poniedziałek, 10 marca 2014

Od Elanor

Akkie dziś kończyła 10 lat. Złe dni już minęły i było wszystko dobrze. Peter już jak na razie nigdzie nie wyjeżdżał. Wszyscy, cała rodzicom i gośćmi mogliśmy spędzić miło ten dzień. Była także Blea z synkiem i mężem. I tak naprawdę było nas tylko tyle. Dlaczego? Ponieważ Akkie nie czuła się najlepiej i nie chcieliśmy robić zamieszania.
-Akkie! Christian! tort!-powiedziałam.
Dzieciaki siedziały w pokoju Akkie. teraz przyszli do salonu na tort.
-Akkie pomyśl życzenie!-powiedziałam a Peter ustawił aparat po drugiej stronie by zrobić zdjęcie wszystkim zebranym.
Włączył samowyzwalacz i szybko przyszedł do nas. Akkie zdmuchnęła świeczki. Aparat zrobił zdjęcie.
Potem przyszedł czas na prezenty. Wszystko układało się wspaniale.
Mi udało się wyjść z depresji i wszyscy są cali i zdrowi.
Akkie otwierała właśnie prezent od Christiana i jego rodziców kiedy nagle zobaczyłam coś.
Leciała jej krew z nosa. Zdezorientowana przetarła rekom czerwony płyn.
-Skarbie?-odezwałam się i podeszłam do niej.
Ta spojrzała się na mnie i w tym samym momencie straciła przytomność.
-Akkie!-krzyknęłam i złapałam ja zanim upadła na panele.
Peter szybko znalazł się przy nas. Blea z rodziną stała zdezorientowana i przejęta.
-Akkie? Córeczko?-odezwałam się.
Po chwili odzyskała przytomność. Była strasznie blada i zmęczona.
Pomogłam jej umyć twarz i kazałam jej się położyć. Wyszłam z jej pokoju a w drzwiach minął nie przestraszony Christian. Poszłam do Petera i reszty.
-Zabrałabym ją na pogotowie. To nie jest normalne.-powiedziałam dygocząc.
-Tez tak uważam.-powiedziała Blea.
Blea była taka przyszywana ciocią Akkie. Gdybym z Peterem była wierząca wzięłabym ja na chrzestną ale nawet nie chrzciliśmy Akkie.
-To zaprowadź ją do samochodu i jedziemy.-powiedział Peter idąc z Brunem w stronę drzwi.
Poszli do garażu.
Ja z Bleaberry poszłyśmy do pokoju gdzie były nasze dzieci.
-Skarbie.. musimy jechać do szpitala.-powiedziałam siadając obok Akkie.
-Dlaczego? Przecież nic mi nie jest.
-Zrobią Ci rutynowe badania i wrócimy. A jutro Christian przyjedzie do Ciebie albo ty do niego.
-No dobrze..-powiedziała i wstała.
Wyszliśmy z domu.
Peter już czekał na nas.
-Gem tylko zadzwoń do mnie jak wrócicie do domu.-powiedziała Blea idąc do swojego samochodu.
-Dobrze. i przepraszamy was ale..
-Rozumiemy.-powiedziała.
Wsiedli do samochodu i odjechali a ja z Peterem i Akkie skierowaliśmy się do szpitala.

***

Minęły trzy dni. Dziś jechaliśmy zobaczyć wyniki. Wraz z Peterem byliśmy przerażeni. Wiedzieliśmy coś co oszczędziliśmy Akkie. Może i była młoda ale zrozumiała by.
Wjechaliśmy winda na oddział "Onkologii". Trzymałam Akkie za rękę. Weszliśmy do gabinetu.
-Dzień dobry.-powiedzieliśmy do lekarza.
Usiedliśmy przy biurku i słuchaliśmy tego co nam miał do powiedzenia.

***

Cała drogę do domu byłam zalana łzami i przytulałam Akkie.
-Mamo.. przecież ja nie umrę. Wyleczą mnie.-powiedziała Akkie.
Ona była pewna że przeżyje. Jednak.. tylko 80% ludzi przeżywało białaczkę.. zawsze te 20% było...
W domu Akkie posła do swojego pokoju a ja zadzwoniłam do Bleaberry.
-Gem i jak wyniki?-powiedziała.
-Blea..-zaczęłam jednak głos mi się łamał. -To biała.. białaczka.-powiedziałam łkając.
Blea starała się mnie pocieszyć jednak ja nadal obwiniałam siebie o to. A najgorsze było to że mi i Peterowi czas się kończył bo zawarliśmy pakt z czarownicą a ta w zamian miała przypilnować by Akkie żyła długo i szczęśliwie. Zachorowała na raka.. czy to oznacza "długo i szczęśliwie"?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz