piątek, 14 lutego 2014

Od Joela

 Coś podrażniło mi nos. Otworzyłem oczy zażenowany chcąc się pozbyć najprawdopodobniej pióra.
  Zamiast tego zobaczyłem długi, jasny włos.
Uśmiechnąłem się lekko z myślą, że obok mnie śpi Tea i spędziliśmy cudowną noc,
 Ale nagle gdy przyjrzałem się temu włosowi znieruchomiałem.
Nie był taki złocisty niczym kłos, albo wręcz odbijający słońce jak włosy Tei.
 Był raczej.. Bardziej blady, bardziej jasny i zbliżony do białego.
 Otworzyłem szeroko oczy gdy przypomniałem sobie o tym co się działo tej nocy.
 Wieczór. Kawalerski.
 W mgnieniu oka odkryłem kołdrę.
  Byłem zbyt zaszokowany żeby wrzasnąć, gdy zobaczyłem, że mam na sobie tylko bokserki, na dodatek lekko zsunięte.
  Wyskoczyłem z łóżka i przyjrzałem się dziewczynie. To pewnie jedna z tych striptizerek...
  Kolejny szok.
Nie, nie, nie!!
- O kurwa... - szepnąłem i upadłem przy ścianie chwytając się za głowę.
  Co ja najlepszego zrobiłem?? I to na dodatek z Elanor!! Nie to był koszmar. Na pewno.
  Jednak po chwili naszedł mnie potok myśli.
 Może do niczego nie doszło? Może się tylko zaczęliśmy rozbierać, a potem zasnęliśmy wyczerpani? 
  To była najbardziej głupia myśl, jaka przeszła mi przez głowę. Sytuacja wyglądała zbyt jednoznacznie...
 Ale zdarzały się jakieś... wyjątki...? Prawda?
  Najbardziej wkurzające było to, że nic do cholery nie mogłem sobie przypomnieć...
I nagle jakieś poblaski... Mlecznobiała skóra mignęła mi przed okiem. Szczupła ręka jadące po moim ramieniu...
   A potem poczułem potworny ból głowy i słowa jakby obijały się o moją głowę.
"- Daj mu rok, Michael...
- Claudio, och Claudio nic się nie zmieniłaś. Wiesz, że nie mogę... Złamał prawo.
- Rok. Proszę cię o rok, a potem go zabierz. - krzyknęła zrozpaczona owa Claudia.
- Dobrze... Dam mu ten rok. 365 dni. Ale to wszystko.
 Potem ogarnęła mnie senność. Ale tylko przez chwilę. Później poczułem się jak w jakimś transie. Szybko ubrałem spodnie i koszulę.I wyskoczyłem przez okno.
  Wyskoczyłem przez okno. Z trzeciego piętra.
Na dole się ocknąłem, jednak wszystko wydawało mi się w porządku.
  Trochę miałem zamul. Nie mogłem sobie przypomnieć co przed chwilą robiłem... Chyba wyszedłem z pokoju, gdzie zasnąłem na podłodze i obudził mnie Sebastian.
   Jednak teraz musiałem się szybko dostać na ślub. Nerwowo spojrzałem na zegarek.
Jedenasta. Ślub o 12.
Złapałem się za głowę. I co ja teraz miałem zrobić?! Jak miałem tam dotrzeć...?
 Przypomniałem sobie moją matkę... lecącą nad wodą...
Coś się ze mną stało. Zamknąłem oczy. Oczyściłem umysł, jak wtedy kiedy chciałem schować skrzydła.
 Chcę lecieć. Chcę lecieć. Chcę lecieć.
Bałem się szczerze powiedziawszy, i nie chciałem... No lecieć!! Ale nie miałem wyjścia.
Musiałem dostać się szybko na ślub...
Tak bardzo chce lecieć... Tak bardzo...
 I wtedy się oderwałem od podłoża. Przerażony myślałem, że zaraz spadnę, bo nie wiedziałem jak machać tymi cholernymi skrzydłami.
  I nagle... Stało się to instynktownie. Zamachałem nimi mocno i poleciałem.
Mogłem być wilkołakiem. Mógłbym być wampirem...
Ale byłem Aniołem i nie było sensu walczyć z moją naturą.
   Leciałem nad miastem, aż po dwudziestu minutach dotarłem do przejścia.
 Nie mogłem nad nim przelecieć, bo za nim rozciągałsię las.
Przejście prowadziło do innego wymiaru, nie widocznego w normalnym świecie.


                                                ***


  Zdyszany biegiem wpadłem pół godziny przed ceremonią do sali królewskiej.
- No nareszcie!!
Wszyscy zgromadzeni odetchnęli z ulgą na mój widok. Blae podbiegła do mnie wszystko.
- Gdzieś ty się podziewał?! Wiesz jakiego nam stracha narobiłeś?
  Gdy się tak na mnie wydzierała, zrozumiałem, że miałem potwornego kaca.
- Nie drzyj się tak... Łeb mi pęka... - Powiedziałem zażenowany.
Blae otworzyła szerzej oczy.
- Ty... Masz kaca!! W własny ślub.
- Blae, Jo ma race nie wydzieraj się.
Odwróciłem się zaskoczony. Za mną stała cała banda w dość... Masakrycznym stanie.
Blae niż już nie powiedziała, tylko się odwróciła.
 Podeszła do mnie... Hm...  Niby matka.
Może podejrzewała, że już wiem.
Może nie.
Jednak starałem się jej unikać. Nie byłem taki jak inni. Nie miałem ochoty robić awantury rodzicom.
   Rozglądnąłem się i zapytałem jej.
- Gdzie jest Tea?
Matka się roześmiała.
- Ta dziewczyna mnie zadziwia. Teleportowała się tu dziesięć minut temu ze swoimi zwariowanymi koleżanki. Pobiegły do pokoju i siedzą tam teraz. Nie powiedziałam im, że cię nie ma... Wszyscy myśleliśmy, ze no wiesz. Znikłeś.
- Daj spokój... mamo... Kocham ją.
 Chciałem szybko mieć ten ślub i wesele za sobą. Mieć Teę tylko dla siebie. Bez gości, rodziny, moich kumpli  i jej przyjaciółek.
  Niestety.
 Ubrałem (jednak) czarny garnitur i zdenerwowany wyszedłem bokiem pałacu.
Aż zaniemówiłem gdy zobaczyłem miejsce w którym się ożenię.
  Duchowny już stał przygotowany pod białym łukiem ozdobionym czerwonymi różami i pnącymi winoroślami. Białe, eleganckie krzesła ustawione w rzędy rozciągały się w nieskończoność, a po środku nich widniał długi, czerwony dywan. Większość ludzi zajęło już miejsca.
 Po rozmowie z Teą parę dni temu, stwierdziliśmy, że będziemy mieć po paru świadków i druhen.
 Tak więc cała moja załoga, odświeżona i elegancka (aż nie mogłem się nadziwić) stała po prawej stronie.
Jedynie Dymitr uśmiechał się z otuchą. Reszta wyrazów twarzy mojej kawalerii mówiła "Stary, na zawsze stracisz wolność!".
  Chociaż.. Oni nigdy nie zrozumieją mojego toku myślenia, póki się nie zakochają i nie będą zrobić gotów wszystkiego dla tej jedynej.
  Miejsca się zapełniały. Przyjaciółki Tei ustawiały się po drugiej stronie. Jedna pożerała mnie wzrokiem, a ja starałem się nie wybuchnąć śmiechem.
 Zaciskałem pięści i gorączkowo myślałem "Kiedy ją zobaczę, Kiedy ją zobaczę?!"
Nagle jedna (chyba ostatnia) z jej kumpelek wybiegła na dywan z rozradowaną miną i szepnęła.
 - Idzie!
 Nie zauważyłem, że każde miejsce się zapełniło ( a było ich ok. 1240 - liczyłem z nud).
Usłyszałem przygrywkę graną na skrzypach do "Ave Maria". Przygryzłem wargi i zamknąłem oczy, gdy śpiewaczka zaczęła śpiewać wysokim głosem.
 Otworzyłem oczy i wtedy ją zobaczyłem.
 Szła dumnie w ślicznej, białej sukience trzymając białe kalie. Na policzkach miała urocze rumieńce, gdy tak szła powoli w rytm pieśni. Na początku wzrok miała wbity w ziemię.
  A potem podniosła głowę i spojrzała prosto na mnie.
Nie na swoją matkę która stała i patrzyła na nią z łzami w oczach.
Nie na ludzi którzy patrzyli na nią z podziwem i nabożnym szacunkiem.
Nie na moją ekipę której miny mówiły "Joel miał rację. Jest boska".
Nie na swoje przyjaciółki, z których jedna już wycierała oczu ( a druga nadal pożerała mnie wzrokiem).
  Popatrzyła prosto na mnie.
I to mi wystarczało, żeby wierzyć, że już szybko było dobrze.
Uśmiechnąłem się do niej z otuchą, a ona jakby ożyła, a w jej pięknych, szarych oczach zatańczyły płomiki radości.
  Gdy doszła do mnie i podała mi ręke uścisnąłem ją z otuchą i pomogłem jej wejść na podest po schodku.
Nagle coś mnie boleśnie zakuło... "Mlecznobiała skóra".
 Jednak uciekło, tak szybko jak się pojawiło.
Przez całe gadanie duchownego patrzyłem tylko na moją śliczną prawie żonę. Dolatywały do mnie słowa typu "czystość małżeńska", "wzajemny szacunek", "pomoc w chorobie" i tak dalej. Aż w końcu zapanowała cisza.
 Przez chwile byłem zdezorientowany, a Tea zachichotała i popchnęła mnie lekko.
Szepnęła.
"Mowa, mowa Jo!!"
Chrząknąłem, a to co po chwili powiedziałem, jeszcze długo zaskakiwało mnie samego. Tak jakby ktoś niewidzialny szepnął mi to do ucha.
  Istotnie, przed tym zdawało mi się, że na końcu rzędów widziałem moją matkę...
Choć może to było tylko złudzenie...
A potem zacząłem mwić.
- Oto biorę sobie Ciebie,
aby Cię mieć i zachować,
na dolę piękną i szpetną,
najlepszą i najgorszą,
we dnie i w nocy,
w chorobie i zdrowiu,
albowiem sercem całym Cię
miłuję i przysięgam
miłować Cię wiecznie,
póki śmierć nas nie rozłączy.


Tea zaniemówiła. Wydawało mi się, że otarła chyłkiem łzę spływającą po policzku. Ale może mi się wydawało.
  Potem spięta i wzruszona zaczęła mówić.

- Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
Nie szuka poklasku,
Nie unosi się pychą,
Nie dopuszcza się bezwstydu,
Nie szuka swego,
Nie unosi się gniewem,
Nie pamięta złego,
Nie cieszy się z niesprawiedliwości,
Lecz weseli się z prawdy.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
Wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje...

Niechaj i nasza taka będzie.
  Po gościach przeszedł szmer. Mama ocierała łzę. Tata chrząkał próbując ukryć wzruszenie. Natomiast nie próbowała tego ukryć jej mama która głośno trąbiła w chusteczkę.
 Zdałem sobie sprawę, że nie zdążyłem jej na dobre poznać.
Postanowiłem, że w najbliższej przyszłości to zrobię.
 Ksiądz tak samo wzruszony chrząknął i szepnął.
- Obrączki... Obrączki...
Seba i dziewczyna "pożerająca mnie wzrokiem", podali w białym, aksamitnym pudełeczku dwie, złote, pary obrączek.
- Joelu, Jeanie, Christianie, Michaelu Evest czy bierzesz sobie Teaurine, Elenę Lothorien za żonę i ślubujesz jej wierność małżeńską, uczciwość, pomoc, prawdę i szacunek, dopóki, dopóty was śmierć nie rozłączy?
Patrząc w niebo byłem stuprocentowo pewny,  że dobrze robię. Szepnąłem.
- Tak...
 Doszedł mnie szloch mojej matki i wtórującej jej matki Tei. Jednak ludzie dziwnie na mnie patrzyli, tak samo jak moja matka po chwili powstrzymująca łzy.
 Domyśliłem się, że chodzi o "Evest".
Wiedziała.
Wiedziała już, że wiem.
Blae otworzyła szczerzej oczy i chwyciła mocniej Bruna.
Nagle spostrzegłem zdezorientowaną i jakąś przybitą Elanor w koncie. Jej ramię tarł Peter patrząc we mnie z dziwną nienawiścią. El patrzyła natomiast ze smutkiem i nieodgadnionym wyrazem twarzy.
  A potem wszystko powróciło do normy.
Ksiądz zapytał o to samo Teaurine.
Przez chwilę milczała, a potem ze wzruszeniem wydukała.
- Tak.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Joelu możesz pocałować pannę młodą. - Dodał rozbawiony duchowny, a ją przysunąłem ją delikatnie do siebie i pocałowałem lekko, a tłum wiwatował.
  I tak zaczęła się nasza prawdziwa przygoda życia.                                                                                        Jeszcze tylko wesele i naprawdę będę mógł z nią "uczcić" nasze małżeństwo...

(Dokończ Teaurine)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz