wtorek, 11 lutego 2014

Od Joela

Śmiałem się cicho. Mimo iż Tea gorąco zaprzeczała, ja i tak wiedziałem, że jest zazdrosna.
Zanim skoczyły ze sobą do gardeł z Dominique zabrałem ją na plażę.
Śmiała się niczym mała dziewczyna, gdy piec przybiegający obok niej obrzucił ją mokrym piaskiem i gdy opowiadam jej kawały.
- Brunetka, ruda i blondynka założyły się o to, która przepłynie do wyspy, która jest 20 km od nich.
Pierwsza była brunetka - przepłynęła 5 km i utonęła.
Druga była r uda - przepłynęła 10 km i utonęła.
I wreszcie blondynka - przepłynęła 19.5 km i uznała, że się zmęczyła i wróciła.
  Tea śmiała się jak szalona. Było cudownie. Słońce świeciło przyjemnie, ale nie za gorąco i co najważniejsze nie raziło. Nachyliłem się do Tei i pocałowałem ją namiętnie.
 Odpowiada mi tym samym ciągnąć mnie na koc.
Gdy zacząłem całować ją w szyję speszona rozgląda się.
- Nie tutaj - syknęła.
Choć nikt na nas nie spogląda, jak na wariatów, Tea ma swoje przekonania i kropka.
- To może chodźmy do hotelu...? - Zapytałem tęsknie kreśląc jej kółka palcem na udzie.
Zrobiła jej się gęsia skórka, ale zaprotestowała
- Do tej prostytutki?! Nigdy! Już wolę umrzeć niż robić takie rzeczy, mając świadomość, że ona jest za ścianą, albo, że zaraz wjedzie.
Zaśmiałem się cicho i popatrzyłem na mewę lecącą nad nami. Miałem poczucie winy, że przygarnąłem Dominique.
- Przepraszam... Ale nie mogłem jej zostawić... Stare wspomnienia.
Tea pokiwała głową, po czym dodała obojętnie - Naprawdę z nią spałeś?
Udawała, że ją to nie rusza, jednak znałem ją dobrze i widziałem, że ją to boli.
- Tak... - Szepnąłem cicho. Nie chciałem jej okłamywać.
Zamilkła i popatrzyła na dzieci uciekające przed falą.
Nachyliłem się do niej i szepnąłem jej do ucha.
- I tak byłaś tysiąc razy lepsza. Ciebie naprawdę kocham. Wtedy kiedy czułem to do Dominique nie zdawałem sobie sprawy, co to znaczy słowo "miłość". Aż do teraz....
Popatrzyłem na nią z uśmiechem, a ona przylgnęła do mnie znużona po dniu.
- Musimy już wracać.
Szepnęła.
 Naprawdę nie miałem ochoty wracać do hotelu i Dominique... Niech robi sobie tam co chce, a my zajmiemy się sobą... - pomyślałem.
- Wiesz co? Mam pomysł.
- Super. Umieram z ciekawości. A czy nie wiążę on się z Dominique?
- Oczywiście, że nie!
Roześmiałem się i nacisnąłem guzik na kluczykach otwierający samochód.
  Gdy zapakowaliśmy koc i tylko trochę tknięte jedzenie w koszyku do bagażnika oraz inne bambeloty
pojechaliśmy przed siebie.
  Nie za bardzo wiedziałem gdzie jadę, aż znalazłem polną, wąską drogę. Skręciłem w nią mając niejasne poczucie, że bardzo dobrze robię.

                                                                  ***
 - Kochasz mnie?
Zapytała z przekorą Tea otwierając posłusznie usta gdy włożyłem jej do środka truskawkę.
 Dość spora palma rosnąca przy samym końcu lasu rzucała na nas cień. Czułem się jak w jakimś filmie hawajskim. Tu było naprawdę cudownie. Zachodzące słońce. Różowe może. Ciepły, czysty piasek. My, koc  i koszyk...
  Nachyliłem się do niej i wymruczałem jej do ucha.
- Jasne, że cię kocham.
- Jak bardzo? - domagała się.
Zapatrzyłem się cicho w szumiące morze, odbijające blask księżyca. Przypomniał mi się pewien wiersz. Kiedyś wydawał mi się taki głupi i banalny...
 Ale teraz wiedziałem, że się pomyliłem i zacząłem cicho recytować.
- "Kocham cię w słońcu. I przy blacku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W welkim wietrze na szocie i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
 I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielasz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzach.W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro.
Dniem i nocą (...) "
- Czesław Miłosz? - spytała obojętnie Tea starając się ukryć wzruszenie. W jej oczach zalśniły drobne łzy.
- Konstanty I. Gałczyński - powiedziałem cicho i pocałowałem ją delikatnie.
  I nagle cały żar, niedomówienia, zazdrość, Dominique, problemy, stres, ucieczka - wybuchły między nami.
 Przeturlaliśmy się na letni piasek. Obejmowaliśmy się szczelnie i całowaliśmy gorąco. Błądziłem rękami po jej pięknym ciele, które skrzy się  w magicznej poświacie księżyca.
- Nareszcie bez Dominique - wymamrotała Teaurine głaszcząc mnie po włosach.
- Nareszcie - przytaknąłem jej szeptem.
 Nasze gorące oddechy mieszały się ze sobą. Wsunąłem jej rękę pod podkoszulek. Czułem, jak jej ciało drży pod moim dotykiem.
  Po chwili nasze podkoszulki wylądowały w piasku. Tea usiadła mi na brzuchu i pochyliła się. Jasne plecy odbijały  poblask wody. Czułem na sobie spojrzenia wszystkich morskich zwierząt, jakby oczekiwały na coś ważnego i przełomowego.
   Burza jasnych loków Tei, wypuszczona z gumki spada w kaskadzie robiąc coś w rodzaju kurtyny.
 Tea nagle się wyprężyła i z łatwością zdjęła czarny, koronkowy stanik, który pada niedaleko podkoszulków.
  Zręcznie zmieniłem pozycje pochylając się nad nią. Czułem jej gorące ciało pod swoim. Nasze wrzące z emocji usta złączyły się ze sobą, tworząc jedną całość. Wolne ręce zająłem jej piersiami.
  Zaraz się zniżyłem i wprawiłem język w ruch. Tea wiła się pode mną i jęczała coraz głośniej.
Z trudem sięgnęła do moich spodni i odpięła pasek, ale właśnie wtedy zacząłem wędrować palcami po jej rozżarzonych udach i ledwie udaje jej się zsunąć mi spodnie.
  Zabrałem się do roboty. Nie zważałem na to, że brodę mam zanurzoną w piasku. Odgarnąłem go, żeby mieć lepszy dostęp do jej skarbu.
  Zatopiłem język w słonawo - morskim smaku, w uszach słysząc jęki Teaurine które stopniowo się pogłębiały, gdy zanurzałem się dalej.
  Chwyciła w euforii wystający konar drzewa leżący za nią i zacisnęła na nim z całej siły paznokcie.
Widziałem konta oka, jak lekki wicherek targa z piasku jej stanik, majtki, nasze spodnie i podkoszulki.
 Zaraz do nich dołączą moje bokserki - pomyślałem coraz bardziej napalony.
Tea swoją zgrabną dłoń przejeżdża po moim podbrzuszu zbliżając się do czarnych bokserek.
  Teraz wiatr targał wszystkie części naszej garderoby.
W rosnącej we mnie euforii wszedłem gwałtownie i zdecydowanie w gorącą z emocji Teę...
Na początku jeździła  mi spokojnie palcami po plecach, a potem coraz mocniej, aż wreszcie wbiła mi paznokcie   w łopatki. Jej oddech przeradza się w coraz szybszy, a potem jęczy niesamowicie głośno i wbija jak najgłębiej palce w piasek.
  Oparłem się łokciami koło jej ramion i oddychałem coraz szybciej.
Zamknąłem oczy niesamowicie podniecony. Rzadko odczuwałem tak silne emocje władające mną.
Gdzieś moja podświadomość szeptała "Zostaw ją i odejdź szybko. To nieodpowiednie!!"
Czułem jak walczę przeciwko sobie, by tego nie zrobić. Nie wiedziałem skąd to cholerstwo się bierze!
A potem to uczucie zostaje zabite przez silniejsze i potężniejsze, które sparaliżowało każdą komórkę mojego ciała.
Wstrzeliłem się w nią  modląc się w duchu, aby żadnemu plemnikowi nie udało się wniknąć do komórki jajowej.
 Wyczerpany psychicznie i fizycznie opadłem koło niej.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham Jo... - wyszeptała tam samo wymordowana, ale i w euforii Teaurine.
- Ja też cię kocham... Jesteś najwspanialszą dziewczyną na świecie...
Zdążyłem wyszeptać, bo sen bardzo mnie zmorzył. Sięgnąłem po koc nie zważając na koszyk który się wywrócił. Podłożyłem go pod ciało śpiącej Tei, a drugą częścią przykryłem ją samą.
  Wydawało mi się, że cały las krzyczał. Niebosa grzmiały, ziemia się trzęsła, a powietrze wirowało niespokojnie.
W głębi duszy czułem, że złamałem jakąś zasadę, choć cholernie tego nie rozumiałem.
 Zdążyłem jeszcze ubrać bokserki zagrzebane w piasku i zasnąłem z Teą ułożoną na mojej piersi.


                                                            ***

  Nie wiedziałem czy śnię czy to się dzieje na prawdę. Tea skulona w kłębek leżała przy mnie. Jej piękne długie nogi lśniły w blasku księżyca. Przejechałem po nich. Gładkie niczym marmurowe, jednak za razem ciepłe i miłe w dotyku. Uśmiechnąłem się na wspomnienie tego co tu się działo.
    Naprawdę, przez przypadek podniosłem wzrok na morze i zaszokowany wytężałem wzrok.
Albo pomieszało mi się w głowie od hormonów, albo to się działo naprawdę.
  Kobieta (z wizji!!) szła przez środek spokojnego morza w białej, zwiewnej tunice. Z łopatek wystawały jej wielkie, piękne skrzydła, a jej blond włosy sięgały jej do kolan.
- Synu...
Wyszeptała, a ja zamarłem.
Naprawdę powinienem skorzystać z rady psychiatry.
Przerażony zasłoniłem sobą Teę, patrząc jak się zbliża.
Gdy stanęła niedaleko mnie, uśmiechnęła się lekko.
- Nie bój się... Przyszłam ci pomóc.
- Pomóc...?! - wykrztusiłem.
Spojrzała smutno na moją dziewczynę.
- To niedozwolone u nas.
- U was?! Co jest niedozwolone?!
Czułem się jak w jakimś kalejdoskopie. Nic nie kleiło się do kupy.
- Według naszego prawa, nie możesz z nią współżyć, aż do ślubu. Inaczej przejdziesz na ciemną stronę mocy.
 Zastanawiałem się czy to nie przypadkiem dark Vader ją tu przysłał.
- A co mnie obchodzi wasze prawo?! - wybuchłem - To moje sprawy co robię z moją dziewczyną.
Wbiła wzrok w palce i nagle położyła mi dłoń na ramieniu. Tak mnie to zelektryzowało, że nie miałem siły jej strzepnąć.
- Taki się urodziłeś i przynależysz do nas. Oświadcz się i jej i ożeń się z nią, bo za tydzień kończysz urodziny i czy tego chcesz czy nie odnajdą cię i rozdzielą was, a ty nie wybierając żony będziesz musiał poślubić Sarah.
 Zaszokowany wpatrywałem się w nią. Kim ona jest?! Supergril?! Spidergirl?! Czy Angelgril?!
 Wszystko mi się już mieszało w głowie. Posłusznie otworzyłem rękę gdy wrzuciła mi złoty pierścionek, ze sporym diamentem. Uśmiechnęła się smutno.
- Dał mi go twój ojciec, gdy mi się oświadczał. Niestety, nie wzięliśmy ślubu i dlatego musieliśmy cię oddać...
Wyszeptała, a ja naprawdę zastanawiałem się, czy mi kompletne nie odbiło.
- Moją matką jest Sarafine, a ojcem Arias.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz - Szepnęła.
- Kim ty jesteś?! Kim ja jestem?! Co tu robisz!!! - Wrzasnąłem wyczerpany i załamany. Wstałem i podbiegłem do niej. Chciałem ją odepchnąć, nie wiem zrobić cokolwiek, ale nie mogłem!! Sprawnie podfrunęła (DOSŁOWNIE) nade mną machając puchatymi skrzydłami.
- Kiedyś się dowiesz... Ale nie teraz...
 Poczułem się niezwykle senny. Upadłem najpierw na piasek, a potem na koc zasypiając.

                                                            ***
  Obudziłem się z początku nie wiedząc gdzie jestem. Później wszystko mi się przypomniało i z uśmiechem popatrzyłem na Teę.
 Mrówki szybko uwijały się z wynoszeniem jedzenia. Nie było sensu ich powstrzymywać. Mewy latały nad nami, wesoło kracząc.
 Las szumiał przyjaźnie, a morze delikatnie falowało.
Wszystko było, jak być powinno... Tylko ten...
I nagle poczułem jakiś przedmiot w ręku. Zaciekawiony otworzyłem dłoń i dostałem szoku.
Na mojej dłoni leżał złoty pierścionek z diamentowym oczkiem.

























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz