środa, 5 marca 2014

Od Joela

- Musisz już iść? - wymruczała Tea ciągnąc mnie za ręke gdy ubierałem podkoszulek.
- Tak kochanie, muszę iść. - powiedziałem przewracając oczami z cichym śmiechem.
- A może... Byś został?
- Chętnie... - pochyliłem się nad nią i wymruczałem do ucha. - Ale nie mogę. Umówiłem się na to spotkanie w sprawie... pracy...
 Po części z tą pracą była prawda, jednak chodziło coś o anielskiego i kumałem z grubsza o co chodzi. Nie chciałem w te sprawy się mieszać, ale nie miałem wyjścia, bo ogólnie należałem do tej "mrocznej" sekty. No i potrzebowałem kasy. Tea nie mogła iść na studia, bo mieliśmy w końcu dziecko, a kasa odkąd się wyprowadziłem od ojca i porzuciłem władzę nie spadała z nieba.
- Ech... Musisz?
Zaśmiałem się cicho i przejechałem pod szufelką stanika palcem.
- Zostałbym... Ale muszę.
- Będę na ciebie czekać. - szepnęła.
Zaśmiałem się.
- Ja myślę.
Podszedłem do łóżeczka i cmoknąłem śpiącego Jerry'ego w czółko. Nie dało się ukryć, że był przesłodki i rósł jak na drożdżach ( i to dosłownie). Miał 7 miesięcy, a wyglądał na dwuletnie dziecko. Pogłaskałem go po głowie, pocałowałem Teę i wyszedłem.
  Narzuciłem kaptur na głowę i pod osłoną nocy przemknąłem przez las. Miałem już pomału tego dość. Całe szczęście, że za miesiąc wyprowadzaliśmy się do Maine.
  Przeszedłem chyłkiem przez ulicę i wszedłem między magazyny. Poczułem ręke na ramieniu i obróciłem się szybko gotowy do ataku.
Na szczęście to był tylko Seba. Wpadł w histeryczny wybuch śmiechu, a ja przewróciłem oczami.
- Stary, wrzuć na luz.
- Daj spokój. - mruknąłem i rozejrzałem się szukając niewidzialnego wroga.
- Spoko, tu nikogo nie ma. Opuszczone budynki, kminisz?
- Uhm. - mruknąłem i wskazałem ręką na drogę. - Prowadź mądralo.
- Z przyjemnością.
  Doszliśmy pod jakiś mur i skręciliśmy w prawo. Gdy doszliśmy do wielkich śmietników za magazynem zdziwiony popatrzyłem na ścianę.
Parę metrów nad ziemią umiejscowione były drzwi. Uniosłem pytająco brew.
Sebastian roześmiał się.
- Lot. Jesteś Aniołem?
- Uhm... Skrzydła... Kojarzę.
- Dajże spokój.  Bez skrzydeł też to można robić. Patrz.
Uniosłem brwi, kiedy stojący obok mnie Seba zniknął. Pojawiła się tylko czarna smuga i znalazł się po chwili w przejściu w drzwiach.
- Teraz ty.
- Jak?
- Odpręż ciało, umysł i po prostu...  Chciej tu być. Koło mnie.
Zrobiłem co kazał i przymknąłem oczy.
 Po chwili zdziwiony zauważyłem, że stoję tuż koło niego.
- Brawo! - zaklaskał głośno Seba i ze śmiechem popchnął mnie w głąb pomieszczenia.
  Gdy z ciemnego korytarza weszliśmy do jasnego pomieszczenia, zmrużyłem oczy i zakryłem je ręką przed światłem.
- No proszę. Jesteście.
Mignęło mi coś rudego i po chwili zatrzymała się koło mnie dziewczyna.
- Joel, tak? No cóż to za pytanie. Oczywiście, że Joel. Takiego przystojniaka nie można nie zapamiętać. - mrugnęła do mnie i wystawiła ręke. - Jestem Roxana. Roxi wystarczy. - mrugnęła do mnie odsłaniając białe zęby.
  Uniosłem brwi zaskoczony jej osobowością. Podałem jej ręke ilustrując ją. Skórzana, czarna kurtka, obcisłe rurki i czerwone szpilki. Rude włosy rozpuściła tak, że sięgały jej do bioder. Usta pomalowała brązową szminką i założyła wielkie kolczyki - koła.
  Jeszcze chyba nigdy nie zwróciłem uwagi na żadną dziewczynę oprócz Tei. Zresztą teraz ta też mnie nie interesowała, ale coś w niej było... Przebojowego.
 Zaprzestałem te myśli. Moja żona była najlepsza, najpiękniejsza i najseksowniejsza.
Z jakiś drzwi wyszedł mężczyzna koło trzydziestki i popatrzył na mnie.
- Widzę, że już jesteś Joel i poznałeś się z Roxi. Będzie to twoja partnerka do końca życia. - Mrugnął do mnie po czym się roześmiał. - Oczywiście żartuje, ale będziecie ze sobą pracować. Zasady i warunki obgadamy później, a teraz Seba wytłumacz swojemu koledze o co chodzi.
  Wbiłem ręce w kieszenie. Zapowiadała się ciekawa zabawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz