czwartek, 6 lutego 2014

Od Blaeberry

 Przeciągnęłam się leniwie i wstałam. Zerknęłam na okno. Słońce zaczynało wschodzić, a na niebie rysowało się wielkie, okrągłe koło.
Pełny księżyc...
Czyli tej nocy była pełnia.
Nagle mnie olśniło.  Raczej nie byłam kumata i nie wysnuwałam filozofii...
Ale czy to nie dziwne, że nic się ze mną nie działo, żadnych oparzeń, nic w noc z pełnią?
Przypomniałam sobie coś. Ale przecież odstawiliśmy tabletki więc...
Księżyc tu raczej nie grał roli.
Podrapałam się po głowie i wstałam. Poszłam leniwie do łazienki zastanawiając się, gdzie jest Bruno.
Załatwiłam poranną toaletę i nawiedził mnie pomysł wyjścia na spacer.
Ubrałam się ciepło, ponieważ niby to Włochy i kraj gorący, ale było strasznie wilgotno.
Idąc przez park widziałam roześmiane dzieci i matki biegające za nimi.
Zapragnęłam macierzyństwa...
Nagle przed moimi nogami wywróciło się dziecko. Pełna uczucia pochyliłam się i pomogłam mu wstać.
- Dziękuje pani.
Zasepleniła uroczo dziewczynka bez dwóch mlecznych zębów.
Pogłaskałam ją po głowie.
- Chcesz cukierka?
- Mamusia powiedziała, że nie wolno mi przyjmować rzeczy od obcych.. Bo mogą mi zrobić krzywdę.
- A czy ja wyglądam na kogoś kto chce zrobić krzywdę takiej małej i słodkiej dziewczynce jak ty?
- No nie... To niech pani da. A jakie są te cukierki?
- Krówki...
Wygrzebałam po kieszeniach. Miałam taki zwyczaj, że zawsze przy sobie nosiłam jakieś cukierki "na specjalną okazję".
 Dziewczyna już miała brać do ust gdy pojawiła się kobieta.
- Co pani robi?
Zapewne matka.
- Poczęstowałam tylko pani córeczkę cukierkiem...
- A może ja sobie tego nie życzę?! Skąd mam pewność, że pani nie jest jakąś trucicielką? Czy pani w ogóle jest odpowiedzialna? Jak można...
Jednak ja jej już nie słuchałam. Patrzyłam się oniemiała, w miejsce gdzie rósł buk.
A tak naprawdę na ludzi tam stojących.
 W pierwszej chwili nie wiedziałam czy to on na pewno. Dopiero gdy obrócił się bokiem....
Bruno.
Przyspieszyłam szczęśliwa. I gdy już miałam go zawołać...
Bach! Moje serce zadrżało, jakby ktoś chciał je rozłupać na dwie części.
W jego ramiona wpadła Camilla. Cmoknęła go w policzek i zaczęła się przesuwać w stronę ust, ale odsunął się ze śmiechem.
  Gadali między sobą, a ona położyła mu ręce na torsie. Przyciągnął ją do siebie i szepnął jej coś przygnębiony do ucha.
Pewnie zwierzał się jaka jestem beznadziejna....
Łzy zbierały mi się do oczu, jednak starałam się nie rozbeczeć.
Baba za moimi plecami przestała zrzędzić i podążyła zapewne za moim wzrokiem.
Powiedziała coś po włosku i dodała.
- Przepraszam panienko.... Tyle się słyszy w wiadomościach..
Jednak nie miałam siły się uśmiechnąć. Podziękować jej i udawać, że nic się nie stało.
Odwróciłam się i pobiegłam przed siebie. Jak najdalej.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale..
Jak najdalej od Bruna. I jego "przyjaciółki".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz