środa, 12 lutego 2014

Od Joela

- Zakopmy już ten topór wojenny co? - powiedział Dymitr.
Wbiłem ręce w kieszenie i powiedziałem zrezygnowany.
- Masz rację.
 - Zachowałem się jak cwel... Wtedy... Po prostu.
- Poczułeś się panem i władcą Elanor... Wiem - Uśmiechnąłem się do niego.
On jakoś struchlał i oparł się o drzewo.
- To dziwne.
- Co dziwne? - nie zrozumiałem.
- Eh... Na początku... Wydawało mi się, że jest dla mnie tylko ciężarem. A potem gdy wjechała z tym...Eh,. Tym facetem i poczułem, że za nią tęsknie. Że mi jej brakuje.
- Tak... Mi też jej brakuje. - Zagryzłem wargi.
Może i mieliśmy różne życia. Fakt. Ja byłem na zabój zakochany w Teaurine... Żeniłem się z nią pojutrze.
 Chciałem sobie z nią ułożyć życie, mimo tego kim byłem... Mieć dzieci, dom... Nawet mógłbym znaleźć sobie jakąś robotę. Przenieść się do świata ludzi. Zamieszkać tam z nią i zajmować się sprawami plemienia jednocześnie... Albo poprosić ojca, że przejmę władzę, dopiero jak on umrze...
  To nie było dla mnie. Siedzenie w papierach, sądzenie ludzi... Zawsze chciałem się zająć czymś... ruchowym. Może jakimś ochroniarzem? Trenerem?  Agentem specjalnym?
Rozbawiła mnie wizja mnie w garniaku i okularach. Ale coś musiałem robić.
 Wbiłem ręce w kieszenie.
Wracając do tematu. Elanor mogłaby spróbować się ze mną jakoś skontaktować.
 W przeciwieństwie do ogromnego świata ludzi, Kennie byli maleńkim punkcikiem.
Na dodatek trwała cały czas reformacja. Zaczęto sprowadzać telefony, bo denerwował mnie fakt, że ludzie już 3 wieki temu je mieli.
  Zmęczony postanowiłem skończyć ten temat, lecz Dymitr dalej przygnębiony kontynuował.
- Zjawa się kuźwa książę, owija ją sobie wokół palca, a potem nam zabiera sprzed nosa.
Zrezygnowany już nic nie powiedziałem. Taka była prawda.  Już do tego doszło, że choć El potrafiła wysyłać liściki na listkach, kwiatach itp. nawet mi nie wysłała "Pocałuj się w dupę".
  Lecz przecież nie mogłem zrzucać na nią całej winy. To było błędne koło. Z drugiej strony co ja mogłem zrobić? Nie znałem numeru telefonu "Gemmy Winchester". Nie wiedziałem gdzie przebywa...
  Postanowiłem skończyć te durne myśli, bo i tak do niczego nie prowadziły.
- Dymitr... Zapraszam cię na wieczór kawalerski.
- Przyjdę. - Uśmiechnął się do mnie.
Poczułem się przez chwilę jak na obozach.
Przypomniałem sobie standardową ekipę łobuzów. Dymitr, ja, Sebastian, "Mario" i Alex.
 Zastanawiałem się czemu już się z nimi nie widuję. Nie spotykam.
Mario opuścił Kennie w wieku 16 lat i wyjechał z rodzicami. Z nim zawsze mogłem się pośmiać i pożartować.
Alex nieco wcześniej, bo gdy miał 14. Do niego często przychodziłem z problemami i zwierzałem mu się.
Jednak najmocniejszy kontakt zawsze miałem z Sebą, dlatego często mi go brakowało.
Chociaż ja taki byłem. O tym co mnie bolało, nie chciałem rozmyślać, dlatego rzadko wspominałem o Sebastianie.
- W jakim miejscu będziemy się bawić? - wyrwał mnie z zamyślenia Dymitr.
Wzruszyłem ramionami.
- Chyba gdzieś w ludzkim... - Uśmiechnąłem się lekko i zapatrzyłem się w drzewa.
- Klubie nocnym? Ekstra!! - Dokończył Dymitr z szelmowskim uśmiechem, a ja zmartwiłem się.
- Stary nie chcę zrobić głupstwa.
- Ty jesteś do wszystkiego zdolny po pijaku - Roześmiał się szczerze, a potem dodał. - Pamiętasz?
- Hm? - Popatrzyłem na niego w zastanowieniu.
- "Is", bat, heroina, druga po północy, wianie przed psami? - podsuwał mi coraz bardziej się szczerząc.
Zalała mnie cała fala wspomnień. Ja, młody 16 latek ciekawy świata, wymykający się z zamku i robiący różne szalone rzeczy.
- Prawie się z nią przespałeś. - Powiedział z zadumą Dymitr.
Skinąłem głową i uśmiechnąłem się szelmowsko.
- To były czasy...
- Chciałbyś tam wrócić? - zapytał poważnie.
Pokręciłem głową.
- Nie, bo nie znałbym Tei.
- Dobra jest w te gierki? - zapytał unosząc brwi i przysuwając się do mnie.
 Roześmiałem się i szturchnąłem go w bok.
- Tylko to ci po głowie chodzi...
- Nie odpowiedziałeś na pytanie!!
 Uśmiechnąłem się rozmarzony i oparłem się o drzewo.
- Jeszcze jak... - szepnąłem myślami daleko przypominając sobie wszystko z uśmiechem.
- Eeeeee - Dymitr zagwizdał i szturchnął mnie w bok.
Zilustrowałem go.
- A ty? Nie masz kogoś na oku?
Zaczerwienił się i podrapał się po głowie.
- Jest taka jedna.
Uśmiechnąłem się, wstałem i spojrzałem na pałac wyłaniający się spośród drzew.
- Muszę już wracać. - Odparłem smętnie. Nie widziało mi się co chwilowe przymierzanie garnituru, słuchanie sporu pt. "Biały czy czarny", wysłuchiwanie godzinne kucharza który z każdym szczegółem opowiadał mi
"Jak przyrządzić galaretki warzywne" lub "Jak najlepiej zrobić mufinki", dekoratorki wnętrz zastanawiającej się wstążki pod sufitem mają być czerwono - liliowo - białe, czy może niebiesko - liliowo - białe.
 Szczerze powiedziawszy - waliło mnie to. Dla mnie liczyło się tylko to, żeby był ołtarz, ksiądz i Tea.
A jeśli chodzi ten cholery garnitur i jej suknię ślubną, to dla mnie moglibyśmy składać przysięgi ślubne w workach na ziemniaki.
  Pożegnałem się z Dymitrem i udałem się do zamku.
Wciąż rozmyślałem na temat moich... Skrzydeł. Czy dam radę na nich fruwać? Co potrafią Anioły takie jak ja?
  Gdy wszedłem do zamku szukałem wzrokiem Tei.
Wreszcie znalazłem ją na tarasie. Zamknąłem drzwi, podszedłem do niej od tyłu i objąłem ją.
- Kocham cię... Nawet nie wiesz jak bardzo. - Wymruczałem jej uwodzicielsko do ucha.
Odwróciła się i uśmiechnęła się promiennie, choć widziałem, że jest wyczerpana.
Rozumieliśmy się bez słów. Podniosłem ją i zaniosłem do mojego pokoju. Położyłem ją na łóżku.
  Zamknąłem drzwi i ułożyłem się koło mnie. Zaczęła mi jeździć po torsie i uśmiechała się figlarnie.
Znieruchomiałem.
Przypomniałem sobie ostrzeżenie... Mojej... Mojej matki.
Nachyliłem się i pocałowałem ją.
Całe szczęście, że odpłynęła po chwili. Strasznie chciałem ją do siebie przyciągnąć, słyszeć jej zadowolenie wyrażane w najróżniejszy sposób...
Ale nie mogłem, bo musiałem poczekać do ślubu.
Kreśliłem jej kółka palcem, po ręce.
Zastanawiałem się jak będzie wyglądać nasze wspólne życie, jednak nie obchodziło mnie to za  bardzo, bo..
Bo ją naprawdę bardzo, bardzo kochałem.
























































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz