wtorek, 11 marca 2014

Od Teaurine

Zatrzymaliśmy się w hotelu niedaleko Maine. Nalegałam i nalegałam Boggsa i Fulvię by ruszał, jechał dalej. Ale nic z tego. W sumie, niedaleko, to znaczy jeszcze 2 dni drogi, a mała zaczęła chorować. Bałam się o nią. Niestety, wizyta musiała poczekać. Ivy była przeziębiona, ale widziałam że coś się jej przyczepiło. Jak mogła być chora? Może to przez to co zjadła. Miała gorączkę, nie mogłam przestać się wiercić.
-Jadę do szpitala..-Złapałam swoją torbę i kurtkę. Zaczęłam zakładać buty, ale Fulvia mnie zatrzymała.
-Nie ma mowy! Ho ho ho! I co jeszcze! Laska, jesteś tak zmęczona, że wyglądasz jak śmierć na chorągwi!Zajmę się Ivy, a ty leć spać.
-Nie... Nie mogę. Musze ja się nią zająć... JA...
-Za bardzo się przejmujesz tą rolą matki. Zastępowałaś jej i ojca, i matkę.Joel pewnie też!
-Ma tam swoją rudowłosą ślicznotkę, wątpię by czuł się samotnie, albo źle by mu było w wychowaniu. Rozumiem go, musi mu ktoś pomagać.
-Ty miałaś wampirzych koleżków.
Zamarłam.
-O matko...
-Co?
-Ivy... Pokaż się mamie na chwilę.
-Dobra.-Wstała zaspana i zmęczona.
Obejrzałam ją dokładnie. Oczy... czy nie są podkrążone... stan podgorączkowy... Nie no cudownie, jeszcze mi małej brakowały, by mi chorowała. Ale cholerna wampirzyca musiała jej coś podać bym się o nią martwiła, miała zajętą głowę Ivy, niż uciekaniem przed nimi. Ale skąd miałam wtedy wiedzieć to wszystko? Oczywiste było to że wampir tknął, dał jej do jedzenia coś co spowodowało przeziębienie. Są do tego zdolne.
-Mamo chcę do taty... Kiedy wreszcie dojedziemy?
-Myślę że to nie będzie takie proste...-Mruknęłam.
-O co ci chodzi?-Odpowiedziała Ivy.
-O to, że... -Przerwałam. To, że mogłabym umrzeć z rąk Arthura by chronić dziecko, jeszcze Joel mógłby mnie odrzucić. Ale Arthur na razie nie wie gdzie mnie szukać. Jest pewien że jestem gdzieś niedaleko, bez pamięci nie jestem trudnym celem. Ale się myli. - Że tata na pewno za tobą tęskni i chce już cię zobaczyć kochanie. -Zmieniłam odpowiedź.
Uśmiechnęła się lekko i przytuliła mnie.
-Kocham Cię mamo.
-Ja ciebie teeeż skarbie.
-Jaki słodki widok... I jak maleństwo się czuje?- Odezwała się Fulvia.
-Dobrze... Jeśli coś będzie nie tak to zajme się nią. Znam się na tym...
-Ach! No tak! Studiowałaś tam! Widzisz? Dzięki tej decyzji Joela, skorzystałaś na tym choć odrobinkę!
Zmierzyłam Ivy temperaturę i wszystko wskazywało na to że nic się nie stanie jak pojedziemy dalej. Gorączka powoli spadała, po tabletkach,a czuła się coraz lepiej.


***

Ivy spała a my dalej jechaliśmy gadając przez całą jazdę. Byłam strasznie senna, ale trzymałam się by nie paść. Niedaleko było do Joela. Skupiłam się na tym gdzie mieszka. Jak go znaleźć, ale byłam zbyt zmęczona bym mogła cokolwiek wygrzebać o nim.
   Dojechaliśmy. Maine. A raczej zaraz będziemy wjeżdżać. Mała obudziła się i zaczęła skakać z radości. Potem się uspokoiła, zaczęła wpatrywać się w okno.
-O czym myślisz mała?
-O wszystkim. Mamo, a kiedy staniemy?
-Co taka niecierpliwa?
-Chcę zobaczyć tatę!
-Ja też. Bardzo...

Boggs poszedł wypatrzeć jakis samochód w mieście, chciał mi zostawić ten. Był dość dobry, nie był strarym gratem jaki by mógł zaraz się rozpaść. Był solidny, wygodny... Musiał kosztować fortunę, ale przeciez to był Boggs. Kasa u niego nie grała roli. Fulvia tak samo. Poszła z nim, a ja pojechałam dalej, w głąb miasta.
-Mamo, a gdzie tata mieszka?
Zadawała tak dużo pytań... Sama na nie nie znałam odpowiedzi. Sama chciałam ją uzyskać.
-Nie wiem, znajdziemy go. Tylko teraz muszę...
Zatrzymałam się gwałtownie. Odwróciłam się do małej sprawdzić czy nic jej nie jest, na szczęście siedziała grzecznie i wpatrywała się we mnie dużymi oczami.
-Nic ci nie jest?
-No co ty!
Zaśmiałam się. Ale znów spojrzałam na ulicę.
Pusto. Jak nigdy w świecie. Zobaczyłam rannego, jeszcze żyjącego jedynego człowieka na drodze. Bałam się zostawić małą samą... Ale co się może stać?
-Poczekaj na mamę Ivy. Nie ruszaj się.
-W porządku.
Wyszłam i podeszłam do człowieka. Kobiety. Zmierzyłam tętno.
-Co się stało?-Spytałam szybko.
-Wam...Wampiry...Tu są. Niech pani ucieka.
-Mam z nimi styczność od dość dawna słonko...
-Dam radę sama...
Wstała jakoś chwiejnie.
-Nie była pani z dzieckiem?
Zamarłam. Odwróciłam się, i... Nie było  Ivy!
Byłam przerażona. Jak mogłam ją zostawić!!!
-Co ja zrobiłam...?! -Mówiłam do siebie.
Dotknęłam siedzenia. Wampirzyca, była niedaleko.
Pobiegłam za nia zostawiając samochód na drodze. Wróce potem. Kiedy zobaczyłam blondynę wściekłam się.
-Zostaw ją. -Powiedziałam spokojnie.
-Maleńka, chcesz do mamy?
-Tak! Puść mnie.-Powiedziała kapryśnie.
-Zostaw ją!
Nie mogłam nic zrobić. Gdybym cisnęła w nią ogniem, mała by ucierpiała. Cholera!
-Żonka Joela?
-Czy wszyscy muszą o tym wiedzieć?!-Mruknęłam zrezygnowana.
-Zabieram córeczkę ze sobą.
-Ochooo, nie ma mowy blondyneczko.
-Masz coś do blondynek?
-Ehm... Nie koniecznie...
-Jestes brzydka! Puść mnie...!-Mruknęła znudzona Ivy.
-Pa,pa...
Nagle zjawił się ktoś. Zabrał dziecko a potem zabił z zaskoczenia blondynkę.
-Mamo...! Masz takich dziwnych znajomych...-Podeszła do mnie Ivy z kapryśną miną.
-Teaurine...?-Poznałam po głosie. To był... Joel.
Mała odwróciła się w stronę Joela i spytała obojętnie.
-To znowu jakiś twój dziwny kolega który będzie chciał mnie porwać?
-Nie... To jest twój tata...
Podbiegła do niego i wtuliła się w Joela. Nigdy nie widziałam jej aż tak szczęśliwej.
-Jak... Znowu... Znowu zajmujesz się czarną robotą?-Wycedziłam, bo nie mogłam uwierzyć.
-Naprawdę odzyskałaś pamięć...?
-Tak.
Podbiegłam do niego i przytuliłam go.













-Jesteś skończonym idiotą...-mówię. -Ale kocham tego idiotę... Nigdy, NIGDY mnie nie opuszczaj... Rozumiesz...?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz