poniedziałek, 24 lutego 2014

Od Blaeberry

  Nogi się pode mną ugięły. Oparłam się plecami o ścianę.
- Jesteś pewna?
- Może i byłam pijana, ale to dość dobrze pamiętam...
- Może do tego nie doszło... No wiesz do punktu kumulacji. - odparłam bezbarwnym głosem.
Elanor potarła czoło.
- Blae... Ja wszystko pamiętam...
Opadłam zmęczona na łóżko. No to się mój braciszek wpakował. Jeszcze z moją przyjaciółką!
- Wiesz... Teaurine też jest w ciąży.
- Jego żona? - upewniła się, a ja zauważyłam, że lekko zadrżała jej warga.
Potaknęłam głową.
Elanor przysunęła się bliżej mnie, a w jej oczach mieszały się iskierki ciekawostki i lęku.
- Pokażesz mi?
- Uhm? - wyrwała mnie z zamyślenia.
- Jak jesteś tym aniołem... To masz te całe skrzydła, prawda?
Westchnęłam i zeszłam z łóżka. Skupiłam się. Oczyściłam umysł z zmartwień i problemów.
  Po chwili się pojawiły. Wielkie, białe, puszyste.
Zafascynowana El podeszła i dotknęła piór.
- Są białe...
- Szarzeją z każdym dniem. - szepnęłam.
- Dlaczego? - zapytała unosząc brwi. Była bardzo, bardzo silną umysłowo kobietą. Podziwiałam ją.
- Bo noszę w sobie hybrydę dobrego anioła i czarnego. Oraz obcuje z tudzież czarnym. Wyklętym. Upadłym. Czy jak tam wolisz.
  El potarła ramię.
- Joel też jest tym... złym?
- Rozmawiałam ostatnio z jego kolegą, Sebastianem, zdaje się... wczoraj, albo przedwczoraj. Wytłumaczył mi, że jakaś siła nadludzka trzyma go w nieświadomości do popełnionego przez niego czynu. Gdy go opuści stanie się 100 % czarnym aniołem.
-  I co się wtedy stanie?
- Będzie zły jak sama nazwa wskazuje. Bruno z tym walczy, ale ja widzę, jak się czasami zachowuję. On jest przeklęty... Joel ma biologicznego ojca czarnego anioła.
Ela otworzyła usta w literę "o". - Czyli...
- Tak jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. Matka nie raczyła mi tego powiedzieć. Całe szczęście, że jednak Margaret nie jest naszą przyrodnią siostrą.
Elanor pokiwała głową w zamyśleniu.
    I nagle wyczułam jakąś zmianę w powietrzu. Odwróciłam się i krzyknęłam.
Stał tam. Koło kalendarza. Był niewyraźny, jednak wiedziałam, że to on. Poczułam opiekuńczy uścisk Eli na dłoni, a on szepnął.
- Nie mamy czasu. Idą do ciebie, aby mnie zgładzić.
Zanim zdążyłam zastanowić się nad sensem słów kalendarz nagle przyspieszył. Kartki wertowały się coraz szybciej, aż w końcu w ogóle ich nie widziałam i nagle stanęły na 12.
  Na 12 kwietnia.
Popatrzyłam się na brzuch i zaskoczona stwierdziłam, że zdecydowanie urósł
 Wiedziałam co zaraz nastąpi.
Kartka powoli przewróciła się na 13.
 Zerknęłam na siebie. Stałam w kremowej koszuli nocnej, zamiast luźnym, fioletowym dresie.
El stała koło mnie zdezorientowana.
A potem do pokoju wszedł Bruno.
Chłopiec zniknął.
A ja poczułam jak odchodzą mi wody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz