wtorek, 18 marca 2014

Od Joela

  Nie wiedziałem, czy wtedy, w lesie, gdy wykrwawiałem się na drzewie, sam się pozbierałem, czy pomogła mi matka. Dzięki niej, tak naprawdę mogłem odnaleźć w lesie Teę i zanieść ją resztkami sił do lecznicy.
 Jej koleżanka faktycznie spaprała robotę. Byłem na nią wściekły, za to, że nie upilnowała Tei. Szczerze powiedziawszy pozostali się na mnie nie liczyli. Wymieniłbym ich wszystkich za  Teę i dzieci.
  A jednak teraz leżałem koło niej szczęśliwy, pełen gorącej miłości którą żywiłem do niej. Nareszcie czułem, że żyje.
Złapałem ją za ręke i powiedziałem cicho.
- Przyrzekam, że nigdy cię nie opuszczę.
Uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Dziękuje...
- Martwi mnie tylko sprawa... tych ran.
- Daj spokój...
- Jak dorwę Gregory'ego to...
Pocałowała mnie lekko, uniemożliwiając mi dokończenia prośby.
- Przestań. To nic. Nie wiedziałeś.
- Skazałem cię na takie piekło... Przepraszam... - powiedziałem cicho.
- Nie zadręczaj się. Najważniejsze, że jesteśmy razem... - Mruknęła. - Wróciłam.
Uśmiechnąłem się figlarnie i przyciągnąłem ją do siebie.
- Dzieci śpią?
Widząc iskierki w moich oczach roześmiała się cicho.
- Ivy śpi na pewno. Nie wiem jak z Jeremim.
- Sprawdzę. Zaraz wracam.
Pocałowała mnie na "pożegnanie", a ja niechętnie się od niej oderwałem.
  Gdy zapukałem lekko do pokoju syna usłyszałem tylko burknięcie pod nosem.
- Wchodzić.
 Wszedłem i zamknąłem cicho drzwi.
Jeremy leżał na łóżku i odbijał piłkę z chmurna miną. Z rozbawieniem obserwowałem go, jako mój młodszy klon. Jedynie nos, oczy i rysy twarzy miał po matce - po za tym wyglądał jak nastoletni ja.
 Usiadłem na brzegu łóżka i obserwowałem go w milczeniu. Po chwili się odezwał.
- O co chodzi?
- Masz ochotę porozmawiać ze swoim staruszkiem?
Z trudem ukrył uśmiech i niewyraźnie burknął.
- Zależy o czym.
- Na przykład o tym, dlaczego jesteś taki zły.
Zerknął na mnie.
- To aż tak widać?
- Uhm... No gadaj.
- Nie powiesz nic mamie?
- To zależy.
Zilustrował mnie, a potem z wahaniem zaczął.
- No bo byliśmy na tej wycieczce.
Uniosłem brwi zdezorientowany.
- Tej we Włoszech... Dwa tygodnie temu.
- Ahm... No? I co tam.
- No i poznałem ładną dziewczynę.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Jak ma na imię?
- Akkie.
 Coś we mnie drgnęło, a na rękach wyszła mi gęsia skórka. W głowie przelatywało mi milion obrazów, ale przesuwały się zbyt szybko, bym mógł się dowiedzieć o co chodzi. Szybko stłumiłem ten dziwny stan i mówiłem ze spokojem.
- No i co z nią?
- No w zasadzie nic. Gadaliśmy trochę, wymieniliśmy się numerami. Pisaliśmy ze sobą wczoraj sms-y. Ale wyobraź sobie, że mój durny kuzynek Christian snuje się za nią jak...
- Jak?
- No łazi za nią cały czas!! Pamiętam, jak umówiliśmy się w kawiarni, a on oczywiście tam był. Jakiś taki drętwy, tajemniczy, nie spuszczał ze mnie wzroku i nie chciał odejść, choć Akkie go delikatnie prosiła. Potem powiedziała mi cicho, że on już taki jest i traktuje go jak brata. Wycieczka trwała tylko tydzień, no to musieliśmy wracać, ale ona mi wpadła w oko i nie mogę przestać o niej myśleć.
- Jak wygląda? - odpowiedziałem z uśmieszkiem.
- Ma takie duże, niebieskie oczy z takimi złotymi pręgami. Zupełnie jak ty. - odparł z rozbawieniem, a ja się lekko wzdrygnąłem. Dobrze, że nic nie zauważył. - No i takie długie, blond włosy, które lubi często splatać w warkocze, choć najładniej wygląda w rozpuszczonych. Prosty, mały nos, kształtne usta i opaloną cerę.
 Gwizdnąłem udając aprobatę.
- Postawiłeś sobie trudny cel, synu.
- Trudno tato... Takie życie... Jestem już zmęczony...
- To idź spać.
- Tak idę spać. Dobranoc - rzucił szybko.
  Wyszedłem posłusznie, choć wiedziałem, że spać nie pójdzie. Gdy zamykałem drzwi, przez poblask widziałem poblask komórki.
 Poszedłem odwiedzić jeszcze moją dziewięcioletnią córeczkę Ivy. Zajrzałem cicho do jej pokoju. Z rozczuleniem podszedłem do jej łóżeczka i przykucnąłem przy nim. Poprawiłem jej kołderkę z Barbie która zjechała na dół i położyłem koło niej misia, który spadł na podłogę. Pocałowałem ją w jasną główkę - która - zauważyłem z wiekiem coraz bardziej ciemniała.
  Gdy wracałem do naszej sypialni czułem jakąś nieznaną rodzicielską dumę. Miałem cudowne dzieci... I piękną żonę.
  Tea bawiła się zamyślona komórką, siedząc do drzwi tyłem. Bezszelestnie ukląkłem za nią i pocałowałem ją w ramie, zsuwając ramiączko stanika.
 Odwróciła się z rozjarzonymi oczyma i przylgnęła do mnie całym ciałem. Pociągnęła mnie za sobą i pocałowała namiętnie, gdy usłyszeliśmy pukanie. Natychmiast się od siebie odsunęliśmy, a ja poprawiłem szybko rozporek i koszulkę. Spodziewałem się, że to zażenowany Jeremy lub wystraszona Ivy.
  Wszedł nasz syn pierworodny, patrząc na nas z rozbawieniem. Tea ukradkiem poprawiła sobie ramiączko i rozczochrane włosy.
- Tak synku? O co chodzi? - uśmiechnęła się do niego szeroko i zeszła z łóżka. Poprawiła niby od niechcenia poduszki i pacnęła w ręke tabletki na sen, chowając je za siebie.
-  Gdzie są moje spodnie?
- Jakie spodnie?
- Te czarne, z łatami.
Podrapała się w głowę.
- Chyba się suszą, albo są u ciebie na dole w szafie.
- Tam ich nie ma. Pójdę poszukać do łazienki.
- Słusznie. I idź spać. Późno już.
Mimo jego widocznego zażenowania pocałowała go w czoło. Jako niestety szesnastolatek (choć żył na świecie dwanaście lat) przerastał ją o głowę, więc Tea musiała wspiąć się na palce i pociągnąć go na dół.
  Odszedł z rumieńcem na twarzy, a ja wybuchłem panicznym śmiechem, tak samo jak Tea. Spadliśmy na łóżko.
Jeszcze długo nie mogliśmy zasnąć, wcześniej upewniwszy się, że Jeremy jest już w łóżku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz