sobota, 8 marca 2014

Od Teaurine


Nie wiem ile czasu tu byłam. Ale nawet nie pamiętałam co się działo w ostatnich dniach. Nic nie pamiętałam. Co się ze mną działo... Jednak wiedziałam tylko, że jestem w ciąży, i to z dzieckiem które nie jest Arthura, tylko innego... Miałam ostatnio dziwne wizje, nie wiedziałam czy to są prawdziwe...
  Moje moce były codziennie szkolone, codziennie odkrywałam jakieś sposoby na używanie ich. Ale nie było mi tutaj tak cudownie. Czułam się okropnie! Było tu może i pięknie, ale byłam traktowana jak wojownik, ktoś, kiedy zrobi coś źle, dostaje za swoje. Tak wygląda moje życie, kiedy pytam o to, kto jest ojcem mojej córeczki, bo tak, to była dziewczynka, wtedy byłam kaleczona. Było dużo takich sytuacji, bo nie odpuszczałam. Nie pokazywałam że się czegoś boję. Tutaj nauczyłam się jednego, by nie pokazywać strachu. Ale... co się stało w ostatnich dniach? W ostatnich... miesiącach? Czułam pustkę... ciemność... nicość... Długo tu byłam, bo Arthur tłumaczył mi, że jestem tu kilka miesięcy. Ciążę musiał przyśpieszyć, chciał mieć dziecko.
   Zawsze wstawałam wcześniej, musiałam iść na trening mocy... innych rzeczy. Miałam swoje obowiązki, i ich się trzymałam. Nie lubiłam czegoś odkładać na potem. Musiałam mieć wszystko zapięte na ostatni guzik. Wszystko mnie bolało. Moje ręce pokaleczone, posiniaczone... Tak jak z resztą cała reszta mojego ciała. Nie zastanawiałam się nad tym, to mi się należało. Wiedziałam że coś zrobiłam źle, ale co? Nie miałam pojęcia, ale zawsze kończyło się dosyć boleśnie i krwawo. Dosyć... nieprzyjemnie.
-No, jesteś gwiazdeczko. -Powiedział jeden z ''trenerów''.
Mogłam trenować, wyglądałam jakbym była w 2 miesiącu ciąży, a to był chyba 6. Nie byłam pewna.
-Gotowa?-Uśmiechnął się wysoki, dość przystojny brunet.
-Jasne. Jak zawsze.
Trening ciągnął się przez 4 godziny, z małymi przerwami. Potem szybko szłam na kolację, i potem czas wolny. Co kilka dni byłam kaleczona na nowo, bo moje rany co 2 dni znikały, więc mogłam mieć nowe za coś co robiłam źle. Moja córka miała się urodzić, ale wizje powracały i cały czas miałam dziwne, sekundowe urywki z których nic nie mogłam zobaczyć.Jedna taka wizja, była raz na miesiąc, albo 3 tygodnie, więc nic nie mogłam ułożyć z tej układanki. Miałam tylko 3 fragmenty. Jakiś chłopak... las... i trzeci element - śmierć jakiejś chyba... bliskiej mi osoby. Dziewczyny. Może to była moja siostra? Albo przyjaciółka?
   W każdym razie, tylko te trzy elementy mogłam ułożyć. Znaleźć. Możliwe, że to jest to, co działo się ze mną w ostatnich dniach? Nie miałam pojęcia. Przerwała mi blond włosa, wysoka, młoda kobieta o bladej, wręcz sinej skórze. Wyglądała jak trup, co w pierwszej chwili zbiło mnie z tropu.
-To ty jesteś Teaurine?
-Tak.
-No, rzeczywiście. Ładna jesteś. Taka jak mówią. Wyglądasz świetnie, no... Arthur ma się z kim pokazać. Taka wystrojona jesteś. Najładniejsza na całej sali.
-Co się stało, że tak mi się podlizujesz?
W ostatnich dniach stałam się  bardziej... jakby to ująć... Wredna, cyniczna? To przez całe to towarzystwo taka się stałam, ale czułam, że to nie jestem ja. Ale dlaczego nie JA? Co to znaczyło?
Piękna blondynka zachichotała.
-To, że chciałam cię... poznać. Podobno jesteś taka twarda... Chciałabym zobaczyć.
-A więc co proponujesz?-Zaśmiałam się patrząc z ciekawością na blondynkę w długiej złotej sukni.
-Jestem Caroline. Mów mi Caro. A do rzeczy... Niewielką walkę. Chcę zobaczyć czy jesteś tak dobra jak słyszałam. Dużo trenujesz... Zobaczymy na jaką skalę jesteś dobra.
-Nie ma sprawy. -Poszłyśmy się przebrać w strój do tzw. walki. W sukniach nie będziemy walczyć.
   Mogłyśmy sobie wyjść. Caro była przygotowana, tak jak ja. Nie wiedziałam jakie ma moce, ale ona znała moje. Miałam cały kosz niespodzianek dla niej, ale ona dla mnie także.
-Zaczynasz. -Uśmiechnęłam się.
Caroline zaczęła na mnie biec. Szybko stanęła za mną i cisnęła o ścianę. A wiec moc to siła? Co jeszcze... szybkość... Dalej analizowałam jej ruchy, by odkryć co jeszcze miała w zanadrzu.
  Caro dość dokładnie podchodziła do walki. Była zwinna i sprytna, nie łatwo byłoby ją zabić, czy trafić. Ale mogłam władać umysłem, sama to odkryłam nikomu o tym nie mówiąc. To stało się przypadkiem, kiedy siedziałam sam na sam z trenerem. Kazał mi utworzyć ognisty węzeł, przy tym dusząc wroga, ale nie popalając go. Użyłam nie węzła, ale umysłu. Przypadkowo, zupełnie, po głębszym zamyśleniu trafiłam go jego głowy. Miał tyle myśli... Nie mogłam zdążyć ich ujrzeć, usłyszeć, bo zajęłam się faktem iż moja moc to władanie umysłem. Nowa moc, bardziej przydatna którą zaczęłam szkolić. Było mi coraz łatwiej z nią. Najłatwiej. Prościzna, nic wielkiego. I to wykorzystałam na Caro. Działała jakby chciała mnie zabić! Naprawdę miałam takie wrażenie, i tak było.
   Moja moc zajęła się jej nogami, i rękami. Całym ciałem, mówiąc dosłownie. Znieruchomiała jak kamień. Nie mogła się ruszyć, i nie wiedziała co ma zrobić.
-Co ty zrobiłaś?!
-Moc... To jest moc wiatru i wody!-Wymyśliłam. -Pod wpływem wiatru i wody zamroziłam twoje ciało.
-Sprytne... Bardzo sprytne... Przydałabyś się u...
-U kogo?
-U... U mojego szefa w szeregach do wojny. Nie ważne! Moja sprawa. To poważna wojna, a ty się lepiej z dzieciakiem nie mieszaj. I tak długo nie pożyjesz...
-Co?
-Długo być nie pożyła! O to mi... chodzi. Tak, tak. O to!
-Yhm...
Skończyłyśmy, i ruszyłyśmy przed siebie. Każda w swoją stronę. Była dziwna. Ja byłam podejrzliwa co do niej, nie była normalna, coś kręciła. COŚ dużego.
   Moja myśl wróciła, że miałam rodzić. Arthur mi powiedział że nie przeżyję porodu i musze być uśpiona. Dziwne... Wszystko zaczęło być dla mnie dziwne. Ludzie. Nawet Arthur mnie zastanawiał. Coś mi nie grało, przecież ja go kochałam... ale czy naprawdę?
Odgoniłam myśli i poszłam przed siebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz