niedziela, 9 marca 2014

Od Joela

   Stałem z niemrawą miną nad patelnią, nad czymś w rodzaju omleta. Trzeba było przyznać, że moje zdolności kulinarne, bardzo się pogorszyły, od czasu gdy... gdy nie ja stałem za garnkami (prawie dwa lata).
 Zaspany Jeremy wszedł do kuchni trzymając za jedną kończynę pluszowego misia.
- Co na śniadanie, tato? - zapytał.
W ciągu ostatnich miesięcy znów podrósł. Teraz miał w sumie dwa i pół roku, jednak wyglądał na sześciolatka.
 Usiadł na stołku, machając nogami.
-Ym... Omlet.
- Znowu?
- Masz racje. Koniec z fast  foodami. Od dziś preferujemy frytki z ketchupem.
- Jupi! - zawołał ze śmiechem, a ja wyjąłem z zamrażarki paczkę frytek.
  Dopiero teraz doświadczyłem, jak ciężko być... samotnym ojcem. Starałem się nie myśleć o niej, bo to sprawiało mi większy ból. Mimo tego, Gregory meldował się u mnie co tydzień i opowiadał co tam u niej.
 Chyba była szczęśliwa. Z tego co mówił, trenowała chętnie i lubiła chodzić na przeróżne bale.
Nie wiedziałem, co ukrył i miałem nadzieję, że nic.
- No. Dziś posiedzisz sobie trochę z ciocią Roxi.
- Hura. Lubię ciocię Roxi. A kiedy wróci mama? Tęsknie za nią... - powiedział cicho tuląc misia.
Chrząknąłem.
- Z pewnością wkrótce... Masz katar więc do przedszkola nie pójdziesz.
- Tato, to nazywa się najwyższy oddział. Nie rób ze mnie takiego maluszka.
 Uśmiechnąłem się lekko.
- We wrześniu idziesz do pierwszej klasy, tak?
- Uhm. - Mruknął bawiąc się okiem miśka.
- Dobra, frytki się robią... Choć idziemy się ubrać.
 Wziąłem Jerry'ego na barana, a on zapiszczał radośnie. Biegałem z nim po całym domu, udając samochód wyścigowy. Zatrzymałem się z "piskiem opon" przed Roxi która patrzyła na mnie ze śmiechem.
- Jerry, tata nigdy się nie zmieni prawda?
 Odwiesiła kurtkę i zdjęła buty.
  Od pięciu miesięcy nie mieszkaliśmy w San Francisco, tylko w Maine. Razem ze mną przeniosła się cała banda, bo szef powiedział, że przyda się jakaś mała przeprowadzka, a po za tym niedaleko Maine jest nasza baza głowa. Od pięciu miesięcy też (czyli od oddania... Tei...) nie miałem na imię Joel, tylko Jean. W wychowaniu Jerry'ego pomagała mi Roxana i jego biologiczna babcia - Claudia. Mały tęsknił i pytał się o mamę. Ja nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. Kiedy wróci? Prawdopodobnie nigdy...
   Nadal ciężko było mi się pogodzić z utrata Teaurine. Była dla mnie wszystkim i jedynie od zabicia się (wyrwania skrzydeł - to jedyna metoda zabicia anioła) powstrzymywał mnie Jerry. 
  Jak zawsze pożegnałem się z Jerrym i Roxaną i popędziłem do roboty. Wampiry  stawały się coraz bardziej upierdliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz