poniedziałek, 31 marca 2014

Od Johanny

   Impreza coraz bardziej się rozkręcała. Była męcząca dla wszystkich, zaczęli zasypac na podłodze, niektórzy zakładali się o to, który dłużej wytrzyma na nogach. Wszyscy byli pijani, zjarani... Właśnie skończyłam jarać, byłam totalnie nawalona, nie panowałam nad sobą do końca, ale w jakiejś części na pewno, jeśli każdego spławiałam. Zachciało mi się tańczyć. Impreza już się kończyła a ja jak zwykle obudziłam się pod koniec imprezki. Tańczyło z piętnaście osób, reszta wróciła do domów, albo zasnęła na podłodze, kanapie, wannie, prysznicu lub schodach, albo w kuchni na blacie. Przechodziłam nad nimi pogwizdując, mimo tego, że muzyka nadal głośno dudniła. Kiedy wreszcie wypatrzyłam ''cel'' do tańca, staną przede mną Jeremy.
-Haha! No nieźle się bawisz, jak widać.-Jak zwykle, humorek dopisywał.
-Zamknij się. -Warknęłam.
-Impreza się kończy! Dawaj, zatańcz ze mną. -Uśmiechnął się szeroko a ja bez wahania się zgodziłam.
Powoli alkohol robił swoje. Zaczynałam... odlatywać i wracać.
   Kiedy był wolny taniec, ja od razu chciałam zejść, ale Jeremy pociągnął mnie za rękę do siebie i rzucił komentarzem.
-Jak tańczyć, to tańczyć!-Zaśmiał się.
-Nigdy nie przestaniesz się śmiać?
-A co? Mam płakać?-Uśmiechał się szeroko bez przerwy.
-Nie, tylko jesteś kiedy cię widzę, nigdy nie jesteś poważny.
-To źle? Nie bądź taka sztywna...-Mruknął mi do ucha.
Kiedy muzyka się zmieniła na piosenkę, wszyscy krzyknęli wesoło i ruszyli w szybki taniec. Zeszłam z Jeremym z ''parkietu'' wpadając na ścianę. Nie oderwaliśmy się od siebie, choć ja bardzo chciałam. Ale w sumie...




   Zaczął mnie całować po szyi, na co ja cicho jęknęłam. Czułam, że się uśmiechnął, ale nie przestawał. Ja jakoś... nic nie mogłam zrobić, poddałam się. Nagle Jeremy zaczął mnie ciągnąć w stronę otwartych drzwi do pokoju.
Zatrzymałam się i w końcu odezwałam.
-Nie możemy...
-On nie przestawał, tylko zmienił stronę prawą, na lewą. Zaczął całować lewą stronę mojej szyi, kontynuował.
Z trudem udało mi się go odepchnąć!
-Jer...!Nie możemy... to nie może się zdarzyć! Teraz, ani nigdy! Po prostu to ni...
Pocałował mnie. Nie mogłam dokończyć zdania. Nawet nie chciałam już ze sobą walczyć, z nim, nie mogłam. Ale nie chciałam tego, a może... chciałam...? Nie wiem! Alkohol zamącił mi w głowie!
Nogi się pode mną ugięły i poddałam się. Alkohol zaczął robić swoje, już nie wiedziałam co robię. Nie mogliśmy oboje przestać. Czułam dziwne uczucie w brzuchu...!
   Chciałam przestać się z nim całować, przestać błądzić rękoma po jego torsie, przestać, zanim dojdzie do czegoś więcej, i będę tego żałowała. Nigdy bym się z nim nie przespała! Gdyby nie duża ilość alkoholu...!Coraz bardziej na mnie działa. Zdjęłam mu pośpiesznie koszulkę. Nawet nie zauważyłam, kiedy Jeremy wprowadził mnie do pokoju i zamknął go na klucz!
   Lubiłam pić alkohor, także jarać i palić, ale to tylko na imprezach, i teraz mam nauczkę, chociaż... może nagrodę? - Zaczynam myśleć jak jakaś zboczona laska! Co z tobą Johanna?!
Na tej imprezie zaczęło się beznadziejnie, nudno... A zakończy chyba nie najgorzej. Mogę się założyć, że kiedy rano się obudzę, dopadnie mnie kac, a wraz z nim, świadomość tego, z kim spędziłam noc... W razie czego... To jego wina! O ile będę coś pamiętała, bo powoli wszystko znikało. Czułam tylko rozpalone ciało Jera, jego pocałunki, a potem wszystko zniknęło.

Od Akkie

W nocy obudził nie cichy płacz. Wstałam i podeszłam do łózka Ivy.
-co się stało mała?-zapytałam.
-Nic.
-Dlaczego płaczesz?
-Tęsknie za rodzicami.-wyszlochała.
Usiadłam obok niej.
-Mogę?-zapytałam pokazując na wolne miejsce obok niej.
Przytaknęła głową.
Wyjęłam nóż z uchwytu przy pasie i położyłam go na stoliku. Położyłam się obok niej i przytuliłam ją.
-Zaśpiewać ci coś?-zapytałam.
-A co?-zapytała.
-Mama mi to śpiewała  gdy byłam chora na białaczkę. Zanim stałam się wampirem.
Mała się uśmiechnęła a ja zaczęłam po cichu śpiewać.



Gdy skończyłam.. dopiero wtedy zorientowałam się że płaczę.
-Ty też tęsknisz za rodzicami?-zapytała.
-Tak. Bardzo. Jednak uważam, ze dopóki o nich pamiętam zawsze będą w moim sercu.
-Moi pewnie mnie szukają.
-Na pewno.
Przytuliłam ją i tak leżałam dopóki nie zasnęła. Gdy już spała przeniosłam się na swój materac. Było mi jej szkoda.. ale tak już musiało być.
Najlepsze było to że zaczynałam sobie przypominać rodziców. Ta piosenka była jednym co pamiętałam najbardziej. Wiedziałam że zginęli w wypadku kiedyś.. i ze mnie kochali a ja byłam szczęśliwa z nimi. Tylko tyle.

***

Kiedy wstałam zabrałam mała na spacer po tunelach. W sali głównej doznałam szoku. Gregory z grupą wampirów przetrzymywali kilkoro nastolatków. Troje z nich było nieprzytomnych i tylko jeden chłopak był przytomny.
-Panie?-odezwałam się.
-Ah!!! Akkie! Popatrz.. to będą za niedługo nasi nowi rekruci.
On zamierzał ich przemienić?! Co?! Porywał ludzi z ulicy, domów, szkół i prac by mieć sługów?! Nagle silny ból głowy skarcił mnie za te myśli. Szybko zabrałam Ivy dalej. Byłam trochę zła na siebie. To był mój Pan i on wiedział najlepiej. Miał zawsze rację. Tak powinnam myśleć a nie potępiać go.

niedziela, 30 marca 2014

Od Johanny

   Muzyka i impreza, zdawała się nie mieć końca. Wampir zniknął a ja myślałam i zastanawiałam się, co się z nim stało, i gdzie go wcięło? Zaczęłam się znowu bać. Siedziałam cały czas przy barku z kapturem na głowie ignorując całą imprezę i ludzi na niej. Miejsca było tu dużo, cały czas przychodzili ludzie, włazili bez pukania oczywiście, połowa ludzi przeniosła się na wielki basen i tam się bawiła, po chwili wygnało wszystkich, a piosenka dalej głośno grała. Fioletowe i różowe, a także niebieskie światła zwróciły się na zewnątrz a Jass zmienił białe światła w basenie, na różnokolorowe, kierował się propozycjami kumpli. Cały czas obserwowałam ostrożnie obce mi osoby, i częściowo już poznane, które widziałam raz w życiu, albo i dwa. Więcej, nigdy.
   Nagle poczułam zimny dotyk, dłoń, i oddech. Cała się spięłam, skamieniałam. Wiedziałam kto to, i wyczuwał mój strach. Odganiałam ten strach, jak najdalej, ale trzymał się mnie i uczepił jak rzep psiego ogona, i nie chciał puścić.
-Johanna...
-Czego znowu?-Próbowałam być twarda, jak w każdej sytuacji.
-Uu... Próbujesz. Nie wychodzi ci. Dawaj dalej...
-Po co przyszedłeś...?
-Zobaczyć cię... Daj spokój. Chodź się bawić...-Pociągnął mnie lodowatą, twardą marmurową dłonią w stronę wyjścia. Ja jak lalka poszłam za nim do całego towarzystwa jakie bawiło się na imprezie.
   Była dopiero pierwsza, wątpię że impreza niedługo się skończy. Dla większości, to dobra zabawa, wybawić się w piątek, a jutro? Znowu impreza kuzynka. W niedzielę? Także. Miałam dość, ale jeśli chce, niech Jass imprezuje. Mnie to na rękę, ale jeśli ma mnie odwiedzać chłopak którego się naprawdę boję, podziękuję. Moja mina wyraźnie pokazywała przerażenie, proszenie o jakąkolwiek pomoc. Chciałam żeby ktoś podszedł, zauważył mnie, i odciągnął od niego. Nie sprzeciwię się mu! Za mocnego dostałam kopa od strachu.
   Usiedliśmy przy barze, głośniki wystawione przez paru dość wysokich dziewiętnastolatków były tak głośne, że nie dało sie słyszeć siebie nawzajem. Piosenka była bardzo głośna, wszyscy rozkręcali się przy niej. Była to jedna z moich ulubionych nut na tej imprezie.







-Jak się bawisz?-Zaciągnął papierosa.
Odpowiedziałam od razu. Obudziłam się dopiero po kilkunastu sekundach.
-Ehm... super.
-Zatańczysz?
-Nie tańczę z byle kim.-Rzuciłam, i zaraz w głowie się skarciłam za to.
O matko, co ja mówię?! Zaraz mnie zabije! - Zaczęłam w myślach panikować.
-Sorry koleś, odbijam dziewczynę. -Usłyszałam głos jakiegoś chłopaka.
Miałam ochotę go pocałować, wycałować, dziękować mu za to że podszedł! Ale ta chwila szczęścia minęła szybko, kiedy zobaczyłam kto to był.
-Sorry młody. Zajęta jest.-Odpowiedział wampir znudzony.
-To twój chłopak John?-Spytał Jeremy rozbawiony jak zawsze.
Spojrzałam na niego. Potem na wampira.
-Nie. -Odpowiedziałam niewyraźnie.
-No, widzisz. Nie kłam chłopczyku. -Zaśmiał się głupio.
Od razu wiadomo, kto był moim nieszczęśliwym losowym wybawcą.
-Jer... -Szepnęłam.
Dziwiłam się że usłyszał, bo muzyka była dość głośno.
-Dobra, to zostawiam was samych gołąbki.
-Czekaj!-Wstałam kiedy miał odchodzić.
-A jednak!-Uśmiechnął się.
Wstałam i ruszyłam z nim żeby przebić się przez tłum tańczących ludzi.
-Super, ale teraz się zmyję.-Odwróciłam się na pięcie i skierowałam się do starego cieplutkiego siedzonka przy barze.
-Boisz się tego typka?
-Nie wiesz kim jest. -Warknęłam przekrzykując muzykę.
-Kim jest, że się go aż tak boisz?! Nie wiedziałem, że się możesz w ogóle kogoś bac!-Roześmiał się głośno.
-Nie mogę powiedzieć. Nie uwierzyłbyś. Muszę zniknąć z jego pola widzenia! Idź wyrwij jakąś laskę... czy coś, o ile jakaś cię będzie chciała!
   Ruszyłam przed siebie. Usiadłam na krzesełku  i lekko się na nim kręciłam. W lewo, to w prawo. Zakryłam głowę kapturem od bluzy kuzyna i walnęłam czołem o blat barku z cichym jękiem zmęczenia. Teraz musze być czujna. Nie może mnie nikt znaleźć. Słuchałam muzyki z niedaleka bawiąc się szklanką z drinkiem.
-A co ci szkodzi Johanna? Chlapnij sobie...-Powiedziałam sama do siebie nalewając sobie co chwila do szklanki zawartość nieznanej mi butelki.

   Po kilku szklankach byłam już pijana. Jednak nie utraciłam świadomości. Byłam sobą, ale trochę... za wesołą. Podszedł do barku jakiś młody chłopak widząc że jestem pijana. Przed tym jak do mnie przyszedł, widziałam, jak zakładał się z kolegami, zacisnął dłonie, i podszedł właśnie do mnie. Uśmiechnęłam się do niego i jak zawsze - nie dałam się omotać słodkim słówkom. Chciał mnie pocałować, a ja się odsunęłam.
-To, że jestem pijana, nie znaczy, że jestem uległa kochanie. -Posłałam mu ''buziaka'' a on się uśmiechnął./
-Lecisz na mnie...
-Yhe... Jasne. Nie jesteś w moim typie, w ogóle... Ty to taka... ciepła klucha. Sorry, ale potrzebuję rozrywki, szaleństwa. Widzę że ty tylko do seksu ciągniesz.-Uśmiechałam się coraz szerzej a on odszedł.
Dalej popijałam drinki i słyszałam tego chłopaka za plecami.
-I co?Dała ci kosza?-Zaśmiał się kolega.
-Jeśli ktoś ją by wyrwał, to nie wiem co by musiał zrobić. -Zrezygnowany odpowiedział.
Uśmiechnęłam się do siebie wpatrując się w drinka. To był mój... szósty? Nie chodziłam chwiejnie, wręcz przeciwnie. Ludzi nie ubywało, było ich coraz więcej, a myśl o wampirze nagle wyparowała. Siedziałam i chlałam, jak pijoczek.

C.D.N

Od Akkie

Kolejne dni mijały mi tak samo. Opieka nad Ivy, treningi i polowania. Polowałam na coraz większą liczbę ludzi. Nadużywałam krew. Nie mogłam się opanować. Wpadałam w nałóg. Wiedziałam ze to źle ale mojemu Panu to nie przeszkadzało i było na rękę. Gdy piłam coraz więcej krwi.. zyskiwałam siły. Moje moce były lepsze. Przy Ivy nie czułam potrzeby zaatakowania jej. Po prostu wiedziałam że jest ona moja podopieczną i mam ja chronić. Przy niej odzyskiwałam wolność myślenia i napadały mnie wątpliwości czy robię dobrze. Jednak.. byłam więźniem Gregory'ego i musiałam robić to co mi kazał.
Teraz właśnie szłam na polowanie.
Wpatrzyłam jakaś kobietę. Zaatakowałam ja od tyłu. Wbiłam kły i piłam.



Wiedziałam ze mam jeszcze trochę czasu zanim zacznę odczuwać ból przed oddaleniem się od Pana. Dał mi tylko 2 godziny swobody. Straciłam teraz 40 minut. Miałam jeszcze godzinę i 20 minut na powrót.
W barze kupiłam sobie drinka. Nie mogłam się upić. Pan by mnie zganił za to. Jego słudzy mieli duży rygor i każdy miał nałożoną dużą dyscyplinę. A ja jeszcze większą. Gdyby nie to że moje życie należy do niego.. uciekłabym z Ivy.
Moja dura połówka mnie za to zganiła. Mój Pan dał mi za cel ochronę tej małej i nikt oprócz niego nie może się do niej zbliżać. Tylko on i w razie ewentualności strażnicy.
Wypiłam dwa drinki i wyszłam. Ludzie patrzyli się na mnie. Byłam cała ubrana na czarno. Na nogach miałam.. czarne budy. Nie szpilki. W nich trudniej się biega. Przy pasku miałam pistolet i nóż. dodatkowo jeden nóż ukryty w bucie a kolejny w opasce na udzie. Kurtka lekko zakrywała mi broń przy pasku.
Czarne włosy opadały mi swobodnie na ramiona i muskały plecy. blond pasemka na bokach układały się i mieszały z czarnymi gdy zawiał wiatr. Na ciele miałam z kilkanaście tatuaży a jeden był szczególny. Pokazywał ze byłam jedna z ludzi Gregory'ego. Kolczyk we wewnętrznej wardze przy zębach pokazywał się gdy odsłaniałam zęby. budziłam respekt w ludziach. Z daleka było widać ze byłam niebezpieczna.
Wróciłam powoli do twierdzy mojego Pana. Przez wpływ Ivy na mnie.. przypominałam sobie przeszłość. Wiedziałam tylko że za kilkoma osobami tęskniłam. Nie wiedziałam za kim. Nie pamiętałam niczego z przeszłości.
Przez te myśli rozbolała mnie głowa. nagle.. wiatr przyniósł do mnie jakiś dziwny zapach. Dziwnie znajomy. Przyśpieszyłam i ostrożnie weszłam na teren bunkru. weszłam przez wejście mijając kilku strażników. Oni byli wszędzie!
Poszłam do pokoju Ivy. Jednak strażnicy nie chcieli mnie wpuścić. podobno Pan był u niej i nie chciał by mu przeszkadzano. Poszłam salę treningową i zaczęłam trenować wyzywać się na manekinach.
Ćwiczyłam tak trzy godziny. Dopóki nie zawołano mnie do Ivy. Zmęczona poszłam do swojej podopiecznej.

Od Teaurine










-Ja umieram.
Kate spojrzała się na mnie i spuściła wzrok.
-Robię co w mojej mocy byś...
-Umieram. Nie owijaj w bawełnę.
-Nie... Na razie nie możesz.
-Każdy może umrzeć.
-To jest skomplikowane...
-Spróbuj mi powiedzieć. -Mówię zachrypniętym głosem który powoli mnie zaczął drażnić.
-Co byś zrobiła gdyby... Joel odszedł?
Uśmiechnęłam się. Przekrzywiłam głowę.
-Wiesz ile razy miałam tą myśl? Ile razy o tym myślałam?
-Co wymyśliłaś?
-Dwa wyjścia. Drugie jest bardzo... dla mnie niekorzystne. Ale lepsze niż pierwsze.
-Czyli...?
-Śmierć. Drugie - Wampir.
-Przemieniłabyś się w wampira.
-I tak anioły by mnie powybijały. Nauczyłabym się jak z tym żyć.
-A co z Ivy?
-Prawdopodobnie jej nie odzyskam.
-Joel może tam umrzeć...
-Wiem o tym. Dlatego zaczęłam myśleć o wyjściu awaryjnym.
-Coś jest nie tak...-Mówi nagle Kate.
-Z czym?-Zapytałam spokojna.
-Z tobą. Coś jest nie... nie tak... -Mówiła zakłopotana.
-Co ze mną nie tak...
-O cholera...
-Co?-Spytałam obojętnie.
Kate odbiegła ode mnie i wróciła z jakąś strzykawką.
-Musisz zasnąć.
-Co się dzieje?-Cały czas byłam spokojna.
-Umierasz! Nie wiem dlaczego!
-Super. Robi się ciekawie. -Rzuciłam komentarzem.
-Śpij.
-Nie.
-Śpij.
-Nie.
Wbiła mi strzykawkę w rękę i wyjęła. Wcisnęła całą zawartość i zrobiłam się senna. Nie wiem co się działo. Nie za bardzo mnie to obchodziło. Straciłam tyle krwi, razem ze świadomością, że nie chciałam o niczym sobie przypominać, o niczym myśleć. Nie miałam pojęcia z powagi sytuacji. A w ogóle... I tak jest zabawnie! Czy nie? Sama się zastanawiałam, do póki kompletnie nie zapadłam w ... sen...?

Od Christiana

 Włóczyłem się po całym świecie.Jeremy niestety wyciągnął mnie na tą dziwną imprezę. Za mną łaziła ciągle Lacey. Niestety z zabawnej zrobiła się wkurzająca.
- Lacey, ty nigdy nie masz nic do roboty? - zapytałem nie wytrzymując gdy usiadła koło mnie przy barze kręcąc się na stołku. Wszyscy ludzie się na naszą dziwaczną parę gapili. Pewnie z powodu jej włosów.
- Jestem aniołem stróżem. Ty to moja robota.
 Zdezorientowany popatrzyłem na nią.
- Czemu nic nie mówiłaś?!
Wzruszyła ramionami.
- Sama chciałaś?
- Victoria mi kazała.
- Jaka do cholery Victoria?
- Kochana szefa aniołów. Powiedziała, że możesz zrobić coś głupiego. Znała podobno twojego ojca i wpadłeś jej w oko. - powiedziała obojętnie Lacey.
Podparłem rękami głowę i westchnąłem. Powiedziałem do barmana, aby dał mi coś mocnego. Zilustrował mnie, nic nie powiedział i podał. Wyjąłem jakieś drobniaki z kieszeni i zapłaciłem.
  Zerknąłem na fioletowego elfa. Wpatrywała się właśnie z ciekawością w swoje musujące bąbelki w drinku.
- To się pije Lacey. Urwałaś się z choinki?
- Może tak... Zatańczymy?
 Nie wiem jak wyglądała teraz moja mina, ale Lacey widząc ją roześmiała się.
- Kolejna mina z serii "poker face" ? Daj spokój, nie bądź taki drętwy.
Wzruszyłem ramionami. Co mi szkodzi.
 Przyłapałem się na tym, że tańcząc z Lacey myślałem o tym, jak delikatne były dłonie Akkie. Patrząc na piegowaty nos Lacey, przypominałem sobie zadarty nosek Akkie. Widząc małe usta Lacey przed oczami stawał mi obraz dużych, soczystych ust Akkie.
  Wzdrygnąłem się. Dość myślenia o Akkie...
Obróciłem lekko Lacey, a ona roześmiała się, co zabrzmiało jak dzwonienie tysiąca małych dzwoneczków. Jej kolorowe oczy błyszczały obserwując mnie uważnie.
Nagle usłyszałem jakiś przebłysk myśli
"Muszę mu pomóc".
Zdezorientowany rozejrzałem się, a potem wlepiłem w nią wzrok.
- Mówiłaś coś?
Uśmiechnęła się lekko.
- Myślałam. I udało się. Odkryłam twój dar!
- Dar?
- Potrafisz czytać w myślach!!
Roześmiałem się jej w twarz.
- Lacey, wiem, że bez urazy masz nierówno pod sufitem, ale teraz...
- Twój talent się dopiero formuje. Jak nad nim popracujesz będziesz całkiem dobrze czytał w myślach.
- To chore!
- Wiem. A i jeszcze jedno. Pomogę ci odnaleźć tą małą.
- Jaką małą?!
- Wampirzycę. - mrugnęła na mnie, a ja zdezorientowany wpatrywałem się w nią.
Ile sekretów mieściła jeszcze jej mała główka?

Od Akkie

Trenowałam ostro tydzień. Stawałam się jeszcze lepsza. Musiałam. Miałam powierzone niebespieczne zadanie. Miałam ochraniać Ivy. Anioly chciały ją odzyskać. Informatorzy mojego Pana donosili mu o ich poczynaniach. Szukali nas.
Dziś po treningu zabrałam na spacer Ivy. Potrzebowała ruchu. Oczywiście nie zabierałam jej na powierzchnię. Prowadziłam ja po tunelach.
-Akkie.. boje się. Mialaś mnie stąd zabrać.
-Mój Pan kazal mi dbać o twoje bezpieczeństwo. Tylko tu jesteś bezpieczna.
-Chcę do rodziców.
-Tu jest twoja rodzina.
Mala zatrzymala mnie i zlapała mnie za rękę.
Coś we mnie się ruszyło. Mała na mnie dziwne działanie.
-Ivy nie mogę.
Wszystko co się działo w moim życiu zanim spotkałam Gregorego... było za mgłą. Nie czułam niczego. Jednak zależało mi na prawdzuwym bezpieczeństwie Ivy. Czułam gdzieś w sercu że Gregory nie daje jej bezpueczeństwa jednak byl moim Panem. Musiałam robić wszystko co mi nakarze.
-Wracamy.-powiedziałam.
Ivy miała swój maly pokoik. Miała tam wszystko co potrzebowała. Mieszkałam z nią. Miałam rozlożony materac w rogu. Ona miała luksusy a ja miałam zwykły stary materac i koc. Nie przeszkadzało mi to. Miałam zezwolenie polowania. Na dwie godziny mogłam wyjść poza tereny bazy. Gdyby mnie dlużej nie było zaczynam tracić siły i po dluższym czasie umieram. To było zabespieczenie na wypadek gdybym uciekła. Dodatkowo miałam nadajnik pod skórą. Wsadzili mi go operacyjnie z tylu głowy. Próba usunięcia kończy się destrukcją nadajnika i moją natychmiastową śmiercią. Gregory zabespieczył się we wszelakie sposoby. Nie dałabym rady uciec.
Zawołałam trzech wampirów do opieki do Ivy. Ich musialo być troje a ja wystarczałam sama.
Zostawiłam małą i wyszłam z bunkru.
Poszłam przez las. Do miasta bylo 20 kilometrów. Tempem wampira dotarłam w 20 minut.
Wypatrzyłam ofiarę i zaatakowałam. Gdy już się najadlam wróciłam do bunkru. Ostrożnie to zrobiłam. Gdyby anioly mnie sledziły byloby fatalnie. Ale na szczęście moglam ich szybko wyczuć. Bunkr dodatkowo był otoczony polem i jak ktoś go przekroczył Gregory odrazu by o tym wiedział. W całym lesie były kamery i pulapki. Była to prawdziwa forteca. W środku było ponad 100 wampirów ślepo poslusznych Gregoremu.
Wróciłam do pokoju Ivy. Mała już spała. Usiadłam pod ścianą na swoim materacu i wpatrywałam się w nią. Życie jest trudne.

Od Johanny



   Cały czas trafiałam na tych chłopaków. To chyba zacznie być rutyną, ale zajęłam się czymś innym. Swoim kuzynkiem który organizował wielką osiemnastkę na którą ma przyleźć pół miasta. Lubiłam się bawić na imprezach, ale nikogo tam nie znałam. Plusem było to, że Jass nigdy się na imprezach nie interesuje co się ze mną dzieje bo szybko dochodzi do stanu pijanego przyćpanego singla który podrywa każdą na boku. Pół miasta ma się zlecieć? Świetnie, cudownie. Pójdę na nią, będzie oczywiście na basenie i w ogóle w całym domu. Nie zabraknie miejsca dla nikogo, bo to duży dom, ale znając jego znajomych, to oni zaproszą swoich znajomych, i tak dalej.
-Cześć John. -Usłyszałam wesoły głos kuzynka.
-No to co, stary?Kończymy 18 latek.
-Będziesz na imprezie?
-Jasne, całe miasto pewnie o niej gada. Zobaczę.
-Może w końcu kogoś poznasz. Ile masz się męczyć sama?
-Sam jesteś singlem.-Parsknęłam śmiechem.
-Mniejsza... Przychodzi prawie całe miasto, łącznie ze starszymi i młodszymi, koledzy moich znajomych, i tak w kółko.
-Super. -Mruknęłam.
-Zaproś kogoś.
-Ha ha ha. Jasne, jeszcze moich idiotów tu brakowało. Pewnie się ze sobą prześpią.-Rzuciłam.
   Nagle wpadło trzech chłopaków, dość wysokich. Kiedy trzasnęli drzwiami i wpadli do wielkiej kuchni gdzie niedługo tu będzie niezły rozgardiasz, jak i pewnie w całym domu, jeden z nich z włosów zrobił mi kupę siana przez którą nic nie mogłam zobaczyć.
-Dzięki Nathan...-Mówię. -Tęskniłam za tobą i twoimi przygłupami.
-Jak zawsze, nic się nie zmieniłaś. -Uśmiechnął się szeroko Nathan. -Może w trakcie imprezy coś będzie...
-Hahaha! -Wybuchnęłam nagle. -Niezły żart!
-Co jesteś taka niedostępna? Daj się zaprosić gdzieś!
-No, to jest mały kłopot, bo moja piękna kuzyneczka nie dopuszcza do siebie nikogo. -Zaśmiał się Jass.
-Przepraszam was, ale naprawdę, nie mam ochoty z wami siedzieć. Nie będę się zniżała do poziomu głupiego, głupszego i najgłupszego. Bye.
   Wyszłam. Chwyciłam deskorolkę i wskoczyłam na nią. Koła poszły w ruch i ruszyłam do miasta. Nie miałam daleko, mieszkałam przed centrum, więc nie miałam kilometrów do celu.Jadąc tak, oczywiście KTOŚ musiał mi wliźć pod kółka.
-Nastąp się koleś! Nie widzisz że jadę?!
-Jak zawsze, musisz mieć zły humor.
-O nie, tylko nie ty. -Mówię, ruszając przed siebie.
-Hej! Czekaj, to u ciebie jest ta impreza?! Jesteś Johanna Lockw...
-Skąd znasz moje nazwisko, i skąd wiesz że jest ta impreza?!
-Wszyscy o niej wiedzą, a widziałem skąd wyjeżdżałaś.
-Nie mów mi teraz, że masz tam iść łosiu. -Szłam dalej przed siebie szybko.
-Jesteś niska, a pędzisz jakbyś...
-Zamknij się, i nie idź za mną.-Warknęłam.
Zaśmiał się pod nosem.
-Możesz mi mówić po imieniu o ile je pamiętasz.-Nie przestawał się głupkowato uśmiechać.
-Jesteś Jeremy, to wkurzające imię zawsze będzie gdzieś na końcu języka. O takim upierdliwym faceciku trudno zapomnieć. -Mówiłam nie patrząc na niego tylko oglądając się co jakiś czas czy czasem ten wampir mnie nie śledził!
A właśnie... mógłby...przyjść na imprezę... przecież on... O matko...
Skamieniałam, zatrzymałam się. Jeremy spojrzał na mnie tak dziwnie, że nagle się ocknęłam.
-Coś nie tak? Co Cię przeraziło mała?
-Co wszyscy mają z tym ''mała''?! A poza tym... Nie mieszaj się!
-Będę.
-Gdzie?!
-Na imprezie.
-Uważaj, bo cię pogryzę.
Znów się zaśmiał.
-Zawsze jesteś taki szczęśliwy, że sprawiasz wrażenie najaranego?
-Częściowo. -Przytaknął.
-Świetnie...
-A ty? Czy mi się wydaje, czy ty mnie tu nie chcesz?-Kontynuował wkurzanie mnie, nieźle mu to wychodziło.
-Medal dla ciebie za wzorowe wkurzanie mnie! Super! Nie, nie chcę. Unikam chłopaków, rozumiesz?!
-Bo? Co? Jakiś cię rzucił?-Znów sie zaśmiał, jakby był to zabójczo śmieszny żart.
Stanęłam. Odwróciłam się do niego i musiałam chyba stanąć na palcach, żeby sięgnąć do jego ramion. No rzeczywiście, musiałam być tą małą, na wieki wieków amen.
-Wiesz co? Tak, zgadłeś. Jeden mnie dość brutalnie potraktował kiedyś, i jeszcze jakiś znowu się mnie przyczepił... nie chodzi o ciebie... Unikam każdego bo jeden już mnie dość nastraszył i dalej to kontynuuje. Więc sorry ale muszę iść porobić pieprzone zakupy dla kuzynka.
Wskoczyłam na deskę i pojechałam.





   Impreza rozkręcała się przy piosence która dodawała wszystkim mocy do tańca, picia, jarania i ćpania. Było super, szczególnie że siedziałam przy barze który rodzice kupili i wcale nawet nie używali. Kuzyn bawił się z jakąś laską i kumplami, a ja siedziałam sama! Cóż za nowość! Oglądałam się za każdym dźwiękiem otwieranych drzwi wejściowych. Cały czas się bałam, że wejdzie ten wampir. Ten który nie daje mi spokoju, czułam, że się zaczynałam bać. No co? Nie znałam wampirów, przerażały mnie. Ten najbardziej, jaki strach przeżywałam widząc go i nawet o nim myśląc. Na razie nuda mnie omotała, i kiedy zobaczyłam wampira... zamurowało mnie. Schowałam głowę za resztą ludzi bawiących sie na imprezie. Obejrzałam się, i znów ktoś wchodził. Był to Jeremy z dziwnym... Christianem. Był jakiś osowiały... Trudno.
-Co podać?-Spytał jeden z imprezowiczów udając barmana a przy tym mnie podrywając. -Ślicznotko.
-Ehm... Coś mocnego.
-Nie jesteś za młoda na...
-Daj spokój. Dawaj.
-Dyszka piękna.
-Dyszkę to ty możesz zobaczyć tylko w banku na koncie swojej mamusi.
-Na serio jesteś ostra. A co powiesz na...
-Nie umawiam się na randki. Dawaj to co miałeś dać i znikaj.
Podał mi najmocniejsze, to co było, i odszedł mierząc mnie wzrokiem. Przewróciłam oczami i zauważyłam papierosa leżącego na przeciwko mnie.
-No to co...-Patrzyłam na niego i sięgnęłam jedną ręką po niego.-Jak wszyscy, to wszyscy. Jak szaleć to szaleć...
Chwyciłam go i zapaliłam. Podszedł Jass cały uwalony.
-Jedzie od ciebie fajkami i piwem śmierdzielu. -Mruknęłam obojętnie.
-Palisz?
-Jesteś pijany, nic nie zapamiętasz. -Próbowałam go odepchnąć, ale sił mi ostatecznie brak.
-Jesteś słaba.-Zaśmiał się pijany.
-Super, możesz mi zejść z oczu?
-Zabaw się!
-Nawet po pijanemu myślę trzeźwo.
-A do łóżka pewnie z kimś pójdziesz! haha!
-Nie. Ponieważ nigdy, przenigdy, nie będę miała chłopaka ani ''chłopaka na jedną noc''. Zmiataj.
-Bez seksu nie ma zabawy!
-To idź!-Krzyknęłam biorąc bucha.
Odszedł. Ja zostałam sama. Odstawiłam kieliszek, wzięłam łyka i już mi się odechciało. Na razie tylko papieros. Jak zwykle - radość ode mnie uciekała i się bała mnie zaatakować. Bo od kiedy zostałam zraniona i pozbawiona uczuć stałam się wredną, ostrą, cyniczną dziewczyną. Dalej chowałam się za ludźmi siedząc przy barku unikając wampira... uff... oby mnie nie zauważył... tak jak ten idiota. I drugi głupszy...

Od Joela

- Ooo... Wyruszam w cudny świat. Jadę z blondynem tak ooo....
- Zamknij się już Sebastian. - mruknąłem przewracając oczami.
 Roxana zachichotała i otworzyła szybę.
  Zerknąłem w lusterko. Sebastian siedział rozwalony na tylnym siedzeniu z banjo "grając" swoje melodie. Roxana poprawiała makijaż w lusterku, a ja prowadziłem honde accord cicho pogwizdując.
- Ktoś tu chyba ma dobry humor. - powiedział  ze śmiechem Seba.
- Nie dziw mu się. Żona go czule pożegnała.
 Sebastian natychmiast podłapał temat.
- No właśnie Joeel. Spędziłeś upojną noc w towarzystwie młodej, pięknej kobiety. Tak czy nie? Przyznaj się.
- Może. - uśmiechnąłem się lekko i wykręciłem się sprawnie, lecz przyjemne obrazy przeszły mi przed oczami.
Zaraz zaniepokojony chwyciłem się za kieszeń i wyjąłem telefon.
 Roxana przewróciła oczami.
- Nie dzwoń do niej. Nic jej nie będzie. Tylko jej zawracasz głowę. Ma dobrą opiekę.
Popatrzyłem z wahaniem na telefon.
- Myślisz? Mam złe przeczucie.
- Jest pod opieką Kate. Nic jej nie będzie. Chyba, że cudem wpadnie w kolejne tarapaty, jak ma w zwyczaju. - dodała z przekąsem.
  Przewróciłem oczami. Też miałem nadzieję, że jej nic nie będzie.




- Dawaj tą spluwę! - ryknąłem do Sebastiana przeskakując nad budynkami i goniąc wampirzycę.
Seba wyjął szybko pistolet ze spodni i rzucił do mnie. Sam zeskoczył i rzucił się w pogoń za wampirem.
Pistolet nie mógł jej zabić, ale przynajmniej unieruchomić.
 Nagle runęła w dół na chodnik. Zrobiłem to samo, strzeliłem do niej  i w momencie przyparłem ją do muru. Wyjąłem kołek i nagle znieruchomiałem.
 Patrzyłem z niedowierzaniem jak wgryzła mi się w szyję. Czy była taka głupia, żeby nie wiedzieć, że moja krew ją zabije,  albo inteligenta żeby wiedzieć, że zabije siebie... I mnie.
 Odepchnąłem ją z całej siły, ale była jak dosłownie pijawka, a ja byłem coraz słabszy. Nie mogłem uwierzyć w to, że wzięła mnie tak pod włos. Zabiłem w ciągu paru godzin parę - paręnaście pijawek. Mam zginąć przez jedną?
  Spróbowałem jeszcze raz i udało się. Odskoczyła mrużąc oczy. Oblizała się z uśmiechem i rzuciła się na mnie jeszcze raz.
  Teraz nie potrafiłem ustać na nogach. Czułem jakby wszystkie moje smutki się wylały. Ivy, Akkie, Jeremy... i Tea. Czułem jak ciemność mnie przygniata i nagle pijawka znikła. Zamiast niej zobaczyłem zatroskaną, znajomą twarz. Roztrzęsiona Roxana pochylała się nade mną.
- Jak mogłeś się tak paskudnie wrobić? I jeszcze ty? Jeden najlepszych?! - nieoczekiwanie popłynęły jej łzy.
- Fakt, jestem do dupy. - przyznałem z lekkim uśmiechem, a ona zaśmiała się cicho przez łzy.
- Nie spodziewałeś się tego?
- Dokładnie.
- Jak się czujesz? - zmartwiona położyła mi dłoń na czole, a ja przewróciłem oczami.
- Normalnie.
- Dasz radę wstać?
- Postaram się. - Odparłem z szerokim, wymuszonym uśmiechem.
  Niestety, troskliwa i nadpobudliwa Roxana musiała mi pomóc iść. Spieprzyłem robotę.


  Wieczorem dostałem gorączki.  Nie zważałem na to. Musiałem odnaleźć Ivy i tego pieprzonego sukinsyna. Ile już nie widziałem córki? 2 - 3 miesiące? Co ze mnie za ojciec?!
  Dobrze, że Roxany i Sebastiana nie było. Od razu by mnie zatrzymali. Z trudem założyłem bluzę i wyszedłem z domu.
 Chodziłem długo po ulicach Iranu. To było bezcelowe... Gregory nie mieszkałby w przypadkowej kamienicy.
 Wróciłem podłamany do naszego tymczasowego miejsca zatrzymania.  Wszedłem do swojego pokoju i oparłem się plecami o ścianę. To jak szukanie igły w stogu siana!
  Nagle, jak cień do pokoju weszła Roxana. Usiadła koło mnie i zmusiła mnie palcami, żebym na nią popatrzył.
- Joel... Wiem, że wyszedłeś
- Musiałem znaleźć córkę.
- Wiem, ale... - szepnęła i popatrzyła mi w oczy.
 Stało się coś dziwnego. Roxana przysunęła się do mnie i pocałowała mnie lekko.
 Nie oddałem jej tego pocałunku, też nie odepchnąłem. Uświadomiłem sobie, że jest we mnie zakochana... Niestety nieszczęśliwe.
 Gdy się odsunęła powiedziała.
- Przepraszam cię Joel. Nie wiem co we mnie wstąpiło..
- Roxana, posłuchaj... Jesteś super dziewczyną. Piękną, młodą i inteligentną. Ale oddałem już komuś moje serce... I nie prędko się to zmieni.
  Pokiwała ze skamieniałą miną głową.
- Po za tym... Tak jak powiedziałem, jesteś młoda?
- Młoda? Żartujesz? Według wieku Aniołów ja mam 66 lat, a ty  70.
 Wytrzeszczyłem na nią oczy.
- Co?
- Żyjesz 35 lat. Zachowujesz wieczną młodość i... urodę. Ale umierasz jak każdy. Nam zostało niewiele czasu... Aniołowie szybko dorastają. Ale i umierają. Jesteś dimidusem, co oznacza że umrzesz mając - według anielskiego kalendarza - 80 lat... Ja jestem quartariusem. Umrę jeszcze wcześniej, bo w wieku 75...
- Czyli... Zostało mi jeszcze.... 5 lat życia?
Skinęła ponuro głową.
 I nagle coś we mnie krzyknęło.
- A tobie... ZOSTAŁY 3 LATA ŻYCIA?!
Spuściła wzrok.
- Według moich obliczeń... Tak...
Zakryłem twarz rękoma.
- I na co mi te wszystkie zdolności, jeśli umrę tak wcześnie!? Zostawię moją żonę i dzieci na pastwę losu!
- Dlatego aniołowie, przeważnie się z nikim nie wiążą. - powiedziała cicho, a ja nie wierzyłem w to co słyszę.
5 lat... Tylko 5 lat mogę się cieszyć życiem...

Od Teaurine

-Mów. Nic Ci nie zrobię. 
-Jasne, wampir który nic nikomu nie robi... Dziwne...
Brązowowłosa wysoka dziewczyna szarpnęła mnie za czarną skórzaną kurtkę. 
-Chodzi mi tylko o twoje moce. Wiem, że je nadal posiadasz. 
   Uśmiechnęłam się lekko cała poobijana. Na prawym policzku miałam dwie rany cięte nożem. W ręku dziewczyny nadal coś się świeciło, połyskiwało, stwierdziłam bez trudu że ma nadal ten nóż. 
-No, proszę.Albo będziesz błagać, bym ci nic nie robiła z twarzyczką i resztą ciała. Chętnie skosztuję twojej krwi, i pobawię się tobą. 
Spuściłam wzrok. 
-Uśmiech zniknie Ci zaraz z twarzy. Jeśli mi nie powiesz o swoich mocach.Co ci na nich tak zależy? 
-A Tobie? Po co...?
Schyliła się i lekko złapała moją nogę. Zrobiła jeden ruch i poczułam ból. Krzyknęłam głośno, a ona się zaśmiała. 
-No. Może do kompletu całą Cię połamać?
-Zostaw mnie w...spokoju... -Mówię przez dokuczający mi ból. 
-Nie ma kto Cię chronić, czemu miałabym nie skorzystać?!
-A co...-Uśmiechnęłam się i spojrzałam na nią.-Boisz się Aniołków?
-Zamknij się. Nie o tym rozmawiamy. -Przyłożyła nóż do lewego policzka. -Czy chcesz dalej rozmawiać o pieprzonych aniołach?
   Zjechała w dół nożem, powoli. Dojechała do ręki. Śledziłam spokojnie jej ruchy. Próbowałam być opanowana, by nie zareagować. By nie pokazać, że mam te moce. Bo dziewczyna nie była pewna czy mówię prawdę, czy też kłamię. Chciała to sprawdzić przez strach, czy opłaca się dalej mnie straszyć i nękać. 
-No cóż... Nic nie powiesz? Hmm?-Powiedziała udając niewinne dziecko. -No trudno. 
Milczałam przez tą chwilę. Była zdenerwowana, ale szybko się uspokajała. 
-To tak. Ja jestem Ashe. A ty... Teaurine? Tak? No pewnie, że tak. -Kucnęła po drugiej stronie przy mnie, i dalej wywijała nożem.-Co by tu zrobić... Pomęczyć cię. Najpierw muszę posmakować twoją krew, bo ona mnie teraz kusi najbardziej. Widać, że się boisz. Słodka jesteś kiedy tak wyglądasz... Przerażenie. Doskonale. 
   Uśmiechnęła się szeroko. Złapała moją rękę i przyłożyła nóż do mojego nadgarstka. Westchnęła teatralnie i cała uradowana spoglądała na mnie przez cały czas. Nawet, kiedy kolejny ból zaczął się kumulować. Piekący ból, jeden z najgorszych jaki czułam. Patrzyła mi w oczy, a ja usiłowałam nie krzyczeć. Nie robiła mi małych draśnięć nożem, ostrym nożem, który był chyba specjalnie przygotowany na tą okazję. Tym właśnie nożem, ścięła kawałek skóry. Było obrzydliwe, ale podobne do wampira. Nie spuszczała ze mnie wzroku, dalej widniał na jej twarzy uśmiech. 
-Boli? Och... Przepraszam najmocniej, wybaczysz mi? No oczywiście. 
Krew ulatywała ze mnie jak powietrze z balona. Miałam więcej ran, niż myślałam. 
-Pięć ran. Cudownie. Jeszcze kilka i koniec na DZIŚ. -Zaznaczyła. 
   Kontynuowała dalej, to co robiła. Bólu nie dało się opisać w żaden możliwy sposób. Był najgorszy jaki czułam, w każdym miejscu, na nogach, rękach, policzkach... Miałam rany cięte. Ale zaczęła się rozkręcać. Kopnęła mnie pod ścianę i znów przykucnęła koło mnie. Nie miałam sił by w ogóle mówić, szepnąć coś. Ale mimo piekącego bólu jaki rozprzestrzeniał się po całym moim ciele, wypowiedziałam kilka słów przed utratą świadomości i czucia w jakimkolwiek miejscu. 
-Wiesz... że... i tak... żadnej mocy... ci nie oddam... suko... 
   Kopnęła mnie jeszcze raz i złapała nóż w drugą rękę. Opadłam na podłogę a ona wykonała mi siedem ran kłutych na moim brzuchu. Każdy robiła powoli, po kolei, a ja tylko krzyczałam.Każdy jej krok, sprawiał mi ogromny, i coraz większy ból. Nie potrafię go opisać. Po kilku minutach usłyszałam głosy. Nie mogłam rozpoznać czyje to były, ale jakieś niewyraźne. 
-Tea...? Teaurine... O matko... Jak nie żyjesz... to... Masz żyć... Rozumiesz...? 
-Kate! Chodź. 
-Wampirzyca żyje?
-Nie. Czar ją zabił. Spalił od środka. Jest dobrze.
-Była sama?-pyta Kate. 
-Nie. Kilkoro uciekło. Nie wiedzieli, że jest tu Teaurine. 
-Dobrze... Zabierzcie ją samochodem do domu. Jade z wami. 


   Nie miałam poczucia czasu. Nie mogłam też ruszać nogą.. w ogóle nie mogłam się ruszać. Leżałam przypięta jakimiś kabelkami co nie była za wygodne, i czułam się dość niekomfortowo, ale dało się wytrzymać, bo przez te rureczki i płyny mogłam choć na teraz nie czuć tych ran i bólu.
   Usłyszałam głos Kate, rozmawiała z kimś przez telefon. Mogłam się domyślić z kim, i co mówili. Użyłam jedynej mocy na jaką było mnie w takim stanie stać. 
-Kate? Wszystko z nią dobrze?
-Ehm... Tak... 
-Kate. Mów, muszę wiedzieć...
-Wampirzyca czekała aż wyjdę z domu. Zbadała dom, a kiedy zobaczyła że nie ma Tei, ruszyła za jej zapachem...i...
-I...?
-No... Zabiliśmy ją...
-Co jej zrobiła. -Zażądał odpowiedzi Joel. 
-Znęcała się nad nią... 
Joel westchnął ciężko. Po co mu mówisz?!
-Co dokładnie... się z nią dzieje?
-Ma łącznie dwanaście ran zadanych nożem... Siedem ran kłutych na brzuchu... pozostałych pięć. 
-Jaki jest jej stan?
-No... Krytyczny. Straciła dużo krwi...
-Żyje ta suka, która ją próbowała zabić?
-Nie. 
-Świetnie. Możesz mnie informować o stanie Teaurine?
-Jasne. I... lepiej wracaj szybko. 
-Postaram się, a dlaczego aż tak szybko?
-Bo... Ech! Pomyśl. Kiedy jest z Tobą Teaurine, to nie czujesz tak jakby smutku, wszystko znika. Działa na ciebie kojąco. Dowiedziałam się, że jeśli człowiek jest z aniołem, to leczy jej rany tylko dotykiem. Ja na razie mam jeden sposób, będzie tylko cierpiała... ale nic innego jej nie pomoże. Na razie musi wytrzymać. Ty zajmij się robotą, zajmij się tym żebyś wrócił, bo jeśli nie, to wiesz że ona tego nie przeżyje. Więź między człowiekiem a aniołem jest wieczna. 
-Tak jakby...
-Przeznaczenie. -Odpowiedziała szybko Kate. -Nie denerwuj się, na razie będzie dobrze. Możesz w myślach na minutę, lub dwie, przenieść się duchem do jej pokoju. Ale... nic nie możesz zrobić. 
-Jasne... 
Usłyszałam głos w słuchawce. Jakaś dziewczyna, Kate też to dostrzegła. 
-To ja kończę. Nie przeszkadzam Ci. Wracaj jak najszybciej to możliwe, załatw pijawki. 
Koniec przekazu. 

sobota, 29 marca 2014

Od Christiana

 Ocknąłem się po chwili. Bolała mnie głowa. Ogólnie całe ciało. A najbardziej serce.
Przykucnąłem. Zacząłem rysować jakieś kółka i krzyżyki na mokrej ziemi.
Nie zrozumiała.
 To było najgorsze. Odszedłem, bo chciałem ją chronić. Bo nie chciałem dopuścić do tego, aby jej pobratymcy robili jej wyrzuty, bo jej przyjacielem jest wampir.
 Zdałem sobie sprawę też z mojego pieprzonego lasu. Zawsze przy niej byłem. Trwałem, opiekowałem się. Zrobiłem jeden, poważny błąd... Ale mnie odtrąciła. Nigdy mi nie wybaczy...? To było najbardziej przybijające. Widzieć jak opłakuje kogoś, kto zjawił się w jakieś części jej życia. Na krótko. Oddał za nią życie fakt. Ale czy fair było mnie obarczać za jego śmierć?
  Jakaś mroczna nuta mnie drgnęła. Znałem swoją naturę.    
Jeśli Akkie tego nie rozumiała...
  Nagle wściekłość we mnie wybuchła. Cisnąłem z całej siły kamieniem o pobliskie drzewo. Byłem zbyt rozgoryczony, by myśleć racjonalnie.Galopujące myśli, nie pozwalały mi przestać.
 To ona mnie okłamała. Ona się związała z takimi ludźmi. Ona robiła takie rzeczy. Powiedziała mi, dopiero po jakimś czasie. Ja nigdy nie wiedziałem kim jestem. Nawet gdy zostawiłem wszystko i odszedłem by ją chronić - nie doceniła tego. Nawet jeśli odebrała to inaczej, nie pofatygowała się by mnie odnaleźć. Nowsze życie - lepsze. Prawda?
  Opadłem zmęczony po chwili na ziemię. To o czym myślałem było głupie. Nie mogłem na nią zwalać całej winy. Fakt, że mnie zraniła jak nigdy dotąd, nie zwalniał mnie z obowiązku ponoszenia konsekwencji za swoje czyny. A może gdybym został... Oni nie wkręciliby ją tak bardzo? Nie zakochała by się w kimś takim? Udało by się jakoś funkcjonować.
  Zakryłem twarz rękoma. Czułem się wyczerpany, sfrustrowany i bezsilny.
 Nagle ktoś się do mnie przysiadł. Podniosłem zdziwiony wzrok.
Usiadła koło mnie jakaś dziewczyna. Wyglądała jak coś w rodzaju elfo - człowieka.Miała krótkie, obcięte fioletowo - czarne włosy i piwne oczy śledzące mnie wesoło.
 Od razu jakoś poczułem się lepiej w jej towarzystwie. Żal i tęsknota za Akkie nie były już takie silne.
- Kim jesteś? - zapytałem ze śmiechem.
- Lacey. Lacey Lovitt.
Nic nie więcej nie powiedziała, a ja rozbawiony wpatrywałem się w jej mały, zadarty nosek i zgrabne usteczka.
  Nagle pod drzewo podbiegła jakaś zdyszana blondynka.
- Biegnę za tobą dziewczyno pół miasta, by ci oddać ten portfel!
Ze zdziwieniem stwierdziłem, że to Johanna.
Patrzyłem to na nią, to na nową poznaną Lacey.
 Johanna też nie zobaczyła, bo skrzyżowała ręce na piersi.
- Cóż za miłe spotkanie. Jest tu gdzieś twój przyjaciel?
- Jestem. - odbiegło wesołe wołanie z między drzew. - Pozwól moja droga, że ci potowarzyszę.
Johanna coś na niego fuknęła. Oddała Lacey portfel, odwróciła się i poszła. Jeremy pobiegł za nią gadając coś bez przerwy. Rozbawiony śledziłem scenę.
  Lacey bawiła się guzikiem od równie fioletowego portfela.
- Em... Jestem..
- Christian. Wiem.
 Zrobiłem dziwną minę, a Lacey po chwili się roześmiała.
- Robisz twarz ze stylu poker face.
- Chciałbym zostać sam. - Skłamałem. Ta dziewczyna rozsiewała mnóstwo dobrej energii, nawet jeśli urwała się z choinki.
- Rozumiem. - powiedziała, lecz się nie ruszyła.
Westchnąłem i oparłem głowę o korę. Gdzie teraz jest Akkie? Co ten facet jej zrobił?
Musiałem się trochę podszkolić. Nie mogłem pozwolić, aby jakiś wampir bawił się mną ot tak.
  Tylko... No właśnie. Co z Akkie...?

Od Akkie

Byłam zaskoczona. Czy ze względów na moją matkę ocalił mnie? Na marne. Nie miałam już po co żyć. Straciłam mamę i Petera, Christiana i także Jeremy'ego. W dodatku Oliviera. Moje życie było bez sensu. Moje serce wampira było złamane. Wampiry wiązały się raz na cale życie. Ja chyba swoją miłość straciłam. Kiedy wyszłam korytarzem na sale główną każdy patrzył się na mnie zaskoczony. Spojrzałam na Jeremy'ego a następnie na Christiana. Ten miał nieodgadniony wyraz twarzy. Uniosłam głowę i zatrzymałam się.
-Oddajcie mi ciało Oliviera.-zażądałam.
-W snach.
-To sama je zabiorę.
Wróciłam do tego pokoju. Joela już nie było. Wzięłam Oliviera pod ramie i wyniosłam go.
Anioły patrzyły się na mnie a ja szlam dumnie niosąc pod ramie ciało ukochanego. Czułam że Christian chciał ze mną porozmawiać. Jednak ja nie chciałam.
Wyszłam z ich twierdzy i poszłam do lasu. Tam położyłam Oliviera na ziemi i dopiero teraz się rozpłakałam. Olivier... po co chciałeś mnie uratować? Przynosiłam tylko pecha.
Zniosłam drewno i mech. Ułożyłam stos i położyłam na nim Oliviera. Wyciągnęłam z niego kołek. Podpaliłam stos ale wcześniej złożyłam pocałunek na ustach ukochanego. Teraz stałam w bezpiecznej odległości i opłakiwałam ukochanego. Po kilku minutach usłyszałam kroki. Christian.
-Czego chcesz? Zabić mnie? Wysłali cię czy sam postanowiłeś się zlitować nade mną?
Mówiłam to nawet nie odwracając się do niego.
-Akkie... przykro mi... przepraszam..
-Za co? Za to że mnie zostawiłeś kiedy cię najbardziej potrzebowałam czy za to co zrobili twoi pobratyncy mi czy za śmierć Oliviera?
-Był ci bliski?
-Byłam z nim..
Nie musiałam patrzeć by wiedzieć ze go zraniłam.
-Miałem ci powiedzieć ale się bałem.
-Ja też się bałam ale ci powiedziałam. Ja bym cię nie zostawiła tak jak ty mnie.
-Dlaczego taka jesteś?
-Jaka?
Dopiero teraz na niego spojrzałam.
-Taka oschła.
-Straciłam każdego kto był mi bliski. Jaka mam być?
-Nie wiem...
-Wiesz... nie rozumiem jednego. Czy tak bardzo mnie znienawidziłeś że dopuściłeś do tego ze twoi koledzy mnie tak zranili? Nawet nie stanąłeś w mojej obronie.. ja bym stanęła w twojej.
-Przepraszam.
-Nie wybaczę Ci nigdy. Byłeś dla mnie kimś więcej niż bratem. Teraz jesteś tylko Aniołem.. moim wrogiem. Moglibyśmy jakoś żyć obok siebie tak jak dawniej ale wiesz co? Popsułeś to.
Nie odezwał się. Wiedziałam że ma kolek ze sobą. Podeszłam do niego i wyciągnęłam go po czym dałam mu go do ręki i przyłożyłam do swojego serca.
-Zakończ to. Błagam. To ostatnie co możesz dla mnie zrobić.
-Wiesz że nie mogę...
-Czu już jednego kołka w serce mi nie wbiłeś odchodząc? Wtedy było ci łatwo to zrobić. Jestem tylko pijawką. Nic nie wartą martwą pijawką.
-Nie mów tak.
-Ale taka jest prawda. Jak ty tego nie zrobisz zrobi to inny TAKI jak ty.
Christian miał łzy w oczach ja też.
-Nie.
Zabrał rękę i wypuścił kołek.
Nagle poczułam ten zapach. Wampiry. Nie znałam ich.
-Uciekaj.-wyszeptałam.
W jednym momencie zaatakowali. Było ich z tuzin. Złapali Christiana.
-Akkie pójdziesz ze mną albo ho zgładzę-odparł mężczyzna.
Znałam go tylko nie wiedziałam dlaczego.
Nagle mi się przypomniało. Facet z moich koszmarów. Gregory.
-Dobrze.
-Grzeczna dziewczynka.
Puścili Christiana.
-Akkie nie!-krzyknął ale wampir uderzył nim o drzewo aż stracił przytomność.
Wiedziałam że nic mu nie będzie. Posłusznie odeszłam z wampirem.
Na drodze stały samochody. Wsiadłam do furgonetki.
Jechaliśmy długo w milczeniu.
Nie wiem gdzie pojechaliśmy bo zasnęłam po pewnym czasie. Obudziłam się już na miejscu. Był to jakiś podziemny budynek. Wprowadzono mnie do środka.
Wyglądało to trochę jak lochy. Zamknięto mnie w jednej celi. Gregory ze swoja świtą odeszli.
Nagle usłyszałam ruch w celi obok. W cieniu zobaczyłam mała postać dziewczynki.
Przysunęłam się blisko krat by być bliżej niej.
-Hej.. nic ci nie jest?-zapytałam.
Mała siedziała przerażona.
-Nie.-wyszeptała tak ze mimo iż mam doskonały słuch ledwo co usłyszałam.
-Jestem Akkie a ty?
-Ivy.
-Ile masz lat?-zapytałam z uśmiechem.
-10...
-Nie bój się. Wyciągnę nas stąd.
Mała się smutno uśmiechnęła.
Czułam ze jest aniołem. Mimo iż była moim naturalnym wrogiem postanowiłam ją chronić.

***

Po dwóch godzinach przyszli po mnie. Zabrali mnie do pomieszczenia tortur. Przykuli mnie do krzesła i związali linami nasączonymi werbeną.
-Co chcesz ode mnie?
-Uczynię cie moją służącą.
-W snach.
-Zobaczymy..
Byłam tylko z nim w pomieszczeniu. Był potężny i dałby sobie radę z łatwością ze mną.
Wziął nóż i zaczął podcinać mi nadgarstki.
-Co robisz?-powiedziałam przerażona.
Pisklęta i nowo-narodzeni potrzebowało krwi w swoim organizmie bardziej niż dorosłe wampiry. Gdy stracę jej dużo umrę. W dodatku nóż był zamoczony w werbenie przez co blokowała ona uzdrawianie się ran.
-Nie zabiję cię. Mój plan polega na tym że spuszczę z ciebie prawie całą krew a potem dam ci moją która zastąpi twoje miejsce. Dodatkowo połączę cię ze mną zaklęciem. Będziesz mi oddana i nie patrząc na cenę zrobisz dla mnie wszystko. Zginiesz jeśli zaniedbasz swój obowiązek który ci wyznaczę ale także kiedy ja zginę.
Przez kilkanaście minut czułam jak powoli umieram. Kiedy już byłam półprzytomna Gregory dał mi swój nadgarstek. Odruchowo zaczęłam pić łapczywie.
Potem.. po prostu.. czułam pustkę.
-Akkie.-powiedział.
-Tak Panie.-odparłam patrząc się przed siebie z pustym wzrokiem.
-Poznałaś tę dziewczynkę? Zaopiekujesz się nią. Zadbasz o jej bezpieczeństwo i nikogo z wyjątkiem mnie nie dopuścisz do niej. W razie niebezpieczeństwa gdzie nie będzie odwrotu.. masz ją zabić a potem popełnić samobójstwo. Gdy nie zdołasz jej ochronić nasz i tak popełnić samobójstwo. Od jej bezpieczeństwa zależy twoje życie. Zapamiętaj. Dodatkowo gdyby coś mi się stało automatycznie umrzesz ponieważ w twoich żyłach płynie moja krew. Gdy ja umrę ty także umrzesz. A teraz powiedz co masz robić.
-Mam za cenę swojego życia dbać o małą Ivy. Gdy nie zdołam jej ochronić mam ją zgładzić po czym siebie. Zaniedbanie w szelaki sposób powierzonego zadania kończy się dla mnie śmiercią.
-Doskonale. Pamiętaj. Tylko ja mogę się do niej zbliżyć. Nikt inny. Nikt.
Mój Pan mnie odwiązał i wysłał do Ivy. Zapomniałam swoje dawne życie. Wszystko było za mgłą. Teraz liczyło się zadanie które mi wyznaczono. Nic innego. 

Od Teaurine





   Obudziłam się po dwunastej, Joela nie było. Domyśliłam się że już go nie ma, i nie zobaczę za szybko. Kate pewnie będzie zgrywała bohaterkę i będzie musiała mnie mieć na oku do póki nie odzyskam normalnych sił po jadzie i leku który mi podała bo przez niego jestem taka... osowiała...? W każdym razie, leżałam tak w łóżku, zakryta kołdrą po uszy i wleciała Kate, której się tu nie spodziewałam.
-Wstawaj, ubieraj się.
-Bo?-Mruknęłam.
-Bo nie będziesz leżała w tym łóżku przez cały czas?
-To w innym poleżę...
-Wiem że ten lek Cię wyciągnął, wiem że jest Ci smutno bo Joel wyjechał... Ale licz się z tym że mogą go tam zabić... mimo tego że jest jednym z najlepszych...
-Przestań o nim mówić.
-Dlaczego?
-Bo chcę przestać o tym w końcu myśleć. Jestem świadoma że mogłam widzieć go ostatni raz, ale nie przypominaj mi o tym przez ten czas.
-Nie ma sprawy... Ale Joel kazał mi też...
-Mnie pilnować.
-No... tak.
-Ale jesteś człowiekiem, co ty możesz zrobić?
-Nie jestem człowiekiem przecież...
-Ach... no tak... czarownicą, przepraszam, wolno kojarzę fakty przez ten lek...
-No, a musisz się ruszać.
-Czekać na jakiegoś wampira który na mnie może czekać za rogiem i się z nim ganiać?
-Żaden tu nie przyjdzie. Powiedziałaś że nie posiadasz mocy, wiec na razie masz spokój.
-Nie wiem. Nie są aż tak głupi. Mogą się domyśleć że je jednak mam.
-No, wtedy będzie przechlapane. Ale nie jesteśmy same, jest więcej czarownic niż Ci się wydaje. Wszystkie czarownice mają na jeden czar zginie część wampirów.
-Super, to Joel jednak nie zostawił mnie z jedną dziewczynką z magiczną różdżką w rękawie...
-Pomyślał o wszystkim przed wyjściem. Jesteś bezpieczna jak nigdy dotąd.
-Świetnie.
-No, to ja muszę spadać. Wrócę potem. Dobrze się czujesz? Chodzi mi o stan psychiczny i fizyczny, bo jeśli coś to mam leki...
-Jest... dobrze. Dzięki. -Westchnęłam.
-Dobra, ale na wszelki wypadek leki są w salonie pod ścianą. A i... Jer powiedział że gdzieś idzie, nie będzie go może kilka dni.
-Ale nie pojechał z Joelem...?!
-Nie. Joel nie pozwoliłby mu jechać.
-Wiem...
-To się nie martw. Wie w jakim jesteś stanie po lekach...
-Ma mnie gdzieś. Jest super, leć tam gdzie musisz.
-W razie czego, dzwoń.
-Masz... kontakt z Joelem...?
-Tak. Poprosił mnie o to bym raz na jakiś czas go informowała gdyby coś się z Tobą działo, ale nie chcę mu zawracać tyłka. Ma ważną sprawę z wampirami, nie chcę mu przeszkadzać.
Kiwnęłam głową.
   Wyszła. Poszłam do łazienki, zrobiłam ze sobą porządek i wyszłam do lasu. Dlaczego do lasu? Nie miałam pojęcia. Przyciągało mnie coś, czego nie mogłam powstrzymać. Wiedziałam, że za Joelem będę tęskniła dość długo, ale zaczęłam martwić się o Jera. Może miał te szesnaście lat, ale wiedziałam że za mądry to on nie zawsze był. Nie wiem co mu odbiło, i strzeliło do głowy żeby gdzieś na kilka dni zniknąć z domu. Kate ma kontrolę nad obecnością Jera i Joela. Jest czarownicą, wie gdzie kto jest. Wiedziałam także, że niedługo ktoś się na mnie przyczai i uderzy w mój słaby punkt. Od psychiki, do serca. A tam będzie się kierował Joelem. O co mi chodzi? O to, że wmawiając mi różne rzeczy, po dłuższym czasie stracę nad sobą kontrolę. Nie wiem co wtedy się ze mną stanie, ale wiem, że kiedy tracę nad sobą kontrolę, mogę zrobić kilka dość... złych rzeczy... I wtedy ten ktoś, dotrze do mózgu, gdzie pozostawi kompletny chaos. Jedynie Kate mogłaby mnie uspokoić jakimis wygibasami posługując się czarami. Czułam, że niedługo ktoś będzie próbował mnie dopaść, zasiać w mojej głowie przerażenie, strach, ale i obawę, że Joel może umrzeć, i zniknie z mojego życia.

Od Joela

  Czułem potworny ból. Cofnąłem się. Nie potrafiłem normalnie myśleć. Odsunąłem się i otworzyłem drzwi.
- Idź stąd - odparłem szeptem.
  Jak mogłem być taki głupi? Nie zauważyć tych oczu? Rysów twarzy? Włosów jasnych, choć przefarbowanych?
  Patrzyła na mnie dziwnym spojrzeniem, a potem wyszła.
Szepnąłem jeszcze głośno za nią.
- Mylisz się. Nie zabijamy was, bo chcemy. Nie oskarżaj nas, jeśli nie masz do tego powodów.
 Nie zareagowała na to w ogóle tylko poszła dalej dumnie uniesiona.
Usiadłem na krześle i zakryłem twarz rękoma.
  Poczułem kogoś przy sobie. Była to oczywiście zatroskana Roxana.
- Wracaj do domu... Wiesz, że czeka nas długa wyprawa.... Pożegnaj się z nią.
  Niestety to była prawda. Jutro wyruszaliśmy do Iranu... Tam niestety nie mógł nas przewieźć krąg.
Mieliśmy załatwić dużą grupę wampirów... Po za tym, może tam wreszcie mógłbym odnaleźć Ivy?
  Gdy wróciłem do domu spotkała mnie przykra niespodzianka. Szybko załatwiłem wampirzastego.
Usiadłem wyczerpany na łóżku i pociągnąłem na kolana Teę. Nic nie mówiłem przez dłuższą chwilę, tylko głaskałem ją po chudych plecach.
- Kiedy ostatnio coś jadłaś? - zapytałem cicho.
- Dawno temu... Nie pamiętam.. - Odparła lekko jeżdżąc mi z zamiłowaniem po policzkach i spoglądając z troską na parodniowy zarost.
- Powinnaś coś zjeść. - wymruczałem jej do ucha i zacząłem całować ją po szyi.
- Może potem...
- Tea...
- Nie chcę cię znowu stracić. Ciągle cię nie ma... Nie podoba mi się to, że muszę się tobą dzielić z innymi.
Westchnąłem.
- Wiem... Przepraszam... Ostatnio... Taki czas...
Po chwili milczenia Tea szepnęła.
- Znów cię nie będzie... Tak? - szepnęła, a po jej policzku popłynęła łza.
Zmartwiony otarłem ją i pocałowałem w miejsce, w którym wyżłobiła ślad.
- To w tej chwili nie ważne.
- Zostań ze mną... Proszę...
- Tej nocy jestem cały dla ciebie.
 Uśmiechnęła się szeroko i wplotła mi palce we włosy. Pocałowałem ją namiętnie. Jej usta były gorące i pikantne - takie jak zapamiętałem. Dawno już nie było takich czułości między nami.
  Położyłem ją delikatnie na łóżku, pochyliłem się nad nią i wsunąłem lekko ręke pod bluzkę. Działała na wszystkie moje zmartwienia jak miód. Miałem ogromne poczucie winy, że ją zostawiałem. Tego niestety wymagała moja praca... Chętnie bym pracował jako glina, strażak, albo detektyw. Niestety nie mogłem.
  Wędrowałem rękami po ciele Tei jak w gorączce, byleby mieć ją najbliżej siebie. Gdy położyła dłonie na moich bliznach, po paznokciach które zrobiła mi.. Akkie... poczułem jakby znikały. Może to była wyobraźnia, ale zrobiło mi się lepiej. Nie potrzebowałem masażu. Na spięte mięśnie wystarczył tylko dotyk Tei.
 - Wrócisz?
- Postaram się jak najszybciej. Ale nie myśl o tym teraz. Skup się na czymś innym. - uśmiechnąłem się lekko i pocałowałem ją mocniej. Może dzień był fatalny, ale za to mógł się zakończyć całkiem nieźle.

Od Teaurine




 -Gdzie Joel?
-Nie wiem...
-Gdzie on jest?!
-Nie wiem.
-Kiedy wróci?
-Myślę że późno...
-Myślisz?!
-Na pewno wróci późno.-Odpowiedziałam kiedy mocniej ścisnął moją rękę.
-Dobrze. A teraz mogłabyś oddać mi swoje moce.
-Nie mam ich...
-Żartujesz sobie?!
-Nie. Naprawdę... ich... nie mam... Po jadzie wampira nie mam mocy. Straciłam je.
Skłamałam. Nie miałam wyboru, nie oddam swoich mocy byle komu. W ogóle ich nie oddam. Nie wiadomo co by ktoś z nimi zrobił.
Facet westchnął wściekły.
-Cholerny wampir... Niczego nie umie zrobić dokładnie!
-Po co tu jesteś...?
-Po twoje moce których już nie ma! W takim razie nie będziesz już tak potrzebna nikomu. Masz na razie spokój.
Wszedł Joel. Kiedy zobaczył wampira który trzyma mnie z całej siły za rękę skamieniał. Wściekł się, nigdy go takiego nie widziałam. Rzucił się na niego i wgniótł w ścianę.
-Mówiłem raz, powtórzę i drugi... żebyś zrozumiał. Zostaw moją żonę w spokoju pijawo. -Ściskał go coraz mocniej.
   Po jadzie byłam wykończona, czułam się jakby po mnie przejechał czołg i podeptały słonie. Na dodatek miałam siniaka na ręku od tego wampira. Uśmiechnął się a Joel nie wytrzymał. Rzucił go w drugą stronę i podbiegł do niego. Oderwał mu głowę i rzucił zapałkę. Ciało momentalnie się zapaliło. Joel wrócił do mnie zamykając z trzaskiem drzwi. W momencie stał przy mnie. Sprawdzał czy nic mi nie jest. Nie wiedział też że tu jestem, bo to Kate mnie tu dostarczyła kiedy po leku padłam na ziemię.
-Nic Ci nie zrobił?
-Nie... Nie zdążył.Tęskniłam... -Wtuliłam się w niego.
Mimo że nie miałam swoich sił mogłam normalnie funkcjonować, ale wyglądałam jak przyćpana po imprezie. Tęskniłam za nim, nareszcie mogłam być sobą, która jest z Joelem. Ta słaba Teaurine, na którą jak zwykle polują kłopoty. W tym świecie mam swojego ochroniarza. Joela, przy którym czuję się jak najbardziej bezpieczna.

Od Akkie

Złapali nas. Jak? gdy polowaliśmy. Bałam się nie o siebie tylko moich towarzyszy. Na szczęście Eryk i Oliver uciekli.
Wstrząsem dla mnie była informacja że tu był Christian. i nie stał po mojej stronie.. był moim wrogiem. W dodatku.. ich szef.. wydawał mi się znajomy. Kogoś mi przypominał.. tylko kogo?
-Jak masz na imię?-zapytał ten durny anioł.
Oni myśleli że im powiem? Po moim trupie. Nie wiem co musiało by się stać.
Wykrakałam bo w tym samym momencie zrobiło się zamieszanie. Po dłuższej chwili zobaczyłam.. Oliviera. Wprowadzili go skrępowanego do pokoju gdzie byłam.
Patrzyłam na niego zdezorientowana ale i wściekła. Czy miłość do mnie musiała go tu zagnać?! Ale sama zrobiłabym to samo.
-To twój kolega?-zapytał jeden z aniołów.
Byli tu wszyscy. Czyli.. Sara i Eryk byli bezpieczni.
-Zabijecie nas czy będziecie się tak droczyć?-warknęłam.
-No dobrze.. ale zaczniemy od twojego szanownego kolegi.
Podszedł do Oliviera z kołkiem i przyłożył mu do serca. Nie musiałam patrzeć żeby wiedzieć że werbena którą wymoczony jest kołek.. przy dotknięciu kołka ze skórą.. zaczęła ją ranić. Olivier jednak twardo patrzył się prosto we mnie.
Miałam mieszane uczucia. Wiedziałam że jest tu obok mnie Christian, Jeremy i ten.. znajomo nieznajomy facet. Ich szef.
-Czy może odpowiesz nam na pytania?
-Po moim trupie.
-No dobrze. To da się spełnić. Ale bedzie to trup twojego przyjaciela.
Zamachnął się i wbił Olivierowi kołek. Krzyknęłam. na szczęście zobaczyłam ze nie wbili mu go w serce tylko w brzuch. Ale to i tak było nie dobrze.
-Odpowiadaj albo zrobimy jeża z tego wampira.
-Podobno to my jesteśmy wysłannikami szatana w ty Boga. Tylko że my karmimy się istotami żywymi by przeżyć.. a wy zabijacie i wyczyniacie dużo gorsze krzywdy choć moglibyście bez tego przeżyć. Wiecie jaka jest różnica? My musimy a wy chcecie.
Powiedziałam to z odwagą i pewnością. Już nie wiem który ale zamachnął się i uderzył mnie w twarz.
-Nie bądź taka mądra.-wysyczał.
-A co prawda boli?-zapytałam.
Czułam że po wardze spływa mi krew.
-Jak masz na imię? Zapytam ostatni raz a jak nie odpowiesz zabije go.
-Jeana.
Olivier zmrużył oczy.
-Coś ci nie wierzę. Jak nazywają się twoi rodzice?
-Moi rodzice? A co oni maja do tego? Nie żyją już od dawna. Nie byli tacy jak ja. Byli normalnymi ludźmi.
-Pytam o imiona i nazwiska.
-Nie będę mieszała ich w to.-odparłam mrożąc oczy.
-Chcesz stracić przyjaciela?
Spojrzałam się na Oliviera. Nasze oczy się spotkały. Kochałam go. Miałam się z nim związać na zawsze. Mimo bólu uśmiechnął się do mnie. Werbena zatruwała jego organizm.
Długo nie odpowiadałam tylko patrzyłam się na Oliviera.
-Moje imię nie jest ważne. Nie ważne jakie bym wam podała.. wy nie macie pewności czy to prawda. Tak samo z imionami rodziców.
-Udajesz odważną?
Anioł chyba się wściekł. Wziął kołek i przebił serce Olivierowi. Usłyszałam jego jęk a po chwili zobaczyłam jak jego ciało opada na posadzkę.
Krzyknęłam. Zerwałam się i mimo węzłów które mnie raniły chciałam walczyć. Zemścić się za śmierć swojej miłości.
Skończyło się tak że zraniona w brzuch opadłam na kolana przy ukochanym. Oparłam twarz na jego klatce piersiowej.
-Olivier.. ukochany..-wyszeptałam.
Łzy spływały mi po policzkach. Straciłam ostatnia osobę bliska memu sercu. Bariera pękła. Poczułam.. ze odzyskałam człowieczeństwo.
-Jestem Akkie Winchester. Moi rodzice to Gemm i Peter Winchester. Zginęli rok temu w wypadku. Christian.. przepraszam cię.-powiedziałam po chwili.
nadal opierałam twarz o klatkę Oliviera. Oczy miałam zamknięte.
na sali zapadła cisza. Po kilku minutach usłyszałam kroki. Ktoś podszedł do mnie. Złapał mnie za ramiona i podniósł. Szef. Joel.
-Jesteś.. córką.. Elanor?-zapytał.
W jego oczach.. zobaczyłam ból?
-Tak.
Nie wiedziałam czego on ode mnie jeszcze chciał. Mieli wszystko.
-Wyjdźcie. Wszyscy.-nakazał.
Rozejrzałam się. Każdy opuścił salę ale na końcu Christian i Jeremy. Patrzyli się na mnie zaskoczeni.
Joel puścił mnie a ja ledwo co utrzymałam się na nogach.
Długo milczał. Odezwałam się pierwsza.
-Znałeś moja mamę?-zapytałam łamiącym się głosem.
-Tak.-odparł po chwili.
-Nic mi o tobie nie mówiła. -odparłam.
-Jak to się stało że.. stałaś się wampirem?
-Umierałam. byłam chora na białaczkę. Kiedy już nie było dla mnie szans.. Peter.. przyszedł w nocy do szpitala i przemienił mnie. On nie był wampirem długo. Pewnego dnia.. jak zachorowałam.. wyjechał i nie mieliśmy od niego żadnych informacji. Wrócił przemieniony.
-Twoja.. matka wiedziała o tym kim jesteś?
-Nie.
Widziałam w nim ból. Dlaczego?
-Moja matka była ci bliska?
-Przyjaźniliśmy się kiedyś.
Zapadło milczenie. Miałam ochotę się rozpłakać. Jednak obiecałam sobie ze będę twarda.
-Kim był ten wampir dla ciebie?-zapytał.
-Byłam z nim. Planowaliśmy wspólną przyszłość. -powiedziałam łamiącym się głosem.
-Ile masz lat?
-Dziś kończę siedemnaście.
-Nie należą one do najlepszych?
-Nie obchodzę już urodzin. Rok temu w moje urodziny zginęli mama i Peter.
-Nie mówisz na niego tato?
Długo się zastanawiałam nad odpowiedzią.
-To skomplikowane. On nie jest moim ojcem. Znalazłam testy DNA. Nie wiem kto jest moim ojcem.
Zaskoczyłam go.

(dokończ Joel)

Od Christiana

  Siedziałem na starych schodach prowadzących do wejścia magazynu. Rozmyślałem. Teraz gdy nie było przy mnie wiecznie rozbawionego Jeremiego, albo upartej Johanny, poczułem się samotnie. Gdzie teraz jest Akkie? Co teraz robi? Nie powinienem był odchodzić. Powinienem walczyć z moją naturą i zostać z Akkie, nawet jeśli przyniosłoby to dla mnie fatalne skutki. Powiedzieć jej kim jestem i odejść dopiero wtedy, gdyby mnie o to poprosiła...
  Ale ja zrobiłem na przekór wszystkiego... Postanowiłem ją odnaleźć.
Nagle jakaś smuga przebiegła mi przed oczami w szczelinie między dwoma budynkami.
 Uświadomiłem sobie po chwili, że przede mną stoi mój wujek kneblując za ręce z tyłu... Jakąś... wampirzycę... Miała czarne włosy, czarne ubrania i kolczyk w wardze, który był widoczny gdy odsłaniała kły.
  Mimo tego wydała mi się jakaś... Dziwnie znajoma...
- Młody, zjeżdżaj, nie widzisz co się dzieje? - Warknął.
Posłusznie mu się odsunąłem. Jeszcze nigdy nie widziałem tak rozgniewanego wujka. Był silny, a jego oczy dziwnie czarne, nie niebieskie, zlewały się z źrenicami. Po chwili pierwszy raz w życiu zobaczyłem jego skrzydła... Wielkie, czarne, potężne skrzydła... Falowały lekko. Wujek zawsze mówił, że używał ich w razie konieczności... To widać była konieczność.
 Otwarłem im drzwi do kwatery. Budynek nie miał większych zabezpieczeń, ponieważ jednym, wielkim i potężnym zabezpieczeniem było rozstawione wokół kwatery pole siłowe. Każdy, zwykły człowiek, pijawka, wilkołak itd. mogli zobaczyć tylko ruiny starego domu.
 - Młody, rozłóż skrzydła, mogą ci się na coś przydać! - krzyknął Sebastian, kumpel wujka, targając drugą wampirzycę.
   Nie było to przyjemne i łatwe zadanie, ale skupiłem się i po chwili na moich plecach pojawiły się czarne skrzydła. Tylko takie bardziej zbliżone do popielu, a skrzydła wujka i Sebastiana oraz reszty załogi były czarne jak smoła.
  Gdy wszedłem do środka, nie poznałem otoczenia. Słowo daje. Skrzynki i stolik zniknęły. W sali było jakoś dziwnie mroczno. Na środku ustawione były krzesła, oparciami przystawione do siebie. Na każdym z nich skrępowana linami siedziała wampirzyca.
  Ze zdziwieniem stwierdziłem, że te metalowe linie się ruszały. Spojrzałem pytająco na twarze aniołów zgromadzonych z boku pomieszczenia i obserwujących uważnie wampirzyce. Było ich pełno. Zlecieli się ze wszystkich miast, czy jak? Stali na balkonach, pod nimi, w drzwiach, wkoło "placu".
- To są Christianie wężowe liny. Im bardziej ofiara się poruszy, tym mocniej będą ściskać. - odpowiedziała wysoka, czarnowłosa kobieta z mściwym i kpiącym uśmieszkiem patrząc na wampirzyce.
  Zerknąłem na Jeremiego. Stał obok skamieniałego i jakiegoś nienaturalnego wujka, żądnego mordu. Patrzył jakby... Przestraszony?! Na wampirzycę którą wprowadził wujek.
 Podążyłem za jego spojrzeniem. Ona zaś siedziała nieruchomo z otwartymi oczyma, cały czas wlepiając wzrok we mnie i w moje skrzydła.
   Coś mnie zabolało. Byłem tak blisko dowiedzenia się kim ona jest... Znałem ją, na pewno! Tylko skąd...?
Nagle jakiś kolega wujka i Sebastiana podszedł do niej i nachylił się z lekkim uśmieszkiem trzymając papierosa w ustach.
- No, no jaszczureczko. Myślałaś, że nam się wywiniesz? Chyba przeliczyłaś swoje możliwości.
 Po sali przeszedł pomruk śmiechu. Ojciec Jeremiego się nie odzywał. Patrzył z zadumą na nią.
- Jak masz na imię ślicznotko?
 Wampirzyca nie odpowiedziała, tylko splunęła na niego z goryczą.
Wściekły facet uderzył ją w policzek. Odwróciła głowę patrząc prosto na wujka. Na jego twarzy mieszały się dziwne emocje. Marszczył brwi spoglądając na nią.
- Samuel, nie bij jej. - Odpowiedział cicho wujek.
Cała sala zamarła. Chyba wujek musiał być tu kimś naprawdę ważnym po szefie, bo natychmiast go posłuchał. Samuel z lekkim uśmieszkiem odszedł i podszedł do niego. Nachylił się i szepnął, ale stałem dość blisko by usłyszeć.
- Co ty wyprawiasz Jo? Polujemy na tą bandę od paru tygodni. Daj mi się nad nią trochę poznęcać.
Po wahaniu wujek odpowiedział.
-  Zgoda... Jeśli wypytasz ją jak się nazywa i kim są jej rodzice.
Uśmiechnął się lekko, skinął głową i podszedł do niej. Szarpnął ją za ramię.
 Nie chciała wstać, a on wyciągnął po chwili z szerokim uśmiechem kołek.
Patrzyła prosto na niego z bardzo hardą miną.  To nie podziałało, więc podszedł do tej drugiej.
Twarz dziewczyny wyraźnie się napięła. Odwróciła z trudem głowę i pokazała kły.
- Kochana, nie boję się ciebie. Mogę ci pokazać, moją kolekcję kłów, zawieszoną nad szafką.
Wampirzyca zmrużyła oczy, a Samuel przysuwał kołek do serca tej drugiej. Kręciła się niespokojnie.
- Pójdziesz ślicznotko? - zapytał czarnowłosą.
Zmrużyła oczy i po chwili skinęła głową.
- Nie idź z nim! - syknęła druga, lecz Samuel uderzył ją w twarz. Szarpnął za wampirzycę i odeszli.
 Teraz do akcji wkroczył Sebastian z szefem. Zaczęli przesłuchiwać tę, która została.
- Jak masz na imię?
- Nie powiem. - szepnęła.
- Chcesz, żeby twoja przyjaciółka zginęła szybciej, niż przewiduje ustawa? - zażartował Sebastian z mściwym uśmieszkiem.
Po której chwili milczenia szepnęła.
- Sara...
- No dobrze Saro. Powiedz mi gdzie są twoi dwaj przyjaciele? - zapytał cicho szef.
Ja postanowiłem już tego nie słuchać. Niezauważalnie przemknąłem w stronę drzwi, którymi wszedł Samuel z wampirzycą.
  Gdy znalazłem odpowiednie drzwi, za których dobiegały głosy, zaczaiłem się i uchyliłem je lekko. Odwrócony tyłem Samuel, nic nie zauważył.
- Jak masz na imię? Gadaj!
- Czy... Czy ten czarnowłosy chłopak, który stał obok tego który mnie przyprowadził... to Christian? - zapytała ignorując go.
 Coś w moim sercu drgnęło. Skąd ona mnie do cholery zna? Czułem jakąś blokadę. Wiedziałem kim jest, ale nie mogłem sobie przypomnieć...!
- Taa.... A co? Zakochałaś się w aniele? To ci sensacja.
- A ten, który mnie przyprowadził? Kto to...?
- Oj ślicznotko, to ja cię przesłuchuję, nie ty mnie.
 Wysunęła wojowniczo podbródek i popatrzyła mu prosto w oczy.
Roześmiał się cicho.
- Powiem ci, przed tym jak się tobą zabawię - drgnęła, a on uśmiechnął się szeroko. - To Joel Evest. Zastępca szefa, jeden z najsilniejszych i najlepszych aniołów chodzących po ziemi. Jest dimidusem, czyli półkrwi aniołem, gdyś większość tu zgromadzonych - w tym ja - są quartariusami. Jedynie szef jest tripale - czyli w 3/4. Dlatego otacza go się nabożną czcią i nie pozwala wyruszać na walki.
  Dziewczyna przełknęła ślinę.
- Jak masz na imię?
Popatrzyła prosto na niego. W jej wyrazie było coś, co świadczyło o tym, że się poddała. A może... Jednak nie? Czekałem w  skupieniu, wiedząc, że to jedno słowo pozwoli mi odkryć nurtując się pytania.
  Nagle ktoś uderzył mnie w tył głowy. Wściekły odwróciłem się.
Stał przede mną jakiś wampir. Nie czekając długo rzuciłem się na niego.
  Na korytarz wybiegł Samuel. Zobaczyłem przez szparę na wpół rozebraną i drżącą od ciosów wampirzycę. Natychmiast się poderwała i korzystając z zamieszenia wybiegła na korytarz.
  Nagle  wpadł wujek z Sebastianem. Wujek widząc uciekającą wampirzycę, rzucił się w pogoń za nią. Byłem zaskoczony tym, jaki był szybki. Natychmiast zmniejszał dystans między nimi.
  Samuel i Seba pomógł mi skrępować wampira który rzucał się niespokojnie. To wydawało się strasznie dziwne i poplątane, a na dodatek nie poznałem imienia wampirzycy...

piątek, 28 marca 2014

Od Johanny

   Jeremy działał mi na nerwy. Był okropnie wkurzający, chamski, i miałam ochotę mu skopać tyłek. Wróciłam do domu i od razu usłyszałam swojego kuzyna.
-Jesteś wreszcie.
-Przestań się o mnie troszczyć.
-Uff! Jaka ulga!-Opadł na kanapę i z żartobliwym uśmieszkiem spojrzał się jeszcze raz na mnie.
-Super, a teraz pozwolisz że skieruję się do swojego pokoju.
-Ej... co jest?
-Nic?-Odpowiedziałam szybko.
-Może lubimy się żreć, ale się kochamy w jakiś sposób którego nie rozumiem, ale wiesz że widę co się dzieje.
-Wiem, ale naprawdę, nic się nie dzieje.
Poczuł ode mnie zapach papierosów.
-Co to ma być? Palisz?-Uśmiechnął się.
-Raz zapaliłam.
-Dlaczego?
-Nie ważne.
   Weszłam do pokoju. Zapalić kazał mi wampir który mnie dość często nachodził. Bałam się go, bo jestem tylko człowiekiem, a ten fakt jest dość szokujący kiedy całe życie myslało się że się jest wilczkiem skaczącym po polance ze zgrają psiej bandy. Powiedział żebym raz zapaliła, bo będę żałowała. Nie był jakimś nowonarodzonym. Albo opanował już głód...


   Rano wyszłam z domu idąc chodnikiem i rozglądając się co pewien czas. Mógł mnie śledzić, ale nie minęło dość dużo czasu i pojawił się za moimi plecami chuchając mi do ucha dymem z papierosa. Jak zawsze czarna skórzana kurtka, trampki i papierosek w rączce z głupawym uśmiechem.
-Czego znowu chcesz...?-Wycedziłam przez zęby.
-Drażnić Cię, straszyć, niezła zabawa. Karmię się strachem, jako wampir bardziej mi to odpowiada. -Mówi spokojnie.
Ja patrzyłam w ogóle w inną stronę. Na niego nie chciałam patrzeć.
-Muszę iść...
-Zawsze musisz, a jednak nic specjalnego nie robisz. Jesteś sama, dla mnie to dość duża okazja by cię jednak skosztować. Twoja krew dolatuje z tak daleka że musiałem się przejść do ciebie. Ale szkoda będzie poświęcić taką małą...
-Tylko nie małą. -Warknęłam.
-Ostra. -Złapał mnie za rękę i ściskał jak tylko mógł najmocniej.
A wiadomo że siła wampira jest nieograniczona. W zależności od tego jaki był przez przemianą.
-Puść mnie.
Zaśmiał się pod nosem z głupawym uśmiechem.
-To boli.
-Uuu, pani ostra odczuwa ból?-Zaśmiał się znowu. -Proś.
-Prosić wampira o łaskę? Ha ha. Dobre sobie. Prędzej zaczną świnie latać niż będę cię prosiła!
Szarpnął mną mocniej i ścisnął rękę aż się lekko skuliłam.
-Taki ból to nic, ale na więcej ran po kłach wampira możesz liczyć.
-Aua...! Puść mnie!
Szarpałam się ale to było na nic. I tak był ode mnie silniejszy.
-Nie radzisz sobie z wampirkiem?-Uśmiechnął się szeroko.
Był ode mnie wyższy może o dwie głowy. Byłam dziewczyną, więc także byłam od niego słabsza o sto pięćdziesiąt pięć razy.Zacisnęłam zęby. Jestem pewna, że siniak po tym zostanie, o ile w ogóle ma zamiar mnie puścić. Puścić, ale żywą, czy martwą, bo się nie orientuję w jego rozumowaniu...?

Od Teaurine

   -Masz to lekarstwo?!-Siedziałam na podłodze w starym opuszczonym domu. Tym samym co wcześniej.
-Ehm... Tak. Mam.
-No to na co czekasz?!
-Bo to niebezpieczny lek...
-Ale jedyny!
-No.
-Dasz mi go?! Jestem głodna, dookoła mnie leżą butelki z wodą!
-Nie piłaś ich?
-Nie!
-To źle, po przebudzeniu będziesz bardzo spragniona, będziesz piła jak smok... ale nie wodę.
-To co?!
-Piwko, i inne. Dużo tego będzie... Jednak znów będziesz musiała stanąć na wodzie.
-Do cholery, dasz mi to czy nie?!
Tak, byłam nerwowa. Ale przestałam z sobą walczyć.
Podała mi lekarstwo. Wbiłam je do ramienia i wyciągnęłam strzykawkę.Czułam że bariera zniknęła wraz z rzeczywistością i była tylko ciemność.

   -Witaj Eleno. 
-Co? Gdzie jestem?
-Aktualnie? Między Niebem a piekłem. -Uśmiechnął się szkarłatny... szkarłatne coś. Wywnioskowałam że to demon.
-No nieźle... -Mruknęłam rozglądając się po białej przestrzeni.
-Kiedy się wybudzisz zobaczymy, czy jesteś wrogiem czy przyjacielem. 
-Co? Wyjaśnisz mi o co ci chodzi?
-Wróg - Anioł. Przyjaciel - wampir. Lub demon. Demony to ulepszona wercja wampira, tylko nie poje krwi. Jest uzależniona od cierpienia i tym się żywi. Anioł? Potężniejsza kupka człowieka. 
-Tak, wiem co to Anioł... 
-Ja też to wiem, że masz o tym pojęcie. Twój mąż tym jest prawda?
-Skąd wiesz tyle o mnie?Ach, no tak. Jesteś wytworem mojej wyobraźni!
-Nie. Jesteś tu naprawdę, ale myślami. Wiem tyle o tobie, bo wampiry o Tobie dużo mówią. Seksowna, piękna... ale i masz moce które są dość wartościowe dla nas. Nigdy nie przestaną się mnożyć i cię tropić. 
-Czyli... zniszczę życie Joelowi i reszcie...?
-Słuchaj, nie chcę cię skrzywdzić. Nie jestem od tego. Nie mam nic do ciebie, jestem wampirem. Dość.. starym. 
-Ale wyglądasz na 19 lat.
-Ty na 18. -Odparł. 
-Nie wiem, nie wiem... O niczym nie mam pojęcia...
-Demony przed odejściem stąd muszą się tobą pożywić...
-Słucham?
-Chyba że nie chcesz stąd iść.
-Mam męża, i syna...
-Który ma cię w dupie. 
-Wiem. -Uśmiechnęłam się.
-Nie chciałaś być matką. 
-Nie wiem... 
-Możliwe. Ale chciałabyś żyć z Joelem sam na sam? Oddaj nam swojego syna, to będzie najlepsze. Wykasujemy twojemu mężowi pamięć o dzieciach... 
-Nie mogę się zgodzić na taki układ. Mimo tego że jestem piękna i wyglądam na 18 lat - zażartowałam.- To nie mogę nic takiego zrobić. 
-Twój mąż wtedy też Cię opuścił Elena. 
-Wiem! Ale nie jestem nim! Jestem dawną sobą!
-Ale jesteś w środku twarda. Wiesz o tym. 
-Jestem! Mogę odejść?
-Możesz. 

Obraz mi się rozmył. Koniec snu. Budzimy się.

Od Akkie

-Sara! Zrobię sobie takiego.
Byłyśmy w studiu tatuaży. Chciałyśmy sobie zrobić kolczyki. To. Właścicielem był wampir. Tylko wampiry wiedziały jak robić tatuaże i kolczyki tak by nie uleczyły się.
Kiedy już zrobiłam sobie kolczyk przejrzałam się w lusterku. Kły miałam wysunięte. Ostatnio praktycznie ich nie chowałam.



-Śliczny.-powiedział Olivier.
-Wiem.-odparłam.
Zmieniłam się. To ze wyłączyłam człowieczeństwo w pewnym stopniu przyczyniło się do tego. Teraz cały czas ubierałam się na czarno, ćpałam, piłam, paliłam i jarałam. łamałam prawo i często polowałam- to sama to ze swoją paczką. Byłam.. nie wiem czy szczęśliwa ale przynajmniej nie czułam bólu i smutku.
Przefarbowałam sobie nawet włosy.. na czarno. Tylko pasma grzywki po bokach miałam naturalnego blondu. Wyglądałam dojrzalej.
Wyszliśmy ze studia i wsiedliśmy na motory. Pojechaliśmy dalej. Gdzie? Zapolować.
Od mojego odejścia z domu minął miesiąc. Czułam się świetnie. Mogłam być sobą. Jednak brakowało mi dawnego życia.. mimo to nie chciałam się do tego przyznać i odpychałam to uczucie od siebie.

***

Zajechaliśmy do jakiegoś baru. Tam było sporo pijanych ludzi. Zamówiliśmy po piwie i usiedliśmy przy barze.
-Ten w rogu jest mój.-powiedziałam.
-Dobrze.-odparł Eryk.
Akcja tak się rozkręciła że po kilku minutach niby całowałam się z ofiarą siedząc na nim okrakiem. Na prawdę piłam z niego krew. Jednak ludzie widzieli tylko to tak jakbym go całowałam po szyi. Żywego zostawiłam go po chwili.
Po godzinie zabawy pojechaliśmy pijani dalej.
Podobno anioły nas śledziły. Takiego. Nie damy im się złapać a jak już.. postanowiłam że nie dam im się zabić ot tak tylko będę walczyła do śmierci.
Zatrzymaliśmy się w hotelu. Pijani wynajęliśmy dwa pokoje. Ja z Olivierem jeden a Sara z Erykiem drugi.
Ja z Olivierem? Tak. Byłam z nim. Sara była z Erykiem. I tak.. nie byłam już dziewicą. A ta.. tak cudowna i przepiękna noc jak każda inna była tego dowodem.

***

-Wstawajcie.. czas ucieka.-usłyszałam głos Sary.
Otworzyłam oczy. Leżałam wtulona w Oliviera.


-Już.-wymamrotałam.
Po kilku minutach byliśmy już w drodze. Wampiry nie miały kaca. Nas to nie dotyczyło.
Jechaliśmy szybko. Gdzie jechaliśmy? Przełamałam się i postanowiłam odnaleźć prawdziwego ojca. Mielismy juz pewne ślady. Nie było to nic konkretnego ale mielismy kilku kandydatów których musieliśmy odnaleźć i sprawdzić. Nie wiem czy szukałam go po to by go poznać czy po to by zobaczyć czy mam jeszcze kogoś na tym świecie. Christian.. nawet się nie łudziłam że znów będzie między mną a nim tak samo. Jednak myśl o nim sprawiala mi ból. A tak nie powinno być bo miałam wyłączone czlowieczeństwo. Jednak Sara mówiła że mur który wzniosłam stopniowo opada i odzyskam czlowieczeństwo. Bałam się tego. 
Kiedy jechaliśmy przej pewne misto wyczułam ich. Anioły. Czy one były jak robaki wszędzie?! Nie miałam ochoty na zabawę w berka. Jednak musieliśmy się zatrzymać zatankować a jak nam się zachce to i zapolujemy. Nie obchodziliśmy się obecnością skrzydlatych. My wyczuliśmy ich pierwsia oni po pewnym czasie także nas wyczują. Nie zależało nam na tym. Lubiliśmy adrenalinę i wiedzieliśmy że i tak uda nam się uciec. Choć ja.. miałam ochotę na spotkanie z nimi. Nie chciałam uciekać całe życie. A będzie ono dlugie bo byłam nieśmiertelna.

Od Joela

    Siedzieliśmy właśnie na skrzynkach odwróconych do góry dołem, aby imitowały krzesła i obmyślaliśmy strategię na pijawki, które zbyt często ostatnio panoszyły się na naszych terenach.
  Roxana wstała i wyjęła sobie nóż z biustu. Każdy był przyzwyczajony do takiego widoku. To ostra i bezwzględna, ale bardzo uczuciowa laska i każdy ją szanował. To znaczy nie miał wyboru, chyba, że chciał dostać w pysk.
  Wbiła nóż w sam środek planu naszego miasta.
- Tu ich jest najwięcej. Jeszcze młode, nierozgarnięte. Brak im doświadczenia, niegroźne. Chodzi im tylko o dobrą zabawę, jednak i tak trzeba ich załatwić.
- Jaka ilość? - zapytałem.
- Trzech, ostatnio dołączyła do nich dziewczyna.
Pokiwałem głową.
- A więc cztery pijaweczki do załatwienia... - odpowiedział Seba i wyłożył się wygodnie w geście, znaczącym, że dla niego zabicie ich to bułka z masłem.
- Sebastian, może są młodzi, ale wiedzą, żeby trzymać się od nas jak najdalej. Ostatnio mieliśmy problemy z ich złapaniem. - powiedziała Victoria, a jej milczący brat przytaknął.
 Szef wstał i podrapał się po brodzie.
- Trudno. Trzeba ich wytępić. Żerują tylko na ludziach i sprawiają, że oni zaś mogą się dowiedzieć o nas. A tego nie chcemy, prawda?
 Mruknęliśmy potakująco.
- Następnie będzie trzeba wysłać grupę, która wytępi dwóch wyrostków którym pląta się język i lubią zaczepiać nastolatki, oraz zdradzać to i owo.
 Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Tępienie krwiopijców, to wcale nie było łatwe zadanie. Mimo iż nie odbiegaliśmy od nich zbytnio sprawnością, jednak potrafili się dobrze ukryć i czuli nas z dalekiej odległości. My niestety dar czucia mieliśmy gorzej wyposażony, ale za to potrafiliśmy latać. Oni - nie.
  Nagle drzwi rozwarły się w progu... O dziwo stanął mój syn i towarzyszący mu chłopak.
Wszyscy wlepili w ich wzrok, a w szczególnie w tego towarzyszącego. Zaczęły się szepty.
- To syn Joness'ów.
- Strasznie podobny do ojca.
- Odkrył swoje dziedzictwo!
 A więc to był mój siostrzeniec... Tylko co oni tu robili?
 Wstałem, wycierając ręce z kurzu i podszedłem do syna i siostrzeńca ze zmarszczoną miną.
- Co tu robicie?
- Wyluzuj ojciec. Przyszedłem pokazać kuzynowi to muzeum. - Uśmiechnął się lekko Jeremy.
 Zilustrowałem go wzrokiem. Ostatnio bardzo wyrósł.  Piwne oczy Tei ilustrowały mnie z hardością i nutą ironii w środku.
- Wpuścisz nas, czy mam tak stać na progu? - warknął.
  Doszły mnie śmiechy za plecami.
- Całkiem podobny do tatusia. Tak samo wyszczekany.
 Przewróciłem oczami i zrobiłem im miejsce w progu.
 Zamknąłem drzwi.
- Nikt was nie widział? - upewniłem się.
 Szef się roześmiał i podszedł do nas.
- Wyluzuj Jo. Młodzi odnaleźli swoich. 
 Zadowolony Jeremy patrzył prosto na cycki Victorii (myśląc, że tego nie widzę), za to Christian dzikim, nieodgadnionym wzrokiem rozglądał się po kwaterze.
- Tak... Twój ojciec tu kiedyś pracował... - Powiedziała cicho Victoria uśmiechając się do niego lekko.
 Christian się nagle skulił i wbił ręce do kieszeni.
 Nagle Jeremy się odwrócił do mnie i szepnął.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie jest matka?
 Odwróciłem wzrok. To był ciężki temat. Teaurine nadal miała okres kwarantanny. Zamknięta w domu, mogła mnie widzieć tylko gdy dostarczałem jej z Kate wodę... Nie zachowywała się jak moja Tea. Zawsze gdy ją widziałem czułem niewysłowiony ból. W jej oczach widziałem tylko szaleństwo i pragnienie krwi. Nawet moja krew, trująca dla niej, była widocznie smacznym kąskiem.
   Tak bardzo chciałem ją pocałować, jednak nie chciałem ją skrzywdzić. Mi się by nic nie stało, bo skrzydła miałem schowane, ale wypić mojej krwi nie mogła, bo krew aniołów (nie zawsze - ale przeważnie) jest trująca dla wampirzastych.
  To było okropne uczucie. Mieć żonę, która powinna była być moim wrogiem... Kochałem ją i nie wiedziałem co zrobić... Tak samo jak z Ivy. Od Gregorego dostałem tylko mały, głupi liścik.
"Odzyskasz ją jeszcze. Nie bój się, jest bezpieczna".
  Czułem, że moja rodzina się waliła.
 Zmęczony nic nie powiedziałem, tylko usiadłem na skrzynce.
 Miałem nadzieję, że uda mi się to jeszcze naprawić.

Od Christiana

 Długo wędrowałem. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Jeszcze po tym spotkaniu Jerrego i Johanny... Teraz wlókł się za mną. W sumie było mi to na rękę. Mogłem go wypytać.
  Przyjrzałem mu się uważnie. Nie był naćpany. On już taki był z natury.
- Młody ćpunek. - parskał pod nosem. - Głupia szmata. Rozpieszczona. Myśli, że jest nie wiadomo kim.
- Dobra, uspokój się Jer.
- A nie zachowała się jak kretynka?
- Tak, to było dziwne... Ale już weź.
- Yhm... Spoko.
- Słuchaj... - zacząłem ostrożnie. Postanowiłem zadać pytanie które gnębiło mnie od paru dni. - Czy... wampiry i aniołowie... Się nie lubią?
 Popatrzył na mnie z kpiącym uśmiechem.
- Oj widać, że jesteś nowy. Czy się "nie lubią" ?! My się nienawidzimy!  Jedni chcieliby się pozbyć drugich. Raczej pokojowe przebywanie w jednym pomieszczeniu obok siebie jest... Niemożliwe. Nawet jeśli, jeden z przewodniczących anioła lub wampira prędzej czy później kazaliby mu tego drugiego zabić... Więc...
 Zrobiło mi się słabo. Dlaczego los nas tak pokarał?! Kochałem Akkie... I co teraz? Miałem się wyzbyć tego uczucia, bo ktoś siedzący u góry postanowił się zabawić w reżysera - komedii!
  Zmęczony usiadłem na schodkach jakieś starej kamienicy.
- Co... My... Potrafimy robić?
Uśmiechnął się szeroko.
 Po sekundzie już go nie było. Zdezorientowany rozglądałem się.
- Tu jestem! - Krzyknął ze śmiechem Jeremy.
 Zdezorientowany podążyłem za nim.
  Stał parędziesiąt metrów ode mnie... Na budynku.
Zamachał rękami ze śmiechem, zeskoczył i podbiegł do mnie.
- I jak ci się podoba?
- Jak ty to zrobiłeś?!
- Tak mogą aniołowie. Myślisz, że tylko pijawy tak potrafią? 
Wzruszyłem ramionami.
- Ja nic nie wiem. - Odparłem cicho, a Jeremy uniósł brwi.
- Choć. Pokażę ci kwaterę mojego starego... I byłą twojego.
  Zaintrygowany ruszyłem za nim.
Nie wiem ile wędrowaliśmy, ale Jer pokazał mi "szybki styl biegania". To było naprawdę niesamowite.
 Tylko tak biegnąc wpadłem przez przypadek na jakąś dziewczynę.
 Rozsypały jej się wszystkie rzeczy z torby. Zabrałem się do zbierania.  Jeremy śmiał się głupkowato w jakimś przejściu między kamienicami, a gdy zobaczył co to za dziewczyna cały się zjeżył.
 Ja też, gdy usłyszałem awanturniczy głosik.
- Jak zwykle musicie mi zawsze wchodzić w paradę!
 Podniosłem wzrok zdziwiony. Johanna.
 Dziwnie się poczułem. Pozbierałem jej wszystko. W sumie nie było tego wiele. Jakiś błyszczyk, portfel, dokumenty.
- Trzeba było mocniej trzepnąć. Może by zużyte gumki wypadły.
- Ha ha ha. Ale śmieszny jesteś. - zilustrowała go ze zmrużonymi oczyma wzrokiem i wyrwałam mi swoją torebkę z rąk.
- Dzięki, Christian. I tak cię nie lubię.
 Podrapałem się po głowie, gdy odeszła kołysząc biodrami. Ostra z niej laska. - pomyślałem, a moją myśl wypowiedział głośno Jer.
 Przytaknąłem mu.
- Zdobędę ją.
Roześmiałem się głośno.
- Przecież ty jej nawet nie lubisz.
- Kręci mnie ta laska. Ma buntowniczy charakterek. Inne w moim otoczeniu rozpływały się niczym wosk w cieple.
 Zdusiłem śmiech i szedłem dalej. Fakt, nie żeby coś, ale Jer nie był brzydki. Może czasem dziewczyny odstraszała dziwna aura którą odsiewał, a czasami je wręcz przyciągał jak muchy swoją tejmniczością.
 Nie żebym go dobrze znał, ale na tyle dobrze, żeby wysnuwać takie wnioski.
- Jak tam twoja przyjaciółka Akkie? - zapytał zgryźliwie, jednak odczuwałem, że był ciekawy.
Wzruszyłem ramionami, a serce mnie zabolało.
- Nie chcę o tym teraz gadać...
- Okej.
   Wędrowaliśmy nadal. Przeleźliśmy przez jakiś dziurawy płot i wkroczyliśmy do jakiegoś okrągłego koła na jakimś chodniku. Z pozoru - zwyczajne koślawe kółko, które narysował jakiś nudzący się przedszkolak, ale gdy bliżej się przyjrzałem, rozsiewało jakąś aurę tajemniczości.
 - Właź. - odpowiedział z kpiarskim tonem Jeremy, zadowolony, że jest ode mnie w tym bardziej rozgarnięty
- Co to? - zapytałem z wahaniem wchodząc.
- To krąg. Są rozmieszczone w różnych miastach, aby aniołowie mogli się przedostać do kwatery głównej w San Francisco albo Maine. Kminisz?
- Spoko.
 Wzruszyłem ramionami.
Byłem w głębi ducha podekscytowany. Wreszcie mogłem się dowiedzieć coś o moim ojcu...





















czwartek, 27 marca 2014

Od Akkie

Miałam ochotę krzyczeć i rzucać czym popadnie. łzy spływały mi po twarzy. Wampiry płaczą? Najwyraźniej tak! Miałam ochotę się zabić. Straciłam go. Wiedziałam że tak będzie.. nie potrzebnie mu mówiłam.
Kiedy zniknął bez zastanowienia wyjęłam swój plecak i wpakowałam do niego najpotrzebniejsze rzeczy. Wzięłam kartę kredytową i zadzwoniłam do Sary.
-Akkie?
-Sara.. moglibyście po mnie przyjechać?
-Coś się stało?-zapytała z troską.
-Odchodzę z domu... mam dosyć.
-Dobrze kochana. za 10 minut jesteśmy u ciebie pod bramą. Wyjaśnisz nam wszystko potem.
Rozłączyłam się i usiadłam przy biurku. Wzięłam kartkę i długopis. Napisałam szybko list pożegnalny.

"Drogi Christianie. 
Znamy się od lat. Wspólnie dorastaliśmy. Byliśmy razem na dobre i na złe. Nasza przyjaźń przetrwała wszystko.. jednak kłamstwa i los nas rozdzieliły. Wybacz mi. Wiem, ze teraz wzbudzam w tobie odrazę i inne złe uczucia. Postanowiłam dać ci spokój i odejść. Nie chcę już przeszkadzać. Dla mnie też to wszystko jest nowe. Odchodzę w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Jeśli ono gdzieś w ogóle jest. Kocham Cię jak brata i boli mnie to, że cię krzywdzę. Więcej tego nie zrobię. Wątpię czy zechcesz mnie szukać ale na wszelki wypadek odradzam ci to. Nie wiem gdzie się wybiorę ale na pewno daleko. Po stracie rodziców zostałeś mi tylko ty ale i ciebie straciłam. Może przełamie się i odszukam prawdziwego ojca.
Kocham cię i dlatego żegnaj.
Twoja,
Mimo wszystko,
Na zawsze,
Akkie

PS: Może kiedyś się spotkamy.. będę tęskniła i myślała o tobie. "

List zostawiłam w jego pokoju. Ostatni raz spojrzałam na nasze wspólne zdjęcie z wakacji. Otarłam łzy i wybiegłam z domu w tym samym momencie co moi znajomi przyjechali pod bramę. Usiadłam za Olivierem i odjechaliśmy. Ze łzami w oczach żegnałam wzrokiem mój dom. Już nie miałam nic ani nikogo.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam wiatru rozwiewać moje włosy oraz spływać swobodnie łzom. Coś pękło we mnie.

***

Zatrzymaliśmy się za miastem przy ulicznym barze. Moi towarzysze musieli zatankować a ja.. musiałam pomyśleć. Za kilka miesięcy kończyłam 17 urodziny. Ten rok był najgorszym. Wolałam już umrzeć na białaczkę szczęśliwa niż żyć ze świadomością że rodzice nie żyją a Christian mnie nienawidzi.
-Dobra.. a teraz opowiadaj.-powiedziała Sara.
-Powiedziałam.. Christianowi o tym kim jestem.
-I co? Nie uwierzył?-zapytał Eryk.
-Uwierzył.. i teraz.. nienawidzi mnie.
-Przykro nam.. ale taka jest kolej rzeczy. Nikt poza takimi jak my cię nie zrozumie. oni nie wiedza jak to jest.
-Myślałam że.. nasza przyjaźń jest na dobre i na złe.. mimo wszystko ze bodziemy razem.. jednak..-łzy spływały mi po policzkach.
Sara mnie przytuliła. Myślałam że będę miała wsparcie w Christianie.. jednak się pomyliłam. On mnie nie rozumiał.
-Opowiadaliście mi że.. wampiry mają coś takiego jak człowieczeństwo i ze jedynie to zostało nam z dawnego życia.
-Bo to prawda.
-Chciałabym to.. wyłączyć. Mówiliście że się da.
-Akkie.. odradzamy ci to. Jak to zrobisz..-zaczął Olivier jednak było za późno.
Zamknęłam oczy i skupiłam się na wszystkim. Pomyślałam o całym bólu jaki był we mnie. O rodzicach, Christianie i nawet o prawdziwym ojcu którego nie znałam.. o dziwo także o Jeremy'm.
Pozbędę się tego wszystkiego.. pozbędę..
Poczułam.. coś takiego jakby ktoś wyłączył jakąś część mnie.
Otworzyłam oczy. Teraz wszystko było inne.

***

Nie czułam nic. Żadnych emocji. Kazałam moim nowym przyjaciołom zawieść mnie do salonu z motorami. Chciałam sobie kupić swój. I kupiłam.





Byłam zadowolona z zakupu. Kochałam adrenalinę a bycie wampirem umożliwiało mi wszelakie sposoby by móc żyć niebezpiecznie.
-Zapolowałabym sobie.-powiedziałam kiedy wsiadaliśmy na swoje motory.
-Podoba mi się twój tok myślenia.-powiedział Olivier.
Pojechaliśmy na łowy.
Stałam się przykładem definicji wampira. Wyłączenie człowieczeństwa sprawiło że nie martwiłam się niczym i chciałam żyć pełnią życia.