niedziela, 16 marca 2014

Od Joela



 Wszędzie widziałem  krew i białe plamy i czarne. Białe od ciał trupów. Czarne od koloru skrzydeł. Musieliśmy je wyciągnąć, bo dzięki nim byliśmy silniejsi. Istniało niestety duże ryzyko, że nam je łatwo wyjmą, ale trudno.
  Cały czas myślałem, czy Tea, Jeremy i Ivy są bezpieczni. Gdyby im się coś stało… Nie przeżyłbym…
Pozbawiłem głowy kolejnego wampira i podpaliłem sklecające się części ciała z odrazą. Nagle zobaczyłem w głowie obraz. To działo się na skraju lasu.  Coraz bledsza Tea, w ramionach wampira który wypijał z niej krew, a ja nie dałem rady do niej dobiec trzymany przez wampirzastych.
  Wizja była tak rzeczywista, że zachłysnąłem się powietrzem. I mimo, że szef ostrzegał nas iż wampiry mogą wlepiać nam do głowy nasze najgorsze lęki nie potrafiłem teraz myśleć normalnie.
Popędziłem szybko przed siebie w miejsce wizji. Nikogo tu nie było… Jednak czułem zbliżające się zagrożenie. Niepewny rozglądałem się po drzewach.
  I to jednemu z nich wystarczyło. Poczułem nagłe rwanie na plecach, aż wrzasnąłem.
Dobrali się do moich skrzydeł… Odwróciłem się szybko, ale było już za późno. Rwali mi wszystkie pióra, a z bólu sparaliżowany pozwoliłem się złapać za ręce.
  Zamknąłem oczy. Pragnąłem jeszcze ostatni raz zobaczyć Teaurine… I dzieci.
Czułem, że to koniec, gdy nagle puścili mnie. Zdziwiony odwróciłem się i nie zważałem uwagi, na czarną krew kapiącą mi ze skrzydeł.
 Parę kroków przede mną stała blada Tea. Patrzyła na mnie niewidocznym wzrokiem. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że po jej ręce płynie krew, a na ziemi leży zakrwawiony nóż.  
   Trzej mężczyźni świdrowali ją wzrokiem, a ich nozdrza wciągały jej zapach z lubością.
Mimo osłabienia szybko skoczyłem przed nią, zasłaniając ją rękoma. Zwęziłem oczy w szparki i obserwowałem ich skupiony.
  Wybuchnęli śmiechem. I mieli razję. Czterech na jednego? Żałosne. Szykowałem się już na jawną śmierć, gdy nagle jeden z nich znieruchomiał i ułożył usta w literę "o". Upadł na kolana, a potem na brzuch.
 Dopiero wtedy zobaczyłem kołek wbity między łopatki z jakimś żrącym kwasem kopcącym się nadal. Spojrzałem ponad nim.
  Po środku drzew stała Roxana trzymając w rękach łuk. Nie wiedziałem jak to zrobiła, ale już po chwili na ziemię padł drugi typek.
- Uciekaj! - syknąłem do Tei popychając się lekko, gdy zdezorientowani zaczęli szeptać.
- Nie ma mowy. Nigdzie się stąd nie ruszę. Nie wracam do schornu! Mam dość martwienia się o ciebie.
- To się nie martw. - burknąłem - Wracaj do dzieci. Już...
- Twoje skrzydła... - powiedziała cicho patrząc na coś co tylko je przypominało.
- Tak wiem, że wyglądam jak jakiś amorek z reklamy prezerwatych, ale nic ci na to nie poradzę!
Roześmiała się cicho. Ktoś by pomyślał, że chwila jest nieodpowiednia. Że nie powinna się śmiać, tylko płakać.
  Ale to dało mi siłę do walki. Gdy jeden z nich się na mnie rzucił rozerwałem go na strzępy. Tea cofnęła się i pobiegła gdzieś między drzewa. Podpaliłem części ciała pijawki i odwróciłem się.
  Wampir patrzył prosto na mnie. Miał na sobie czarną koszulę ubrudzoną zasłchą krwią i tatuaż w postaci skorpiona na nadgarstu. Musiał być już doświadczony, by nie rzucić się na krew i nie zlizywać jej z trawy.
Bez słowa się odwrócił i odbiegł. Nie miałem siły, ani chęci, by go gonić. Skrzydła nadal plamily twarę czarną krwią. Schowałem je i zjechałem po drzewie na trawę. Ile dziś już zabiłem pijawek? Dziesięć? Dwadzieścia? Może trzydzieści...? Walka była wyrównana. Nie miałem pojęcia kto wygra. Byłem w totalnym stanie odrętwienia. Przy ziemi zdołała tylko utrzymać mnie troska o Teę i dzieci. 
  Podbiegła do mnie Roxana i przerażona wpatrywała się we mnie. Ja już nie miałem siły zapewniać, że wszystko dobrze. Oparłem głowę o drzewo i "zasnąłem".

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz