piątek, 7 lutego 2014

Od Elanor

Z samego rana jak tylko się obudziłam zobaczyłam przy sobie Petera. Uśmiechał się.
-Witaj piękna.-powiedział.
-Hej. Długo tu już jesteś? Mogłeś mnie obudzić..
-Tak słodko spałaś a zresztą sen ci jest potrzebny.
-Kiedy będę mogła wyjść ze szpitala?
-Wiedziałem że o to zapytasz. Nigdy nie mogłaś usiedzieć w jednym miejscu.-powiedział.
-Ale na serio.. długo tu jeszcze będę musiała siedzieć?
-No nie wiem.. około może.. tygodnia?
-Co? Tak długo?....
-Jak się czujesz?
-Jakbym wrosła w łóżko. -powiedziałam.
-A serduszko jak?
-Dziwnie się czuję wiedząc że mam w sobie soc co należało do kogoś innego..
Peter zaśmiał się.
-Ciesz się że mieli na miejscu idealne dla ciebie. Bo inaczej byś umarła.
-Czuje się zaszczycona.-uśmiechnęłam się.
Peter podał mi dwie świeże bułeczki które kupił w piekarni. Zjadłam jedną. Była przepyszna.
-Jak tylko wypiszą cię pokażę ci wiele ciekawych miejsc.
-Zapowiada się fantastycznie.
-Zwiedzimy cały świat.
Uśmiechnęłam się. Nagle coś mi się przypomniało.
-A gdzie jest Joel?
-Wrócił do domu.
-To dobrze. -uśmiechnęłam się.
W moim życiu wszystko zaczęło wychodzić na prostą. Operacja się udała.. nie wyszłam za Dymitra... i Peter powrócił. Obiecał mi ze zabierze mnie w długą wycieczkę i zobaczę wszystkie najciekawsze miejsca świata. Mozę znajdę i swoje miejsce? Gdzie będę szczęśliwa? Może i poznam miłość swojego życia? Bo jak na razie.. nikogo takiego nie poznałam. Ale.. teraz byłam w świecie ludzi. Nie musiałam się żenić za młodu.. mogłam poczekać. Pójść do szkoły.. lub znaleźć pracę lub założyć... no nie wiem.. kwiaciarnię? Było by fajnie....
-Coś taka zamyślona?-zapytał wyrywając mnie z myśli.
-Jak myślisz.. dałabym sobie radę z własną kwiaciarnią?
-Co? Oczywiście że tak!-uśmiechnął się.
-Naprawdę? To fajnie. Może mi się uda.. i ja założę?
-Na pewno ci pomogę. Ale najpierw... pokażę ci cały świat a potem wybierzesz sobie miejsce gdzie chcesz zamieszkać.
-Jesteś kochany.-powiedziałam z uśmiechem.


***

Minęły już dwa tygodnie. W tym czasie wyszłam ze szpitala... a właśnie dziś miałam wraz z Peterem polecieć do Francji do Paryża. Byłam podekscytowana! Spakowałam wszystkie swoje rzeczy w mała walizkę. Nie miałam dużo rzeczy. Peter obiecał mi że we Francji zabierze mnie dodatkowo na mega zakupy. Miał on dużo pieniędzy. Odziedziczył je po rodzicach oraz dostał odszkodowanie za ich śmierć.. i dodatkowo miał też dobrze płatną pracę jako tłumacz językowy. Było to nam teraz bardzo przydatne.. ponieważ ja nie znałam innych języków a w końcu mieliśmy podróżować po całym świecie.. zaczynając od Europy.
-Gotowa?-zapytał wchodząc do mojego pokoju w wynajętym mieszkaniu w bloku.
-Zwarta i gotowa. Już nie mogę się doczekać!-uśmiechnęłam się.
-To dawaj. Samochód czeka już na nas pod blokiem a wylatujemy już tylko za godzinę!
Wziął moja walizkę i zeszliśmy na dół. otworzył mi drzwi do samochodu. Wsiadłam a on w tym czasie wpakował walizki do bagażnika. Usiadł przed kierownicą i pojechaliśmy. Przez te 2 tygodnie.. nauczyłam się trochę o świecie ludzi. Nie byłam już wcale taka "zielona".
Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do lotniska. Peter załatwił wszystko i już szliśmy w stronę samolotu.
Zatrzymałam się i spojrzałam się za siebie. Miałam wątpliwości. Nie chciałam wyjeżdżać na tak długo bez pożegnania z Joel'em. Mozę już go w ogóle nie zobaczę? Od.. tamtego czasu jak odwiedził mnie w szpitalu.. nie widziałam się z nim. Ja nie mogłam go odwiedzić bo byłam uciekinierką.. Miałam tylko nadzieję że układa mu się... i nie ma żadnych zmartwień.
-Idziesz? Coś się stało?-zapytał Peter.
-Nie.-powiedziałam odwracając się do niego i uśmiechnęłam się.
Wsiedliśmy do samolotu i zajęliśmy swoje miejsca.
Po kilkunastu minutach samolot wbił się w powietrze. Było to niezapomniane uczucie.
Cały czas wyglądałam przez okienko.
-Idę do łazienki. Zaraz wracam.-powiedział do mnie Peter i poszedł.
Patrzyłam się w dół na ziemię.. gdzieś tam jest wioska Kennie.



Skupiłam się i zamknęłam oczy. Źle się czułam.. Joel był moim.. chyba przyjacielem.. nie mogłam zostawić go tak bez pożegnania. Wyobraziłam sobie drzewo.. które rosło niedaleko pałacu. Było to drzewo wiśni. Sprawiłam siłą woli ze jeden z pęków rozkwitł i oderwał się od gałązki i unosząc się na wietrze poleciał do okna pokoju Joela. Na płatkach.. sprawiłam ze pojawił się ciemno różowy napis "Do zobaczenia Joel... El."
Jak to zrobiłam? Nauczyłam się tego dawno ale praktycznie nigdy nie używałam tej zdolności. Czasami.. po prostu.. robiłam to nie świadomie. Pani Garbe tłumaczyła mi że po prostu przyroda jest bardzo dużą nie rozłączna częścią mnie i zawsze zrobi to co chcę.
Cały lot spędziłam z podwiniętymi nogami wpatrując się w okno.



Słonce czasami mnie raziło ale nie przejmowałam się tym. Zaczynałam coś nowego.. coś o czym marzyłam. A widok był przepiękny.



Coś czego sienie zapomina...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz