czwartek, 13 marca 2014

Od Blaeberry

  Siedziałam w salonie i nerwowo potakiwałam nogą.  Czekałam na wieści od Elanor o stanie Akkie... i na Bruna. Nie wrócił wieczorem, a teraz dochodziła 10... rano! Nawet nie wysłał głupiego sms-a, że go nie będzie.
 Christian snuł się cicho po domu i nie odzywał się zamyślony. Podziwiałam jego piękne rysy i czarne, gęste włosy, sterczące na wszystkie boki. Miał już dwanaście lat. Był tak podobny do ojca, jak wypisz wymaluj.
- Mamo, mogę się przejść? - zapytał wchodząc do salonu.
- Jasne. - uśmiechnęłam się i zwichrowałam mu czuprynę. - Idź, ale wracaj zaraz!
 Mały wyszedł, a ja siedziałam nadal w milczeniu, czekając na tego idiotę.
  Po parunastu minutach drgnęłam, gdy usłyszałam trzask drzwi. Myślałam, że to Christian.
Aż zaklęłam z przerażenia gdy w przejściu stanął Bruno. Jakby nie Bruno! Włosy miał potargane, oczy czarne, dzikie, utkwione we mnie jak w zdobyczy, na twarzy zadrapania i rany, a ubrania były całe w strzępach i zaschłej krwi.
- Bruno... - zaczęłam, ale dalsze słowa nie chciały mi przejść przez gardło.
  I nagle w ułamku sekundy mignęła mi czarna plama, a potem poczułam jakieś uderzenie na plecach. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że stał przede mną Bruno. Trzymał mnie mocno za ramiona palcami, a ja patrzyłam z szeroko otwartymi oczyma na jego twarz. To nie mógł być mój Bruno. Coś mu się musiało stać...
  I wtedy zaczął mnie rozbierać. Patrzyłam nie dowierzając, jak zdzierał ze mnie ubrania.
Zaczęłam mu się wyrywać i krzyczałam jak w jakimś amoku.
- PUŚĆ MNIE BRUNO! Co się z tobą dzieje?!?! Kocham cię!  Ty kochasz mnie!
Jakby coś w jego oczach drgnęło, gdy wspomniałam mu o miłości, ale natychmiast ten mały płomyk zgasł, zakryty przez jakaś czerń.
  Nie był moim Brunem. Nie był delikatny, czuły i opiekuńczy. Nie prowadził stanowczo, aż delikatnie, ale mocno i brutalnie. Nie przejmował się jak się czuje. Ale to nie było najgorsze, że robił to z taką siłą i  bolało mnie bardzo. Najgorsza była świadomość, że robił to bez miłości. Że nie widziałam, w jego oczu znanego błysku.
  Przestałam stawiać opór. Pozwoliłam mu to dokończyć cicho szlochając. Gdy pochylił się nade mną bardziej, zobaczyłam coś na jego piersi, co mnie zaszokowało.
  Czarna, wyzierająca dziura, dość drobna,  w okolicach serca. Z brzegów zwisały jakieś dziwnie nitki, emanujące dziwnym światłem. Gdy dotknęłam jej lekko, Bruno cały się spiął i utkwił we mnie wzrok.
  Jak jakiś robot znieruchomiał, czekając niby na rozkaz i przycisnął mnie mocniej do łóżka.
Krzyknęłam. Bolało mnie. Nie wierzyłam, że to jest prawdziwy Bruno. Byłam niemal tego pewna.
  Jednak nawet, jeśli to nie był on, mógł mnie "ten ktoś"  nawet i zabić!
Wtedy zadzwonił telefon. Bruno zmrużył oczy.
- Pozwól mi odebrać. - powiedziałam szeptem. - I tak będziesz kontrolował rozmowę.
Po chwili jakby na czyjeś pozwolenie skinął lekko głową.
  Drżącą ręką wzięłam telefon ze stolika i zaczęłam rozmowę z El.
Siliłam się na naturalny ton. Z przyzwyczajenia, powiedziałam jej, żeby przyjechała.
Dopiero po rozłączeniu, zrozumiałam, że to błąd. Jeśli tu wejdzie i spróbuje mnie obronić, a Bruno - robot ja zaatakuje...? Musiałam coś zrobić!
Dlatego przycisnęłam jego usta do swoich, niby pod pretekstem poczucia bliskości. Spoglądał w moje oczy podejrzliwie, ale po chwili się rozluźnił.
  Wtedy łokciem trąciłam lampkę, która spadła ze stolika i roztrzaskała się na podłodze.
Bruno natychmiast oderwał się ode mnie i pochylił się nad odłamkami szkła.
Mi to wystarczyło. Wyślizgnęłam się gwałtownie z łóżka i wybiegłam z pokoju.
 Bruno rzucił się za mną, ale zamknęłam drzwi. Brawo. Dodatkowe dwie sekundy.
Strąciłam po drodze wazon, jakieś zdjęcia, tylko żeby uzyskać czas na ucieczkę. Wypadłam przed drzwi i pobiegłam na ulicę. Akurat wtedy zderzyłam się z Elanor.
  Patrzyłam przerażona jak drzwi otwierają się z hukiem. Nie patrzyłam już na swoje strzępy ubrań. Wskoczyłam szybko samochodu ciągnąć za sobą El i wrzasnęłam do Petera żeby jechał.
  Zdezorientowany docisnął nagle pedał do gazu. Odwróciłam się.
Bruno rozmył się w powietrzu. Na zewnątrz zresztą panowała straszna mgła. Mimo tego czułam, że gdzieś tu jest w pobliżu.
  Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że El patrzy na mnie przerażona. To znaczy, to na mnie, a to na swój nadgarstek którego ściskałam tak mocno, że jej dłoń robiła się prawie sina. Puściłam natychmiast, a mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Petera utkwionym w lusterku. Odwrócił go szybko speszony, a ja wbiłam wzrok w wycieraczkę.
  W samochodzie było tak cicho, że słychać było obijającą się o szybę muchę, którą Peter też wypuścił po chwili niemal bezszelestnie.
  Zdałam sobie sprawę, że ciszę przeszedł jakiś dziwny dźwięk, jakby wyrywający się komuś z piersi.
Dopiero po chwili domyśliłam się, że to mój własny szloch.
 El przytuliła mnie do siebie bez słowa i gładziła cicho po łopatce. To się nazywa, prawdziwa przyjaciółka - pomyślałam. Nie pytała co się stało, jak do tego doszło... Nie pocieszała mnie głośno. Nie robiła sensacji. I mimo to, że miała swoje problemy w jakimś stopniu mi pomagała.
  Lecz ja czułam, że tak nie mogę. Że nie mogę narażać jej, ani Petera. Przytulałam się do niej z świadomością, że jestem okropnym pasożytem i taki człowiek jak ja nie powinien mieć przyjaciół... Bo ich rani.
 Dlatego też, gdy Peter jechał jakąś dróżką przez ciemny las, powiedziałam cicho.
- Wypuść mnie.
- Jesteś tego pewna? - zapytał z wahaniem i spojrzał na El.
Ona przekręciła mnie lekko w swoją stronę.
- Blea, myślę, że to zły pomysł. Odwieziemy cię do kliniki i...
- Wypuść mnie. - powiedziałam znów przymykając oczy.
 El popatrzyła mi chwilę w oczy i westchnęła cicho.
- Wypuść ją Peter. Widocznie wie co robi.
 Gdy zatrzymał się pod wielkim dębem, wygramoliłam się ze środka. Długo spojrzałam każdemu z nich w oczy i powiedziałam szeptem.
- Nie wiem jak mogę się wam odwdzięczyć. Zrobiliście dla mnie bardzo dużo.
- Nie przesadzaj, Blea. - mruknęła El.
- Nie przesadzam. Mówię prawdę... Jedźcie już...
 El i Peter po krótkim wahaniu odjechali. Czułam, że to sprawiło Elanor trudność, ale tak musiało być.
 Odwróciłam się. Między drzewami błyskały jakieś białe plamy skóry.
Uniosłam brwi. Wampiry!
   Joel mówił mi ostatnio, że szykuje się wojna. A więc dziś nadszedł ten dzień...
Piątek. Trzynastego...
 I wtedy odwróciłam się. Coś wielkiego przygniotło mnie do ziemi, a moje myśli zaczęły się rozpraszać, uciekać, zanikać...
 Pomyślałam jeszcze o Brunie i Christianie. Ale oni też po chwili zostali zassani przez ciemność.
 Straciłam przytomność, z świadomością, że gdy kiedy się obudzę, będę zupełnie gdzieś indziej... i zupełnie kimś innym...



































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz