czwartek, 20 marca 2014

Od Johanny

-Nie chcę tam jechać.
-Zapoznasz inne wampi...
-Nie chcę poznawać wampirów. Wiesz, że jako wilkołak nie chcę z nimi mieć nic wspólnego. -Warknęłam.
-To tylko...
-Tak jasne, wiem co to jest. Ale nie musicie mnie tam wysyłać. Idę do pokoju...
Poczłapałam do pokoju po szerokich, krętych schodach które zaprowadziły mnie do ciągłego, dość dużego korytarza. Na początku, kiedy tu się przeprowadziłam, miałam wtedy 6 lat. Pamiętam to jakby to było dziś, że mała dziewczynka gubiła się w tym korytarzu i często siedziała w jednym z pomieszczeń. Zawsze ta mała ja otwierała drzwi i właziła tam, gdzie nie powinna.
Ubrałam bluzkę na krótki rękawek i ciemne jeansy. Już w trampkach wybiegłam na zewnątrz by ochłonąć. Zawsze zaczynałam dzień od biegania, najpierw truchtem, a potem dopiero się rozpędziłam i po kilkunastu minutach męczyłam. Bieganie i zmęczenie potrafiło ze mnie wyciągnąć złość ale zaraz wracała. Jeśli moja matka chce mnie wysłać na jakiś bezsensowny obóz czy co to tam było... W każdym razie, nie miałam zamiaru jechać. To nie wchodziło w grę.
   Usiadłam na ławce przed fontanną w parku i oglądałam jak woda wylatuje do góry i zlatuje na dół z małych dziurek. Miałam wrażenie jak się ulatniam, myślę o czymś innym, i jestem w swoim świecie. Stałam się czymś innym. Coś co mnie do siebie zawołało, i moja fantazja pozwoliła sobie wkroczyć i zająć mnie jak to tylko możliwe. Poczułam że wiatr rozwiewa moje długie włosy i znikam, zostawiam moje ciało. Pozostawiam samemu sobie.Zaczęłam myśleć, nie mogłam zatrzymać tego co trzymałam w sobie. To było tajemnicą, to co chowałam w sobie.


   Moje urodziny minęły tak jak zawsze. Rodzice w pracy a ja nawet nie zamierzałam się gdzieś wybierać. Moje 16 urodziny nie przebiegły tak jak powinny u normalnej dziewczyny w moim wieku. Cała byłam inna, dowiedziałam się przez ostatni czas że moi kochani rodzice przez kogoś znajomego, jakoś zablokowali mi przemianę w wilka, bym po prostu była na razie człowiekiem, nie lubili wilkołaków, w ogóle zrobili się dziwni. Przestali się mną interesować, raz powiedziałam im że idę ćpać z kumplami, ale nawet na to nie zareagowali i tylko kiwnęli głowami, wiec coś było na rzeczy.
   Zaczęłam spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu, były wakacje więc w sumie mogłam robic co mi się żywnie podobało, a w Maine nie było za zimno, było idealnie. Godzina 11, wstałam i zbiegłam na dół. Rodzice są w pracy od 8 do 22 a może i nawet później. Moja mama jest oczywiście bizneswomen a ojciec...
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam je kiedy miałam wyjść i pobiegać, ale stała w nich Daina.
-Wychodziłaś gdzieś?-Powiedziała zapłakana.
-E... Pobiegać. Ale o co chodzi?
W dłoni trzymała smycz. Czarna gruba smycz, którą lekko pociągnęła do siebie i ujrzałam pięknego, wielkiego psa.

 Ale zastanawiało mnie co innego. Dlaczego płacze?
-Moja mama jest w szpitalu. Dowiedziałam się że choruje na raka, wiesz że mój tata nie żyję... więc... ja musze się opiekować...
-Tak,tak rozumiem... Przykro mi.-Byłam w szoku.
Jej mama była zawsze radosna, zdrowa, i tryskała energią. Każdy dzień zaczynała od intensywnego biegania, a teraz musi siedzieć w łóżku i umierać. Wiedziałam że ta choroba jest uleczalna, ale tylko kilka procent przeżywa. Miałam nadzieję że z tego wyjdzie.
-I domyślam się, że psem to ja mam się zająć, co?
-Tak. Musze lecieć, jeśli nie, to oddam go do kogoś innego...
-Dawaj go.-Uśmiechnęłam się i złapałam w dłoń smycz. -Na pewno nie chcesz zostać...?
-Nie, mama czeka...
-Rozumiem... Pozdrów ją ode mnie.
-Jasne. A... I pies wabi się Telver. Do zobaczenia...-Powiedziała siorbiąc nosem i szybko odeszła.
Spojrzałam na psa a on usiadł i zaskomlał.
-No i co? Sam pewnie nie chcesz zostać?-Pogłaskałam go myśląc o Dainie i jej mamie.
Telver zaszczekał i polizał mnie lekko w rękę.
-Mam nadzieję że lubisz biegać...-Mruknęłam.
Czułam że rozumie to co mówię do niego, ale był na szkoleniu więc... A z resztą. To są bardzo mądre psy... Rodzice nawet nie zauważą że Telver jest.
   Biegł równo ze mną. Usiadłam na trawie w parku a on przy mnie. Położył się a swój wielki łeb oparł o moje kolano.
-No i co stary? Zmęczyłeś się...
Zawarczał przez moment, ale nie ostrzegawczo, tylko potulnie.
Nie chciałam ruszyć się stąd. Było mi tu najwygodniej i przyjemnie. Telverowi także. Odpięłam smycz by mógł być na razie wolny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz