- Ooo... Wyruszam w cudny świat. Jadę z blondynem tak ooo....
- Zamknij się już Sebastian. - mruknąłem przewracając oczami.
Roxana zachichotała i otworzyła szybę.
Zerknąłem w lusterko. Sebastian siedział rozwalony na tylnym siedzeniu z banjo "grając" swoje melodie. Roxana poprawiała makijaż w lusterku, a ja prowadziłem honde accord cicho pogwizdując.
- Ktoś tu chyba ma dobry humor. - powiedział ze śmiechem Seba.
- Nie dziw mu się. Żona go czule pożegnała.
Sebastian natychmiast podłapał temat.
- No właśnie Joeel. Spędziłeś upojną noc w towarzystwie młodej, pięknej kobiety. Tak czy nie? Przyznaj się.
- Może. - uśmiechnąłem się lekko i wykręciłem się sprawnie, lecz przyjemne obrazy przeszły mi przed oczami.
Zaraz zaniepokojony chwyciłem się za kieszeń i wyjąłem telefon.
Roxana przewróciła oczami.
- Nie dzwoń do niej. Nic jej nie będzie. Tylko jej zawracasz głowę. Ma dobrą opiekę.
Popatrzyłem z wahaniem na telefon.
- Myślisz? Mam złe przeczucie.
- Jest pod opieką Kate. Nic jej nie będzie. Chyba, że cudem wpadnie w kolejne tarapaty, jak ma w zwyczaju. - dodała z przekąsem.
Przewróciłem oczami. Też miałem nadzieję, że jej nic nie będzie.
- Dawaj tą spluwę! - ryknąłem do Sebastiana przeskakując nad budynkami i goniąc wampirzycę.
Seba wyjął szybko pistolet ze spodni i rzucił do mnie. Sam zeskoczył i rzucił się w pogoń za wampirem.
Pistolet nie mógł jej zabić, ale przynajmniej unieruchomić.
Nagle runęła w dół na chodnik. Zrobiłem to samo, strzeliłem do niej i w momencie przyparłem ją do muru. Wyjąłem kołek i nagle znieruchomiałem.
Patrzyłem z niedowierzaniem jak wgryzła mi się w szyję. Czy była taka głupia, żeby nie wiedzieć, że moja krew ją zabije, albo inteligenta żeby wiedzieć, że zabije siebie... I mnie.
Odepchnąłem ją z całej siły, ale była jak dosłownie pijawka, a ja byłem coraz słabszy. Nie mogłem uwierzyć w to, że wzięła mnie tak pod włos. Zabiłem w ciągu paru godzin parę - paręnaście pijawek. Mam zginąć przez jedną?
Spróbowałem jeszcze raz i udało się. Odskoczyła mrużąc oczy. Oblizała się z uśmiechem i rzuciła się na mnie jeszcze raz.
Teraz nie potrafiłem ustać na nogach. Czułem jakby wszystkie moje smutki się wylały. Ivy, Akkie, Jeremy... i Tea. Czułem jak ciemność mnie przygniata i nagle pijawka znikła. Zamiast niej zobaczyłem zatroskaną, znajomą twarz. Roztrzęsiona Roxana pochylała się nade mną.
- Jak mogłeś się tak paskudnie wrobić? I jeszcze ty? Jeden najlepszych?! - nieoczekiwanie popłynęły jej łzy.
- Fakt, jestem do dupy. - przyznałem z lekkim uśmiechem, a ona zaśmiała się cicho przez łzy.
- Nie spodziewałeś się tego?
- Dokładnie.
- Jak się czujesz? - zmartwiona położyła mi dłoń na czole, a ja przewróciłem oczami.
- Normalnie.
- Dasz radę wstać?
- Postaram się. - Odparłem z szerokim, wymuszonym uśmiechem.
Niestety, troskliwa i nadpobudliwa Roxana musiała mi pomóc iść. Spieprzyłem robotę.
Wieczorem dostałem gorączki. Nie zważałem na to. Musiałem odnaleźć Ivy i tego pieprzonego sukinsyna. Ile już nie widziałem córki? 2 - 3 miesiące? Co ze mnie za ojciec?!
Dobrze, że Roxany i Sebastiana nie było. Od razu by mnie zatrzymali. Z trudem założyłem bluzę i wyszedłem z domu.
Chodziłem długo po ulicach Iranu. To było bezcelowe... Gregory nie mieszkałby w przypadkowej kamienicy.
Wróciłem podłamany do naszego tymczasowego miejsca zatrzymania. Wszedłem do swojego pokoju i oparłem się plecami o ścianę. To jak szukanie igły w stogu siana!
Nagle, jak cień do pokoju weszła Roxana. Usiadła koło mnie i zmusiła mnie palcami, żebym na nią popatrzył.
- Joel... Wiem, że wyszedłeś
- Musiałem znaleźć córkę.
- Wiem, ale... - szepnęła i popatrzyła mi w oczy.
Stało się coś dziwnego. Roxana przysunęła się do mnie i pocałowała mnie lekko.
Nie oddałem jej tego pocałunku, też nie odepchnąłem. Uświadomiłem sobie, że jest we mnie zakochana... Niestety nieszczęśliwe.
Gdy się odsunęła powiedziała.
- Przepraszam cię Joel. Nie wiem co we mnie wstąpiło..
- Roxana, posłuchaj... Jesteś super dziewczyną. Piękną, młodą i inteligentną. Ale oddałem już komuś moje serce... I nie prędko się to zmieni.
Pokiwała ze skamieniałą miną głową.
- Po za tym... Tak jak powiedziałem, jesteś młoda?
- Młoda? Żartujesz? Według wieku Aniołów ja mam 66 lat, a ty 70.
Wytrzeszczyłem na nią oczy.
- Co?
- Żyjesz 35 lat. Zachowujesz wieczną młodość i... urodę. Ale umierasz jak każdy. Nam zostało niewiele czasu... Aniołowie szybko dorastają. Ale i umierają. Jesteś dimidusem, co oznacza że umrzesz mając - według anielskiego kalendarza - 80 lat... Ja jestem quartariusem. Umrę jeszcze wcześniej, bo w wieku 75...
- Czyli... Zostało mi jeszcze.... 5 lat życia?
Skinęła ponuro głową.
I nagle coś we mnie krzyknęło.
- A tobie... ZOSTAŁY 3 LATA ŻYCIA?!
Spuściła wzrok.
- Według moich obliczeń... Tak...
Zakryłem twarz rękoma.
- I na co mi te wszystkie zdolności, jeśli umrę tak wcześnie!? Zostawię moją żonę i dzieci na pastwę losu!
- Dlatego aniołowie, przeważnie się z nikim nie wiążą. - powiedziała cicho, a ja nie wierzyłem w to co słyszę.
5 lat... Tylko 5 lat mogę się cieszyć życiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz