czwartek, 20 lutego 2014

Od Joela

  Uniosłem brew z lekkim uśmiechem.
- Na jeden  pokój. - powiedziałem tryumfalnie, a Sebastian oparł się o maszynę.
- Zobaczymy, czy następnym razem ci się uda. - powiedział mrugając.
 Po chwili nabiłem tysiaka.
- Na łóżeczko będzie... - Syknąłem nagle  rozwścieczony, walnąłem jeszcze raz po czym odwróciłem się przejeżdżając sobie po włosach ręką.
  Sebastian natychmiast zareagował.
- Ej, ej ej. Daj spokój.
- Mam dać spokój? Dobre sobie!
- Nie wiem o co ci chodzi. Jesteście po ślubie... Macie kasę.
- Nie mamy kasy. - przerwałem niecierpliwie. - Ojciec mi powiedział, że jeśli się z nią ożenię odda władze Margaret i jej fagasowi, a mi nie da ani grosza.
Seba otworzył szerzej oczy.
- Co takiego? Dopiero teraz mi to mówisz?
- Przedtem o tym nie myślałem... - powiedziałem załamany. - Ale gdy wczoraj przyszedł list...
- Jaki list?
- Z zaproszeniem na koronacje. - Wysyczałem wściekły i usiadłem na stołku barowym.
  Od parudziesięciu minut siedziałem w klubie z Sebą. Spotkaliśmy się całkiem przypadkiem. On wracał z jakiegoś spotkania, więc poszliśmy się trochę rozerwać.
 Rozerwać... Dobre sobie... Cały czas miałem wyrzuty sumienia, że zostawiłem z nieznaną przypadłością samą Teę.
 Seba dopiero po chwili powiedział.
- A może ona wcale nie jest w ciąży?
- Nie, wcale. - Odparłem z ironią.
- Rzyga? - Zapytał rzeczowo.
- Wymiotuje. - Poprawiłem go z westchnieniem. Mógł sobie mówić tak o kimś innym, ale nie o mojej żonie.
- Śpi dużo? Pożera tony żarcia? Jest marudna i jędzowata?
- Coś koło tego. - Odparłem ze znużeniem. - No boże pominąłbym ostatnie słowo. - dodałem szybko.
- A brzuszek jej już widać?
- Nie patrzyłem. A po za tym... Pieprzyliśmy się miesiąc temu po raz pierwszy. Za wcześnie.
- Wiesz... U nas dzieci rozwijają się szybciej... Podobno...
 I wtedy dostałem kolejnego wstrząsu. Podparłem czoło i wyszeptałem.
- O kurwa... Nie... Nie rób mi tego Seba..
- Myślałeś, że sam siedzisz w tym biznesie? - uśmiechnął się kpiąco i wypuścił powoli dym z ust.
  - Podwójny... - powiedziałem cicho do barmana, a potem popatrzyłem na Sebe. - Kiedy mi zamierzałeś powiedzieć?
- Chłopie, przyrzekam ci jak się spotkaliśmy, po tej kłótni... No wiesz. Na twoim wieczorze.
- Szkoda, że ci się nie udało. - odparłem z ironią.
-Wybacz stary. Nie wiedziałem jak...
- Jaki masz stopień? - odparłem zrezygnowany.
- Jestem tylko dimidusem.
Podrapałem się w głowę.
- Aha.. Ja też.
- Nie, ty nie jesteś dimidusem.
Przyjrzałem mu się badawczo i otworzyłem szerzej oczy.
- To niby kim?
- Tripale. 3/4
- Super... - Odparłem naprawdę wyczerpany i schowałem twarz w dłoniach.
- Nie narzekaj. Cała banda jest podekscytowana, że do nas dołączysz, a szef tylko czeka na ten dzień.
Spojrzałem na niego, a on chyba zdając sobie sprawę z tego co powiedział otworzył szerzej oczy.
- Auć... - Syknął patrząc na barmana który podał mi drinka.
- Chłopcy, ćpaliście?  To widać... I słychać. - powiedział, a ja zmierzyłem go wzrokiem.
- Chodźmy za budynek.
- A kasa?!
- Maszyna. - odparłem spokojnie i poszedłem z Sebastianem.
  Usiadłem na starych schodach i wypiłem połowę zawartości drinka.
Seba ściągnął podkoszulek, a ja oparłem skroń o ścianę obok myśląc, jak ta sytuacja wyglądałaby dla przypadkowego obserwatora.
  Nagle z jego łopatek, wystrzeliły wielkie, czarne niczym smoła skrzydła. Zakrztusiłem się drinkiem.
- Nie czujesz odrazy, gniewu nienawiści?
- Oprócz tego pierwszego... To jakoś nie.
Uśmiechnął się tryumfująco.
- Wiedziałem! Wiedziałem, że jesteś nasz.
- Nasz? - zapytałem zdezorientowany.
Seba powiedział coś szeptem, a z pleców "wyskoczyły" mi skrzydła.
 Jęknąłem gdy je zobaczyłem.
Bo nie były białe...
Ani takie szarawe.
Były czarne. Czarne jak smoła. Jak węgiel.
 Chwyciłem się za głowę.
- Co to znaczy?
- Jesteś w pewnym sensie "zły". Przykro mi to mówić, ale osoba która nie została ci przydzielona do spłodzenia dziecka urodzi czarnego anioła, zwanego potocznie Upadłym. Nie wiem czy twoja... ehm żona została ci do tego przyznaczona. Jeśli naprawdę jest w ciąży... I tak nie jest... Powiem jedno stary... Masz przejebane...




                                                                 *  * *          



- Cześć chłopaki. - powiedziała nieznajoma żując gumę i kręcąc sobie włosy na palcu.
 Zerknąłem na nią zdezorientowany i po chwili mi się odblokowała jakaś klepka w głowie.
Coin.
  Uniosłem brew. Z Coin znaliśmy się jeszcze z podstawówki... I gimnazjum. Była spoko, trochę za bardzo roztrzepana. Dziwne, że nie zauważyłem jej na początku wśród przyjaciółek Tei. Miałem taki zamul, że nawet nie pamiętałem wcześniej, że to z nią gadałem na weselu. W sumie to kiedyś mieliśmy nawet małą przygodę miłosną... Ale patrząc na to teraz, chciało mi się śmiać.
   Coin patrząc na mnie przejechała językiem po wargach w zadumie.  Patrzyła na mnie pożądliwe, a ja uśmiechnąłem się lekko. Nie byłem jakiś ciemry i wiedziałem, że mam jako takie branie u dziewczyn, ale chyba nikt się spośród nich nie liczył oprócz oczywiście Tei, mojej siostry i "dwóch" matek.
  Potem się ocknęła  i jakby przypomniało jej się, że jestem mężem jej przyjaciółki.
Tak... Faktycznie mąż w tak młodym wieku dziwnie brzmiał, ale co mogłem na to poradzić?
- Co tu robisz Coin?
- Idę sobie.
- Tak beztrosko po ulicy San Francisco? W ogóle skąd wy się tu wszyscy zlecieliśmy?
- Do ciebie. - Roześmiał się Seba, a ja przewróciłem oczyma. Zerknąłem na godzinę. Było na serio późno.
- Wybaczcie, ale muszę wracać do mej drogiej małżonki.
Coin położyła mi ręke na ramieniu.
- Daj spokój. Zabaw się z nami.
- Dopiero wyszedłem z klubu.
- Może chce zostać sama? - zapytała unosząc brwi.
Wzruszyłem ramionami.
- Przykro mi. Ostatnio czuje się gorzej. Chcę przy niej być.
- Przecież wiem. - Mrugnęła porozumiewawczo do Sebastiana, a ja westchnąłem cicho. - Zadzwonię do ciebie jak wrócisz, ok?
Wzruszyłem ramionami.
- Spoko.
 

                                                        ***
  
  Czułem zapach skóry Tei, a jej włosy łaskotały mnie w szyje. Przyciągnąłem jej bliżej siebie, a jakaś myśl rodziła się w mojej głowie... Cokolwiek złego w niej siedzi, trzeba będzie to usunąć... Dla jej dobra... Nie przeżyłbym, gdyby... "dziecko" skrzywdziło ją.
 Pocałowałem ją w czoło. Strasznie się o nią bałem. Na pewno zabiłbym się, gdyby jej się coś stało. Jeszcze nigdy nikogo tak nie kochałem...
  I miałem nadzieję, że tak będzie... Do końca mojego marnego życia.
 




























































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz