Ja siedziałam w apartamencie całymi dniami z Finnem. kochany piesek był wyrozumiały. Nie mogłam zabierać go już tak na spacery tylko raz na dwa lub nawet trzy dni. bolało mnie to że nie może się wybiegać ale cóż mogłam poradzić? Wynająć osobą do opieki nad nim? Nie ma mowy. Traktowałam go jak synka a to oznaczało że nie oddam go żadnej obcej osobie w opiekę.
-Co skarbie?-zapytałam go kiedy zapiszczał leżąc obok mnie.
Po merdał ogonem.
-Na spacerek?-zapytałam.
Zerwał się i pobiegł do szafki w korytarzu. Przyniósł smycz.
-Mądry chłopczyk.-pocałowałam go w pyszczek i zapięłam na smycz.
Ubrałam buty i wyszłam z nim.
było tak jak za dawnych czasów zanim zaszłam w ciąże. Finn radośnie biegał a ja śmiałam się.



Ludzie patrzyli się na mnie. Nawet dwie dziewczyny przyszły do mnie po autograf. Widać.. te młode dziewczyny z pasja zostania modelka czytają wszystkie gazety. Musiały wypychacz gdzieś moje zdjęcia albo wywiad.
-Pięknie Pani wygląda. Chciałabym być taka jak pani. Nawet podczas ciąży wygląda pani przepięknie... a nawet ładniej. -zaczęła mi się podlizywać.
-Dziękuję. Na pewno osiągniesz tyle co ja albo jeszcze więcej. jesteś ładna.-pochwaliłam ją.
-Naprawdę pani zdaniem nadaję się na modelkę?
-Ależ oczywiście.-uśmiechnęłam się.-A teraz muszę cie przeprosić, ale dziecko daje mi już do wiadomosci że czas wracać do domu. Do zobaczenia.-powiedziałam.
Odeszłam i powoli postanowiłam wracać do domu.
Ciąża mnie męczyła. Czułam się jak ciężarówka.

***

Byłam już w domu dwie godziny. Petera nadal nie było. zaczynałam tęsknic za tymi dniami kiedy siedzieliśmy tylko razem i nigdzie sami nie wychodziliśmy. Ale to było przed tym jak zaszłam w ciąże. Wtedy wspólnie praktycznie wszystko robiliśmy. Wspaniałe czasy.. ale nie żebym twierdziła że teraz też nie jest dobrze bo niedługo przyjdzie na świat Akkie. Teraz.. po prostu jest inaczej. Nie gorzej.. inaczej.
Powoli... wraz ze zbliżającym się terminem nachodziły mnie myśli.. Kto okaże się ojcem? Modliłam się by był to Peter. Po prostu.. tak byłoby lepiej. Dużo lepiej. Jednak wszystko się okaże kiedy zrobię test DNA a ojcostwo Petera. Oby wyszedł pozytywny...

sobota, 22 lutego 2014

Od Teaurine

   Trochę przedłużyliśmy czas naszego pobytu (miesiąca miodowego). Nie chcieliśmy stamtąd wyjeżdżać, a Joel ostatnio był nerwowy. Wtedy się o niego martwiłam... Tak samo jak o dziecko. Nie miałam pojęcia dlaczego ono tak szybko rośnie. Joel był wściekły na mnie i na siebie, często urządzał awantury związane z tą sprawą, z moją decyzją. Temat, niestety, się powtarzał. Prawie codziennie... Za tydzień musieliśmy wracać, ale temat ten męczył Joela cały czas, nie mógł pozwolić mi żebym odeszła i zostawiła dziecko które według niego mnie zabiło.
-TEAURINE! CO MAM ZROBIĆ ŻEBYŚ POZWOLIŁA NAM WYCIĄGNĄĆ TO DZIECKO Z CIEBIE?!
Przyzwyczaił się że kazałam mu mówić dziecko. Już wiedział że gdy mówił TO, działało mi na nerwy.
-Joel... Nic nie możesz zrobić... Nic mi nie będzie, obiecuje. -Położyłam mu dłoń na policzku.
Odwrócił wzrok. Wiedziałam, i widziałam, że był na mnie wściekły.
-Joel...
-Wolisz... poświęcić się dla czegoś... co kiedyś może zagrażać całemu światu...?
-Bronię dziecko, bo nie wiadomo czy będzie zagrażać... Nic mi nie zrobi. Zaufaj mi... Proszę...
Westchnął i powiedział spokojnie.
-Tobie ufam. Ale temu co jest w środku ciebie... Nie. I nie zaufam.
Wstał z łóżka i wyszedł z pokoju.
   Nie wiedziałam czy w ogóle je pokocha. Czy będzie chciał... mieć to dziecko. Czy je zignoruje. Jeśli tak... to cóż... Albo odejdzie, albo będzie musiał ''przeżyć'' istnienie naszego dziecka. Nie wiedziałam jak to się dla niego skończy... jak to się skończy dla nas wszystkich. Łącznie z dzieckiem które jest we mnie. Od kiedy miałam dziwną wizje, kopanie ustało, nie było tak silne... Ale kiedy się denerwowałam, w przypadku kłótni ze mną i Joelem, dziecko mnie kopało. Bym się nie denerwowała, i przestała być zła. Zdawało mi się że jest mądrzejsze od normalnych dzieci. Nie będzie takie jak inne.


***

Kłótnie nie ustawały, a ja coraz gorzej się czułam. Nie mówiłam tego Joelowi, bo nie chciałam go denerwować bardziej. Postawiłam się na jego miejscu nie raz, jeśli chodzi o to. Gdyby on chciał zrobić coś takiego, od razu bym była na skraju załamania nerwowego. Kiedy Joel wrócił, poszedł i usiadł na kanapie w salonie. Usiadłam do niego i bez słowa się do niego przytuliłam. Tak nagle... A Joel przez kilka sekund nie wiedział co ma zrobić, bo byliśmy po długiej kłótni.
-Nie chcę się z Tobą kłócić... -Wyszeptałam.
-Ja też. Ale martwię się o Ciebie, nie chcę żebyś odeszła.
-Tak nie będzie.
-Nie masz pewności.
-Mam. To dziecko nie chce mi nic zrobić...
-Znowu zaczynasz...
-Joel... Podaj mi rękę.
-Po co?
-Podaj...
Zrobił to o co go prosiłam. Przyłożyłam jego dłoń do swojego brzucha.
-Zamknij oczy na chwilę.
Wykonał także to.
Dziecko przekazało mu wizję, to jak sobie wyobraża życie jakie je spotka, jednak mi nie chciało ukazać takich informacji, ale wiedziałam że Joel je otrzymał. Otrzymał ta wizje. I była ona jak najbardziej realna i prawdziwa.
Joela wprost zamurowało. Nie wiedział co ma powiedzieć. Ja wtuliłam się w niego znów, nic nie mówiąc. Za 3 dni wyjeżdżaliśmy, i za tydzień, miałam urodzić dziecko... Joel o tym także nie wiedział... Nie miałam okazji mu powiedzieć... Nawet boje się, co będzie kiedy ono się urodzi. A raczej on, bo widziałam przebłysk wizji. Jednak nie bliźniaki... Dziewczynka urodzi się za dwa lata. Teraz, będzie chłopiec... Nie wiem jak Joel to przyjął... Nie wiem też czy w ogóle chce to dziecko...
-Joel...? Czy ty... Czy ty chcesz to dziecko?-Spytałam.


(Dokończ :)))

Od Elanor

Czulam się dziwnie. Z Bleaberry byli fajnie jednak... myśli o tym co dzialo się wczoraj. Dziwne mysli dręczyly mnie. Dziecko cały czas dawało mi popalić. Jednak staralam się zachowywać normalnie. Bo co? Powiem jej że mialam sen z córka która ma skrzydła i jakimis skrzydlatymi postaciami. Uznała by że wariuje. Bo chyba tak było. Miałam złe przeczucie. Cos się stanie.
-A ty? Wiesz juz kiedy nasz termin?-zapytała Blea.
-Cos między majem a czerwcem.
-To niedługo.
-Już się doczekać nie mogę.
-Nie dziwię się. Peter będzie wspanialym i troskliwym ojcem.
Westchnęłam. Peter, Joel... nadal nie wiedzialam który jest ojcem. Bylo to straszne.
-Na pewno. Już szuka nam domu na stałe. Czyta te książki o dzieciach.
-Ale slodkie.
-Trochę to straszne. Za bardzo się wczół.
Rozmawialyśmy tak dalej i bylo na prawdę fajnie. Potem zadzwonił do mnie Peter. Martwił się i pytał kiedy wracam.
-Piti... wróce potem. Jestem z Bleaberry.
-Nie przemęcz się. Znowu trafisz do szpitala.
-Nie trafię tam znowu. Chyba ze na poród.
Rozłączylam się.
-Bylaś w szpitalu?-zapytala Blea.
-Wczoraj. Źle się poczulam i zemdlalam.
-To musisz uważać.
-Nic mi nie będzie.
Miło spędziłysmy dzień. Wieczorem wróciłam do domu. Zjadlam kolację i polożylam się spać.

Od Blaeberry

- Gdzie się tak szykujesz? - zapytał Bruno znad jakieś gazety  rozwalony na łóżku.
- Mam spotkanie z Elą. - Odparłam radośnie.
  Mój brzuch rósł z każdym dniem coraz bardziej. Bruno mi powiedział, że jeszcze około miesiąc do porodu. Było to niemniej dziwne, bo patrząc na prawdziwy czas nosiłam je jedynie cztery miesiące.
  - Boże... Wy ze sobą najlepiej zamieszkajcie. - Bruno przewrócił oczami.
 Zaczęłam malować drugie oko i obróciłam się zła.
- Elanor to zajefajna dziewczyna. Strasznie ją polubiłam Na  dodatek jest tak samo w ciąży...
I wtedy zakręciło mi się w głowie. Podparłam się o łóżko łapiąc gwałtownie powietrze. Bruno do mnie doskoczył momentalnie i podtrzymał mnie.
  Jednak już go nie widziałam.
Mały chłopiec z czarnymi oczami i włoskami stał  przy lustrze i obserwował mnie uważnie. Gdy się odwrócił, zauważyłam jego czarne skrzydełka.
  Zachłysnęłam się powietrzem. Dawno już nie wypuszczałam swoich, bo podświadomie starałam się tępić moją drugą naturę. Ale teraz...?
 Obserwowałam jak podszedł do kalendarza i małą, opaloną rączką pokazał cyfrę 13 przy kwietniu.
A więc... Kwiecień? Został mi jakiś miesiąc z hakiem....
  Po chwili wszystko się rozmyło. Upadłam w ramiona Bruna, a on położył mnie delikatnie na łóżku.
- Co się stało kochanie?
- Widziałam... Wydaje mi się...
- No co? - zapytał z troską marszcząc czoło.
- Wydaje mi się, że widziałam dziecko... nasze dziecko... Pokazywało na 13 kwietnia...
Pokiwał głową w zamyśleniu i podszedł do kalendarza.
- To Christiana. Przekazał nam, że chce mieć tak na imię, a przy okazji kiedy się urodzi. Martwi mnie tylko ten 13...
- Nie bądź przesądny... - wydukałam z nerwowym chichotem dysząc ciężko.
Odwrócił się i wbił we mnie wzrok.
- Może u zwykłych ludzi to przesąd. Ale u Aniołów to specyficzna i groźna data...
Milczeliśmy chwile, a ja coraz ciszej oddychałam. Szok powoli mijał.
 I nagle Bruno powiedział.
- Bingo! Wszystko składa się do kupy. Jest wyjątkowym dzieckiem.... Miał skrzydła? W twojej wizji?
- Miał...- wydukałam.
- Jaki był ich kolor?
Spytał klęcząc przy mnie.
Położyłam dłonie na brzuchu i skupiłam się. Przywołałam znów jego obraz. Był piękny... Cały podobny do Bruna...  No może tylko kolor włosów był zbliżony do moich brązowych, ale ty były ciemniejsze.
- Myślę, że... Czarne. Ale nie tak do końca czarne jak ty... Takie... Prawie czarne o! - powiedziałam.
Pokiwał głową.
- Wszystko składa się w sensowną całość.
- Czyli...?
- Takie dzieci właśnie tak pokazują swoją płeć, jeśli mają obu rodziców aniołów... Dają do zrozumienia kiedy się urodzą i jakie imię chcą... Najczęściej jest to przydatne...  Jeśli jednak mają tylko jednego z nich... Pokazują im się czasem, ale można im robić USG i inne takie rzeczy.
- Rozumiem... - wyszeptałam zmęczona.
A więc to będzie chłopiec... Cudowny chłopczyk... Christian....  Ze wzruszenia prawie pękło mi serce.
 I wtedy zadzwoniła Ela. Przypomniała o spotkaniu i umówiła się ze mną do kawiarni.
   Z westchnieniem ulgi opuściłam dom. Choć kochałam Bruna miałam dość dziwnych anomalii, ironicznej Camilli i wniosków mojego męża.
   

                                                                   ***

  Pożerałam kolejnego pączka, a El przyglądała mi się sceptycznie.
- Naprawdę, nie szkoda ci figury?
- Nie. - oblizałam palce z lukru.
Przechyliła głowę z lekkim uśmiechem.
- Chcesz być gruba jak słonica?
Wzruszyłam ramionami ze śmiechem.
- I tak mam faceta. Nie może mnie zostawić, więc...
Ela pokręciła głową ze śmiechem i pogłaskała się po brzuchu.
- Słyszysz malutka, co wygaduje twoja ciocia? Za niedługo zmieni się w słonia i nie będziesz mogła jej rozpoznać.
- Ej! - kopnęłam ją pod stołem ze śmiechem. - Nie strasz dziecka!
- Ale ja chcę je tylko uświadamiać, zanim dozna szoku.
Pokręciłam głową.
- Jesteś niemożliwa... Biedna Akkie...
- No właśnie. A ty już znasz płeć dziecka? Wybrałaś imię?
Zagryzłam wargi i podrapałam się po policzku.
- Tak... To będzie chłopczyk. Christian.
- Wspaniale! Kiedy masz termin?
- 13 kwietnia. - Odparłam bardziej przybita.
 Elanor nagle zamilkła i uniosła brew. Zagryzła wargę.
- Mogę cię o coś spytać? - zapytała.
- No jasne. Mów.
-  Bo wiesz... Może to głupie... Ale chyba powinnaś być w czwartym miesiącu... A nie siódmym...
O cholera! Zauważyła... I co ja mam jej powiedzieć? "To anielskie dziecko" ?!
  Na pewno by mi nie uwierzyła. Co więcej uznałaby mnie za wariatkę.
Postanowiłam, że powiem jej to kiedy indziej...A teraz co?
Zanim zdążyłam ugryźć się w język wypaplałam.
 - Z Brunem spałam jeszcze przed ślubem. - Odpowiedziałam cicho.
Nie lubiłam kłamać. Przeważnie zawsze mówiłam prawdę - nawet tą najgorszą. Ale co ja miałam zrobić w tej sytuacji? Wiem, że nic nie tłumaczyło mojego kłamstwa... Ale nie miałam wyboru.
Ela uśmiechnęła się lekko.
- Ah... To by wiele tłumaczyło...
Jednak w jej oczach zauważyłam, że coś się jej nie zgadza.
 Zmęczona położyłam brodę na rękach. Będzie trzeba jej powiedzieć prawdę...

piątek, 21 lutego 2014

Od Elanor

Obudziłam się dopiero rano. Byłam wyspana i wypoczęta. Czułam ze ten dzień będzie wyjatkowy... jednak męczyła mnie wczorajsza sprawa. Co to miało być?
Wstałam i piszłam do kuchni. Na lodówce wisiała karteczka.

"Wyszedłem załatwić sprawę w pracy. Dzwonił Seksi-Terminator... nagrał się na poczte. Nie daj mu się zamęczyć. Masz odpiczywac! Śniadanie zostawiłem w mikrofali by nie wystyglo!"

Uśmiechnełam się. Seksi-Terminator byl to najzwyczajniej Jan. Peter wymyślił mu taką ksywę. Bylo to zabawne.
Wyjęłam omleta z mikrofalówki i usiadłam do stołu. Mala rozkosznie wiercila się w brzuchu. Czasami to zabolalo jednak... nie przejmowałam się.

Po śniadaniu przebrałam się i odsłuchalam poczty.
"-Gem.. klejnocie ty mój. Jak się czujesz? Dasz radę dziś wpaść na sesję czy zostajesz w domu? Wszysty tęsknimy tu za tobą. Oby malec szybko przyszedł na świat. Całuski. Oddzwoń"
Uśmiechnęłam się.
Zalożyłam buty i wyszłam z apartamentu. Złapałam taksówkę i pojechałam do studia.
Na miejscu zapłaciłam kierowcy i poszłam na górę. Oczywiscie skorzystałam z windy.
O 14 byłam umuwiona z Bleaberry. Nie mogłqm się doczekać. Polubiłam ją. Chcialam by została moją druhną na ślubie. Oczywiście wraz z Peterem postanowiliśmy wziąść ślub cywilny. Ale to dopiero jak urodzę. Nie śpieszyło nam się. Mieliśmy mnóstwo czasu na to. Całe życie bylo przed nami.

***

Jan zrobił mi dziś tylko skromna sesję. Rozumiał że nie mogłam się przemęczać. I za to go kochałam jako przyjaciela.
Po 13 skończylismy. Zadzwoniłam do Bleaberry i umówiłysmy się w kawiarnii obok parku. Zapowiadal się naprawdę udany dzień.

Od Joela

- Zrobimy to siłą. - Zawyrokowała Jade czy jak jej tam.
Coin zrobiła smętną minę.
- Masz rację. Tea jest zbyt upojona tym całym macierzyństwem żeby myśleć racjonalnie. Kiedyś była inna... A ty... - wycelowała we mnie palec. - To twoja wina. Na tym świecie istnieją gumki i tabletki, nie żyjemy w średniowieczu, hej?!
Spuściłem wzrok.
- Wiem, że to moja wina... Ale wszystkie gumki się palą, tak samo jak tabletki nie działają. Próbowałem już tego.
Zdumiona Coin uniosła wzrok.
- Palą się...? - zamyśliła się, a potem ocknęła. - Ach no tak...
  Zamknąłem oczy. Ciągłe nowości i niespodzianki bombardowały mnie jak lawina. Najpierw Seba okazuje się w połowie Aniołem... Potem Tea mi mówi, że jest w ciąży i nie chce się pozbyć tego potwora... Potem spotykam Coin okazuje się, że ona też jest Aniołem. Tylko w 1/4 czyli quartariusem, ale jednak jest.
  Na dodatek wszyscy gramy po stronie zła i nikt nie chciał mi powiedzieć, dlaczego ja się tam znalazłem.
Zmęczony zignorowałem trajkoczące Coin i Jade. Poszedłem do naszej sypialni. Zobaczyłem ją skuloną i godną pożałowania.
   Załamany położyłem się koło niej lekko i przyciągnąłem ją do siebie. Odwróciła się jak pod dotykiem czarodziejskiej różdżki i wtuliła się we mnie. Po chwili zaczęła lekko.
- Joel... Nie możemy zabić tych dzieci...
Coś we mnie pękło. Nigdy tak się nie zachowywałem, ale odepchnąłem ją delikatnie i wstałem.
- A więc bliźniaki? Zachowujesz się jak ta ciapowata Bella z nieudanej powieści Stephenie Mayer!!
  Tea zakryła twarz i kołysała się lekko.
- Nie rozumiesz tego... Ja je czuje...
- Ja też czuje to, że kochasz to coś bardziej ode mnie. - wysyczałem, a Tea otwarła szerzej oczy.
 Podeszła do mnie na czworaka i chwyciła mnie za ręke. Niecierpliwie wysunąłem ją z jej objęć. Podszedłem do okna, odwróciłem się i położyłem ręce na biodrach.
- Joel... To nie tak. Kocham was... Tak samo... A zresztą nie da się porównać tej miłości...
Coś we mnie zawrzało. Zobaczyłem błysk w moich niebieskich oczach które nagle pociemniały.
Odwróciłem się szybko.
- Masz czelność porównywać mnie do tego potwora?!
  Tea skuliła się nagle jakby z bólu. Zaalarmowany już byłem gotów do niej podejść, ale powstrzymałem się. Czułem niemal wiejący ode mnie chłód.
 - Joel, jeśli o to ci chodzi, to kocham cię najbardziej na świecie i nikt się z tobą nie równa... Ale to jest jednak dziecko. Nasze dziecko. - dodała twardo.
 Nie miałem ochoty się z nią już sprzeczać. Opadłem koło niej i przyciągnąłem ją do siebie. Zmęczony szepnąłem.
- Jaki sens ma moja miłość do ciebie? Jaki ma sens to, że w ogóle wzięliśmy ślub? Że mnie kochasz, jeśli jesteś gotowa zginąć dla czegoś, czego nie znasz. Dla jednego, głupiego, małego płodu który dramatycznie zaważył na naszym wspólnym życiu, a na dodatek zabija cię powoli? To nie jest normalne dziecko. - Szepnąłem, a w myślach dodałem. - To mroczne, anielskie dziecko.
   Coin wytłumaczyła mi dziś popołudniu jak to się odbywa. Czarne Anioły gwałcą ludzkie kobiety i płodzą z nimi dzieci, aby było nas więcej do walki z tymi dobrymi. Jednak wyszukują specjalne kobiety przynajmniej z 1 % w krwi Anioła. Np. pradziadek dimidus, babka quartarius itd. Niestety, gdy człowiek nie ma w sobie, ani troszeczkę dzieją się dziwne i groźne dla niego rzeczy.
  Tak jak to się działo z Teą.
Chcąc, nie chcąc wciągnąłem ją do tego świata. Nie chciałem jej jeszcze tego mówić. W tym stanie nie była gotowa. No bo co? "Słuchaj kochanie, spałaś z ciemnym aniołem? ". Przecież na pewno uznałaby, że jestem psychicznie chory... 
   W każdym razie to " dziecko " było zagrożeniem dla niej i dla ludzi.
O ile w ogóle miało się urodzić...
Bo jeszcze nie zdecydowałem, czy wyciągnę go z niej.
  Nie interesowało mnie nic. Najważniejsze było dla mnie bezpieczeństwo Teaurine. Jeśli miała mnie po tym znienawidzić... To proszę bardzo. Ale grunt, żeby była bezpieczna.
  Westchnąłem. Zacząłem chodzić po pokoju we w te i we w te. Zmęczony usiadłem na fotelu. Tea wstała zamyślona i chwiejnym krokiem doszła do mnie. Usiadła mi na kolanach i delikatnie odjęła mi moją rękę z twarzy, by popatrzyć mi w oczy.  Nachyliła się i pocałowała mnie namiętne. Wsunęła mi ręce pod koszulkę, a ja wiedząc do czego dąży znieruchomiałem.
  Odsunąłem ją lekko, a ona zawiedziona wpatrywała się we mnie smutno.
- Nie mam ochoty na trójkącik. - Burknąłem.
- Jaki trójkącik?! - odparła rozhisteryzowana. - Ile par kochają się, gdy druga połówka jest w ciąży?
- Raczej pierwsza połówka w ciąży być nie może. - Odparłem ze śmiechem.
Tea machnęła ręką i zabrała się za moją koszulkę.
Miałem jeszcze coś zaprotestować, jednak gdy poczułem "coś" na mojej piersi poddałem się z jękiem całując ją mocniej.
- Za ścianą są jeszcze Coin i Jade. - powiedziałem smętnie słysząc jak dyskutują.
- I co z tego? Nie wejdą tu i tak. Po za tym zaraz zamknę drzwi.
Mruknąłem coś niewyraźnie i położyłem jej ręce na łopatkach przyciągając ją do siebie mocniej.
- Jo? - wymamrotała po chwili.
- Hm? - odparłem nieuważnie zajmując się czymś bardziej przyjemniejszym, a mianowicie rozpinaniem jej bluzki.
- Obiecaj mi, że nie skrzywdzisz naszego dziecka...
- Porozmawiamy o tym później. - mruknąłem odpinając jej stanik.
- Nie. Obiecaj mi teraz. Proszę... Joel... - zrobiła do mnie błagalne oczka, którymi zawsze mnie przekonywała.
 Poddałem się po chwili błagań.
- No dobra... Obiecuję, że go nie skrzywdzę...
Może wcale nie był taki zły jak mi się zdawało...? Jednak... To mało prawdopodobne. Pożyjemy zobaczymy!

Od Teaurine

Kopanie się uspokajało, ale dziecko, coraz bardziej tym kopaniem mnie denerwowało. Ale ta ''złość'' mijała. To normalne, jednak nie wiedziałam jak na to wszystko zareaguje Joel. Nie wie na pewno, że dziecko mnie kopie. Nawet dla niego to pewnie nie będzie dziecko, tylko potwór który chce mnie zabić. Ale nie robi tego przecież podświadomie... Nie dam go usunąć, ma się urodzić. Nie zmienia to faktu że jest moim dzieckiem, niech sobie Joel myśli co chce, ale ja nie pozwolę żeby zabili to bezbronne dziecko. Wiem że Joel jest do tego skłonny, jeśli ma mnie to zabić lub uszkodzić, a domyślam się że wie już o tym że jestem w ciąży, lub podejrzewa.
   Nagle znów dziecko się przywitało. Od razu na dzień dobry dostałam kopniaka. No, ma niezłego kopa. Syknęłam cicho a Joel lekko się poderwał. Martwił się o mnie, czas żebym mu chyba powiedziała, że bóle są od dziecka które codziennie daje znaki życia niezłym kopnięciem.
-Joel...
-Tak?
-Te bóle... One... To dziecko...
Nie wiedziałam jak mu mam to powiedzieć. Nie miałam nawet świadomości że moje dziecko chce mnie zabić... Bo nie chciało. To nie jego wina że tak się dzieje.
-Co...?
Westchnęłam ciężko. Po prostu musiałam mu to powiedzieć.
-Jestem w ciąży, ale nietypowej. Nie widać brzucha, a dziecko... czuję... jak mnie kopie... Nie tak jak normalne dziecko... Mocno... Dlatego czasem się źle poczuje...
-Musimy to z Ciebie wyciągnąć...-Wstał i chwycił telefon.
-Wyciągniecie to wtedy kiedy będzie na to czas...
-Żartujesz sobie?! To Cię zabije! Nie wiem ile czasu Ci zostało!
-To nie wina DZIECKA!-Zaznaczyłam ostatnio słowo. To nie była rzecz.
-Dziecko nie zabija!Daj spokój!
-Nie pozwolę Ci decydować o takich sprawach! Ja je noszę! To dziecko przeżyje! Ja nie muszę!
-Musisz. Nie pozwolę byś cierpiała, a szczególnie, żeby TO...DZIECKO... CIĘ KRZYWDZIŁO!
-JOEL NIE MOŻESZ GO ZABIĆ! CHCESZ ZABIĆ NASZE DZIECKO?!
-TO NIE DZIECKO! NIE ZABIŁOBY MATKI! NIE JEST W STANIE! MASZ COŚ W SOBIE, CO CIĘ ZABIJA! POWOLI!
-Jeśli zabijesz to dziecko, zrobisz największy błąd w swoim życiu Joel... Nie pozwolę zabić dziecka. Możesz traktować je jak potwora, ale nie pozwolę żeby cierpiało w mojej obecności.
-Tea! Nie znasz chyba powagi sytuacji!
-Wiem że to mnie zabija... Ale nie możesz... tego zrobić... -Miałam łzy w oczach. Nie wiedziałam jak mam go przekonać. Wiedział swoje, nie mogłam go powstrzymać.
-Mogę!
Zadzwonił prawdopodobnie do Jade i Coin. One wiedziały co robić. Jednak nie dam im skrzywdzić dziecka. Nie mogą tego zrobić. Joel jest w stanie zrobić wszystko żeby mnie uratować, a ja jestem w stanie żeby uratować życie mojego dziecka. Jednak... wiedziałam, że jeśli przez to zginę, to Joel nie będzie prawdopodobnie chciał patrzeć na nasze dziecko. Według niego to będzie przyczyna i to co spowodowało moją śmierć, ale wiem też co powstrzyma go od śmierci. Dziecko. Wiem że zjedzą go wyrzuty sumienia, gdyby chciał je w ostatniej chwili oddać w ręce Domu Dziecka. Przypomni sobie, że moja śmierć poszła na marne.
   Wybiegłam z pokoju. Nie chciałam tego słuchać, to mnie zabolało. Jedno Joel wiedział na pewno... A raczej był przekonany... Wyjmie ze mnie dziecko tak żeby nic mi się nie stało. Jest to jak najbardziej możliwe... Tylko dlaczego nie chce zaakceptować tego co nosze w sobie?
Stanęłam przy oknie. Ten dom był naprawdę dość duży, na początku myślałam że się w nim zgubię, ale potem się przyzwyczaiłam. Za tydzień trzeba wracać. Nie wiem co wtedy Joel wymyśli...


***


   Coin i Jade wparowały do domu bez pukania. Joel rozmawiał z nimi dość długo, a raczej z Coin, bo Jade próbowała mnie skłonić do podjęcia ostatecznej decyzji, jednak ja nie pozwalałam im, nigdy nie pozwolę. Dziecko będzie żyło, czy tego chcą czy nie. Nie bałam się ryzyka, bałam się tego że Joel mógłby mnie zostawić... Jednak wtedy także nie pozwolę mu odebrać niewinnemu dziecku jeszcze nie rozpoczętego życia.
-Teaurine... Proszę...Musisz to zrobić! -Wybuchła nagle.
Prosiła mnie od dwudziestu minut, ale ja byłam dalej uparta.
-Nie dam wam go zabić rozumiecie!?
-To Cię zabije...-Powiedziała Coin wchodząc z Joelem do salonu.
-TO NIE JEST TO, TYLKO DZIECKO! NIE PROŚCIE MNIE O TO, BO NIE ZGODZĘ SIĘ NA USUNIĘCIE DZIECKA! -Wstałam. Stanęłam koło Joela.-Przepraszam, że MUSZĘ odejść, ratując NASZE dziecko! Wiesz że Cię kocham, ale to maleństwo nie zasłużyło na śmierć!
Wyszłam i poszłam do sypialni. Położyłam się w łóżku i po raz pierwszy położyłam dłoń na niewielki, wydęty brzuch. Poczułam nagle coś jakby... przesłuch... Śmiech dwójki dzieci... Piękne bliźniaki... I małego chłopca.
...Nic Ci nie będzie mamo. Nie umrzesz, jeśli wytrzymasz.
I to wszystko zniknęło. Mały chłopiec, dziewczynka... Więc dwójka dzieci? Więc dlatego tak częste jest kopanie maluchów. Uśmiechnęłam się lekko i przejechałam po gładkim brzuchu gdzie w środku znajdowała się dwójka cudownych dzieci...
-Nie dam was skrzywdzić... -Szepnęłam i zamknęłam oczy.

czwartek, 20 lutego 2014

Od Elanor

Byłam w jakimś pokoju... dziecięcym. 
-Jesteś gotowa?-zapytałam.
Z łazienki wyszła mała dziewczynka. Uśmiechnęła się. Miała długie blond włosy i duże oczy. Była ubrała w czarną sukienkę. 
Wzięłam ja za rękę i wyszłyśmy z pokoju. 
Znalazłyśmy się.. w jakimś ciemnym lesie. Nie wiedziałam gdzie jesteśmy. 
-Mamusiu? boisz się?-zapytała.. moja córka?!
-Tak. Strach jest normalny.. ale nie możesz pozwolić by zapanował nad tobą. 
Mała się uśmiechnęła.
Nagle przed nami pojawił się jakiś mężczyzna. Był nieziemsko przystojny. Z pleców wyrastały mu ogromne, czarne jak noc skrzydła. Za nim dodatkowo można było zobaczyć inne podobne do niego, skrzydlate postacie. 
Spojrzałam na córkę. 



Ona także miała skrzydła. Wcześniej ich nie miała... 
-Elanor..-usłyszałam głęboki, obcy ale i znajomy głos....


Obudziłam się. Byłam przerażona. Strasznie bolała mnie ręka.  Spojrzałam na nią. Przestraszyłam się!!! Na nadgarstku miałam.. odbitą malutką, dziecięcą rączkę!!!
Krzyknęłam.
-Gem?!-do sypialni wpadł przerażony Peter.
-Patrz!!!-powiedziałam patrząc się na nadgarstek.
-Co?-zdziwił się siadając obok mnie.
-Obudziłam się... i.. nie widzisz?!
-Nie? A co mam widzieć?
-Ta rączka! Jest.. o matko...
Nie wierzyłam.. po śladzie nic nie zostało. Nadgarstek był taki jak wcześniej. Co jest?!?!
-Gem? Źle się czujesz?
-Nie..-powiedziałam patrząc nadal na nadgarstek.
-Coś ci się śniło?
Pokręciłam głową. I tak już narobiłam zamieszania.
-Jesteś głodna?-zapytał.
-Tak.
Wyszedł a ja nie wiedziałam co się dzieje. Czy ja wariuje?
Nagle zobaczyłam coś na balkonie. Otworzyłam szerzej oczy. Stała tam.. jakaś postać.. Było to bardzo dziwne.



Odwróciła się do mnie twarzą. Miała całe czarne oczy. Przekrzywiła twarz i podniosła dłoń do ust.
-Ciiii...-usłyszałam głos w głowie.
Mrugnęłam i postać znikła.
Zrobiło mi się słabo. Zemdlałam.

***

-Co się stało?
Byłam w szpitalu. Obok był Peter.
-Zemdlałaś ale już wszystko dobrze.
-A dziecko?!-zapytałam.
-Z naszą córeczką...
-Co jest?
-Były pewne problemy ale jest już dobrze.
Czułam się fatalnie. Czułam jak.. moja córeczka wierci się w brzuchu. Byłam już w 6 miesiącu. Co bym zrobiła gdyby przeze mnie coś jej się stało?!

***

Jeszcze tego samego dnia wróciłam do domu. Peter kazał mi tylko leżeć i odpoczywać. Z przyjemnością to uczyniłam. W uszach mi szumiało. Czułam się jak na kacu. Bałam się.
"Strach jest normalny.. ale nie możesz pozwolić by zapanował nad tobą. "
Nagle słowa ze snu zabrzmiały mi w głowie. Działo się coś dziwnego. I Peter.. też to czuł ale nic nie mówił. Czułam że powoli wariuje.
Wstałam i poszłam do łazienki.
Załatwiłam potrzebę i wyszłam by znów położyć się na łóżku. Weszłam do sypialni i usiadłam na łóżku. Odsunęłam szufladę od półki nocnej i wyjęłam pudełko z tabletkami nasennymi. Wzięłam dwie a po chwili zasnęłam.
Tym razem miałam dobry sen. Śnili mi się moi rodzice i rodzeństwo. Zanim jeszcze zginęli.

Od Joela

  Uniosłem brew z lekkim uśmiechem.
- Na jeden  pokój. - powiedziałem tryumfalnie, a Sebastian oparł się o maszynę.
- Zobaczymy, czy następnym razem ci się uda. - powiedział mrugając.
 Po chwili nabiłem tysiaka.
- Na łóżeczko będzie... - Syknąłem nagle  rozwścieczony, walnąłem jeszcze raz po czym odwróciłem się przejeżdżając sobie po włosach ręką.
  Sebastian natychmiast zareagował.
- Ej, ej ej. Daj spokój.
- Mam dać spokój? Dobre sobie!
- Nie wiem o co ci chodzi. Jesteście po ślubie... Macie kasę.
- Nie mamy kasy. - przerwałem niecierpliwie. - Ojciec mi powiedział, że jeśli się z nią ożenię odda władze Margaret i jej fagasowi, a mi nie da ani grosza.
Seba otworzył szerzej oczy.
- Co takiego? Dopiero teraz mi to mówisz?
- Przedtem o tym nie myślałem... - powiedziałem załamany. - Ale gdy wczoraj przyszedł list...
- Jaki list?
- Z zaproszeniem na koronacje. - Wysyczałem wściekły i usiadłem na stołku barowym.
  Od parudziesięciu minut siedziałem w klubie z Sebą. Spotkaliśmy się całkiem przypadkiem. On wracał z jakiegoś spotkania, więc poszliśmy się trochę rozerwać.
 Rozerwać... Dobre sobie... Cały czas miałem wyrzuty sumienia, że zostawiłem z nieznaną przypadłością samą Teę.
 Seba dopiero po chwili powiedział.
- A może ona wcale nie jest w ciąży?
- Nie, wcale. - Odparłem z ironią.
- Rzyga? - Zapytał rzeczowo.
- Wymiotuje. - Poprawiłem go z westchnieniem. Mógł sobie mówić tak o kimś innym, ale nie o mojej żonie.
- Śpi dużo? Pożera tony żarcia? Jest marudna i jędzowata?
- Coś koło tego. - Odparłem ze znużeniem. - No boże pominąłbym ostatnie słowo. - dodałem szybko.
- A brzuszek jej już widać?
- Nie patrzyłem. A po za tym... Pieprzyliśmy się miesiąc temu po raz pierwszy. Za wcześnie.
- Wiesz... U nas dzieci rozwijają się szybciej... Podobno...
 I wtedy dostałem kolejnego wstrząsu. Podparłem czoło i wyszeptałem.
- O kurwa... Nie... Nie rób mi tego Seba..
- Myślałeś, że sam siedzisz w tym biznesie? - uśmiechnął się kpiąco i wypuścił powoli dym z ust.
  - Podwójny... - powiedziałem cicho do barmana, a potem popatrzyłem na Sebe. - Kiedy mi zamierzałeś powiedzieć?
- Chłopie, przyrzekam ci jak się spotkaliśmy, po tej kłótni... No wiesz. Na twoim wieczorze.
- Szkoda, że ci się nie udało. - odparłem z ironią.
-Wybacz stary. Nie wiedziałem jak...
- Jaki masz stopień? - odparłem zrezygnowany.
- Jestem tylko dimidusem.
Podrapałem się w głowę.
- Aha.. Ja też.
- Nie, ty nie jesteś dimidusem.
Przyjrzałem mu się badawczo i otworzyłem szerzej oczy.
- To niby kim?
- Tripale. 3/4
- Super... - Odparłem naprawdę wyczerpany i schowałem twarz w dłoniach.
- Nie narzekaj. Cała banda jest podekscytowana, że do nas dołączysz, a szef tylko czeka na ten dzień.
Spojrzałem na niego, a on chyba zdając sobie sprawę z tego co powiedział otworzył szerzej oczy.
- Auć... - Syknął patrząc na barmana który podał mi drinka.
- Chłopcy, ćpaliście?  To widać... I słychać. - powiedział, a ja zmierzyłem go wzrokiem.
- Chodźmy za budynek.
- A kasa?!
- Maszyna. - odparłem spokojnie i poszedłem z Sebastianem.
  Usiadłem na starych schodach i wypiłem połowę zawartości drinka.
Seba ściągnął podkoszulek, a ja oparłem skroń o ścianę obok myśląc, jak ta sytuacja wyglądałaby dla przypadkowego obserwatora.
  Nagle z jego łopatek, wystrzeliły wielkie, czarne niczym smoła skrzydła. Zakrztusiłem się drinkiem.
- Nie czujesz odrazy, gniewu nienawiści?
- Oprócz tego pierwszego... To jakoś nie.
Uśmiechnął się tryumfująco.
- Wiedziałem! Wiedziałem, że jesteś nasz.
- Nasz? - zapytałem zdezorientowany.
Seba powiedział coś szeptem, a z pleców "wyskoczyły" mi skrzydła.
 Jęknąłem gdy je zobaczyłem.
Bo nie były białe...
Ani takie szarawe.
Były czarne. Czarne jak smoła. Jak węgiel.
 Chwyciłem się za głowę.
- Co to znaczy?
- Jesteś w pewnym sensie "zły". Przykro mi to mówić, ale osoba która nie została ci przydzielona do spłodzenia dziecka urodzi czarnego anioła, zwanego potocznie Upadłym. Nie wiem czy twoja... ehm żona została ci do tego przyznaczona. Jeśli naprawdę jest w ciąży... I tak nie jest... Powiem jedno stary... Masz przejebane...




                                                                 *  * *          



- Cześć chłopaki. - powiedziała nieznajoma żując gumę i kręcąc sobie włosy na palcu.
 Zerknąłem na nią zdezorientowany i po chwili mi się odblokowała jakaś klepka w głowie.
Coin.
  Uniosłem brew. Z Coin znaliśmy się jeszcze z podstawówki... I gimnazjum. Była spoko, trochę za bardzo roztrzepana. Dziwne, że nie zauważyłem jej na początku wśród przyjaciółek Tei. Miałem taki zamul, że nawet nie pamiętałem wcześniej, że to z nią gadałem na weselu. W sumie to kiedyś mieliśmy nawet małą przygodę miłosną... Ale patrząc na to teraz, chciało mi się śmiać.
   Coin patrząc na mnie przejechała językiem po wargach w zadumie.  Patrzyła na mnie pożądliwe, a ja uśmiechnąłem się lekko. Nie byłem jakiś ciemry i wiedziałem, że mam jako takie branie u dziewczyn, ale chyba nikt się spośród nich nie liczył oprócz oczywiście Tei, mojej siostry i "dwóch" matek.
  Potem się ocknęła  i jakby przypomniało jej się, że jestem mężem jej przyjaciółki.
Tak... Faktycznie mąż w tak młodym wieku dziwnie brzmiał, ale co mogłem na to poradzić?
- Co tu robisz Coin?
- Idę sobie.
- Tak beztrosko po ulicy San Francisco? W ogóle skąd wy się tu wszyscy zlecieliśmy?
- Do ciebie. - Roześmiał się Seba, a ja przewróciłem oczyma. Zerknąłem na godzinę. Było na serio późno.
- Wybaczcie, ale muszę wracać do mej drogiej małżonki.
Coin położyła mi ręke na ramieniu.
- Daj spokój. Zabaw się z nami.
- Dopiero wyszedłem z klubu.
- Może chce zostać sama? - zapytała unosząc brwi.
Wzruszyłem ramionami.
- Przykro mi. Ostatnio czuje się gorzej. Chcę przy niej być.
- Przecież wiem. - Mrugnęła porozumiewawczo do Sebastiana, a ja westchnąłem cicho. - Zadzwonię do ciebie jak wrócisz, ok?
Wzruszyłem ramionami.
- Spoko.
 

                                                        ***
  
  Czułem zapach skóry Tei, a jej włosy łaskotały mnie w szyje. Przyciągnąłem jej bliżej siebie, a jakaś myśl rodziła się w mojej głowie... Cokolwiek złego w niej siedzi, trzeba będzie to usunąć... Dla jej dobra... Nie przeżyłbym, gdyby... "dziecko" skrzywdziło ją.
 Pocałowałem ją w czoło. Strasznie się o nią bałem. Na pewno zabiłbym się, gdyby jej się coś stało. Jeszcze nigdy nikogo tak nie kochałem...
  I miałem nadzieję, że tak będzie... Do końca mojego marnego życia.
 




























































































































Od Teaurine

   Nie wiedziałam co się dzieje, ale do czasu. Do czasu, kiedy stało się... coś... dziwnego... I wiedziałam od razu o co chodzi, i co mi tak naprawdę jest. Co było przyczyną tego, że zwymiotowałam.
   Joel pojechał gdzieś, chyba do miasta, upewniając się tysiąc razy czy na pewno może jechać i czy dobrze się czuję... czy nic mi nie jest. Był opiekuńczy... nawet bardzo. Ale kiedy pojechał, nie wiedziałam czy to był sen, czy to naprawdę się stało. Poczułam kopnięcie, jakbym była kobietą w ciąży. Kopnięcie dziecka. Nie było to możliwe, bo nawet jeśli byłabym w ciąży, to byłby to dopiero tydzień... Nawet nie... Czułam się jak w zmierzchu, kiedy Bella poczuła właśnie takie kopnięcie. To było tak dziwne, że aż mnie rozśmieszyło. Ale kopnięcie znów się powtórzyło. Cholera, co jest?!
   Nie to, że byłam przerażona, bo w ogóle nie czułam strachu, ale nie wiedziałam co się dzieje! Chciałam znać odpowiedź, ale nawet żywioły nic mi nie mówiły. One same były zagubione. No, i w ostatnich dniach się dowiedziałam, że moja przyjaciółka Jade jest wampirem bo na ślubie, chciała się na mnie rzucić, więc musiała mi to wyjaśnić. Jej oczy też nie były normalne, kiedy chciała mnie zeżreć na sali. Na szczęście była tam Coin która wiedziała kim jest, i jak ją powstrzymać. Jade jest jakimś... nowonaro...dzonym? Coś takiego. Jednak, co to do cholery ma być!? Wampir... I ta sytuacja kiedy nie jestem w ciąży, a kopie mnie dziecko, gdzie nawet brzucha nie widać?! Nie wiedziałam co mam o tym myśleć, czy w ogóle powinnam mówić o tym Joelowi... Nie chciałam, i na razie nie poinformuję go o tym bo mnie uzna za jeszcze większą wariatkę niż jestem. Ale tak na serio, nie chciałam go martwić. Może i źle robie, nie mówiąc mu o tym... Ale nie chciałam mu nic wspominać o tej dziwnej sytuacji.
   Usłyszałam telefon. Była to Coin, która w ogóle do mnie nie dzwoniła w tym czasie. To także było dziwne, bo nie miała mojego numeru.
-Tak, Coin?
-Tea!
-Przy telefonie... O co chodzi?
-Czy właśnie coś...
Przerwała, jakby ktoś odebrał jej telefon. Ale potem znowu wróciła do rozmowy.
-Przepraszam... Tea! Czy ostatnio stało się coś dziwnego, niewytłumaczalnego...!?
-Ehm... Tak... Właśnie... coś... mnie kopnęło... A co?
-Gdzieś jest koło ciebie Joel?!
-Nie.Ale o co chodzi...?
-Zadzwoń jak wróci. -I się rozłączyła.
To było jeszcze dziwniejsze...


***

Joel wrócił po godzinie, a ja siedziałam na kanapie zamyślona. Cały czas nie wiedziałam co się dzieje i o co chodzi.
-Hej kochanie...
Złapałam telefon i wstałam. Wyszukałam numer Coin i na nim przystałam. Spojrzałam na mojego ukochanego, który nie wiedział co tak nagle zerwało mnie z miejsca.
-O co chodzi?
-Też chciałabym wiedzieć.-Powiedziałam ostro. Byłam poddenerwowana dzisiejszymi zdarzeniami.
-Spokojnie... Co jest?
-Coin chciała z tobą rozmawiać. Moja przyjaciółka.
-Po co?
Miałam wrażenie, że ją znał. Na ślubie rozmawiali jak oszaleli, jakby spotkali się po wielu latach i nagle odnaleźli. Jakby w dzieciństwie byli wielkimi przyjaciółmi. Nad tym nie mogłam rozmyślać teraz, miałam inne zmartwienia.
   Podałam mu telefon. Przyłożył go do ucha i słyszałam, że był sygnał. Powinnam słyszeć całą rozmowę dzięki mojemu niezawodnemu żywiołowi.
   Usłyszałam głos Coin, spanikowanej Coin która słysząc Joela odetchnęła i zaczęła mówić wszystko jak katarynka.
-Moja przyjaciółka, Jade, ma wizje. Jest wampirem, ale to nieważne. 
-Wampirem?!-Wybuchnął.
-Uspokój się! Nie jest to teraz ważne! Ktoś chce ją dopaść. I to ktoś, kogo nie znasz. Jesteście tam bezpieczni, ale na razie wolałabym żebyście nie wracali z tamtego miejsca, bo On tam was nie znajdzie. 
-Czekaj,czekaj...! Ona wie?-Spytał szeptem.
-Nie. I nie może się dowiedzieć. Dopilnuj tego. Nie chcę jej martwić. 
-Dobrze. Dzięki Coi.
Skrócił jej imię po przyjacielsku, tak jak to robiła Rosslyn. Musiał ją znać wcześniej.
Rozłączył się. Przez chwilę się zamyślił, a potem podszedł do mnie i pocałował. Jakby chciał otoczyć mnie tarczą, przytulił mnie i mruknął coś pod nosem. Nagle przestałam pamiętać cokolwiek z ich rozmowy którą słyszałam. Zniknęło zmartwienie, i potem ciemność.


***

Otworzyłam oczy. Słońce zaświeciło mocnej i rzuciło promienie na moją twarz. Pamiętałam tylko zdarzenie z ... kopnięciem... i chyba poszłam spać... zemdlałam...
   Nie ważne. Leżał koło mnie głęboko zamyślony Joel. Westchnęłam ciężko. Nie wiedziałam co się działo.
-Au...-Syknęłam cicho. Jednak Joel usłyszał.
-Co się stało?-Spojrzał mi w oczy.
-Nic... Chyba jestem głodna..-Rzuciłam pierwsze lepsze.
''Au'' wywodziło się od ponownego kopnięcia.
-Spałaś dzień z kawałkiem, martwiłem się że nie wstaniesz.
-Dzień...z kawałkiem...?-Zdziwiłam się.
-Tak. Ale to nic. Chcesz coś zjeść?
-Wolę poleżeć...
Wtuliłam się w niego.A co jak jestem w tej ciąży? Wiem jedno, nie jest ona normalna, i nie będzie. Coś jest nie tak. Nie bałam się, ale zastanawiało mnie co się dzieje w moim brzuchu. Jeśli to coś, a nie dziecko, we mnie siedzi? Coś z nadnaturalnymi mocami? Niebezpieczne?
Ale sobie bzdury wymyślam. Za dużo moich splątanych myśli. Tworzą już mętlik w mojej głowie, ale tylko te myśli pasują do obecnej, acz dziwnej sytuacji. ZA WCZEŚNIE, i co najważniejsze... TO JEST CHORE! Moje myśli same nie wiedziały co się dzieje, i co mają zrobić, jak mnie uspokoić... Jeśli nawet nosiłabym bestię w brzuchu która by mnie mogła zabić, nie mogłabym pozwolić by umarło tylko z powodu, że musiałabym być bezpieczna. Nie zmienia to faktu że to coś co noszę w brzuchu, to moje dziecko. Nie wiem, czy Joel byłby zadowolony, że broniłabym dziecka, czy czegoś w środku, które chce mnie zabić, więc nie chciałam go martwić i zawracać mu głowy. Samo się wyjaśni, albo ja mu powiem. Tylko nie teraz. Jak wrócę z Joelem do miasta, to Coin przyjedzie i złoży nam wizytę. Jest bardzo dobrym lekarzem, ginekologiem... Jest świetna. Wie wszystko na takie tematy, nie wiem skąd, może ona też jest wampirem, ale który ma 400 lat ?! Za dużo tego... Zasnęłam wtulona w Joela...

Od Blaeberry

 Siedziałam po turecku na łóżko, a Bruno masował mi plecy. Wyprężyłam się z jęknięciem za kolejnym jego dotykiem.
 Pocałował mnie w kark.
- Musisz mieć jakąś przyjemność... W końcu nosisz w  sobie anielskie dziecko...
  Żyłam w jednej, wielkiej niewiedzy. Nie wiedziałam, czy to chłopiec czy dziewczynka. Bruno mi wytłumaczył, że takim nadludzkim dzieciom nie da się zrobić USG, bo po 1 - jaki lekarz się nie przerazi gdy zobaczy promieniującą "łunę" (czyt. powiedział Bruno) bądź dziecko 3 razy szybciej rozwijające się od zwyczajnego? 
  Po 2 takim dzieciom nie wolno robić prześwietleń, ani żadnych innych takich rzeczy, ponieważ wszystkie urządzenia w pomieszczeniu przestaną działać (Bruno nie powiedział czemu)./
  Tak więc formalnie rzecz biorąc byłam w 20 tygodniu.
Tylko, że wyglądałam na 7 miesiąc...
  To nie było komfortowo. Bruno mówił, że uroczo wyglądam z tym brzuszkiem.
Sama niestety czułam się jak ciężarówa (czyt. gruba, stara, mamuśkowata i nieseksowna baba).
  Bruno przejechał mi palcem pod ramiączkiem stanika.
Natychmiast zareagowałam, zanim całkiem się rozkleiłam.
- Wiesz, że nie wolno.
Jego czarne oczy błysły. Nie wiedziałam co to było. Lecz zaraz zawiedziony odsunął się ode mnie.
- Dlaczego? - zapytał.
- Wszystkie gumki które założysz... Palą się momentalnie. Tak samo niezdrowo jest przyjmować tabletki w ciąży...  A tak w ogóle to nawet nie działają w zetknięciu z tobą.
  Bruno zaśmiał się cicho i pociągnął mnie do siebie.
- A kto powiedział, że będziemy w taki sposób...?
  Natychmiast zrozumiałam co mu chodzi po głowie.
- Nie! - roześmiałam się i walnęłam go lekko w klatę.
- Czemu? - bawił się moimi włosami.
- Po 1... To bardzo boli.
- Bolało cię już raz. Drugi raz może być tylko łatwiej.
- Bruno. - syknęłam ostrzegawczo. - to nie to samo.
- Ależ owszem. - odpowiedział beztrosko.
Wkurzyłam się.
- Tylko to ci chodzi po głowie! Cały czas cię nie ma, a jak wrócisz to tylko... O jednym myślisz. Nie chcesz nic ze mną zrobić.. Takiego... rozwojowego - dodałam widząc jego minę.
  Smutny popatrzył na mnie.
- Nic ci na to nie poradzę...
Jęknęłam zła i wstałam jednak Bruno pociągnął mnie za ręke.
- No dobra dobra. Nie musi być to... Ale jeszcze mam ręce... I język. - Uśmiechnął się szelmowsko.
Przewróciłam oczami.
-  Camilla jest za ścianą.
- Zaraz idzie  na spotkanie - odpowiedział szczerząc się i sadzając mnie sobie na kolana.
-Umówiłam się na herbatkę z... - Pisnęłam ze śmiechem gdy położył mnie na łóżku. - Z Elanor!
- Herbatka poczeka... - Wymruczał całując mnie po szyi.
Z udawanym westchnięciem zażenowania, ukrywając  zadowolenie pogłaskałam go po włosach.



                                                           ***



- Ciasto... To malinowe... Nie jednak... Czekoladowe. Tak... I to tego ptysie. I może jeszcze... O ten torcik z wisienką wygląda apetycznie! O... Bezy! Bezy, kocham bezy!  Tylko waniliowe, nie lubię truskawkowych. Ach! Rurki z kremem! Uwielbiam rurki  z kremem!
 Kelnerka która zapisywała wszystko z potem na czole i wielkimi oczyma odeszła w pośpiechu, zapewne z lękiem przed następnym moim kaprysem (Nie rozumiałam jej. Przecież klient... To pieniądz. Tak czy nie?).
  Elanor podrapała się po głowie. Spędziłam w jej domu kilkanaście minut wmawiając upartemu Peterowi, że nie jest obłożnie chora i może się ruszać, a potem wyrwałam ją z otoczenia gdzie co chwile dzwonił jakiś tam Jan, styliści, fotografowie itp. ( w tym dietetycy!!).
- Wiem, że jesteś w ciąży i masz apetyt... Ale żeby... Aż taki?
 Otworzyła szerzej oczy.
Wzruszyłam ramionami.
- Jak powiedziałaś jestem w ciąży. Wszystko mi wolno. Chcę, żeby moje dziecko było szczęśliwe.
Poklepałam z uśmiechem brzuch.
  Ela jakby trochę się skuliła.
- Tak. - Skierowałam na nią oskarżycielsko palec ubrudzony bitą śmietaną. - Ty stosujesz jakieś diety, jesz ziela i pozwalasz wchodzić sobie na głowę temu Jack'owi czy jak mu tam...
- Janowi. - przypomniała, a po chwili dodała. - Jestem przecież modelką. Muszę zachować figurę.
Machnęłam ręką.
- Potem będziesz zachowywać. Teraz ciesz się z życia... A tak w ogóle. Wiesz, że puszyste modelki też mają popyt?
 Elanor po chwili wahania wzruszyła ramionami i ukradła mi ciasteczko z posypką i polewą czekalodową.
- Ej! - roześmiałam się, gdy wpakowała je sobie do ust.
- Naprawdę dobre. - Wymamrotała wycierając dłoń o dłoń.
Posłałam jej szeroki uśmiech.
- I to rozumiem. Może tego nie czujesz, ale twoje baby właśnie ze szczęścia turla się w brzuchu.
Roześmiała się i powiedziała.
- Tak. Na pewno nie czuję.
Odgryzłam kolejny kęs i zapytałam.
- Wiesz już czy chłopiec czy dziewczynka?
- Dziewczynka. - Uśmiechnęła się lekko i na moment zamilkła z uśmieszkiem przypominając coś sobie chyba.
- Jakie imię wybraliście? - Skubnęłam wisienkę.
- Akkie. - odparła w zamyśleniu.
- Akkie... Ładnie...
- A jak tam Joel? - zapytała nagle udając obojętność.
Przyjrzałam jej się badawczo, a po chwili dodałam.
- Dobrze. - Powiedziałam, a po dłuższej chwili dodałam. -  Dzwonił ostatnio. Tea gorzej się czuje. Wymiotuje i ma zawroty głowy. Wrócą za tydzień.
- Może jest w ciąży. - Powiedziała cicho El wbijając wzrok w kelnerkę która podała resztę moich zamówień, a ja zabrałam się do nich z ochotą.
- Może... - Oblizałam palca z karmelu. - Ale równie dobrze może być na serio chora. Są w San Francisco. Zupełnie inny klimat.
- Rozumiem. - Pogłaskała się po brzuchu i uśmiechnęła się.- Nie mogę się jej doczekać.
- Ciekawe do kogo będzie podobna. Do Petera czy do ciebie? - uśmiechnęłam się radośnie, a jej nagle mina zrzedła, a na twarz wystąpił rumieniec.
- Coś nie tak? - zapytałam zaniepokojona.
- Nie, wszystko w porządku. - Zapewniła mnie.
Uniosłam brew.
- Rozumiem... Peter nie jest ojcem...
- Nie no coś ty! Nie zdradziłabym go. - Powiedziała powoli patrząc się w sufit.
Mrugnęłam do niej.
- To całe szczęście. Pamiętaj, nic tak nie boli jak zdrada.
  Nie wiedziałam czemu, przez cały wieczór była lekko przygnębiona. Postanowiłam jej już nie męczyć, aby mogła zostać sama ze swoimi myślami i niczego nie ukrywać.
  Pożegnałam się z nią koło dwudziestej i umówiłam na za tydzień. Chyba naprawdę zaczynałam ją lubić.





















































środa, 19 lutego 2014

Od Elanor

Miło spędziłam dzień z Bleaberry. Wieczorem już powoli rozchodziłyśmy się.
-Zapraszam cię do mnie na herbatę jutro.-powiedziałam.
-Zobaczę czy dam radę wpaść.
-To postaraj się. Liczę na to że wytłumaczyć Peterowi że ciąża nie oznacza że mam leżeć i nic nie robić.
-Troskliwy jest.-powiedziała z uśmiechem.
-Aż za bardzo czasami.-powiedziałam.
-Kochasz go?
-Tak..
-Pasujecie do siebie.
-Tak jak i ty do Bruna.-powiedziałam z uśmiechem.
Pożegnałyśmy się i każda z nas poszła do siebie.

***

Minęło trochę czasu. byłam już w szesnastym tygodniu ciąży. Dziś miałam iść z Peterem na badanie USG.
-To będzie chłopiec.-upierałam się.
-To będzie dziewczynka.. mówię ci!-zaśmiał się.
Brzuszek był nawet wypukły. Peter sądził ze był słodki.. a ja czułam się jak słonica.
-Płeć jest nie ważna. -powiedziałam w końcu.
Czekaliśmy u lekarza. W końcu poproszono nas do środka. Weszliśmy.

***

Lekarz zrobił USG... wyszło na nim że będę miała córeczkę! Byłam szczęśliwa.. a Peter jeszcze bardziej bo wyszło na niego. Sprzedałam mu kuksańca w ramię.
-Ała!!-udał ze go zabolało.
-"Ała"? Na serio.. pobiła cie kobieta w ciąży?!-zaśmiałam się.
Wyszliśmy z ośrodka i poszliśmy na parking. Peter otworzył mi drzwi. Wsiadłam.
-Ale ta kobieta jest silna!-zaśmiał się.
-Bardzo..-także się zaśmiałam.
Po drodze do apartamentu zajechaliśmy do studia gdzie Jan dał mi kopie próbnych zdjęć z sesji którą niedawno przeprowadziliśmy.
-Śliczne..-powiedziałam już kiedy byliśmy sami w domu.
Pokazałam je Peterowi a ten po obejrzeniu ich pocałował mnie.
-Prześliczna..
Usiedliśmy w salonie. Finn usiadł obok nas. był taki kochany. Miałam uczucie że on także nie może się doczekać kiedy maluch będzie już po porodzie.
-Jak damy jej na imię?-zapytał Peter.
Zastanowiłam się.
-Jeana..-zrobił słodkie oczka.
-Akkie!-zaśmiałam się.
-Akkie Jeana Winchester.-powiedział.
Na początku nie byłam pewna co się dzieje..
Peter wstał i uklęknął przy mnie. Wyjął z kieszeni pudełeczko. Otworzył je. Zaparło mi dech w piersiach.
-Elanor Fierthe Gemmo Winchester.. czy wyjdziesz za mnie?
Zaśmiałam się. Wymówił moje dwa imiona i nazwiska. Było to zabawne.. bo już w papierach miałam jego nazwisko.
-Nie.-powiedziałam a on zrobił przerażoną minę.
Zaśmiałam się i nachyliłam się do niego.
-Przecież żartuję! Oczywiście że tak!-pocałowałam go.
Nałożył pierścionek na mój palec. Kochałam go na prawdę.

Od Joela

- Masz dość? - Uśmiechnąłem się złośliwe i przejechałem jej ręką po brzuchu.
- Nigdy. - Odpowiedziała za szybko.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i pocałowałem ją mocno przyciągając ją do siebie.
  Byliśmy już tu dwa tygodnie. Spędzaliśmy czas na pływaniu, wędrówkach, rozrywkach i... wielu innych rzeczach.
  Ogólnie nasz plan dnia przedstawiał się mniej więcej tak. Pobudka, śniadanie, rozrywka, łóżko, obiad, rozrywka, łóżko, rozrywka, kolacja łóżko i spanie.
  Sam nie wiedziałem nawet czemu tak jest... Sprawiało mi to gigantyczną przyjemność, tak samo jak Tei. Zapominałem w tych chwilach o tym, że jej nie powiedziałem, że nie jestem.. do końca człowiekiem. Zapominałem, że od paru dni nękał mnie okropny... sen.
  Nie miałem ochoty się z nim zmierzyć, dlatego zanurzyłem rękę w długich, jasnych włosach Tei, a ona przejechała mi palcami po twardym brzuchu.
  Byłem dumny z mojej małej "kolekcji" blizn po jej paznokciach na moich plecach, łopatkach, brzuchu i ramionach. Całe szczęście, że Tea ciągle "wytwarzała" nowe, bo szybko się goiły (patrz. Anioł).
- Czy to trochę nie za dużo?  - zapytałem filuternie gdy zaczęła mi gmerać przy spodniach.
- Nie. - Odparła szczerze chichocząc.
- Jesteś strasznie uparta, moja droga małżonko.
Uśmiechnęła się lekko i zsunęła mi gwałtownie spodnie.
- Od takiej strony jeszcze cię nie znałem. - Mruknąłem gdy władczo usiadła na mnie. - Ale chyba mi się to podoba... - Dodałem z uśmiechem, gdy pochyliła się nade mną.

                                                        ***
  On... Pożar... Dom... Bardzo płonący dom... Krzyki kobiety  i płacz dzieci... Biegnę ile sił w domach. On stoi i patrzy się z mściwym śmiechem, jak moja rodzina powoli umiera.
  A ja jestem w totalnej pułapce. Nie mogę nic zrobić. Nie mogę się ruszyć. On skinął tylko głową, a ja -jak nie ja - podszedłem powoli i swoim żywiołem - ogniem - podpaliłem resztę.
  A potem widzę sczerniałe szczątki małego chłopca i dziewczynki którzy tulą się do tak dobrze znanej mi postaci.
Upadłem przerażony i załamany koło nich. Zakryłem twarz i usłyszałem cichy, chłopięcy głosik.
"Ty wybrałeś taką drogę. Gdybyś od razu powiedział prawdę, byłoby inaczej...tato...".
  I wszystko zaczęło znikać. Po prostu się rozpływać..
A ja zostałem sam. Na zimnym pustkowiu bez końca i początku. Koło mnie klęczała Dominique, a na ramieniu ręke kładł mi on...
- Nareszcie. Już nic nam nie przeszkodzi... Będziesz normalnym Upadłym bez obciążenia... - szepnęli obydwoje, lecz w mojej głowie krzyczały myśli. "Bez obciążenia?! Twoja ukochana i dzieci to obciążenie?!"
  Niestety, nic już nie mogłem zrobić.
Zostałem sam. Jak palec.

 Ocknąłem się przerażony i cały mokry. Gdy sprawdziłem, że Tea śpi spokojnie odetchnąłem z ulgą. Usiadłem na brzegu łóżka i z westchnięciem zakryłem twarz dłońmi, opierając łokcie o kolana.
  Co to do cholery jasnej ma znaczyć? Co ja mam zrobić? Czemu to mi się śni?
Jednak w głębi duszy widziałem sens. Te słowa... One były punktem kluczowym.
"Ty wybrałeś taką drogę. Gdybyś od razu powiedział prawdę, byłoby inaczej...tato...".
 Brzęczały tak wyraźnie w moim umyśle, że aż zachłysnąłem się powietrzem.
 Po chwili łóżko się ugięło. Już miałem się odwrócić, żeby powiedzieć jej, aby spały. Jednak Tei już nie było..
 Usłyszałem otwierane z hukiem drzwi i światło bijące łuną przez szparę. Zaniepokojony podniosłem się  i poszedłem w kierunku łazienki.
  Oparłem się o bok i zmartwiony patrzyłem, jak Tea wymiotuje. Złapałem mocniej klamkę, jednak postanowiłem się nie ruszać, aby jej nie wystraszyć.
  Gdy spuściła wodę, wytarła usta ręcznikiem i umyła szybko zęby usiadła na sedesie.
  Podszedłem do niej zaniepokojony.
Gdy mnie spostrzegła cała się spięła.
- Widziałeś to? - zapytała łamiącym głosem.
Przykląkłem przy niej.
- Widziałem.
Zakryła twarz dłońmi.
- Nie powinieneś tego oglądać...
- W zdrowiu i chorobie... - powiedziałem szeptem, przypominając jej obietnicę małżeńską.
Nic już nie powiedziała tylko nagle z płaczem wtuliła się we mnie. Pogłaskałem ją po włosach i szepnąłem.
- Wszystko będzie dobrze. Pewnie zaraziłaś się grypą żołądkową, albo jedzenie było nieświeże. Następnym razem sprawdzę dwa razy gdzie cię zabieram, albo co jesz.
- Daj spokój... Nie mogłeś tego przewidzieć. - Szepnęła i cała się skuliła.
 Pocałowałem ją w czoło i wziąłem ją na ręce.
- Dopiero trzecia. Choć spać.
Ułożyłem ją na łóżku, a sam położyłem się obok.
Miałem nadzieję, że nic jej nie będzie.

wtorek, 18 lutego 2014

Od Teaurine

W ostatnich dniach byłam nieobecna myślami, ale właśnie dziś Joel trochę się zdenerwował na mnie, że nie ma mnie jakby przy nim. Ja też byłam na siebie wkurzona, bo co ze mnie za ... ''żona'', o ile mogę siebie tak nazwać, bo w sumie się tak nie zachowuję.
-Co cały czas jesteś taka zamyślona?
-Przepraszam Cię... Po prostu... Nie ważne..
Pocałowałam go. Zaczęliśmy się całować. Zapomniałam o problemach które ostatnio miały ze mną styczność, o czym Joelowi kompletnie nie mówiłam, nie mam zamiaru o tym mówić... Bo po co?
Teraz wyrzuciłam myśli żegnając je na jakiś czas. Nie chciałam żeby mi przeszkadzały. Mnie, i Joelowi. Miałam dość tych myśli które nie dawały mi spokoju. Mam Joela. To się na razie liczy.
-Kocham Cię...
-Ja Ciebie bardziej...-Wymruczał między pocałunkami.
Nie chciałam tego przerywać.




                                                      * * *


   Leżałam na miękkim, białym łożu a słońce przebijało się przez drzewa. Nie wiedziałam, czy Joel ze mną leży, miałam taką nadzieję. Było okropnie ciepło,a ja nie chciałam zrywać się z łóżka. Nie pytałam o godzinę, nawet nie wiedziałam czy jestem sama w pokoju, a oczu nie otworzę. Słońce próbowało przebić się przez moje powieki, i siłą mnie obudzić, jednak ja nie miałam ochoty na wstawanie.
   A jednak, byłam sama. Nie wiedziałam czy Joel gdzieś pojechał, czy może jestem sama w domu. No a jednak, wstałam! Nie miałam wyjścia, bo słońce coraz bardziej mnie piekło w plecy i nie dawało iść dalej spać. Jednak leżałam dalej w miękkim, wielkim łóżku. Nie miałam ochoty wstawać... Czekałam aż Joel wróci i sam zechce mnie obudzić. Uwielbiałam kiedy przychodził, i próbował mnie obudzić, jego sposób był niezawodny, ale coraz bardziej chciało mi się wtedy spać i nie wyłazić z łóżka, żeby leżał ze mną.
   No i doczekałam się. Przyszedł. Usłyszałam kroki do wielkiej sypialni gdzie położył się koło mnie i pocałował w czoło. No ej! Tylko w czoło!? Co to, to nie! Musiałam zareagować zanim odejdzie, pozostawiając mnie samą w tym pięknym wielkim pokoju bez całusa w usta. O tym tylko marzyłam, a on co?! Nie widzi tego?!
   Musiałam sama to zrobić.Pocałowałam go z czułością, tęsknotą... A co najważniejsze, namiętnością. Nie minęło kilka minut, a już leżałam na nim. Przesunął palcami wzdłuż linii mojego kręgosłupa. Przeszły mnie ciarki. Takie chwile mogłyby trwać wiecznie, no ale oczywiście mój niecierpliwy żołądek musiał się upomnieć o jedzenie! Nie chciałam by coś się kiedykolwiek zmieniało. Poszłam do kuchni a Joel za mną. Świetnie gotował, ale zawsze z kuchni nie wychodziliśmy razem czyści, tylko cali upaprani mąką, ciastem  i itp. Usiadłam na przeciwko kuchni na krześle przy blacie a on spytał:
-Zrobię Ci niespodziankę.-Uśmiechnął się a ja z nim.
-Jestem bardzo ciekawa co wymyśliłeś...
Odwrócił się. Nasza rozmowa się rozkręciła, a ja pokazałam na palcach kiedy na mnie spojrzał.
-Co dwa?-Spytał.
Ja nic nie odpowiedziałam tylko się uśmiechałam.Szybko się domyślił o co mi chodzi.
-Dwójka!?-Zaśmiał się.-Jedno! Jeszcze...! Chcesz mieć dwójkę?!-Dalej był rozbawiony. -No dobra... Może być dwójka...
Cały czas zaczęliśmy spędzać razem. Kochałam go, i zawsze będziemy razem. Nic nas nie rozdzieli... Mam taką nadzieje...

Od Blaeberry

 Nie wiem co tak naprawdę było większym szokiem. To, że zobaczyłam Camillę z walizką patrzącą na mnie z wyższością, czy to, że stanął za nią Bruno ze spokojnym trochę winnym wzrokiem.
  Przez chwilę trwała niezręczna cisza. Prowadziłam z Brunem telepatyczną rozmowę. Patrzył na mnie ze smutkiem i bezradnie wzruszał ramionami.
  Mi za to stawał nóż w kieszeni, gdy tylko Camilla się choć trochę poruszyła.
- Bruno, kotku... - Odwróciła się i zarzuciła mu rękę na szyję. - Może pokażesz mi gdzie jest moja sypialnia?
Wściekła odezwałam się po chwili.
- Tu nie ma twojej sypialni, bo to nasz dom.
Uśmiechnęła się z kpiną patrząc na mnie i powiedziała.
- Akurat.
- Słucham? Co ma znaczyć? - Wkurzyłam się nie na żarty.
- Jego się zapytaj... - Powiedziała słodko, mrugnęła i poszła do kuchni.
  Wbiłam paznokcie w poręcz kanapy.
- Wytłumacz mi to.
- Wytłumaczę... - Szepnął patrząc na mnie cały czas czujnie.
- Słucham. - Skrzyżowałam ręce na ramionach i tupałam demonstracyjnie nogą.
- Przeze mnie Camilla straciła dom..
- Przez... ciebie? - spytałam zaszokowana.
Wzruszył ramionami.
- Gdy byłem u niej...
- Byłeś u niej?! - Wrzasnęłam rozhisteryzowana. 
 Czułam piekące łzy pod powiekami. Miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Niestety, w tej sytuacji byłoby to hańbiące.
- Jej rodzice zaprosili mnie na kolacje. Zanim zdążyłem odmówić, jej matka rozłączyła się.
- O jakiś ty biedny... - Moje słowa ociekały ironią.
Bruno wbił spojrzenie w okno.
- Źle zrobiłem...
- O tak! Bardzo źle. Teraz sobie z tego zdajesz sprawę?
- Ech...
- Słucham dalej. - Powiedziałam, zagryzłam wargę i wpatrzyłam się gdzieś w punkt obok mnie.
- Jej rodzice... Nie zrozum mnie źle, ale... Mieli nadzieję, że  jesteśmy w... takim... obowiązkowym związku.
- Obowiązkowym...? - zapytałam szeptem zdezorientowana.
- Czyli... Nie kochamy się, ani nie śpimy ze sobą.
Zaszokowana nic nie powiedziałam, tylko się cofnęłam o krok, a Bruno ciągnął dalej.
- Myśleli, że spotykam się z ich córką... Że ją kocham... A gdy im powiedziałem stanowczo, acz grzecznie, że kocham cię i będziemy mieli dziecko, wpadli w kompletny szał. Wyrzucili Camille z domu i kazali jej samej szukać sobie męża.
  Dlatego to była moja wina. Bo gdybym tego nie powiedział mogłaby tam zostać... A potem pod wpływu impulsu... Zaproponowałem jej nasz dom...
  Bruno widząc w jakim jestem stanie pociągnął mnie. Ledwo się opierałam, ale był tak silny, że zamknął mnie w swoim uścisku.
- Nie było hoteli? Noclegowni? Mogłaby nawet na dworcu spać! Nienawidzę jej. - Rozbeczałam się jak małe dziecko, a Bruno z czułością  ścierał mi łzy.
- Cii maleńka... Tylko parę dni, aż sobie coś znajdzie. Nie będzie nam włazić w paradę... Obiecuję ci to..
Pocałował mnie delikatnie usta, a z drzwi nagle doszło chrząknięcie.
  Oderwałam się zmęczona od Bruna i popatrzyłam na "coś" a raczej "kogoś" kto wydał ten dźwięk.
Była to Camilla, która już obżerała się moimi orzeszkami.
Yhy... Już widzę jak nie będzie nam włazić w paradę..
Boże... Całe szczęście, że to tylko parę dni!!


                                                             ***
 Siedziałam w krępującej ciszy koło Camilli która żarła mojego batona. Nie odzywałam się zdegustowana. Bruno był... W "pracy" choć nadal nie chciał mi powiedzieć, gdzie na tak długo wychodził.
  Nagle coś we mnie drgnęło.
Właśnie... Bruna nie ma...
Jesteśmy same...
Chrząknęłam i szybko obmyśliłam pytanie.
- Jak długo znasz się z Brunem? - zapytałam niby od niechcenia bawiąc się guzikiem na bluzce.
- Hm... sześć lat temu będzie... Wtedy się poznaliśmy... I byliśmy parą.
 Drgnęłam. Bruno nigdy mi o tym nie wspominał.
- Byliście parą? - zapytałam obojętnie widząc, że ta wredota zapewne świetnie się bawi.
- Tak. Nie powiedział ci? To z nim miałam swój pierwszy raz, tak samo jak on ze mną. - Rzuciła mi złośliwe spojrzenie, a ja poczułam ukłucie zazdrości w sercu...
Ba! Miliony ukłuć zazdrości.
- Kochaliśmy się bardzo... Aż do momentu gdy skończyliśmy siedemnaście lat.... Bruno... Się zmienił. Zachowywał się inaczej... Potem zapewne, by do mnie wrócił, gdyby... - Popatrzyła na mnie z wyrzutem, a ja niemal skuliłam się wiedząc co zaraz powie.
- Gdyby nie ty...
Nagle do pokoju wpadła jakaś dziewczyna. Otworzyłam szerzej oczy, a Camilla skoczyła i przywitała się z nieznajomą.
- Vicky!! Jak dobrze cię widzieć. - Pocałowały się i usiadły na kanapie.
"Vicky" w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Gdy rzuciła "Przynieś mi coś do picia" oniemiała spełniłam jej rozkaz.
  Nagle zadzwonił telefon.
Wyrwałam się z dziwnej otumani i odebrałam.
  Z ulgą rozpoznałam głos El... a raczej Gemmy. Gemmy - El, nie ważne!!
Gdy dowiedziałam się, że jest w ciąży naprawdę się ucieszyłam. Nasze dzieci przyjdą na świat mniej więcej w tym samym wieku!
  Zdziwiłam się trochę, gdy zabroniła mi mówić o tym Joelowi, ale ok.
Jakże się ucieszyłam na spotkanie z nią.


                                                                ***
 - Jest aż taka wredna? - zapytała z ciekawością i niechęcią Ela.
- Uhm. - Powiedziałam smętnie i popiłam herbatę.
- A co na to... Bruno?
- Nic. Jest straszenie przyzwoity. To do niego byłoby wręcz niepodobne gdyby jej nie zaprosił.
- Rozumiem. Ale chyba też powinien to przedyskutować z tobą, racja?
- No... Powinien...
- Dobra, skoczmy ten przygnębiający temat! - roześmiałyśmy się.
- Ok, ok!
- Jak tam z twoim dzieckiem? - zapytała popijając kawę i popatrzyła na mój brzuch, nieco zaokrąglony.
- A... W miarę dobrze. - uśmiechnęłam się do niej, a potem dodałam szeptem. - Mam nadzieję, że to będzie chłopiec.
Ela roześmiała się.
- Dla mnie to obojętne. Byleby, by było zdrowe.
- Ciekawe do kogo będzie bardziej podobne. Do ciebie czy... Do Petera.
Nagle mina jej stężała. Wbiła wzrok w stolik.
Zaniepokojona zapytałam i złapałam jej dłoń.
- Coś nie tak powiedziałam? Wybacz...
- Nie, tylko.. Ach... - Uciekła wzrokiem. - Ostatnio czasami... gorzej się czuję.
- Ah... To normalne. Jak to w ciąży. - Uśmiechnęłam się do niej z otuchą, a ona zapytała obojętnie.
- Jak się bawi Joel z.. małżonką?
- Podobno świetnie. - Zrobiłam dość spory łyk.  - Ostatnio dzwonił.
- Gdzie spędzają miesiąc miodowy?
- W San Francisco. A raczej gdzieś koło tego. W jakimś lesie.
Roześmiała się nerwowo.
- To podobne do Joela.. Las... Cisza...
- Intymność. Rozumiem.
Roześmiałyśmy się, jednak Ela była coś nie w sosie.
- Wiesz co? Na siedzenie w kawiarni jak stare baby mamy jeszcze czas. Choć zabiorę cię do parku rozrywki.
- Do parku rozrywki?! - zapytała zdziwiona jednak ja już ją chwyciłam za ręke.
- Dobrze będzie, jak maluchy trochę powirują.
Roześmiałam się i poszłyśmy.