środa, 12 lutego 2014

Od Joela

 Przechylałem z uśmiechem głowę, patrząc jak Tea projektuje zaproszenia.
- Moja mama. - powiedziała.
- Uhm. - Przytaknąłem jej nieobecny myślami. W głowie miałem tylko tą kobietę.
- Może zaprosilibyśmy też mojego ojca...? Chociaż nie wiem. Nie wiem!
- Zaproś. - mruknąłem patrząc na okno.
- Hm... No dobrze... Blae z jej mężem?
- Uhm.
- Państwo Jasson - wyszeptała cicho pisząc. - Jego rodziców i rodzinę też? Chyba nie...
Wzruszyłem ramionami.
- Mamy dość sporo kasy. Boję się, że się obrażą i wyładują swój gniew na Blae.
- OK, rozumiem. No to rodzina.. Ktoś jeszcze?
- Elanor.. To znaczy się... Gemma z  Peterem. - Powiedziałem i zacisnąłem zęby. Przez tyle dni udawało mi się o niej nie myśleć. To sprawiało mi za duży ból... Ale kiedyś wreszcie musiałem.
- Całe plemię musi być zaproszone - Odparłem ze znużeniem.
Tea otworzyła szeroko oczy.
- Ja mam dla każdej rodziny osobiście pisać zaproszenie? - roześmiałem się.
- Źle mnie zrozumiałaś. Wywiesza się coś w rodzaju "plakatu".
- Uff...  - odetchnęła z ulgą Tea.
 Po jakieś godzinie starła pot z czoła i spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Mógłbyś mi w czymś pomóc.
Podrapałem się w głowie.
- W czym? My tylko mamy wypisać zaproszenia. - Przyłożyłem zmęczony  czoło do chłodnej ściany - Nawet nie wiesz jak bardzo nie chce wciskać się w ten garniak.
 Tea się roześmiała promiennie.
- To będzie... Pokuta za to co wydarzy się w nocy.
- A co się wydarzy? - Pociągnąłem ją na kolana i wymruczałem jej uwodzicielsko do ucha.
Roześmiała się i akurat chciała mi coś powiedzieć do ucha gdy do pokoju wpadła rozradowana Blae.
 Gdy nas spostrzegła pokręciła głową i podparła się pod boki.
- Gołąbeczki ślub za parę dni, a wy siedzicie i bąki zbijacie.
Tea chciała zaprotestować, ale Blae wymierzyła w nią swój palec.
- Zero gadania. Wstajesz i idziemy na przymiarkę. A tak przy okazji. Mów mi Blae.
- Hm... Jestem Tea... Blae.
Siostra uśmiechnęła się do niej promiennie i ściągnęła ją z moich kolan. Zaraz zrobiła wojskową minę.
- Idziemy.
Gdy wychodziła rzuciła mi coś w rodzaju smutnego spojrzenia. Zaniepokoiłem się, ale wstałem.
  Poczułem kogoś za sobą. Odwróciłem się i zamarłem.
Przyszła.
- Czego chcesz? - powiedziałem naturalnym tonem.
- Teraz przyszła ta chwila. Cieszę się, że mnie posłuchałeś...
Przekrzywiłem głowę i pomyślałem o wszystkim co mnie czeka w najbliższej przyszłości. Dwa dni przygotowań, po nich wieczór kawalerski i wreszcie ślub... Podejrzewałem, że przyjedzie mój stary kumpel. Sebastian. On uwielbiał śluby, a w szczególności wieczory kawalerskie. Niestety, rok temu pokłóciliśmy się. Wiedziałem, a raczej byłem pewny, że już nie chowa urazy i to było najgorsze, bo zawsze gdy szliśmy razem na wieczory kawalerskie, zupełnie nic nie pamiętałem rano.
  A to jeszcze będzie mój własny.
Podrapałem się po głowie.
- No to mów.
Wzruszyłem ramionami.
- Wolałabym... Nie tu... Chodź.
Dotknęła mnie za ręke, a ja posłusznie poszedłem za nią.
 Nie wiem ile szliśmy. Czas uciekał szybko, jakbym się teleportował. Gdy doszliśmy na małą polanę osłoniętą drzewami, kobieta popatrzyła mi prosto w oczy i szepnęła - Nazywam się Claudia Evest i teraz pokaże ci kim naprawdę jesteś. Po czym powiedziała coś  w nieznanym języku.
Jednak stało się coś dziwnego i ja to zrozumiałem.
"Ukaż mi się"
 Przerażony czułem, że coś mam na plecach. Odwróciłem się i...
Gdybym był słaby psychicznie umarłbym na zawał.
- Co to jest?! - wrzasnąłem, patrząc na szare pióra.
Czułem się naprawdę masakrycznie. Przypomniała mi się reklama z Victoria's secret. Te tandetne, białe piórka...
 Jednak to nie było sztuczne. Ja je czułem wyraźnie. Płynęła w nich krew i były niczym ręce. Dodatkowa para kończyn.
Co jednak nie wykluczało faktu, że chciałem to z siebie... Ściągnąć!!
 Gdy tylko zacząłem wyrywać pióra, poczułem niemiłosierny ból, jednak nie przestawałem.
- Ściągnij to ze mnie!! - wrzasnąłem załamany do niej.
Poddałem się i opadłem na kolana.
Powoli podniosłem wzrok na jej smutne oczy.
- Kim ja jestem?
- Dimidusem. - odparła przygnębiona.
- KIM?! - ryknąłem - Jakim do cholery dimidusem?!
- Pół aniołem.
Na początku ją wyśmiałem. Dość długo się śmiałem. Ale ona nie zmieniała wyrazu twarzy. Nie powiedziała
"Ale się nabrałeś"! Ona była... Śmiertelnie poważna!!

 Zakręciło mi się w głowie. Tego stanowczo było za wiele.
- Da się z tym jakoś żyć? - wydukałem załamany, nie wiedząc co mam zrobić.
Skinęła głową.
- To jest wielkie wyróżnienie Jeanie...
Popatrzyłem na nią jak na wariatkę.
- Jaki Jeanie?! Mam na imię Joel. Jo - el.
Popatrzyła smutno na niebo. Przez chwilę panowała cisza.
- Moja siostra cię tak nazwała. Twoje imię wybrał Bóg... Jean znaczy "Cieszący się boską łaską".
Zostałeś stworzony do wyższych celów. Czy tego chcesz czy nie.
- Ale ja tego nie chcę... - Szepnąłem zrezygnowany, po czym popatrzyłem na nią.  - Jesteś moją matką, prawda? Ojciec zdradził mamę z tobą?
Pokręciła powoli głową.
- To.. Skomplikowane.
- Więc mi wytłumacz - Powiedziałem uparcie i podniosłem się z ziemi.
- Nie mogłam cię urodzić...Widzisz... Przed ślubem zdarzył mi się drobny wypadek...
- Wpadłaś? - Wybuchłem śmiechem. To wszystko zaczynało być komiczne.
Pokiwała głową. Po jej spojrzeniu poznałem, że to wcale nie jest śmieszne.
- Zakochałam się w Upadłym Aniele...
- W kim? - nie zrozumiałem.
- W Aniele wyrzuconym z nieba przez Boga...
Nie, to po prostu było przegięcie. Podszedłem do najbliższego drzewa i oparłem się o niego ostrożnie, aby nie uszkodzić tych głupich skrzydeł.
- Mów dalej. - Powiedziałem blady jak trup.
- Max Evest  zakochał się we mnie...A ja w nim...A potem zaszłam w ciążę... Nie mogłam cię donosić... - Powiedziała na mnie ze smutkiem, a mi stanęło serce. "Nie mogła mnie donosić" ?!
- Co dalej... - Powiedziałem, czując, że tracę grunt pod stopami.
 - Kobieta która cię wychowała... Sarafine.. Jest moją siostrą.
- Też jest Aniołem? - Wykrztusiłem z trudem.
Pokręciła głową.
- Nie. Jestem od niej starsza, a moją matkę zgwałcił Czarne Skrzydło.
Czarne Skrzydło... Anioł... Upadły Anioł... Matka... Ciąża... Jean... Co jeszcze?!! Boże! Ty widzisz i nie grzmisz?!
- Kto to jest Czarne Skrzydło...? - Wydukałem i miałem stuprocentową pewność, że zamkną mnie w wariatkowie.
- To inna wersja Upadłego Anioła. Groźniejsza... Mroczniejsza. Oni pożądają bardzo ludzkich kobiet, a ich zadaniem jest płodzić jak najwięcej Anielskich dzieci, czyli Nefelimów.
  Chyba nie miałem już ochoty tego słuchać, ale musiałem przez to przebrnąć.
- Mogę normalnie... z Teaurine? - Wydukałem.
- Tak, możecie, ale dopiero po ślubie. Masz szczęście, że nie byłeś świadomy kim jesteś, bo przeszedłbyś na mroczną stronę za taki występek.
Potarłem ramiona.
- A nasze dzieci, jeśli się ich doczekamy? - Zapytałem znużony wydarzeniami ostatnich minut.
- Będą quartariusami, czyli ćwierć Aniołami. To najsłabsza krew.
- Nie da się tego uniknąć? -  Odparłem załamany.
- Nie. - Szepnęła, po czym dodała. - Już wiesz, że nie jesteś bardziej płodny od każdego mężczyzny, bo jesteś następcą tronu, tylko dlatego, że jesteś... Aniołem.
- Wiem. - Zacisnąłem zęby.  Nie rozumiałem, dlaczego mnie to spotkało... Ja i Anioł? Phi!! Dobre sobie.
- Synu... Może cię to zmartwić, ale wiem, że już do tego doszło między nami i twoja - wkrótce żona może zajść w ciążę na 99 %...
- Będę przygotowany.. - Szepnąłem. Nagle coś mi się przypomniało.
- Jeśli jestem teraz tym kimś... To nie mogę się zmieniać w lwa?
- Możesz. To jeden z twoich darów. Wkrótce napłyną kolejne.
Poddałem się. Chciałem być zwykłym facetem. No może trochę "nadzwykłym". Odpowiadało mi życie, w którym zmieniałem się w lwa i byłem normalny...  A teraz? Kim ja jestem? Joel Garissowd czy Jean Evest?
Moimi rodzicami są Claudia i Max  Evest czy Sarafine i Arias Garissowd'owie? Jestem zmiennokształtnym, czy tym... ehm.. Aniołem!! - ? Komu mam mówić mamo? A komu tato? Zobaczę kiedyś swojego biologicznego ojca? I najważniejsze... Mam powiedzieć Tei?
  Wracałem do domu, a rzeka różnych myśli mieszała mi w głowie.
Byłem tchórzem. Na razie chyba nie mogłem jej tego powiedzieć... Jeszcze, by się przestraszyła i by ode mnie uciekła...
  Nie miałem pojęcia jak schować te pieprzone skrzydła.
Długo myślałem nad tym. Trzeba je ściąć czy co? Poprosić Boga o "przechowanie" ?!
 To było takie komiczne, że sam do siebie nie miałem siły.A
A potem wpadłem na świetny pomysł.
Przypomniałem sobie ten nieznany, obcy język...
 Rozluźniłem umysł i skupiłem się.
"Idźcie sobie" - próbowałem w tym języku, który okazało się, że znam!!
"Precz" - nic.
"Odlatujcie" - nic.
" Odejdźcie"
"Usuńcie się"
"Schowajcie" - I wtedy coś drgnęło. Oglądnąłem się.
  Naprawdę mi ulżyło. Miałem nadzieję, że to był tylko koszmar, albo wytwór mojej wyobraźni.
Niestety - To było bardzo mało prawdopodobne.
  Powlokłem się do zamku i usiadłem na tarasie. Wpatrywałem się w zachodzące słońce i nagle pomyślałem o Elanor.
Czy dobrze jej się wiedzie w życiu? Czy są razem z Peterem? Odkrywa "nowe lądy" ?
  Poczułem się nagle sam w tym wielkim świecie. Nie wiedziałem, czy dam radę udźwignąć tak wielkie problemy.
Miałem ignorować swoją naturę? Nie przypominać jej sobie?
Czyli po prostu - uciec.
Nie mogłem tego zrobić. Trzeba było to zaakceptować...
  Jakież ukojenie przyszło, gdy do mnie dosiadła się Tea. Oparła głowę na moim ramieniu i przyległa do mnie ściśle, a ja objąłem ją ręką.
Czułem, że wie, że jestem przygnębiony, ale nie pytała z jakiego powodu, za co byłem jej wdzięczny.
 I tak siedzieliśmy sobie. Przez minuty. A może godziny? Nie ważne...
Ważne było to, iż czułem, że zawsze przy mnie będzie.
A ja przy niej. Choćbym nie wiem czym był...
A prędzej czy później jej powiem... Na pewno.
Tylko nie teraz...























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz