wtorek, 25 marca 2014

Od Joela

- Spokojnie Joel... Jeszcze ich dorwiemy.
 Byłem wściekły. Rzadko pijawki nam się wymykały. Dorównywaliśmy im wszystkim, a raczej one nam, bo my pierwsi byliśmy na ziemi. Tak samo byliśmy szybcy, zręczni, zwinni... Niestety czuliśmy w mniejszym stopniu, za to potrafiliśmy się unosić nad ziemią o wiele dłużej niż parę sekund.
   Popatrzyłem na Sebastiana który ocierał o trawę ręce z krwi. Zawieźliśmy gościa do szpitala, ale tylko go podrzuciliśmy. Nie graliśmy po stronie dobra, tylko zła, a wybijaliśmy pijawki nie dla ludzi, tylko dlatego, że wchodzili nam w paradę i (usiłowali!!) z nami się porównywać.
  Nienawidziłem ich. Chodzące trupy, pijawki jedne.
Zmęczony oparłem się o słup. Mieniło mi się przed oczami. Nie spałem od paru dni, problemy z Teą, Ivy i Jeremim stawały się coraz trudniejsze.
  Nagle ktoś mi położył ręke na ramieniu.
Tą ręke poznałbym bez trudu. Mimo iż właścicielka była upierdliwa i czasem złośliwa, bardzo mi pomogła.
- Joel, myślę, że powinieneś odetchnąć.
- Wiesz co, masz rację Roxana.
   Pół godziny potem siedzieliśmy w jakimś przydrożnym barku. Roxana wpatrywała się we mnie rozbawiona, jak pożeram z szybkością światła stek.
- Teaurine w ogóle cię nie pilnowała, żebyś coś zjadł?
Drgnąłem na dźwięk jej imienia i przypomniały mi się obelgi które wypowiadała na mój temat. Że chodzi mi tylko o jedno, że nie obchodzi ją Ivy... Wiedziałem, że nie robi tego świadomie, ale i tak bolało gorzej niż rozgrzane noże wbijające się w ciało.
   Była młoda i piękna. Ja w sumie też... Młody.   U Aniołów było tak, że jeśli ktoś im nie oberwał skrzydeł, mogli żyć nawet do 120 lat, wiecznie młodzi i piękni. Oczywiście, nie zawsze wyglądali jak 20 - laty, ale też nie jak siwiejący dziadziusie. Suma summarum. Nie byłem z nią głównie z tego, że wyglądała tak, a nie inaczej. Po prostu ją kochałem i to było najważniejsze.
- Halo, panie Evest? - powiedziała Roxana wyrywając mnie z otępienia.
Wzdrygnąłem się i znowu zrobiłem kęs.
- Słuchaj Roxi... To nie tak. Ostatnio się dużo dzieje... A ja nie miałem czasu, żeby coś zjeść.
- Bo królową interesowały tylko swoje sprawy, jej problemy i jak ona się czuje? Czasami mam wrażenie, że specjalnie lubi wpadać w kłopoty, żeby cię żywcem wykończyć.
 Natychmiast poprawiłem się na krześle, wyprostowałem i w miarę możliwości nabrałem pełni życia. Odwróciłem głowę tak, żeby choć trochę ukryć worki pod oczami i uśmiechnąłem się sztucznie. Natychmiast skierowałem karcący wzrok na Roxanę.
- Nie mów tak o niej. Bardzo się martwi o Jeremiego, Ivy... I o mnie. O wszystkich. Przez to sama wpada w kłopoty.
- Tak? To kiedy przykładowo księżniczka odwiedziła swoją biedną matkę? Porozmawiała z Jeremim na jakiś temat? Albo z Ivy? Ugotowała ci obiad? Myślisz, że nie wiem, że zawsze wracając z roboty jadłeś coś na mieście? I nawet potrafiła ci uwierzyć w to, co jej Gregory naściemniał. W dodatku obwiniała cię za to, że to niby twoja wina, że chciałeś ją obronić oddając jemu.
 Znużony przestałem udawać i odsunąłem talerz, kładąc się na stoliku z głową między rękami.
- Daj już spokój... - wydałem stłumiony głos. Naprawdę rozbolała mnie głowa.
 Roxana bezszelestnie przysiadła się do mnie i położyła mi ręke na ramieniu.
- Przepraszam... Ja po prostu..
- OK, rozumiem. Dzięki, że o mnie myślisz.
Kontem oka zobaczyłem jak się uśmiecha.
- Na pewno znajdziecie Ivy - pocieszyła.
Ja też miałem taą nadzeje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz