sobota, 1 marca 2014

Od Joela

  Przytuliłem do siebie Teę. Czułem, że to jeszcze nie koniec, bo Dominique i ten facet na pewno coś planowali.
- Wybrałaś już imię dla naszego synka? - uśmiechnąłem się do niej.
- Myślę, że Jeremy.
- Ładnie. - I nagle nieoczekiwanie palnąłem. - To znaczy "wywyższony przez Boga".
 - Ach... Skąd ty to wiedziałeś? - zapytała ze śmiechem.
  Zagryzłem wargę i wzruszyłem ramionami. Sam nawet nie wiedziałem dlaczego to powiedziałem.
- Skarbie...
- Tak?
- Myślę, że powinniśmy się przeprowadzić.
Przytaknęła.
- To dobry pomysł...  Tu mam złe wspomnienia... To znaczy San Francisco jest cudowne, ale... No wiesz... Coin..
- Rozumiem skarbie. - pocałowałem ją w czoło i pociągnąłem lekko na kolana. - To gdzie chcesz się przeprowadzić?
- Nie wiem, gdzie nogi poniosą! Moja mama zaprosiła nas na wizytę, a my do tej pory jej nie przyjęliśmy... Jak mam jej powiedzieć o dziecku? Że w ciągu trzech miesięcy urodziłam? A właśnie... Miałam cię już o to zapytać... Powiesz mi dlaczego mały tak szybko się rozwija?
Chrząknąłem. No to wpadłem. Powinienem teraz jej powiedzieć prawdę...
 Jednak jak zwykle stchórzyłem i palnąłem. - Może miał nietypowych przodków?
Pokiwała głową.
- To możliwe...
- A jeśli chodzi o ten dom. - szybko zmieniłem temat. - To siostra mojej... matki... Ma szwagierkę w Maine która ma do sprzedaży stary dom do wyremontowania. Na ślubie przyleciała (ta szwagierka) i opowiadała mi jaki jest cudowny.
- Ach ta starsza pani, gdy tańczyłam z twoim tatą?
- Tak dokładnie ta. Może byśmy się przenieśli?
- Ale to aż Stany Zjednoczone...
Wzruszyłem ramionami.
- No i co? Odetniemy się od reszty świata....
- Brzmi pociągająco. - Uśmiechnęła się lekko i objęła mnie mocno.
 Położyła mi ręke na piersi, a ja pokręciłem głową ze śmiechem.
- Musimy zrobić przerwę, bo jak tak dalej pójdzie to dorobimy się parunastu dzieci.
- Oj tam oj tam. - mruknęła i pocałowała mnie.
 Westchnąłem z uśmiechem. Tea była niemożliwa.

                                                              ***
   Obudził mnie płacz Jeremy'ego. Teę widocznie też.  Podniosła się szybko i poszła do jego pokoju.
Wróciła po paru minutach i położyła się koło mnie. Oparła mi głowę na ramieniu i już zasypiała, gdy malec znów się rozpłakał.
  Widziałem złość w jej oczach, jednak nic nie powiedziała. Zirytowana poszła do jego pokoiku. A więc to są te uroki bycia rodzicem.
 Gdy wróciła i zasnęła znów po parunastu minutach się rozpłakał. Gdy się podnosiła złapałem ją za rękę.
- Śpij kotku. Ja się tym zajmę.
Z westchnieniem ulgi opadła na poduszkę.
   Wziąłem małego z łóżeczka i zastanawiałem się co mam zrobić. Przewinięty był... Nakarmiony chyba też...
Chyba...A raczej nie bo zaraz pojawiła się Tea.
- Daj. - zabrała mi go zniecierpliwiona. Usiadła i wyjęła jedną pierś. Przystawiła go sobie do niej, a Jeremy łapczywie pił. Znużona oparła głowę o wezgłowie fotela. Podrapałem się po głowie nie za bardzo wiedząc co mam robić.
  Nagle coś zastukotało. Zaalarmowana Tea rozglądnęła się bacznie.
- Nie bój się. Sprawdzę co to.
 Otworzyłem drzwi domu i rozejrzałem się uważnie.
 Ciemna noc. Wiatr. Szumiące drzewa. To pewnie jakieś zwierze.
 Tylko, że pewności nie miałem i jeszcze przez wiele tygodni jej mieć nie będę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz