piątek, 21 marca 2014

Od Joela

 To było coś dziwnego. Gdy wróciliśmy do domu wyczerpani i załamani po całej nocy szukania, poczułem niewiarygodny ból w sercu, jakby ktoś coś mi odebrał. Instynkt sam kazał mi wyskoczyć przez okno i pobiec... Polecieć... Jak kto woli...
   Nie wiedziałem ile mi to czasu zajęło, bo przemieszczałem się jak w transie, czując niewiarygodny smutek przytłaczający mnie.
  Dopiero gdy słońce wzeszło wysoko, zorientowałem się, że przekroczyłem granicę Włoszech. To było, jakieś nierealne, ale w sumie byłem aniołem więc jeśli miałem poważny powód, mogłem się tak ekspresowo przemieszczać.
  Po chwili zorientowałem się, że stoję na cmentarzu, a w oddali widać było karawan ubranych na czarno ludzi. Zaszyłem się gdzieś w rogu, pod drzewem. Po chwili na cmentarz wmaszerował orszak za dwiema, dębowymi trumnami.
 Nie wiedziałem, po co mnie tu instynkt przyprowadził. W sumie, zdarzało się czasem, raz na rok, na dwa, że przychodziłem na ceremonie pod postacią ducha i pomagałem przeprowadzać ludzi na tamtą stronę. Rzadko się tak zdarzało, ale jednak.
  Dopiero po chwili, zorientowałem się, że też jestem przeźroczysty. Odetchnąłem z ulgą. Sprawa wyglądała jasno.
 Jednak dostrzegłem w pewnym momencie mojego siostrzeńca... Christiana... Opiekowała się nim z tego co wiem... Elanor... i Peter. Wiedziałem, że Blaeberry wampir wyczyścił pamięć i traktował jako swoją partnerkę, jednak nie mogłem nic z tym zrobić. Seba mi wytłumaczył, że dopiero to się stanie, gdy on sam, z własnej woli będzie chciał i nawet śmierć tego nie rozwiąże. Bruno został przykuty kajdanami piekielnymi, za swoje uczynki i poważne zdradzenie Boga. Tak, Bóg istniał, bo istniały anioły, jednak nie zagłębiałem się dalej, w to jaki jest i co robi. Dawał mi od czasu do czasu zadania - mimo, że byłem po stronie złej, małymi kroczkami przechodziłem na dobrą, tak jak reszta mojej załogi.
  Moje rozmyślenia rozmyły się gdy dziewczyna towarzysząca Christianowi, odwróciła się i popatrzyła na kogoś za siebie. Przez chwilę, naprawdę myślałem, że to Elanor... Była do niej taka podobna... A potem zobaczyłem, że to nie ona.... Zaraz, zraz...? Elanor miała córkę? Czemu ja nic o tym nie wiedziałem...?
 I... No właśnie. Przecież to dziewczyna z komórki Jerry'ego!! Akkie, czy jak jej tam było!
 Złapałem się za głowę. To wszystko stawało się okropnie dziwne i poplątane. A potem gdy otwarli wieko trumien....
  Zdębiałem. Podszedłem wolno, przez ludzi do trumny stojącej bliżej mnie.
Gdy zobaczyłem sztuczną, umalowaną, białą i "wypchaną" Elanor w czarnej sukni zamarłem.
 Przeszedłem przez trumnę, bo jako duch nie byłem materialny i pochyliłem się nad drugą...
  Peter.
Coś tak gwałtownie uderzyło mnie w głowę, że odskoczyłem. Wielkie, ogromne poczucie winy. Czułem, że w jakiś sposób skrzywdziłem tego człowieka. Że skrzywdziłem tą dziewczynę.. Akkie...A przede wszystkim Elanor.
 W głowie zabrzmiał mi dudniący głos
"Przeprowadź ich na drugą stronę".
 Drżącą ręką dotknąłem symbolicznie ich dłoni. Nagle koło mnie stanęły dwie niewyraźne poświaty. Jeszcze nie miały zarysu postaci, dopiero jak dotrą do góry. Kapłan właśnie odmawiał jakieś modlitwy, tłum klęczał, a ja spojrzałem ku górze.
 Automatycznie powietrze mnie wchłonęło i wyrzuciło na jednej, wielkiej szarej dziurze. Znałem to miejsce dobrze. Czyściec. Miliard białych poświat sunęło się tu. To miejsce nie miało końca, ani początku. Długa, skamieniała pustynia i szare coś, co można by nazwać niebem.
 Jednak to był tylko przystanek. Szliśmy dalej.
Powietrze znów mnie wchłonęło, jak i moich towarzyszy.
 Gdy znów odzyskałem wzrok, znieruchomiałem. Znaleźliśmy się w miejscu, w którym Bóg rozstrzygał  innowierców, lub naturalne istoty. To miejsce nie było straszne... Ani przyjemne. W oddali szemrało coś w rodzaju strumyka, wiał wiatr, ale nie było go słychać, tylko czuć silne podmuchy. Padał deszcz, ale się go nie widziało, tylko czuło na twarzy. Ciepły od słońca, którego poświata tylko oślepiała.
 Musiałem ich tu zostawić. Elanor i Peter nie odzyskali jeszcze swoich, prawdziwych kształtów, miało to się stać to po przysłowiowej "rozprawie". Albo tacy pozostaną, kiedy trafią do czyśćca, albo do piekła, albo odzyskają swój dawne ciało, tylko przeźroczyste, gdy wejdą do nieba.
 Jarzyli się lekką brązową poświatą, co oznaczało wypadek na drodze, najczęściej samochodowy.
Zostawiłem ich po chwili z mieszanymi uczuciami. Wróciłem na ziemię i to dosłownie.
  Ku mojemu zaskoczeniu znalazłem się  w własnej kuchni. Słońce dopiero wyzierało za chmur, naczynia były poustawiane tak jak dzień temu na suszarce, z holu było słychać łkanie Tei.
 Zrozumiałem, że to w czasie nigdy nie miało miejsca. Że to była moja osobista wyprawa, nie zapisana w normalnym świecie.
  Teraz musiałem odciąć część problemów, a zachować ważniejsze, co się równało z odnalezieniem Ivy i odbiciem jej od tego gnoja. Rozmyślania o Akkie, Elanor, Peterze, Christianie, Blaeberry i Brunie - pozostawiłem na później.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz